Veronica Mars: The Thousand-Dollar Tan Line
/// polskie tłumaczenie ///


czwartek, 31 marca 2016

Rozdział ósmy



            Weronika dotarła do Stanford po południu następnego dnia. Bezchmurne, błękitne niebo kontrastowało z ciemnoczerwonymi dachami budynków uniwersyteckich. Wokół siebie widziała tylko studentów, przejeżdżali na rowerach, szli gdzieś w małych grupkach. Kilkoro siedziało na rozłożonym kocu na trawniku, otoczeni książkami korzystali z przyjemnie ciepłej wiosennej pogody. Powietrze pachniało trawą i ziemią, w oddali słychać było ogrodników zajmujących się uniwersytecką roślinnością.
            Czuła się surrealistycznie, znowu wracała na stare śmieci. Przed oczami miała znajome budynki i ścieżki, które przez jakiś czas były jej domem. Czuła się jakby nigdy stąd nie wyjechała, jakby ten cały czas był tylko krótkimi wakacjami.
            Rozejrzała się wokół siebie, skupiała wzrok na twarzach studentów na wypadek gdyby Chad Cohan był wśród nich. Nie poinformowała go wcześniej o tym, że chce się z nim spotkać. Chciała go zaskoczyć. Jeśli faktycznie lubił kontrolę w tak dużym stopniu jak przedstawiły to przyjaciółki Hayley, była ciekawa jego reakcji w sytuacji nad którą nie ma władzy.
            Weronika razem z Mac do drugiej nad ranem wyszukiwały każdej możliwej informacji na temat chłopaka Hayley. Jego plan zajęć, oceny, zajęcia dodatkowe. Cokolwiek co mogłoby pomóc im zrozumieć z kim mają do czynienia. Wszystko co znalazły składało się na portret zdolnego studenta, inteligentnego i utalentowanego chłopaka z dobrego domu. Zgodnie z informacjami, które znalazły – jego matka była dyrektorem firmy odzieżowej z siedzibą w Seattle. Chad był najlepszym atakujących w drużynie lacrosse. Był w pierwszych 5% najlepszych studentów na swoim roku. Właśnie zadecydował, że jego specjalizacją przy zdobywaniu licencjatu będzie politologia i zaaplikował na staż w Waszyngtonie.
            Szczęśliwe zrządzenie losu sprawiło, że jednymi z jego zajęć były konwersatoria z Profesorem Willem Haguem, który był doradcą Weroniki podczas jej studiów na Stanford.
            Gabinet Hague znajdował się w budynku o nazwie Jordan, dużym piaskowym gmachu przy głównym dziedzińcu kampusu. Weronikę znowu złapała nostalgia gdy otwierała podwójne duże drzwi. Znajomy zapach kurzu wypełnił jej nozdrza. Spędziła w tym miejscu mnóstwo czasu. Żeby mieć możliwość studiowania prawa, musiała najpierw skończyć odpowiedni kurs, wybrała więc psychologię. Dzięki temu nadal mogła rozwiązywać zagadki, tym razem z pominięciem wszystkich naocznych ludzkich dramatów, teoria jej w zupełności wystarczała.
            Gabinet Hague znajdował się na pierwszym piętrze. Korytarz wyglądał zupełnie tak jak przed laty. Ściany wypełnione artykułami, dyplomami i certyfikatami. Drzwi do gabinetu profesora były zamknięte, w środku nie paliło się światło. Hague miał jednak zwyczaj ukrywania się przed studentami podczas konsultacji, więc Weronika delikatnie zapukała w drzwi.
            Nie dostała żadnej odpowiedzi. Przekonana, że profesor jest w środku czekała na jego reakcję, niepewna czy ma rację. Nagle zauważyła w środku poruszający się cień. Uśmiechnęła się tryumfalnie. Mam Cię! – pomyślała.
            - Profesorze Hague? – zapytała delikatnie.
            - Jestem jedną z Pana byłych studentek, Weronika Mars. Chciałabym z Panem porozmawiać.
            Przez dłuższą chwilę znowu nie dostała żadnej odpowiedzi. Zaczynała wątpić w słuszność swoich działań. Może profesor w ogóle jej nie pamięta? Ta myśl zaskakująco ją zabolała.
