Był
późny środowy poranek. Słońce wpadało przez zakurzone okna budynków
znajdujących się w fabrycznej dzielnicy Neptun sprawiając, że unoszące się
drobinki kurzu wyglądały jak fale oceanu. Nawet tak bardzo w głębi lądu, z
daleka od Pacyfiku, wyglądało na to, że będzie to kolejny piękny, słoneczny
dzień w Neptune, w Kalifornii.
Weronika
zatrzasnęła za sobą drzwi wychodząc z BMW. Przystanęła na chwilę, podniosła
głowę i przyglądała się budynkowi, w którym miała swoje biuro. Nie minęły jeszcze
24 godziny od momentu aresztowania Adriana i Aurory. Jej ciało nadal wyraźnie
odczuwało skutki szarpaniny i nieprzespanej nocy. Jeśli kiedykolwiek
zasługiwała na dzień wolny, było to właśnie teraz. Wiedziała jednak, że nie
może sobie na to pozwolić, czekał ją pracowity dzień w biurze. Zwykle po
zamknięciu tak popularnej sprawy, następował szczyt zainteresowania ludzi jej
usługami. Wiedziała, że musi być zwarta i gotowa do pracy i nowych zleceń,
mimo, że pieniądze, które zarobiła dzięki tej sprawie, spokojnie wystarczyłyby
na przynajmniej kilka tygodni spokoju. Weronika wciągnęła głęboko powietrze i
ruszyła w stronę budynku.
Łapała już za klamkę od drzwi gdy
te niespodziewanie się otworzyły a jej oczom ukazała się wychodząca z budynku
Petra Landros. Jak zwykle wyglądała nienagannie, miała na sobie śliwkową
sukienkę i niebotycznie wysokie Louboutiny. Gdyby nie otaczające ją budynki,
można było się pomylić i założyć, że wychodziła z luksusowego butiku.
Uśmiechnęła się do Weroniki szczerze, uwidaczniając w uśmiechu swoje
nabłyszczykowane usta.
-
Panno Mars! Gratuluję kolejnej zamkniętej sprawy – wyciągnęła w jej stronę
dłoń, którą Weronika uścisnęła – właśnie wychodzę z Pani biura, zostawiłam czek
asystentce.
-
Mac nie jest moją asystentką, jest bardziej… - zatrzymała się w pół słowa,
uświadamiając sobie, że prawie wydała się, że Mac jest po prostu jej hakerem.
-
Koleżanką, jest moją koleżanką – dodała po chwili.
Petra
machnęła ręką na znak, że nie ma to większego znaczenie. Zamiast tego zniżyła
się twarzą tak, by patrzeć Weronice prosto w oczy. Przybliżyła się do niej na
niemal niezręczną odległość.
- Mam nadzieję, że wiesz, że
jesteś niesamowitą młodą kobietą. Zdolną, zaradną i upartą jak chyba nikt inny
kogo znam – uśmiechnęła się miękko i wróciła do swojej poprzedniej pozycji – czuję się dużo bezpieczniej wiedząc, że
wróciłaś do Neptun i masz nas wszystkich pod swoją opieką.
-
Dziękuję Pani Landros, jestem wdzięczna za to zlecenie. Ale muszę o coś
zapytać. Czy nie taniej dla Izby Handlowej byłoby wpłynąć na wybór lepszego,
kompetentnego Szeryfa, zamiast zatrudniać mnie do poprawiania wszystkiego co
Lambowi nie wyjdzie?
Spodziewała
się, że uśmiech Landros zrzednie, zamiast tego, Petra uśmiechnęła się jeszcze
szerzej.
-
Nadal nie jesteś natomiast dobrym sprzedawcą – zaśmiała się – jak już
wspomniałam Panno Mars. Jest Pani zdolna, zaradna i uparta. Wszystkie te cechy
są wspaniałe, zapewniam. Czasami jednak warto mieć na podorędziu osobę, która
robi dokładnie to, czego od niej oczekujemy.
Uśmiechnęła się jeszcze raz do
Weroniki, skinęła jej głową na pożegnanie i ruszyła do swojego czarnego
mercedesa, stojącego na poboczu. Weronika patrzyła na Petrę jak zwinnie wchodzi
do samochodu i zamyka za sobą drzwi.
Pokręciła
głową jednocześnie skonfundowana i zadowolona. Pociągnęła za klamkę i w tej
samej chwili dotarł do niej głos Trish Turley. Westchnęła i ruszyła w stronę
biura. Znalazła Mac oglądającą wypowiedź Trish na jednym z jej ogromnych
monitorów.
-
… rozmawiamy właśnie z Danem Lambem, szeryfem Neptun w Kalifornii, który
wczoraj wieczorem dokonał kilku aresztowań w związku ze sprawą Aurory Scott. Co
jeszcze bardziej zaskakujące, jedną z tych osób była sama Aurora! Proszę mi
powiedzieć Szeryfie, jak dokładnie udało się Panu znaleźć Aurorę?
-
Oh Trish, szczerze mówiąc, to dzięki starym, dobrym metodom policyjnym.
- Wyłącz to zanim się porzygam –
Weronika westchnęła do Mac, jednocześnie rzucając siebie i swoją torebkę na
jedną z kanap.
Mac
przyciszyła głos w komputerze i wstała zza biurka. Wzięła do ręki stosik małych
różowych kartek z koszyka znajdującego się na jej biurku i bezceremonialnie
oddała je w ręce Weroniki.
-
Wiadomości – uniosła brwi – do Ciebie. Wszystkie, które odebrałam do godziny
dziesiątej. Później wyłączyłam telefon. Część z nich to dziennikarze, ale kilka
osób to potencjalni klienci. Podejrzewam, że jeszcze więcej wiadomości
znajdziesz teraz na swojej sekretarce.
-
Poza tym – dodała ze swoim uśmieszkiem – jeśli chcesz mieć tutaj
recepcjonistkę, czy inną asystentkę, musisz sobie znaleźć kogoś kto jest dobry
w relacjach międzyludzkich – ponownie usiadła za biurkiem. Weronika nie
odpowiadała.
-
No i na koniec, rada ode mnie. Oddzwoń chociaż do niektórych z tych
dziennikarzy. Lamb jest zajęty opowiadaniem wszystkim jak to on rozgryzł tę
sprawę. Jego poparcie wzrasta z minuty na minutę.
Weronika oparła się wygodnie na
kanapie, nogi położyła na stoliku znajdującym się przed nią.
-
Dajmy idiotom głosować na niego. Mamy takich przywódców na jakich zasługujemy, nie?
-
O, widzę, że poziom niechęci do gatunku ludzkiego jest u nas dzisiaj wysoki –
Mac podniosła czek leżący na jej biurku i odwróciła go w stronę Weroniki.
– To powinno Ci podnieść morale chociaż na
chwilę. Nie dość, że będziesz mogła zapłacić czynsz za najbliższe kilka
miesięcy, będzie też Cię stać na Twoją super uzdolnioną technicznie a do tego
bardzo hot sekretarkę – wskazała na siebie.
Weronika
uśmiechnęła się.
-
Masz rację, to zdecydowanie informacja, która poprawia mi humor. Ostatecznie
może się okazać, że jakoś to ogarniemy Mac.
-
Oczywiście, że to ogarniemy – Mac odpowiedziała, wstając jednocześnie do
ekspresu do kawy.
-
Nadal nie wierzę, że Aurora była w to zamieszana od początku – nalała sobie
kawy do kubka – pomysł na ubicie kasy i obrabowanie swojego ojca to jedno, ale
żerowanie na rodzinie niewinnej ofiary. To zupełnie inny poziom świństwa. Nawet
jak na Neptun.
Weronika nie odpowiedziała. Zbyt
łatwo było jej sobie wyobrazić Tannera i Aurorę zanim wyszli na prostą. W
czasach gdy ich życie wyglądało zupełnie inaczej. Oczyma wyobraźni widziała jak
Tanner uśmiecha się do córki gdy ta popełniała w jego imieniu kolejne oszustwo
jako kilkulatka. Wyobrażała sobie jak ją ignorował przez wiele tygodni,
wpadając w ciąg alkoholowy. To było nieuniknione, że Aurora w pewnym momencie
zrozumie, że miłość jest tylko kolejnym sposobem ułatwiającym oszustwa.
-
Lepiej wezmę się za oddzwanianie – Weronika podniosła się z kanapy i
rozciągnęła, jednocześnie ziewając – chcesz iść potem ze mną na lunch do
Dorioli? Ja stawiam.
- Jasne – Mac nadal obserwowała
zamyśloną Weronikę gdy ta szła do swojego biura – brzmi nieźle.
Weronika
zmarszczyła brwi wchodząc do swojego pokoju nagle zwracając uwagę na badawczy
wzrok Mac.
Nie
zdążyła jej jednak zapytać o co chodzi, otworzyła drzwi i zamarła w pół ruchu.