            Właśnie tej chwili drzwi się uchyliły. Pierwsza rzecz jaką każdy zauważał po spotkaniu profesora Hague był jego wzrost. Miał dobre dwa metry wysokości i był chudy jak patyk. Długa broda zwisała mu z chudej twarzy, wyglądał trochę jak strach na wróble. Powitał Weronikę zaskoczonym wyrazem twarzy.
            - A niech mnie – powiedział – Weronika Mars.
            - Dzień Dobry profesorze – uśmiechnęła się do niego.
            Czubek jej głowy sięgał mu nie dalej niż do barków.
            - Przepraszam, że przyszłam tak bez zapowiedzi. Jak się Pan ma?
            - Wszystko byłoby w jak najlepszym porządku gdyby nie spotkanie fakultatywne po południu. Znowu będę musiał siedzieć i przez godzinę i słuchać Hobbesa jak ględzi o budżecie - Hague spojrzał na zegarek z grymasem.
            Weronika wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Gdy była jego asystentką, pomagała mu unikać spotkań. Ostatecznie więcej go na nich nie było niż był.
            - Niech Pan im powie, że się Pan zatruł… albo, że ma Pan zapalenie spojówek.
            - Niestety, Zhang każe wysłać po mnie ludzi z kajdanami jak się nie pojawię na kolejnym spotkaniu – poprawił okulary na nosie – ale mam jeszcze trochę czasu zanim się tam pojawię, wejdź.
            Podszedł wolno do swojego biurka, odsunął zasłony wpuszczając do środka światło słoneczne. Ogromne księgi wypełniały cały jego gabinet, od podłogi aż po sufit. Niebiesko-złoty plakat Rothko wisiał na jednej ze ścian, pod nim stał trzydziestoletni rowerek stacjonarny. Na biurku leżała szpula ciemnoniebieskiej wełny. Hague robił na drutach, czasami nawet podczas spotkań. Mówił, że pomaga mu to myśleć i prawdopodobnie tak było. Był jednym z lepszych psychologów badawczych w swojej dziedzinie. Pewne było, że nie jest mistrzem w robieniu na drutach, wszystko co wyszło spod jego rąk było nieforemne. Swetry i szaliki, które nosił były na to niezbitym dowodem.
            - Więc co Cię sprowadza w nasze skromne progi Weroniko? - Hague usiadł na krześle za biurkiem, kiwając się lekko w przód i tył.
            - Ostatnio gdy o Tobie słyszałem byłaś w Nowym Jorku, chyba skończyłaś już studia, prawda?
            - Tak, skończyłam – Weronika usiadła naprzeciwko profesora.
            - Jak wygląda życie gdy jest się prawnikiem? – uśmiechnął się do niej lekko – albo może jesteś w Quantico (baza FBI)? Zawsze podejrzewałem, że możesz skończyć w jakiejś agencji rządowej. Szczególnie po tym jak pracowałaś ze mną nad pracą o awersji do ryzyka w antyspołecznej osobowości.
            Weronika odchrząknęła.
            - Właściwie to pracuje jako prywatny detektyw, wróciłam do Neptun.
            Na twarzy profesora widać było zaskoczenie, po chwili jednak uśmiechnął się zmieszany. Weronika powstrzymała westchnięcie. Dlaczego każdy mężczyzna w jej życiu musiał dać jej do zrozumienia, że jest jego osobistym rozczarowaniem?
            - Prywatnym detektywem… to ciekawe – profesor zdjął okulary i zaczął wycierać szkła rąbkiem koszuli.
            Niemal słyszała jak pracowały mu zwoje mózgowe. Był specjalistą od zachowań odbiegających od normy i psychopatii. Jak daleko od pola jego zainteresowań jest dziewczyna, która najpierw płaci 150 tysięcy dolarów za studia a potem rezygnuje z kariery w imię szukania nic nieznaczących rzezimieszków i zdradzających mężów?
            - Ciekawe…  - powtórzył raz jeszcze i włożył okulary z powrotem – spełniasz się? Lubisz to co robisz?
            - Właściwie to jestem tutaj z powodu sprawy, profesorze. Miałam nadzieję, że uda mi się z Panem porozmawiać o jednym z Pana studentów, Chadzie Cohanie – Weronika wyjęła zdjęcie Chada, które znalazła w Internecie.
            - Chad Cohan? - profesor zamrugał ze zdziwieniem.
            - We wtorki i czwartki ma ze mną zajęcia z psychologii społecznej. Jest atakującym w drużynie lacrosse, tak? Przez to omija połowę moich zajęć. Kazali mi go przepuścić tak czy siak, podobno jest ważnym graczem – profesor prychnął.
            - Więc nie jest Pan pod jego wrażeniem?
            - Jest inteligentny, gdy już pojawi się na zajęciach potrafi dobrze pracować, właśnie oddał mi bardzo dobry esej o poznaniu społecznym.
            - Tylko, że? – Weronika próbowała przyśpieszyć profesora.
            - O co właściwie chodzi Weroniko? O co go podejrzewasz?
            Nie odpowiedziała mu od razu, musiała szybko przemyśleć zaawansowanie swojej odpowiedzi.
            - Wolałabym nie mówić, profesorze. Nie chcę zmieniać Pana zdania o Chadzie.
            Profesor uśmiechnął się.
            - Być może jednak wybrałaś dobrą ścieżkę kariery – złapał szybko za druty i włóczkę.
            - Nie wiem jak mogę Ci w sumie pomóc. Widzę go raptem dwa razy w tygodniu i to też nie zawsze. Chłopak jest inteligentny. Trochę zbyt pewny siebie, ostatnio dziewczyny otaczają go wianuszkiem. Jeśli już pracuje na moich zajęciach, robi to bardzo dobrze, powiedziałbym, że na piątkę. Oczywiście nie biorąc pod uwagę jego zbyt dużej ilości nieobecności… - pokręcił zniesmaczony głową.
            - Pamięta Pan może czy był na Pana zajęciach 11 marca? W ostatni wtorek? 
            - Mam gdzieś listę obecności – Hague pochylił się nad dużym biurkiem, wziął z niego plik kartek.
            Przekładał szybko kartki szukając tej odpowiedniej.
            - Jedenastego mówisz? Tego dnia wszyscy mieli mi oddać swoje raporty i według moich zapisków Chad był na tych zajęciach – Hague odwrócił listę w stronę Weroniki pokazując jej tabelkę z imieniem Chada.
            - Zwrócił Pan uwagę czy tego ranka miało miejsce coś niezwykłego?
            Hague przymknął oczy próbując sobie przypomnieć zdarzenia z tamtego dnia. Po chwili potrząsnął głową.
            - Nie przypominam sobie, żebym zwrócił uwagę na cokolwiek odbiegającego od normy.
            - I tak mi Pan bardzo pomógł – Weronika uśmiechnęła się delikatnie.
            Profesor spojrzał szybko na swój zegarek.
            - Przepraszam, że nie mam dla Ciebie więcej  czasu ale muszę ruszać na to spotkanie bo inaczej mnie zagryzą.
            - Oczywiście! Dziękuję bardzo za Pański czas - Weronika szybko wstała z krzesła.
            Podali sobie dłonie w geście pożegnania.
            - Zadzwoń do mnie następnym razem gdy będziesz w pobliżu. Musimy umówić się na dłuższą rozmowę – wskazał na Weronikę palcem.
            - Oczywiście.
            Będąc z powrotem na świeżym powietrzu wzięła głęboki wdech. Słowa profesora odbijały jej się echem w głowie. Nie coś co powiedział o Chadzie. Coś co powiedział o niej. „Być może jednak wybrałaś dobrą ścieżkę kariery”. Nie zdawała sobie sprawy jak bardzo potrzebowała takiego zapewnienia od kogoś. Wdzięczność i ulga jaką poczuła była prawie żenująca.
            Nie miała jednak czasu żeby roztrząsać swoją sytuację. Nadszedł moment w którym musiała odnaleźć Chada Cohana.

czwartek, 24 marca 2016

Rozdział siódmy



            Godzinę później Weronika siedziała przy komputerze pisząc coś z prędkością światła. Twarz Logana uśmiechała się do niej krzywo z rogu ekranu. Zrobiła to zdjęcie tuż przed wylotem Logana i ustawiła jako awatar. Pojawiało się za każdym razem gdy dostawała od niego mail.
            Żałuję, że nie widziałeś wyrazu twarzy Lamba gdy dowiedział się, że dostałam sprawę Hayley. Miał minę srającego kota.– napisała w odpowiedzi zwrotnej na wiadomość Logana.
            Gdy wróciła, Keitha nie było w domu. Najprawdopodobniej wybrał się na spacer. Mięśnie w jego nodze muszą być regularnie rozciągane, więc Keith jako przykładny pacjent spacerował po okolicy kilka razy dziennie. Powoli i cierpliwie wydeptywał swoje ścieżki, z oddali słychać było jak równomiernie uderzał laską o asfalt. Pracowitość i spokój dzięki którym był dobrym detektywem, pozwalała mu teraz zdrowieć w szybkim tempie. 
            Pokój Weroniki, jeszcze niedawno nazywany „gościnnym”, był mieszaniną jej licealnego życia i pierdółkami którymi zdążył udekorować pomieszczenie Keith zanim się wprowadziła. Jeden z jego ręcznie składanych modeli statków stał na komodzie, wokół niego poukładane ramki ze zdjęciami małej Weroniki. Wszystkie jej stare książki stały równo ułożone na drewnianej półce. Salinger, Plath, Toole. Wydawało jej się to zupełnie nieprawdopodobne, że po tylu latach wróciła do Neptun i znowu mieszka z ojcem pod jednym dachem. Z drugiej strony, od razu poczuła się tu jak w domu. Wszystkie zmiany których dokonała, wszystkie sytuacje w jej życiu, które nie miały żadnego sensu. Dobrze było poczuć stabilizację płynącą z postawy ojca.
            Zdążyła tylko kliknąć „wyślij wiadomość”, od razu odezwał się znajomy dźwięk rozmowy przychodzącej na Skype. To Logan odebrała połączenie, twarz chłopaka od razu wypełniła jej ekran.
            Już po chwili Weronika zorientowała się, że Logan widzi ją z opóźnieniem. Przez kilka sekund patrzył niemo w kamerkę, nie mając pojęcia, że ona już go obserwuje. Z jego pociągłej twarzy, w ciągu tych kilku chwil, mogła odczytać spokój jakiego zazwyczaj nie widziała we frasobliwym Loganie.
            Miał krótko ostrzyżone włosy. Wiedziała, że sam sobie goli głowę i uśmiechnęła się na tę myśl. Logan wolał strzyc się sam niż co miesiąc odwiedzać pokładowego fryzjera. Miał na sobie cywilny strój, niebieską koszulkę wyciętą pod szyją. Zaraz za nim widać było stalową ścianę. Ze swojej perspektywy Weronika widziała tylko mały fragment wiszącego na niej plakatu. Domyślała się, że oprócz flagi Stanów Zjednoczonych były na nim orły.
            Po chwili Logan uśmiechnął się do niej szeroko. W końcu dotarł do niego jej obraz.
            - Hej – jego głos był miękki.
            - Hej – odpowiedziała mu z uśmiechem – co za miła niespodzianka.
            Zwykle musieli umawiać się na rozmowy na Skype dużo wcześniej a i tak w ostatniej chwili mogło się okazać, że Logan nie może do niej zadzwonić.
            - Zobaczyłem, że jesteś online i zaryzykowałem – jego wzrok mijał Weronikę o dobre kilka centymetrów. Musiał mieć źle ustawioną kamerkę. Miała wrażenie, że Logan wpatruje się w jej ucho.
            - Którą macie tam godzinę?
            Ich rozmowy zawsze zaczynały się w ten sposób. Niezręcznie i banalnie. Zazwyczaj chwilę po tym jak udało im się przebrnąć przez tę fazę, musieli kończyć rozmowę.
            - Prawie ósma – Logan spojrzał w swoje lewo.
            - Dziesięć minut, proszę! – powiedział do osoby której Weronika nie mogła zobaczyć ze swojej perspektywy. 
            - Ktoś Ci mierzy czas, co? – zapytała.
            - Norma – odwrócił się i znów wpatrywał się w jej ucho. Uśmiechał się szeroko, Weronika zastanawiała się na jaką część jej twarzy tak naprawdę się patrzy. Jej oczy? Usta? Nagle zrobiło jej się smutno. Nigdy nie mogli do końca się zsynchronizować.
            - Więc. Petra Landros. W Twoim biurze. Kilka razy zdarzyło mi się o niej fantazjować ale nigdy nie było w to wplątane niczyje zaginięcie.
            - Na żywo nie jest nawet w połowie tak seksowna jak na zdjęciach. Pieprzyk nad ustami? – Weronika pochyliła się do komputera i zniżyła głos.
            - Tak naprawdę to obrzydliwe znamię.