Za
jej biurkiem siedział Keith. Miał na sobie szary garnitur i niebieski krawat,
laskę powiesił na krawędzi biurka. Drugie, nowe biurko, stało ustawione
prostopadle do tego przy którym siedział.
-
Spóźniłaś się – Keith powiedział na przywitanie – ostatnio jak sprawdzałem,
dzień pracy zaczynał się o 9 rano.
Weronika
uśmiechnęła się kręcąc głową, lekko niedowierzają. Spojrzała przez ramię na
Mac, która wzruszyła ramionami i również uśmiechnięta, odwróciła się w stronę
swojego komputera.
Weronika
weszła w końcu do pokoju i usiadła przy swoim nowym biurku, na swoim nowym
krześle.
- Myślałam, że dzisiaj masz
rehabilitację – powiedziała.
-
Składanie nowych mebli jest, mniej więcej, odpowiednikiem szpitalnej rehabilitacji
– odpowiedział jej ojciec.
Spojrzeli
na siebie, wyraz twarzy Keitha mówił dużo więcej, niż jego słowa.
Chwilę
później Weronika usłyszała otwierające się drzwi do głównego biura. Spojrzała
przez szybę na gości. Hunter i Lianne stali przy biurku Mac.
Nawet
z daleka oczy Lianne były ciemne i podkrążone ze zmęczenia. Miała na sobie ten
sam szary sweter i jeansy, w których Weronika widziała ją dzień wcześniej.
Hunter, jak to Hunter, rozglądał się posępnie po biurze. Chociaż raz nie miał
przy sobie żadnego instrumentu. Weronika i Keith wstali w tym samym momencie i
wyszli do głównej przestrzeni biura by ich przywitać.
- Lianne – Keith przywitał swoją
byłą żonę kiwnięciem głowy. Wyglądał na lekko zażenowanego, nie wiedział co
zrobić z rękoma, które zwisały mu po bokach. Chwilę później wystawił obie ręce
do przodu, na co Lianne zareagowała z wyraźną ulgą. Przytuliła się do Keitha,
opierając swoją brodę na jego ramieniu.
Odsuwając
się od siebie Keith złapał Lianne za ramiona.
-
Jak się trzymasz? – zapytał szczerze patrząc na jej poplamione i pomięte
ubrania.
-
Trzymam się… - Lianne spojrzała załzawionymi oczami na Huntera – mamy się
dobrze. Dziękuję.
-
Jak się masz Hunter? – Weronika przykucnęła zadając to pytanie. Hunter patrzył
na nią sceptycznie.
- Byliśmy w więzieniu – w jego głosie słychać
było dumę wymieszaną z czymś jeszcze. Może rezygnacją? Szczyptą smutku?
-
Policjant dał mi odznakę! Widzisz?
- To świetnie – Weronika
zachwyciła się, jednocześnie przyglądając się przypince przyczepionej do jego
swetra.
-
Jest plastikowa – Hunter dopowiedział.
Lianne
bawiła się swoją obrączką, jej usta wykrzywiły się w bolesnym uśmiechu.
-
Moglibyśmy porozmawiać w Twoim biurze? – zapytała Keitha tak cicho jak tylko
mogła. Było jasne, że nie chciała by Hunter zwrócił na nią uwagę.
-
Oczywiście – odpowiedział Keith – Weronika, dacie sobie tutaj radę?
-
Jasne – Weronika przytaknęła, odprowadziła swoich rodziców wzrokiem do biura,
które dzieliła z ojcem.
-
Szeryf może aresztować moją mamę – nagle wyrzucił z siebie Hunter.
-
Właśnie dlatego rozmawia z Twoim tatą.
Weronika usiadła na kanapie,
dzięki czemu jej twarz znalazła się mniej więcej na wysokości twarzy Huntera a
jednocześnie nie musiała nadwyrężać swojego zbolałego ciała kucaniem.
-
Tak Ci powiedziała?
-
Nie – potrząsnął głową – to usłyszałem.
Weronika
patrzyła skupiona na tego małego nieznajomego. Jej brata. Lianne mogła być
trzeźwa przez całe jego życie, ale mimo wszystko widać w nim było dziecko
uzależnionych rodziców. Był skryty, cichy, ostrożny. Może to efekt dorastania
wśród tylu sekretów i kłamstw? Jego ojciec może i przestał pić, ale
zdecydowanie nie przestał być złodziejem. Jego siostra była urodzoną i
wychowaną przestępczynią. No i na koniec matka, której ponad wszystko zależało
na utrzymaniu sekretu swojej przeszłości.