            - Nie mów mi takich rzeczy. Jedyna rzecz dzięki której jestem w stanie przetrwać noce to katalog Victoria Secret z jej udziałem z 2004 roku!
            - Naprawdę? Ten katalog musiał dużo przejść przez tyle lat.
            - Życie marynarza jest jednym wielkim niedostatkiem – powiedział trzeźwo.
            Weronika zaśmiała się głośno.
            - Jak tam Twoje zapalenie zatok? Nadal jesteś uziemiony? – zapytała z uśmiechem.
            - Na następne kilka dni. Lekarz wojskowy powiedział, że pod koniec tygodnia znowu będę mógł latać.
            - To najgorsza wiadomość tego dnia – odpowiedziała delikatnym głosem – jak jesteś zakatarzony, nie jesteś na misji.
            - To życie, które wybrałem, Weroniko – odpowiedział jej prosto, bez irytacji czy wściekłości.
            Wiedziała, że ma rację. Dołączył do armii bo chciał latać. Chciał robić coś co ma faktyczny wpływ na życie innych ludzi. Weronika rozumiała tę potrzebę bardziej niż ktokolwiek inny.
            Logan znowu spojrzał w swoje lewo.
            - Tak, jasne. Przepraszam – odwrócił się z powrotem w stronę kamerki.
            - Muszę iść. Żona Hughesa właśnie urodziła dziecko, ma być online dokładnie o ósmej żeby ich zobaczyć.
            - Jasne, pogratuluj mu ode mnie.
            - Zrobię to – patrzył na Weronikę przez kilkanaście kolejnych sekund. Jego ciepłe, złotobrązowe oczy wypełnione były smutkiem.
            - Masz wolne w ten czwartek? Trzecia trzydzieści Twojego czasu?
            - Dla Ciebie mogę mieć.
            - W takim razie to będzie randka – uśmiechnął się.
            Weronika patrzyła na niego przez kolejne kilka sekund zanim ekran wypełniła czerń.
            Przez chwilę rozmyślała nad karierą Logana w marynarce. Wyobrażała go sobie chodzącego wąskimi korytarzami w jaskrawym świetle jarzeniówek. Próbowała wyobrazić sobie Logana na siłowni lub po prostu żyjącego pośród tylu setek ludzi na tak małej powierzchni. Zamknęła oczy. Wolała jednak wyobrażać go sobie idącego wczesnym rankiem po plaży. Włosy miałby sztywne od soli morskiej, pod ramieniem deskę surfingową. Biegłby po piasku truchtem, żeby szybciej się z nią spotkać.
            Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Tata. Wstała i szybko poszła w jego stronę by go przywitać. Klękał przy drzwiach próbując odwiązać adidasy.
            - Nareszcie jesteś w domu! Mam dobre wieści. To może chwilę poczekać bo chcę się z tobą o tym porozmawiać podczas kolacji. Może Restauracja O’Mally? Ja stawiam – trąciła ojca delikatnie dłonią.
            - Nie dam rady kochanie - Keith pokręcił przecząco głową – Wallace przychodzi do mnie z pizzą. Mecze. Sama rozumiesz.
            Ruszył w stronę kuchni postukując cicho laską o drewniany parkiet. Weronika szła za nim.
            - No tak, rozgrywki – uśmiechnęła się – tylko nie rzucaj niczym w telewizor w emocjach.
            - Nic nie obiecuję. San Diego gra przeciwko Michigan. Na pewno będziemy rozemocjonowani – wyciągnął szklankę z szafki.
            - Więc co się dzisiaj stało? Musi to być coś niesamowitego skoro chciałaś mnie zaprosić na kolację do O’Mally - zatrzymał wzrok na Weronice.
            Dziewczyna zawahała się przez sekundę. Odkąd wprowadziła się z powrotem do domu Keith cały czas odmawiał jakichkolwiek rozmów o pracy. Jakby nie chciał przyznać, że dotarło do niego, że teraz ona prowadzi rodzinny biznes i nie zamierza wracać do Nowego Jorku. Jednak nie oszukujmy się. Między zwykłymi sprawami, a sprawą Hayley, była znacząca różnica. Znalezienie zaginionej dziewczyny to coś z czego Keith byłby dumny. 
            - Wiesz co nieco o zaginięciu Hayley Dewalt, prawda? Zaginęła, Lamb ma jej sprawę gdzieś a Trish Turley popadła w obsesję na jej punkcie? To teraz możesz zgadywać kogo zatrudniono do odnalezienie Hayley. Tak! Mnie! Jutro lecę do Stanford żeby porozmawiać z byłym chłopakiem Hayley – Weronika powiedziała to właściwie na jednym wdechu.
            - Dzisiaj spotkałam jej rodzinę. Coś z nimi jest nie tak – pochyliła się i oparła ramiona na szafkach – oczywiście martwią się o Hayley, ale coś z nimi jest po prostu nie tak. Szczególnie z jej bratem. Jest trochę przerażający.
            - Oh… Tak? – Keith nalał sobie mrożonej herbaty i wstawił nową porcję do lodówki.
            Weronika przytaknęła zachęcona jego pytaniem.
            - Okazuje się, że zaginęła podczas jakiejś imprezy. Ale nie to mnie dziwi najbardziej. Dziwi mnie, że nikt nie wie kto zorganizował tę imprezę. Dom z którego zniknęła jest w dobrej dzielnicy, więc jego wynajęcie nie należy do najtańszych. Mam nadzieję, że dzięki temu dosyć szybko uda nam się ustalić kto mógł być organizatorem i zadać mu kilka pytań. Mam wrażenie, że Lamb coś wie, tylko nie chce się ze mną tym podzielić. Ciągle głaskał się po włosach jak z nim dzisiaj rozmawiałam. Zawsze się tak zachowuje jak ma coś do ukrycia.
            No i do tego przyjaciółki Hayley mają mnóstwo jej zdjęć z tamtej nocy. Uwiesiła się na jakimś tajemniczym chłopaku. Nie znam jeszcze jego imienia, nic o nim nie wiem, ale na zdjęciach wyglądali na całkiem zadowolonych. Zrobiono je dosłownie kilka godzin przed jej zaginięciem. Waham się czy zacząć rozpytywać o tego chłopaka czy powinnam zachować informację o nim dla siebie. Chodzi mi o to, że nie chcę dać mu szansy na szybkie zniknięcie jak tylko zorientuje się, że ktoś go szuka – Weronika na sekundę zatrzymała swój słowotok. 
            - Więc co o tym myślisz – zapytała ojca.
            Keith przez chwilę stał w ciszy i patrzył się przez kuchenne okno. Szklankę z herbatą zatrzymał w pół drogi do ust. Denerwujące uczucie przeszyło Weronikę gdy ojciec powoli odstawiał szklankę na blat.
            - Szczerze? – pytanie wypłynęło cicho i powoli z ust Keitha – myślę, że marnujesz swój talent, swój mózg, swoje całe życie Weroniko. Myślę, że powinnaś wsiąść do następnego samolotu lecącego do Nowego Jorku i podejść do egzaminu prawniczego.
            Słowa ojca uderzyły Weronikę niczym odłamki potłuczonej szyby.
            - Jak możesz twierdzić, że to jakakolwiek strata? Pomaganie ludziom – pochyliła się w jego stronę patrząc mu prostu w oczy.
            - Tacy właśnie jesteśmy. To płynie w naszej krwi.
            - Traktujesz „to” jak coś nad czym nie masz kontroli Weronika. Jakbyś nie mogła nad sobą zapanować – policzki Keitha zaczerwieniły się od razu, ręce mu się trzęsły – ale to jest tylko głupia wymówka, rezygnujesz z dużo większej szansy, zachowujesz się jak dziecko.
            - Dlaczego nie chcesz, żebym była taka jak ty? – wściekłość jeszcze bardziej ścisnęła jej żołądek – Dlaczego wydaje Ci się to taką hańbą?
            - Mogłabyś być bezpieczna! – krzyknął – Wiesz co ja czuje za każdym razem jak wychodzić kogoś śledzić? Za każdym razem jak zajmujesz się jakąś sprawą?
            Weronika głośno wciągnęła powietrze.
            - Oczywiście, że wiem. Ile razy to ja Ciebie prawie straciłam? Ale z jakiegoś dziwnego powodu ty zawsze wracałeś do tego zawodu. Jakbyś nie mógł nad sobą zapanować.
            Oboje odwrócili się w stronę drzwi wejściowych na dźwięk dzwonka. Weronika czuła jak krew jej wrzała w organizmie.
            - To pewnie Wallace – odezwał się Keith. Nadal miał ściśnięte szczęki, ale głos miał miękki, prawie smutny.
            - Wpuszczę go – Weronika ruszyła w stronę drzwi.
            Przez szybki w drzwiach widziała chłopaka z daleka. Stał ubrany w bluzę z logo drużyny San Diego i z pudełkiem pizzy w ręku. Gdy zauważył Weronikę uśmiechnął się tym samym lekkim i przyjemnym uśmiechem, który zawsze potrafiła ją rozchmurzyć. Zanim otworzyła drzwi wzięła kilka oddechów by się uspokoić, ale Wallace od razu zauważył, że coś było nie tak.
            - Wszystko w porządku? – jego uśmiech wyblakł.
            - Żartujesz sobie? Przystojny facet właśnie przyniósł mi do domu pizzę za którą nie muszę nawet płacić. Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
            Chłopak zmierzył ją sceptycznie wzrokiem. Wallace Fennel był najlepszym przyjacielem Weroniki od drugiej klasy liceum. Był pierwszą osobą, której mogła zaufać po tym jak zginęła jej najlepsza przyjaciółka, Lilly Kane. Od samego początku potrafił przejrzeć ją na wylot. Zanim jednak którekolwiek z nich zdołało powiedzieć cokolwiek, do przedpokoju wszedł Keith.
            - Wallace i pizza – zadowolony Keith udawał, że wyrywa chłopakowi pizzę z rąk.
            - Połówka jest Kanadyjska, z bekonem i ananasem, połówka z pepperoni, mięsem, kiełbaskami, szynką i bekonem – Wallace uchylił pudełko i wciągnął do płuc zapach świeżej pizzy.
            - Do tego sosy ze specjalnego przepisu Pana Cho i trzy rodzaje serów. No i do tego trochę sałatki, w końcu dbamy o nasze zdrowie – żartobliwie puścił oko do Weroniki.
            - Ile Ci jestem winien? – zapytał Keith
            - Tym razem moja kolej, ostatnio to Pan kupował skrzydełka.
            Weronika odsunęła się od drzwi i wpuściła Wallace do środka.
            - Wypracowaliście sobie cały plan działani chłopcy, co?
            - Mężczyźni muszą porządnie zjeść - chłopak trącił ją żartobliwie w ramie.
            - Oglądasz dzisiaj z nami mecz? – zapytał.
            - Nie, muszę jeszcze pojechać do Mac, szykuje nam się pracująca noc.
            Twarz Wallace rozpromieniła się, domyślił się o co chodzi.
            - Nowa sprawa? Coś porządnego?
            Weronika spojrzała ukradkiem na Keita. Zdążył od nich odejść i właśnie wchodził do kuchni.
            - Tak, Izba Handlowa Neptun mnie zatrudniła, chcą żebym odnalazła Hayley Dewalt.
            - Niech to, to się nazywa awans – Wallace prawie podskoczył z ekscytacji.
            - Więc jaki masz problem? – zapytał po chwili podejrzliwie.
            Weronika odchrząknęła patrząc niepewnie w stronę kuchni w której zniknął jej ojciec.      Słyszała jak rozkłada talerze, więc bez obaw odpowiedziała Wallecowi.
            - Mamy trochę inne podejście do całej sytuacji.
            Weronika widziała wyraźnie zrozumienie w wyrazie twarzy Wallace.
            - Nie martw się, w końcu się dogadacie - chłopak przełożył pudełko z pizzą do jednej ręki, drugą objął Weronikę.
            Weronika nie odpowiedziała ale odwzajemniła jego uścisk. Poczuła się trochę lepiej.
            - Mógłbyś jutro przyjść tutaj zobaczyć czy wszystko z nim w porządku? Będę do późna w Stanford. Wszystko powinno być okej, ale…
            - Jasne, nie ma problemu – Wallace uścisnął jej ramię.
            - Pozdrów ode mnie Mac. Mam nadzieję, że w końcu będzie miała okazję włamać się do jakiejś fajnej bazy danych.. albo… no wiesz, cokolwiek ona będzie tam robiła – uśmiechnął się głupio.
            - Będzie rzeź – Weronika odpowiedziała mu takim samym uśmiechem.
            Wzięła swoją torebkę z wieszaka. Przez chwilę zastanawiała się czy nie pójść do kuchni i nie pożegnać się z Keithem. Załagodzić całą sytuację zanim wyjdzie z domu, ale nie wiedziała co mogłaby mu powiedzieć. Jak mogłaby przepraszać za to kim jest?