-
Powiedział, że mama jest… współwinna.
-
Współwinna?
- Tak – pokiwał głową – i, że
może pójść za to do więzienia. A ja zostanę sam.
Weronika
milczała przez chwilę. Jedynym dźwiękiem dochodzącym do nich zza ściany, był
niski głos jej ojca. Nie była w stanie rozróżnić pojedynczych słów, ale
wyczuwała spokój w tym co mówił. Zastanawiało ją tylko w jaki sposób Keith mógł
pomóc Lianne tym razem. Znowu się zamyśliła. Nie wiedząc nawet co nią
kierowało, odwróciła się w stronę Huntera i przytuliła go. Chłopiec na chwilę
zamarł.
-
Posłuchaj Hunter - Weronika wyszeptała mu do ucha – nie wiem jak to wszystko
się skończy, ale mogę Ci obiecać jedno. Nie będziesz sam. Jeśli coś się stanie
Twojej mamie, jeśli będzie musiała iść do więzienia, ja się Tobą zajmę, ok?
Będziesz miał mnie. A ja nie pozwolę na to, żeby stała Ci się krzywda.
Poczuła jak Hunter się rozluźnił.
Poczuła też jak pociągnął nosem wciągając głęboko powietrze. Uniósł ręce i
oplótł jej szyję w uścisku.
Kilka
minut później Keith otworzył drzwi od biura. Lianne była zapłakana, miała
czerwone od płaczu policzki i oczy. Mimo wszystko, wyglądała jednak na
spokojną. Jakby jej ulżyło. Uśmiechnęła się gdy zobaczyła Huntera siedzącego na
kanapie tuż obok Weroniki. Przeglądał National Geographic.
-
Hunter – zawołała Lianne by zwrócić na siebie jego uwagę – możemy już iść.
Jestem pewna, że Weronika i Keith mają dużo pracy.
-
Mogę Was odprowadzić do wyjścia z budynku – Weronika wstała z kanapy. Nie była
do końca pewna dlaczego, ale nie była gotowa na pożegnanie.
Na dole, tuż przed przejściem
przez główne drzwi, zatrzymała się na chwilę. Przypomniało jej się jak tydzień
wcześniej to jej matka odprowadzała ją do drzwi, po tym jak spotkały się po raz
pierwszy od ponad dziesięciu lat. Drzwi. Nie mogła pojąć, że przechodzenie
przez drzwi mogło wywołać w niej tyle emocji. Za każdym razem któraś z nich
chciała przez nie przebiec, nie mając pojęcia jak się zachować. Weronika czuła
się jakby przerwanie tych 11 lat ciszy nastąpiło za szybko, zbyt intensywnie,
zbyt głośno.
Przez
ostatni tydzień była ostrożna w kontaktach z matką. Postawiła sobie niewidoczne
bariery, ustaliła sobie zasady, dzięki którym mogła być tak profesjonalna jak
tylko umiała. Oznaczało to, że żadne emocje nie opuszczały jej myśli, wszystko
tłumiła w sobie. Nie pokazywała tego jak bardzo była zraniona, jak dużo emocji
kosztowała ją ta sprawa, jak wiele starych, zabliźnionych ran – otworzyło się
na nowo. Wiedziała, że nie musi współczuć swojej matce. Wiedziała, że nie musi
nic czuć patrząc na nią.
Obojętność stała się nagle jednak
zbyt trudna do wywołania. Może była po prostu zmęczona, w końcu od ponad dwóch
tygodni nie tylko mało spała, ale śniły jej się głupoty przez które wstawała
jeszcze bardziej zmęczona. A może po prostu spojrzała na swoją matkę inaczej
widząc złamaną kobietę, która stała teraz przed nią w drzwiach, nie wiedząc jak
ma się zachować. Życie Lianne, odbudowane po spaleniu za sobą tylu mostów,
rozpadło się po raz kolejny. Rodzina, której uważała się przez tyle lat
częścią, nagle okazała się kłamstwem. Była zdradzona i porzucona.
Weronika
poczuła pod dłońmi wychudzone plecy Lianne. Przytulając ją czuła, jak matka z
ulgą wypuszcza powietrze. Weronika zamknęła oczy i starała się nie myśleć zbyt
dużo.
Nie
była dobra w wybaczaniu, nie leżało to w jej naturze. Miała natomiast dość tej
ciągłej wojny.
-
Pa, mamo – szepnęła i rozluźniła uścisk.
W
końcu mogła otworzyć drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz