Veronica Mars: The Thousand-Dollar Tan Line
/// polskie tłumaczenie ///


Całość (rozdziały 1 - 20)


Podziękowania

            „Przede wszystkim wielkie podziękowania należą się Robowi Thomasowi, za wymyślenie świata Weroniki, oraz za to, że każdy z nas może znaleźć w nim miejsce dla siebie.
            Lanie Davis – bez Ciebie ta książka by nie powstała, Twoje opinie i Twoje wsparcie były nieocenione. Moje podziękowania kieruję również ku Bobowi Deardenowi i Deirdre Nagan, którzy pomogli mi rozwinąć tę historię. Cała ekipa Random House – moja wdzięczność za Waszą pomoc, nie ma końca. Szczególnie dziękuję Andrei Robinson, Beth Lamb i Anne Messitte. Dziękuję również: Mattowi Donaldsonowi i Carze Hallowell –za choreografię. Johnowi Prestonowi Brownowi – za wiedzę na wszystkie tematy związane z przestępstwami. Jackowi, Donnie i Zacowi Gragam – dziękuję za Wasze wsparcie.

            Oprócz osób wymienionych wyżej, do powstania tej książki przyczyniła się cała grupa moich własnych, prywatnych cheerleaders którym również pragnę podziękować. W szczególności:Alec Austin, Sarah Cornwell, Izetta Irwin, Jennifer Gandind Le, Patrick Ryan Frank i Kyle John Schmidt.” 

– Jennifer Graham

Prolog

             Autobusy zaczynały zjeżdżać się do Neptun, w Kalifornii, już w piątek późnym popołudniem i nie przestawały aż do poniedziałku. Przyjeżdżały zakurzone, brudne i z odpryskami na lakierze i szybach – pamiątce po odskakujących kamieniach. Zwykłe konsekwencje jeżdżenia drogami międzystanowymi. Zatrzymywały się przy promenadzie, drżące od stłumionych dźwięków, trzęsące się jak psy czekające na rozkaz.
            Ich trasy, łączące małe nadmorskie miasteczka ze wszystkimi miastami uniwersyteckimi na zachodzie Stanów Zjednoczonych, tworzyły skomplikowane sieci. Do Los Angeles i San Diego, do Bay Area i Inland Empire. Do Phoenix, Tuscon, Reno. Do Portland i Seattle, do Boulder, do Boise, nawet do Provo. Zza każdej szyby wyzierała podekscytowana młoda, studencka buzia.
            Autobusy jeden po drugim otwierały drzwi a fale rozemocjonowanych studentów wylewały się z nich na ulice. Zachwyceni obserwowali piasek, surferów, budki z jedzeniem i wesołe miasteczko przy promenadzie. 
Niektórzy z nich dopiero co skończyli zdawać sesję, całe noce spędzali ucząc się do egzaminów. 
            Teraz nagle znaleźli się w świecie z bajki, który wydawał się istnieć tylko dla nich. Roześmiani i szczęśliwi zalali całe miasteczko. Potykali się spacerując całkiem pijani ulicami Neptun, wierząc, że magia dzięki której się tu znaleźli, nie pozwoli im uderzyć głową o beton. I przez dokładnie trzy dni: ta magia działała.
            W środowy poranek, nadmorskie miasteczko które jeszcze w nocy oszałamiało blaskiem, zaczynało wyglądać całkiem normalnie. Wręcz przyziemnie. Wszędzie zakradał się brud. Setki zgniecionych puszek po piwie rozrzucone na chodnikach, śmieci wylewające się z przepełnionych śmietników. Zużyte prezerwatywy zdobiące alejki i krzaki w parkach, potłuczone szkło pokrywające ulice.
            W motelu Sea Nymph było upiornie cicho gdy osiemnastoletnia Bri Lafond weszła na jego teren potykając się o własne nogi. Prawie wszyscy goście hotelowi spędzali w nim swoją wiosenną przerwę semestralną, więc zabawa nie zaczynała się wcześniej niż popołudniu. Bri spędziła noc imprezując na przedmieściach Neptun, nie zdążyła jednak zamówić taksówki zanim przyjęcie się skończyło. Była tak pijana, że spacer powrotny do hotelu wydawał się jej całkiem dobrym i wykonalnym pomysłem. Teraz brnęła przez piasek do pokoju, który wcześniej wynajęła ze swoimi trzema najlepszymi przyjaciółkami ze studiów.
            Bri miała to gdzieś, że przez cały tydzień obserwowały z okna śmietnik, ten pokój był po prostu najtańszy z najlepszych. Przez chwilę walczyła z zamkiem w drzwiach. Jej największym marzeniem było rzucenie się na jedno z dwóch podwójnych łóżek, które dzieliła z koleżankami.
            Szpary w żaluzjach przepuszczały promienie bladego słońca do wnętrza pokoju. Leah leżała w poprzek łóżka z głową schowaną pod poduszką, nadal miała na sobie sukienkę z poprzedniego wieczoru. Nogi miała całe brudne i posiniaczone.  Melanie sączyła napój z papierowego kubka oparta o zagłówek łóżka. Miała na sobie bordowe krótkie spodenki i górę od stroju kąpielowego. Jej długie, potargane blond włosy przykleiły się do rozmazanego makijażu wokół oczu. Spojrzała na drzwi gdy usłyszała, że się otwierają.
            - Za jakieś pół godziny mam lekcję surfowania a nadal jestem pijana – powiedziała w stronę Bri z trudnością skupiając wzrok na koleżance
            - Gdzie byłaś? Wyglądasz strasznie - dodała krzywiąc się. 
            - Dzięki wielkie – Bri schyliła się, żeby rozpiąć buty. Stopy pulsowały jej z bólu. – Gdzie jest Hayley? Poszła już surfować?
            - Nie widziałam jej – Melanie zamknęła oczy i oparła głowę ościanę. Bri zastygła w bezruchu zdejmując but, spojrzała na Melanie.
            - Od kiedy? – zapytała.
            - Od… od tej imprezy w poniedziałek… chyba. – wymamrotała spod przymkniętych powiek.
            - Kurwa - Melanie otworzyła nagle oczy. 
            Bri zamrugała i w końcu ściągnęła but z bolącej stopy. Usiadła na łóżku i delikatnie potrząsnęła Leah za ramię.
            - Hej, Leah. Obudź się. Widziałaś wczoraj Hayley?
            Spod poduszki wydobył się cichy jęk Leah. Na chwilę zwinęła się w kłębek, rękoma oplotła swoją głowę. Bri i Melanie przez dobre kilka minut nie mogły w żaden sposób dobudzić koleżanki. W końcu Leah odsunęła poduszkę z twarzy i spojrzała na nie niechętnie.
            - Hayley? Nie, nie widziałam jej od tej poniedziałkowej imprezy.
Bri oblał zimny pot, nieprzyjemne uczucie pustki przeszyło jej ciało. Przeczytała jeszcze raz swoje SMSy. Ostatnią wiadomość od Hayley dostała w poniedziałek popołudniu: 

Mamy zaproszenie na imprezę w REZYDENCJI. Idziesz?”


            Przygotowania zajęły im trzy godziny. Hayley zdecydowała się na nietypowo wyciętą, obcisłą i krótką sukienkę, która zwracała uwagę na jej długie, opalone nogi. Upierała się, że nogi są jej największym atutem. Na imprezę zaprosił ją jakiś gość, którego poznała w Cabo Cantina gdy kupił jej drinka. Powiedział jej, że ma przyjść ze swoimi najseksowniejszymi koleżankami.
            Na imprezę poszły więc wszystkie. Do posiadłości wchodziło się krętą prywatną drogą, najpierw mijając w bramie krzepkich ochroniarzy. Dom w którym się znalazły był bardzo nowoczesny, kwadratowa bryła z modnymi wykończeniami. Każde pomieszczenia aż kipiało luksusem. Melanie od razu wtopiła się w tłum kręcąc biodrami w rytm muzyki. Leah zauważyła w kuchni chłopaka z którym chodziła na biologię, więc ruszyła w jego stronę. Hayley i Bri przepchnęły się przez tłum na tylne patio. Ich oczom ukazał się ogromny basen. Tuż za nim rozciągała się plaża, ledwo widoczna w świetle księżyca.
            Oczy Hayley błyszczały, odbijając kolorowe światła patio.  Cały weekend jej nastrój wahał się pomiędzy smutkiem a nieopisaną chęcią buntu. W jednej chwili płakała, za chwilę tupała ze złości.
            - Chad nie będzie mi mówił co mogę, a czego nie mogę robić. Za kogo on się uważa? – wykrzykiwała do swoich przyjaciółek.
            Hayley i jej chłopak rozstawali się i schodzili ze sobą serki razy, ale tego wieczora dziewczyna wydawała się być podekscytowana. Tak jakby cała jej złość, żal i smutek po prostu zniknęły. Była jakby odmienioną sobą, świeżą, spokojną i szczęśliwą. Razem z Bri wmieszały się w końcu w tłum tańczących ciał i dały ponieść pulsującej muzyce. Głośny bas wygłuszył wszystkie zmartwienia w głowie Hayley. Straciła poczucie czasu, przestała liczyć ile drinków wypiła oraz… zgubiła swoje przyjaciółki.
            Bri przypomniała sobie widok Leah wciągającej kreskę kokainy z antycznego stolika kawowego. Schylając się przytrzymywała te swoje śliczne miodowe włosy z dala od proszku. Pamiętała też czyjeś ręce błądzące po jej ciele, niski męski głos szepczący jej na ucho, że byłaby dużo seksowniejsza w dłuższych włosach.
            Przed oczami migały jej wspomnienia o Hayley. Nachylała się do przystojniaka w pięknie skrojonym, białym garniturze. Długie rzęsy nadawały jego oczom niezwykłego wyglądu, wyginał żartobliwie wargi. Oprócz tych kilku wspomnień cała impreza była dla Bri jednym wielkim zamazanym punktem w jej przeszłości.
            Następnego ranka po imprezie obudziła się na krześle ogrodowym postawionym obok hotelowego basenu. Drżała z zimna, torebkę miała wetkniętą pod głowę. Nie miała pojęcia jak dostała się z imprezy do hotelu.
            - Widziałyście Hayley wychodzącą z kimś z imprezy? – Bri spojrzała na swoje przyjaciółki. Obie powoli potrząsnęły przecząco głowami.
            - Na pewno wszystko z nią w porządku -  niepewnie wyartykułowała Melanie – znając życie jest teraz z jakimś chłopakiem poznanym na imprezie. Prędzej czy później wróci.
            - Ale przecież obiecałyśmy sobie, że przynajmniej raz dziennie będziemy się ze sobą kontaktować – głos Bri zabrzmiał bardziej piskliwie niż tego chciała. W drodze do Neptun obiecały sobie, że bez względu na to jak dobrze będą się bawić na każdej z imprez, najważniejsza będzie dla nich pewność, że cała czwórka jest bezpieczna. Nieprzyjemne, zimne uczucie pustki odezwało się w ciele Bri raz jeszcze. Odblokowała telefon i wstukała wiadomość do Hayley: 

Gdzie jesteś? Zjedz z nami śniadanie. Odpisz najszybciej jak możesz.     

            Nie mogły zrobić nic innego, musiały po prostu czekać na jej odpowiedź. Melanie miała rację, Hayley pewnie straciła poczucie czasu, zresztą tak jak one wszystkie. Martwiły się o nią a ona zapewne bawiła się w najlepsze. Mimo wszystko Bri zrezygnowała ze śniadania i została w pokoju. Leah i Melanie poszły same. Siedziała w pokoju, drżała z zimna ale była za bardzo zmęczona żeby się przebrać. Znowu napisała wiadomość do Hayley. I jeszcze raz.

„Nie bądź samolubna i w końcu mi odpisz Hayley!”
„Wszyscy się o Ciebie martwią. ODPISZ MI”
„Okej, Twój czas się skończył. Jeśli nie odpiszesz mi w ciągu 10 minut dzwonimy na policję”
„Mówię całkiem poważnie”
„Proszę odpisz”
„Proszę!”




ROZDZIAŁ PIERWSZY


            - Ten?
            Weronika Mars siedziała na twardym plastikowym krześle w gabinecie neurologa. Skrzyżowała nogi, stopy w butach motocyklowych podrygiwały jej w rytm badania, które przechodził jej ojciec. Keith Mars siedział na kozetce naprzeciwko swojej lekarki. Obserwował ją gdy powoli, wyćwiczonym ruchem przekręcała karty.
            - Taczka – odpowiedział bez wahania widząc kolejny rysunek. Doktor Subramanian nie przytaknęła, z poważną miną po prostu odłożyła kartę na kupkę po jej lewej stronie.
            Gabinet neurolog był urządzony w surowym stylu, przyciemnione światło lamp sprawiało jednak, że panował w nim przyjemny nastrój. Zupełnie inny od tego, którym zwykle charakteryzują się szpitale. W tym gabinecie zawsze miało się wrażenie, że jest już wczesny wieczór. Weronika udawała, że zainteresował ją artkuł w gazetce sprzed czterech miesięcy. Przeskanowała oczami tytuł: ”Dwadzieścia prezentów poniżej 20$”
            - To?
            - Aligator.
            Weronika spojrzała na tatę i leżącą tuż przy jego boku tytanową laskę. Minęły dwa miesiące od wypadku samochodowego w którym prawie zginął jej ojciec. Keith siedział w samochodzie z zastępcą Szeryfa – Jerrym Sacksem. Jerry przekazywał mu informacje na temat korupcji w biurze Szeryfa, kiedy to z pełną prędkością wjechała w nich furgonetka.   Samochód zawrócił i uderzył w nich jeszcze raz. Sacks zginął na miejscu. Keith przeżył tylko dzięki Loganowi Echollsowi, który zdołał wyciągnąć go z samochodu zanim ten wybuchł.
            Oficjalna wersja, a przynajmniej wersja którą rozgłasza Szeryf Dan Lamb mediom, jest taka, że Sacks był na usługach lokalnego dealera narkotyków – Danniego Sweetsa. Furgonetkę wysłano, żeby zabić Sacksa za to, że pozwolił aresztować trzech podwładnych dealera. Historyjka wyssana z palca, ale lokalne media nie czuły potrzeby grzebania w tej sprawie głębiej.
            Weronika próbowała porozmawiać z ojcem o wypadku od dnia w którym miał miejsce ale Keith był irytująco ostrożny jeśli chodzi o szczegóły.       Próbował ją zbyć powtarzając ciągle, że to jego sprawa a nie jej. Wszystkie próby Weroniki w końcu przerodziły się w swego rodzaju grę. Za każdym razem gdy pytała Keitha o cokolwiek związanego z wypadkiem, odpowiadał jej, żeby zgadywała. Nie musiała go zmuszać do ujawnienia tylko jednego faktu: morderca miał zabić Sacksa a nie jego.
            - Świeczka. Pierścionek. Parasolka – Keith wypowiadał głośno.
            Weronika codziennie upewniała się, że jej tata czuje się lepiej. Okropny fioletowy siniak pokrywający większą część jego ciała powoli tracił swój kolor. Jednak wszystkie poważniejsze urazy: połamane żebra, pęknięta miednica, uszkodzona wątroba – nadal były jego największym zmartwieniem.
            Oprócz tego miał uraz czaszki, krwiaka podtwardówkowego i łagodne wstrząśnienie mózgu. Przez kilka tygodni jego reakcje były spowolnione. Pierwsze dni po tym jak lekarzom udało się ustabilizować jego stan, były bardzo trudne. Miał problemy z mówieniem, zawieszał się nawet na kilkanaście sekund zanim mógł coś powiedzieć.
Teraz odpowiadał na większość pytań Doktor Subramanian szybko i stanowczo. Po każdej odpowiedzi był pewniejszy siebie, siedział bardziej wyprostowany. Weronika widziała, że wraca do siebie z każdym dobrze wypowiedzianym słowem.
            - Bardzo dobrze Panie Mars – brytyjski akcent lekarki łagodził chrapliwy dźwięk jej głosu. Obdarzyła Keitha jednym ze swoich nielicznych uśmiechów. Weronika odłożyła gazetę.
            - Więc jaki jest werdykt Pani Doktor? Jest jak nowy? Możemy go wziąć na próbną jazdę?
            Doktor Subramanian odwróciła się by obdarzyć Weronikę surowym spojrzeniem zza swoich kwadratowych okularów. Siwe włosy miała spięte w koka, na ustach delikatną szminkę. Weronika zgadywała, że ten odcień nazywał się „bez głupich żartów”. Kolejny powód by lubić lekarkę ojca.
            - Nie powiedziałabym, że jest jak nowy, ale jestem zadowolona z jego postępów. Jak ma się Pana czas reakcji, Panie Mars?
            - Szybki jak błyskawica – odpowiedział jej Keith, jednocześnie udając, że sięga do kabury na broń.
            - Zauważyła Pani jakieś zmiany w zachowaniu ojca? Zmienność nastrojów, dziwne postępowanie, problemy z wnioskowaniem? – lekarz zwróciła się do Weroniki.
            - Nie jest dziwniejszy niż zwykle – odpowiadając uśmiechnęła się w stronę ojca.
            - Hmm – Doktor Subramanian spojrzała w kartę swojego pacjenta – Jak się mają Pana inne obrażenia? Widzę, że był Pan na wizycie u internisty wcześniej w tym tygodniu.
            - Powiedział mi, że raczej nie pobiegnę już w żadnym maratonie, ale wrócę do pracy.       Chciałbym do niej wrócić jak najszybciej – odpowiedział jej Keith prostując poły marynarki. Każdego dnia odkąd tylko wypisali go ze szpitala, jego codziennym celem było założenie świeżo wyprasowanej koszuli i marynarki, tak jakby naprawdę wybierał się do biura.
            - Hmm… - Doktor otworzyła dużą kopertę, wyciągnęła z niej ziarniste zdjęcia z rezonansu magnetycznego i przyczepiła je do święcącej tablicy. Włączyła światło, wyjęła z kieszeni fartucha wskaźnik laserowy.
            - No więc w tym tygodniu zdjęcia Pana czaszki są dużo lepsze niż poprzednio. Opuchlizna zeszła prawie całkowicie, tutaj może Pan zauważyć różnicę – wskazała miejsce na skanie.
            Weronika odetchnęła z ulgą. Tablica podświetlająca zdjęcie czaszki jej ojca nagle stała się mniej wyraźna. Ukradkiem otarła łzę z kącika oka. Dopiero teraz zaczęło do niej docierać jak bardzo zależy jej na ojcu. Nie mogła sobie wyobrazić, że nagle miałoby go zabraknąć przy jej boku. Był jej jedyną rodziną. Każdego ranka budziła się z lekkim bólem żołądka, czekając cierpliwie aż wszystko w ich życiu wróci do normy.
             Normalność to wyświechtany slogan, prawda? Uśmiechnęła się do siebie. Nic w jej życiu nie było normalne odkąd wróciła do Neptun po dziewięciu długich i spokojnych latach przeżytych w Nowym Jorku. Jako nastolatka marzyła tylko o tym, żeby uciec z tego miejsca rządzonego przez bogatych i skorumpowanych. Uciec od problemów swojej młodości. I w końcu jej się to udało. A przynajmniej na pewien okres. 
            Opuściła Neptun, najpierw udając się do Stanford, potem wyjeżdżając na studia prawnicze na Uniwersytet Columbia. Życie, które poukładała sobie od początku, wydawało się być całkiem w porządku. Maleńkie mieszkanko na Brooklynie, rzut beretem od Prospect Park. Oferta pracy od kancelarii prawniczej Truman-Mann, gdzie miałaby szansę uczyć się od najlepszych prawników Nowego Jorku. Słodki, utalentowany, poukładany chłopak – Piz. Zostawiła to wszystko za sobą. Jeden telefon sprawił, że wróciła do Neptun. Logan, jej licealny chłopak, został oskarżony o morderstwo swojej ówczesnej dziewczyny. Weronika rzuciła wszystko i wróciła do Neptun by udowodnić jego niewinność. 
            Odkryła tożsamość prawdziwego mordercy i odkryła tez na nowo cząstkę siebie, którą myślała, że utraciła na zawsze. Cząstkę, która mówiła jej, że powinna być prywatnym detektywem a nie prawnikiem. Dodatkowo, całkiem na nowo odkryła Logana. Teraz był jej… kim? Nowym-starym chłopakiem? Kochankiem? Kolegą z skype? Kolegą do seksu? Jakkolwiek by go nie nazwała, maile od niego wypełniały całą jej skrzynkę. Zdarzało mu się wysłać nawet pięć dziennie, krótkich i żartobliwych. Czasami pisał dłuższe, poważniejsze wiadomości. Weronika zawsze odpowiadała w lekkim tonie. Taka po prostu była, jakby jej celem była zamiana wszystkiego w żart. Droga ucieczki od tego co tak naprawdę grało jej w duszy. Ratunek na ten ciągły ból tęsknoty który jej towarzyszył.
            Do tego sama nie wiedziała jak miałaby ująć w proste słowa to co naprawdę czuła. Chwile, które spędzili razem tuż przed wyjazdem Logana na kolejną misję, były jednymi z najspokojniejszych chwil jej życia. Nawet biorąc pod uwagę jej strach o zdrowie taty. Pierwszy raz od bardzo dawna czuła się spełniona. Chwilę później, tak po prostu, Logan zniknął.
            - Więc chciałabym dać Panu jeszcze dwa tygodnie zwolnienia, żeby się upewnić, że wrócił Pan do zdrowia. A potem owszem, o ile obieca mi Pan, że zacznie Pan powoli, może Pan wrócić do swojej pracy – głos Doktor Subramanian zaczął docierać do Weroniki – ale Pani, Pani Weroniko, będzie odpowiedzialna za stopowanie swojego ojca przed przepracowywaniem się. Jeśli tylko będzie chciał zrobić coś ponad swoje siły, ma Pani całkowite prawo odesłać go do domu.
            - Słyszałeś to tato? – Weronika wskazała palcem na ojca – Agencja detektywistyczna Mars właśnie załatwiła sobie nowego i taniego praktykanta. Xero, kawa i poczta – to będzie Twoje zajęcie mój drogi.
            - Całe życie czekałem na ten moment – Keith klasnął w ręce, na co Weronika odpowiedziała mu półuśmiechem. Pomimo ich przekomarzania, niejasne uczucie niepokoju ukuło Weronikę w serce. Oczywiście, że jej ulżyło. Jej tata w końcu będzie mógł niedługo wrócić do pracy, która była dla niego bardzo ważna. Jeszcze będąc w liceum pracowała w firmie detektywistycznej ojca. Oficjalnie była jego sekretarką. Nieoficjalnie? Zajmowała się sprawami na które Keith nie miał czasu.
            Teraz po prostu zastanawiała się jak to będzie gdy oboje wrócą do pracy w biurze. Przedzielą je na pół taśmą? Będą w ogóle w stanie wcisnąć tam jeszcze jedno biurko? Wyobraziła sobie różowy dziecięcy stolik postawiony obok biurka ojca, tabliczka z napisem „Pierwszy stolik do mojego biura”. Ona siedząca skulona z kolanami przy klatce piersiowej, pisząca szybko na wyimaginowanym komputerze podczas gdy ojciec przygląda jej się z rezerwą.
            Jej myśli były niedorzeczne. Przecież już wcześniej pracowali razem. Sytuacja wyglądała jednak trochę inaczej. Keith nie był zadowolony z decyzji Weroniki. Rzuciła dobrze rokującą karierę by wrócić na stare śmieci i biegać za ludźmi z teleobiektywem. Przez ostatnie dwa miesiące był w stanie udawać sam przed sobą, że Weronika jest w Neptun by pomóc mu w rekonwalescencji. Jednak coraz częściej zdarzało mu się zadręczać samego siebie o przebieg zdarzeń sprzed wypadku. Gdy Weronika wspominała coś o sprawach nad którymi pracowała lub chociaż próbowała żartować na ich temat – Keith szybko odwracał wzrok. Jakby Weronika właśnie się zbłaźniła a jemu było za nią głupio.
            Nie mógł zrozumieć dlaczego wróciła. Czasami ona też miała problem ze zrozumieniem swojego postępowania. Neptun było tym samym połyskującym, brudnym przybrzeżnym miasteczkiem z którego wyjechała niemal dekadę temu. Ale moment w którym zaczęła pracę nad sprawą Logana zmienił wszystko. Poczuła pragnienie dojścia do prawdy, do znalezienia jej w tym stosie kłamstw. Śledztwo wciągnęło ją jak wir.
            Kilka minut później wyszli razem z gabinetu lekarza. Kątem oka zwróciła uwagę na to jak ojciec przygryzł wargi z bólu gdy schodzili po trzech schodkach na parking. Keith Mars był niewysokim, krępym, właściwie łysym mężczyzną. Weronika uśmiechając się pomyślała, że nawet z daleka wygląda na policjanta. Minęło osiem lat odkąd ostatni raz miał na sobie mundur, ale ona już zawsze będzie w nim widziała policjanta.
            - Wiesz jakie to uczucie? Być o jeden krok bliżej perfekcyjnej formy sportowca? – ironicznie postukał laską w asfalt – Już niedługo, krok za krokiem i wrócę do formy profesjonalisty.
- Hej – Weronika szturchnęła go delikatnie w ramie – zachowuj się lepiej to może nawet pozwolę Ci wyczyścić akwarium w biurze.
Granatowy kabriolet BMW Logana stał na parkingu wypełnionym średniej klasy sedanami. Nalegał by Weronika pożyczyła od niego samochód podczas gdy on będzie na morzu.
- Będę uwięziony na ogromnej puszce po śledziach, na środku Zatoki Perskiej. Przez najbliższe sześć miesięcy. Jak ma mi się niby przydać ten samochód? – przekonywał ją.
Próbowała protestować. BMW Logana jest warte więcej niż ona zarobi przez najbliższe kilka lat, ale każde wejście do kabrioletu sprawiało, że miała gęsią skórkę z ekscytacji. Nie tylko dlatego, że deska rozdzielcza wyglądała jak wyjęta ze statku kosmicznego. Ani dlatego, że skórzane wykończenia były delikatne jak jedwab. Lekko wywietrzały, ciepły, piżmowy zapach nadal utrzymywał się w samochodzie. Odległe wspomnienie perfum Logana.
            Trzymając palce na kierownicy, prawie czuła dłonie Logana pod swoimi. „Tracisz nad sobą kontrolę Mars” – powiedziała do siebie w myślach gdy Keith zapinał swój pas. „Nie masz już prawa do zachowywania się jak szalona nastolatka”. Poza tym już dwa i pół miesiąca za nimi. Jeszcze tylko sto dwanaście dni i Logan będzie z powrotem w Neptun.

ROZDZIAŁ DRUGI

            Całe miasto zdążyło się zakorkować zanim Weronika odwiozła tatę do domu i ruszyła w stronę siedziby Agencji Detektywistycznej Mars. Przerwa wiosenna ponownie wzbudziła w Neptun pijackąchwałę miasta. Nawet jeśli większość imprez i pijaństwa miała miejsce przy linii brzegowej – im dłużej trwała przerwa, tym bardziej w głąb miasta przedzierała się studencka szarańcza. Stare miasto, dzielnica biznesowa – żadna część Neptun nie uchroniła się od najazdu młodzieży.
            Pijani i zdezorientowani studenci okupowali bary, restauracje i sklepy w całym miasteczku – nawet w poniedziałek w samo południe. Przerwa wiosenna trwała już lekko ponad tydzień, potrwa mniej więcej do połowy kwietnia. Później wszystko trochę zwolni ale nie wyhamuje całkowicie. W okolicy znajdują się setki uniwersytetów które od Neptun dzieli niedaleki dystans a każda ze szkół ma swojąwłasną datę przerwy wiosennej.
            Weronika spojrzała w swoje lusterko wsteczne. Korek był tak długi, że nie widziała jego końca. Chodniki zalewała śmiejąca i przekrzykująca się fala młodych ludzi. Co chwilę ktoś wznosił toast butelką alkoholu. Okazuje się więc, że zakaz picia w miejscach publicznych nie jest przestrzegany tak jak powinien. Tym właśnie charakteryzowało się Neptun. Dopóki w grę wchodziły pieniądze – Szeryf Dan Lamb miał klapki na oczach.
Ostatni rok spędził na ściganiu właściwie nic nieznaczących opryszków. Robił to tylko po to, żeby odwrócić uwagę od całej masy niepełnoletniej młodzieży pijącej na umór.
            O młodzieży mówiąc. Nastolatka z niechlujnie przedłużonymi włosami właśnie zgięła się w pół i zaczęła wymiotować. Po chwili wyprostowała się i poszła przed siebie jak gdyby nic się nie stało. Nieopodal grupa śmiejących siędziewczyn jeżdżąca w bikini na rolkach, próbowała pozbierać się po wywrotce. Kilku chłopaków stojących po drugiej stronie ulicy nagrywało ich zmagania na swoje telefony komórkowe.
            Weronika westchnęła i zaczęła przerzucać stacje radiowe. Pozwoliła Keithowi wybrać radio gdy wracali ze szpitala - Blue Öyster Cult śpiewali do niej z głośników. Pięćset różnych stacji radiowych a on musiał wybrać akurat tę puszczającą muzykę z lat siedemdziesiątych. Dla niektórych ludzi nie ma nadziei. Przerzucała dalej kanały wierzą w to, że w końcu trafi na coś ciekawego.
            - Powiem Ci jedno, ja nie pozwoliłabym mojej córce pojechaćdo Neptun w trakcie jej przerwy wiosennej.
            Weronika przestała przerzucać stacje, ta rozmowa jązainteresowała. Poznała ten głos od razu. Trish Turley – duża blondynka z Texasu której głos brzmiał jakby cały czas przecinała nim blachę. Jej program codziennie nadawano w CNN, jedna z lokalnych rozgłośni musiała wykupić prawa do puszczania audio z jej programu. 
            - To miejsce jest jak puszka Pandory, nastoletnie hormony wymieszane z narkotykami i alkoholem. Dzieciaki w dzisiejszych czasach nie są nauczone respektowania swoich własnych limitów. Widziałaś jak te dziewczyny się zachowują? – Weronika widziała oczami wyobraźni Trish potrząsającą głową z dezaprobatą.
            - Wystarczy, że wpiszecie „Neptun” w Waszej wyszukiwarce a wyskoczą Wam setki filmików młodych dziewczyn pokazujących biust w zamian za darmowe piwo. A potem ludzie się dziwią gdy komuś staje się jakaś krzywda.
            No tak. Dwa główne filary dziennikarstwa: piętnowanie dziwek i obwinianie ofiar. Trish Turley lubi nazywać siebie „adwokatem ofiar”, ale za każdym razem jakoś jej to nie wychodzi. Skorumpowanie wśród młodych – temat dla Trish. Amoralne zachowania – również. Zaginiona biała dziewczyna? Tak, tak, tak!
            Ale nawet Weronika musiała przyznać rację Trish. Niepokojąco niewielki wpływ miało zaginięcie osiemnastoletniej Hayley Dewalt na zabawę młodzieży. Sprawa ujrzała światło dzienne w weekend. Hayley przyjechała do Neptune z przyjaciółkami z Uniwersytetu Berkeley, uznano ją za zaginioną prawie tydzień temu. Nikt nigdy nie zgadłby, że zaginęła przed chwilą w Neptun, mieście w którym atmosfera zabawy przeważa nad wszystkim innym. Muzyka nadal grała, piwo nadal lało się strumieniami.
            Weronika sama nie wiedziała jaka powinna być reakcja młodzieży na to, że zaginęła jedna z nich. Wiedziała natomiast, że niezachwiane poczucie bezpieczeństwa i żądza dobrej zabawy wśród studentów po tym wydarzeniu, zaskoczyła nawet ją. Nie mogła sobie przypomnieć czy jako nastolatka była aż tak niefrasobliwa. 
            - No i jeszcze ten beznadziejny tak zwany szeryf – to zdanie przykuło uwagę Weroniki, pogłośniła radio.
            - Ten cały Dan Lamb? Klaun jakich mało. Kto normalny w dzisiejszym świecie idzie do ogólnokrajowej telewizji i gada, że nie powinniśmy się martwić zaginięciem nastoletniej dziewczyny? Mam nadzieję, że rodzina Hayley zatrudni dobrych prawników i pozwie Lamba za te głupoty.
            Uśmiech pojawił się na twarzy Weroniki. „Trish, Trish, Trish. Mamy ze sobą tak mało wspólnego a jednak nagle naszła mnie niesamowita ochota na wyściskanie Cię” – pomyślała. Obserwowała Lamba przez ostatnie kilka miesięcy, czekając na odpowiednią okazję żeby go przygwoździć. Okazuje się, że wystarczy tylko cierpliwie poczekać i Lamb przygwoździ sam siebie swoją głupotą.
            Oczywiście to dzięki nagraniu, które Weronika wysłała do mediów nastąpił początek końca Szeryfa Dana Lamba. Nagrała go z ukrycia podczas rozwiązywania sprawy morderstwa byłej dziewczyny Logana – Bonnie DeVille.
            - Nie obchodzi mnie czy Logan Echolls jest czy nie jest sprawcą. Ameryka podjęła decyzję, że jest winny i to mi wystarczy – powiedział w trakcie nagrywanej po kryjomu rozmowy.
            Ten krótki urywek zrewolucjonizował postrzegania Lamba jako szeryfa. Pierwszy raz odkąd został szeryfem, jego reelekcja stanęła pod znakiem zapytania. Oczywiście bogacze mieszkający w Neptun nadal będą go wspierać. W końcu pilnuje ich interesów i przekrętów. Jednak po upublicznieniu nagrania jest ich zdecydowanie mniej niżprzedtem. 
            - Posłuchajmy jego zeznań, prasie w końcu udało się z nim porozmawiać w piątkowe popołudnie – kontynuowała na antenie Turley.
Jakość nagrania zmieniła się na trochę gorszą, słychać było wiatr uderzający o mikrofon.             Głos Szeryfa Lamba był spokojny, ale nie dało się zignorować nutki zniecierpliwienia przebijającej się na wierzch.
-          Oczywiście, że szukamy Panny Dewalt. Na razie jednak nie jest to też śledztwo w sprawie morderstwa a w sprawie zaginionej osoby. Zwróćcie uwagę, że – podniósł lekko głos próbując przekrzyczeć pobudzony tłum – takie zaginięcia zdarzają się co roku. Dzieciaki oddzielają się od swoich znajomych. Za dobrze się bawią, zapominają o tym, żeby dać o sobie znać i nagle wszyscy panikują. Pojawiają się kilka dni później całkiem bezpieczne i zdrowe. Nie mamy żadnego problemu z poziomem bezpieczeństwa w Neptun.
            Jakaś część świadomości Lamba musiała się w końcu zorientować, że odpowiadanie na pytania o zaginionej dziewczynie bez przygotowania było złym pomysłem, ale jego patologiczny brak umiejętności uciszenia mediów wziął górę. Zdecydowanie to była rodzinna cecha. Jego brat Don, który był Szeryfem gdy Weronika chodziła jeszcze do liceum, miał dokładnie ten sam problem. A teraz niesamowity występ w mediach szeryfa Lamba zwrócił uwagę całej Ameryki na Neptun, które znowu stało się pośmiewiskiem całego kraju.
            Korek zaczął się trochę rozluźniać. Weronika ruszyła powoli samochodem, o włos mijając dwie nastolatki, które stanęły na środku ulicy by wzajemnie podpalić sobie papierosy. W tym samym momencie obie pokazały jej środkowy palec. Minęła je i pokazała dokładnie ten sam gest w stronę tylnej szyby. Skręciła w prawo i ruszyła w stronę fabrycznej dzielnicy Neptun.
            Budynek z czerwonej cegły w którym znajdowała się siedzibaAgencji Detektywistycznej Mars, jeszcze w połowie XX wieku byłbrowarnią. Przez ostatnie dekady przerobiono go jednak na lofty i biura. Weronika nadal się do niego przyzwyczajała. Jeszcze gdy chodziła do liceum i pomagała tacie w Agencji – biuro znajdowało sięw skromnej dzielnicy handlowej, otoczone było księgarniami i małymi restauracjami. Jednak gdy tylko na tej samej ulicy otworzyłsię nowy, ekskluzywny klub „’09er” – ceny wynajmu wzrosły niesamowicie. Jednoosobowa firma Keitha została samoistnie zmuszona do przeniesienia się. Wynajęcie biura w fabrycznej dzielnicy było dużo bardziej przystępne dla budżetu Agencji.
            Nie zmieniało to faktu, że jeśli Weronice nie uda się znaleźćjakiejś dobrze płatnej sprawy – nawet biuro w fabrycznej części miasta będzie dla nich za drogie w utrzymaniu. Logo firmy – przerobione oko opatrzności na trójkącie, z poziomymi przeźroczystymi liniami – wisiało przed wejściem do budynku. Weronika weszła po skrzypiących schodach na górę. Cały budynek wypełniony był charakterystycznym dla starych miejsc zapachem – suchość połączona z kurzem i ciepłem. Przez podwójne drzwi weszła do pierwszego z pomieszczeń biura.
            Pokój był jednocześnie schludny i obskurny. Światło sączyło sięprzez rolety a jego długie cienie padały na podłogę. Ściany były pomalowane na ciemnoszaro raczej ze względu na cenę farby niż ze względów estetycznych. Wysłużona kanapa stała pod oknami wychodzącymi na korytarz, obok niej, w rogu pokoju chował sięzakurzony plastikowy kwiatek. Naprzeciwko ksera cicho bulgotało akwarium.
            Cindy Mackenzie, nazywana przez Weronikę Mac, siedziała przy recepcji oglądając program Trish Turley na największym z trzech ekranów stojących na biurku. Kosmyk brązowych włosów opadł jej na oko, rozciągnięty szary sweter spadł jej z jednego ramienia. Weronika i Mac przyjaźniły się od czasów liceum, kiedy to obie chodziły do Neptune High. Przyciągnęły ich do siebie zdolności komputerowe Mac ale na zawsze, połączyła je wspólna niechęć do gatunku ludzkiego.
            Weronika mocowała się ze swoją skurzaną kurtką, Mac podniosła wzrok i obserwowała jej zmagania. W końcu udało jej siępowiesić kurtkę na wieszaku.
            - Jak tam poranek Szefowo? – zawołała radośnie.
            - Zaczęłam Ci w końcu płacić, skoro awansowałam na Twojąszefową? – Weronika zapytała z szeroko otwartymi oczami.
            - Nie – odpowiedziała krótko Mac i zaczęła znowu obserwowaćmonitor – ale w sumie nie jest też rano a zapytałam Cię o poranek – uśmiechnęła się głupawo.
            - Tysiące studentów przebywających teraz w Neptun nie zgodziłoby się z Tobą
            - 1:0 dla Ciebie.
            Kilka miesięcy wcześniej Mac zrezygnowała z dobrze płatnej pracy w Kane Software i zaczęła pracować z Weroniką. W firmie Kaneów zarabiała dużo, ale praca sama sama w sobie była zbyt nudna dla rządnej emocji Mac. Coraz nowsze sposoby wyszukiwania informacji dla Weroniki, ciągłe zmiany i szybkie tempo były tym, czego potrzebowała. Razem ustaliły, że będą używały terminu „analiza techniczna” rozmawiając o pracy Mac dla Weroniki. Od jakiegoś czasu nie był im on jednak potrzebny.
Umiejętności Mac się marnowały, od dobrych kilku tygodni nie miały żadnej poważnej sprawy. Zdrady, wyłudzanie ubezpieczenia, zaniedbania. Sprawy nad którymi Weronika ze swoimi umiejętnościami spokojnie mogła pracować sama. 
            - Widziałaś, że Neptun znowu trafiło do krajowych wiadomości? – Mac skinęła głową w stronę monitora i podgłośniła. Kręcone włosy Turley wypełniły większą część ekranu. Oczy kobiety błyszczały gdy mówiła w stronę kamery dokładnie artykułując każde słowo.
            - Chciałabym zachęcić wszystkich do wpłacania pieniędzy na Fundację Znajdźmy Hayley. Jeśli Szeryf nie potrafi jej znaleźć, my - widzowie to zrobimy.
            - Zebrali już prawie 400 tysięcy dolarów a konto utworzyli ledwie kilka dni temu – powiedziała Mac w stronę Weroniki, która zagwizdała z aprobatą.
            - Trish może i jest pasożytem żywiącym się uszkodzonym wymiarem sprawiedliwości ale zdecydowanie umie sprzedać historię.
            Weronika usiadła na wysłużonej kanapie i oparła głowę o oparcie.
            - Pojedźmy gdzieś za rok w trakcie przerwy wiosennej Mac. Gdziekolwiek gdzie nie będzie studentów wymiotujących na ulicach i alkoholu lejącego się strumieniami. 
            - Następną przerwę wiosenną spędzimy w Tehranie, już zarezerwuje nam miejsce – przytaknęła jej Mac nie odrywając wzroku od komputera – jak ma się Twój tata?
            - Dobrze. Lekarz mówi, że jeszcze kilka tygodni i będzie mógł wrócić do pracy w niepełnym wymiarze godzin. Nie może się doczekać aż wróci na stare śmieci.
            - Zmarnowany wypadek – Mac uśmiechnęła się żartobliwie – gdyby to mi furgonetka naruszyła każdy organ w ciele, odpoczywałabym przez każdą sekundę mojego zwolnienia.
Weronika skupiła swoją uwagę na pęknięciu biegnącym przez cały sufit i ścianę recepcji. Wiedziała, że musi zadzwonić do właściciela, żeby to naprawił. Wiedziała też, że rozmowa ze Svenem o suficie przeobrazi się w rozmowę o czynszu, który powinna zapłacić trzy dni temu. Głośno wypuściła powietrze i zamknęła oczy. 
            - Pewnie zauważyłaś, że minął kolejny termin wypłaty a na Twoje konto nie wpłynęły żadne pieniądze – powiedziała w stronę biurka.
            - Nic nie szkodzi, Weronika. Wiem, że nie jest łatwo – szybko ucięła rozmowę Mac. Weronika uśmiechnęła się delikatnie i otworzyła oczy.
            - Mac, przepraszam. Nie tak sobie wyobrażałam to wszystko.
            - Hej – przyjaciółka ponownie jej przerwała – obie wiedziałyśmy na jakie ryzyko się piszemy. Jestem na etapie szukania jakiejś fajnej pracy dzięki której mogłabym płacić regularnie za rachunki. Ale cały czas chciałabym pomagać Ci w Agencji jako konsultant – uśmiechnęła się przebiegle – oczywiście moja stawka jako konsultanta wzrasta dwukrotnie.
            - Oczywiście – Weronika zaśmiała się tłumiąc wewnątrz wstyd.
            Nie chodziło tylko o to, że zawodzi Mac. W głębi duszy najbardziej bała się, że nigdy już nie trafi jej się sprawa przy której potrzebowałaby pomocy Mac. Zbyt długo pracowała dla swojego ojca,żeby nie zdawać sobie sprawy z tego, że na każdą skomplikowaną i pasjonującą sprawę przypadają setki tych pomniejszych i nieciekawych. 
            Czy na pewno dokonała dobrego wyboru? Neptun zamiast Nowego Jorku? Praca w Agencji Detektywistycznej zamiast dobrze płatnej kariery prawnika? Jeśli dalej będzie im szło tak słabo, nie będzie musiała dłużej zastanawiać się nad swoimi decyzjami. Jeśli nic się nie zmieni, Agencja, wiele lat ciężkiej pracy jej ojca, po prostu upadnie.
            Jak na zawołanie drzwi wejściowe otworzyły się na całąszerokość. Do środka weszła dystyngowana kobieta. Orzechowe kręcone włosy opadały jej falami na wydatne kości policzkowe a cienki wełniany garnitur podkreślał idealną figurę. Poruszała się z gracją, jej klasyczne czerwone szpilki stuknęły mocniej o podłogę gdy stanęła pewna siebie naprzeciwko Mac. Zanim cokolwiek padło z jej ust, prześledziła wzrokiem całe pomieszczenie. Ostatecznie odwróciła się w stronę Weroniki i spojrzała na nią swoimi wielkimi brązowymi oczami.
            - Szukam Keitha Marsa. Potrzebuję jego pomocy.

ROZDZIAŁ TRZECI

            Weronika nie bez problemu wstała, klnąc w duchu wiekową kanapę z której nie dało się podnieść z gracją.
            - Pan Mars aktualnie przebywa na zwolnieniu lekarskim. Ja zajmuję się jego sprawami – wyciągnęła rękę do kobiety, która zawahała się zanim potrząsnęła jej dłonią.
            - Nazywam się Weronika Mars.
            - Petra Landros – głos gościa był niski i melodyjny z wyczuwalną nutką zagranicznego akcentu. 
            Weronika z przyzwyczajenia z prędkością światła wyłapywała szczegóły z wyglądu Petry. Garnitur Armaniego, szpilki Jimmiego Choo, diamentowe kolczyki i pierścionki. Przy oczach zaczęły pojawiać jej się kurze łapki ale jej ciało było nienaganne. Dzieło diabła, pilatesu lub wielu wyrzeczeń. Weronice wydawało się, że skądś ją zna. Jednak co ważniejsze: kobieta była bogata. Jej sprawa może okazać się ostatnią szansą dla Weroniki i Agencji.
            - Przepraszam jak długo Pan Mars ma być nieobecny? – Petra zmarszczyła brwi.
            - Następne kilka miesięcy – odpowiedziała pewnie Weronika, jednocześnie myśląc, że nawet jeśli ojciec wróci za dwa tygodnie, przez następne kilka miesięcy nie pozwoli mu się przemęczać, więc nie było to kłamstwem.
            - Zapewniam Panią, że pomimo braku Pana Marsa, jesteśmy profesjonalistami w rozwiązywaniu spraw naszych klientów.
            - Mówiąc my ma Pani na myśli siebie, tak? – Landros spojrzała na Weronikę sceptycznie.  
            Weronika nie pierwszy raz spotykała się z podobną reakcją, szczególnie ze strony klientek. Zwykle taka uwaga oznaczała, że nie dostanie zlecenia. 
W przeszłości gdy rozwiązywała sprawy amatorsko, jej dziewczęcy wygląd był atutem. Ludzie nie brali jej na poważnie dzięki czemu miała więcej swobody w działaniu. Teraz, gdy starała się przewodzić śledztwu, jej blond włosy i młodzieńczy wygląd przysparzał jej tylko problemów. Zirytowało ją to. Zanim zdążyła się powstrzymać jej ręka gwałtownie wskazała napis na drzwiach.
            - Widzi Pani napis na tej szybie? Agencja Detektywistyczna Mars? Tak właśnie mam na nazwisko. Mars. Więc tak, mam na myśli moją osobę.
            Za plecami Landros Weronika zauważyła Mac udającą, że uderza z rezygnacją czołem o blat.
            Pomyślała, że może powinna zatrudnić kogoś odpowiedniejszego niż ona do pierwszego kontaktu z klientami. Straciła nadzieję w swoje umiejętności. Zdziwiła się też, gdy z powrotem skupiwszy wzrok na Pani Landros, ujrzała na jej twarzy uśmiech pełen zadowolenia.
            - Wiem kim Pani jest Panno Mars. To Pani odkryła kim był prawdziwy morderca Bonnie DeVille. I to dzięki Pani, Szeryf Lamb został upokorzony na antenie krajowej telewizji.
            - Lamb sam się upokorzył. Zapewniłam mu tylko odpowiedni czas antenowy – Weronika wzruszyła ramionami.
            - Właśnie taka postawa sprawia, że wolałabym na Pani miejscu widzieć Keitha. Z tego co wiem, jest bardziej… dyskretny. Ale skoro nie mamy innego wyjścia – obdarowała ją wymuszonym uśmiechem. 
            Włożyła wizytówkę w dłoń Weroniki, która z trudem zachowywała spokój. Po lewej stronie kartonika wytłoczono złoto-czerwone logo Grand Hotelu. Poniżej widniało jedno, proste słowo: właściciel.
            Petra Landros, była modelka, która wyszła za mąż za największego potentata hotelowego w południowej Kalifornii. Weronika przypomniała sobie, że jeszcze będąc w liceum widywała Petrę w kolorowych czasopismach, które namiętnie przeglądała ze swoją ówczesną przyjaciółką: Lilly Kane. Przez kilka lat wszystkim wydawało się, że Petra byłą zwykłą wydmuszką pozującego obok swojego bogatego męża. Pan Landros zginął w wypadku narciarskim w wieku 46 lat. Dopiero po jego tragicznej śmierci okazało się, że Pani Landros ma w sobie smykałkę przedsiębiorcy. Przejęła firmę męża, podwoiła jej dochody, dokupiła ziemie i dobudowała nowe hotele. Wisienką na torcie niech będzie fakt, że bez skrupułów pozbyła się z zarządu przedsiębiorstwa brata Pana Landrosa.
            Innymi słowami, szanse Weroniki i Agnecji na utrzymanie się na powierzchni – wzrosły drastycznie.
            - Przejdźmy do mojego gabinetu – Weronika gestem pokazała otwarte drzwi.
Biuro Weroniki, biuro Keitha, było jaśniejsze niż recepcja dzięki dwóm ogromnym oknom wychodzącym na wschód i południe.Ściany były pomalowane na żółto, półki i parapety zajmowały modele statków. Landros weszła do pomieszczenia przed Weroniką, usiadła w jednym z dwóch foteli ustawionych przy biurku. Zanim Weronika zamknęła za sobą drzwi udało jej się wymienić znaczące spojrzenia z Mac.
            - Jak mogę Pani pomóc? – obeszła biurko dookoła i usiadła na niskim fotelu ojca. Słońce wpadające do pokoju odbijało się od diamentów Landros, każdy ruch jej ręki wywoływał taniec błysków. 
            - Przyszłam do Pani w imieniu Izby Handlowej Neptun. Prawdopodobnie widziała Pani wiadomości w weekend. Nasz kochany Szeryf wywołał lawinę, którą można określić jedynie koszmarem PRowców.
            - Chodzi Pani o sprawę zaginięcia Hayley Dewalt?
            - Tak, właśnie o nią – przytaknęła Landros – poprosiliśmy Lamba, żeby uspokoił nastroje. Nie udało mu się, zamiast spokoju wywołał tylko burze. Przez niego ludzie postrzegają Neptun jako siedlisko socjopatów. Teraz nawet Trish Turley zajęła się tą sprawą. W swoim programie przekonuje rodziców, żeby nie puszczali swoich dzieci na przerwę wiosenną do Neptun. – Weronika podniosła brwi w zdziwieniu.
            - Więc chciała Pani, żeby Lamb w delikatny sposób uciszył sprawę Hayley, ale mu nie wyszło. Zamiast tego zwrócił uwagę całego kraju na to, że przejmujecie się bardziej ruchem turystycznym i pieniędzmi niż życiem nastolatki.
            - Sprzedaż chyba nie jest Pani mocną stroną – Landros uniosła jedną ze swoich perfekcyjnie wymodelowanych brwi.
Jej krzesło zaskrzypiało gdy przenosiła ciężar ciała.
            - Nie będę Pani mydlić oczu. Mój hotel i cała turystyka Neptun zarabia 40% swoich rocznych przychodów podczas przerwy wiosennej. Nie możemy sobie pozwolić na stratę tych 40%. Więc tak, chcieliśmy, żeby zniknięcia Hayley nie zrobiło aż takiego zamieszania. Nie znaczy to jednak, że nie zależy nam na jej odnalezieniu.
Weronika odchyliła się do tyłu w fotelu ojca, spojrzała za okno. Nawet w cichym biurze dochodziły ją odgłosy studentów bawiących się kilka ulic dalej. Muzyka, śmiech, dźwięk tłuczonego szkła.
            - W Neptun nie widać jakiejś większej zmiany, naprawdę traci Pani aż tylu klientów?
            - To co widzi Pani dzisiaj w Neptun to nie jest przerwa wiosenna. Nie da się porównać zeszłorocznego tłumu młodzieży do tych kilku tysięcy które są tutaj w tym roku. Tylko w przeciągu ostatniego tygodnia anulowano nam setki rezerwacji. Ale nie tylko o rezerwacje chodzi. Chodzi o setki drinków, których nikt nie wypije. Setki posiłków których nikt nie zamówi. Setki kostiumów kąpielowych i klapków, których nikt nie kupi. Łodzie, maski podwodne i rowery, których nikt nie wypożyczy. Do tego Turley jak katarynka codziennie powtarza w krajowej telewizji, że Neptun nie jest bezpieczne a wszystkie dziewczyny, które tu przyjadą zostaną porwane, zgwałcone lub zamordowane.
            - Więc chce Pani, żebym…? – zapytała Weronika
            - Odnalazła Hayley Dewalt.
            - To nie szeryf powinien jej szukać?
            - Naprawdę Pani myśli, że Lambowi uda się ją znaleźć? - Petra pochyliła się nad biurkiem i spojrzała Weronice głęboko w oczy.
            - Czy to oznacza, że Izba Handlowa Neptun cofa swoje poparcie dla Szeryfa Lamba? – słodko zapytała Weronika.
            Landros ściągnęła brwi, Weronika od razu odczytała z jej twarzy odpowiedź. Poparcie dla Lamba będzie z ich strony nienaruszone. Odwrócenie się od niego nie byłoby dla nich opłacalne. W końcu dbał w odpowiedni sposób o ich interesy. Zafundują mu kampanię nawet jeśli nie będzie dobrze wykonywał swojej pracy i Weronika będzie za niego prowadziła śledztwo. Dla bogaczy z Neptun była to zwykła inwestycja.
            - Więc pomoże nam Pani? – zapytała Landros unikając odpowiedzi na pytanie.
Weronika pogrążyła się w swoich myślach, gdzieś z tyłu głowy widziała Hayley Dewalt, schludną brunetkę której twarz od tygodnia była pokazywana w telewizji. Przeszył ją znajomy strach. Nie znała Hayley ale znała dziewczynę o bardzo podobnej historii.
            - Moja stawka wynosi 200$ za godzinę, plus wydatki. Potrzebuję też dziennie 700 dolarów na wszelki wypadek – żeby sprawa toczyła się sprawnie. Jeśli znajdę Hayley otrzymam też fundusze, które zebraliście na nagrodę za jej znalezienie – głos Weroniki był twardy i zdecydowany. Splotła palce i oparła na nich brodę.
Nie miała czasu przemyśleć swoich decyzji. Wiedziała jednak, że jeśli Izbie handlowej i Landros zależy aż tak na odnalezieniu Hayley – zapłacą jej każde pieniądze. Upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu, uratuje dziewczynę i Agencję detektywistyczną swojego ojca.
            Przez chwilę Landros i Weronika patrzyły na siebie w skupieniu. Słońce padające przez okno błysnęło odbijając się od kolczyka kobiety i oślepiło Weronikę, która musiała mrugnąć. Ostatecznie Landros kiwnęła głową zgadzając się na warunki.
            - Nie jest Pani ekspertem w sprzedaży ale zdecydowanie jest Pani businsesswoman – uśmiechnęła się – w takim razie umowa stoi, Panno Mars.
            - Więc co Pani wie o sprawie? Gdzie ostatnio widziano Hayley? - Weronika wyciągnęła długopis z drewnianego stojaka na biurku.
            - Ostatnio widziano ją na imprezie w jednej z rezydencji przy Manzanita Drive. Żadna z jej przyjaciółek z którymi tam była, nie wie do kogo należy dom. Natomiast Szeryf Lamb twierdzi, że dom należy do agencji nieruchomości – lekko wsunęła opadający kosmyk włosów za ucho.
            - Główna sala konferencyjna w Grand Hotel została oddana do dyspozycji osób pracujących nad śledztwem. Stworzyliśmy też stronę internetową dzięki której w prosty sposób każdy kto coś wie może nas o tym poinformować lub przesłać pieniądze. Trish o tym mówiła w telewizji. Zebrano prawie pół miliona dolarów w trzy dni i nic nie wskazuje na to, że tempo zbierania pieniędzy się zmniejszy. Zebraliśmy też dodatkowo tysiące dolarów nagrody za odnalezienie Hayley, które mogą trafić do Pani, jeśli to Pani ją znajdzie.
             - Gdzie znajduje się jej rodzina? – zapytała Weronika.
            - Dałam im do dyspozycji jeden z apartamentów w Grand Hotelu. To oni mogą skontaktować Panią z przyjaciółkami Hayley.
            - Pojawiły się jakieś tropy? Cokolwiek godnego zanotowania?
            - Nic oprócz zwykłych żartów – Landros prychnęła – jeśli wierzyłabym w ludzkość, wiadomości które dostajemy poważnie zachwiałyby tą wiarą. Na razie przynajmniej udaje nam się ukrywać te żarty przed rodzicami Hayley. Wolontariusze pomagają nam przesiewać wszystkie przychodzące wiadomości – w zamyśleniu dotknęła jednej ze swoich delikatnych bransoletek.
            - Dzisiaj po południu jestem umówiona na spotkanie z Szeryfem Lambem. Chciałabym, żeby się Pani na nim pojawiła – podniosła wzrok na Weronikę.
            - Nie wiem czy to dobry pomysł, nie należę do jego pupilków – odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
            - Ja też nie – Landros również odpowiedziała jej uśmiechem – ale technicznie rzecz biorąc, od tego momentu będziecie pracować wspólnie nad tą sprawą. Chcę mieć pewność, że zrobimy wszystko jak najsprawniej. Poza tym, mimo wszystko Lamb może zapoznać Panią ze szczegółami o których ja nie mam pojęcia – Landros podniosła się z fotela.
            Przez chwilę Weronika wyobrażała sobie jak musiała wyglądaćna wybiegu, ekstrawaganckie stroje i biodra kiwające się w rytm muzyki. Uśmiechnęła się do siebie na tę myśl. Stojąca przed nią kobieta napracowała się nad tym, żeby być nieustraszoną. Nawet paradując przed setkami ludzi w samej bieliźnie.  
            - Muszę wracać do pracy, niech Pani asystentka wyśle mi umowę, podpiszę ją i odeślę do Waszego biura jeszcze dzisiaj - Landos wygładziła spódnicę i ruszyła w stronę drzwi.
            - Oczywiście – Weronika również wstała z fotela i poszła za Landros. W recepcji otworzyła przed nią drzwi wyjściowe. Landros przeszła przez próg i w ostatniej chwili odwróciła się jeszcze do Weroniki.
            - Proszę, niech Pani wyświadczy mi przysługę i spróbuje utrzymać tę sprawę jak najdalej od mediów. Chcemy odpowiedzi a nie cyrku.
            - Oczywiście – Weronika uśmiechnęła się do gościa. Podały sobie dłonie na pożegnanie. Drzwi zatrzasnęły się za Landros. 
            Weronika nie mogła wytrzymać ze szczęścia, okręcała się wokół  własnej osi jak dziecko. Mac z uśmiechem na twarzy siedziała spokojnie przy biurku.
            - Chcesz popracować w Agencji jednak trochę dłużej? – zapytała Weronika z ekscytacją w głosie.
            - Mamy sprawę? – Mac klasnęła radośnie w dłonie.
            - Bardzo poważną, dużą i dobrze płatną sprawę – Weronika przebiegła przez pokój i oparła się na biurku, znalazła się twarzą w twarz z Mac.
            - Potrzebuję dokładnych informacji na temat Hayley Dewalt, jej historia, jej rodzina, bilingi, maile, wszystko z ostatnich kilku miesięcy – Mac otworzyła szeroko oczy ale nic nie powiedziała.
            - Ale najpierw rzeczy ważniejsze…. – Weronika dramatycznie zawiesiła głos – co zamawiamy na lunch? Umieram z głodu a Neptun płaci, więc… - uśmiechnęła się szeroko.

ROZDZIAŁ CZWARTY


            Później tego popołudnia Weronika zaparkowała pod eleganckim wejściem do Grand Hotelu. Podała kluczyki od BMW parkingowemu i weszła do środka przez ogromne obrotowe drzwi.
            Lobby aż błyszczało od ilości mosiądzu użytego do jego urządzenia. Weronika od razu zauważyła, że odkąd ostatni raz tu była, wiele się zmieniło. Petra Landros dobudowała wysoką wieże w południowej części terenu hotelowego. Przeźroczysta winda wspinała się po ścianie nowego budynku hotelu, pod nią rozpościerał się widok na wspaniałe ogrody. Ale w „starej” części Grand Hotelu nie zmieniło się aż tak wiele. Lobby wyglądało prawie tak samo jak dekadę temu, kremowe ściany i marmurowe powierzchnie. Weronika spędziła w tym miejscu większą część ostatniej klasy liceum. Najpierw odwiedzając swojego chłopaka, który tu mieszkał – Duncana Kane. Później odwiedzała w tym samym apartamencie Logana. 
            Recepcja nie była w żadnym stopniu tak zatłoczona jak powinna być w poniedziałek podczas przerwy wiosennej. Kilka młodych dziewczyn w bikini i pareo narzuconych na ramiona wyszło z windy. Znudzony nastolatek w okularach Gucciego i bluzie Uniwersytetu Kalifornia opierał się o biurko recepcji czekając na klucz. Grand Hotel nie był najczęściej wybieranym hotelem podczas przerwy wiosennej ze względu na ceny, ale zgodnie z relacją Petry i tak było w nim za spokojnie.
            Weronika wjechała windą na dziewiąte piętro, przeszła złoto-czerwonym dywanem pod pokój numer 902 i zapukała delikatnie w drzwi. Usłyszała kobiecy, zniekształcony głos dochodzący z wnętrza pomieszczenia, chwilę później drzwi się otworzyły.
            Stanęła w nich pulchna, niska kobieta ubrana w za dużą bluzę Uniwersytetu Berkeley. Miała włosy pofarbowane na mysi blond i spore brązowo-siwe odrosty. Jej podkrążone oczy i zaczerwieniona skóra była charakterystyczna dla kogoś płaczącego przez długi czas. Spojrzała na Weronikę słabo, uśmiechnęła się z bólem i wpuściła ją do środka.
            - Pani jest tym prywatnym detektywem? – miała dosyć wysoki, trochę dziewczęcy głos – Jestem Margie, mama Hayley.
            - Tak to o mnie chodzi. Nazywam się Weronika Mars, bardzo mi przykro, że musi Pani przechodzić przez to wszystko – podała jej rękę na przywitanie.
            Margie spojrzała na dłoń Weroniki niewidzącym wzorkiem i z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Już miała opuścić rękę w niezręcznym geście gdy nagle mama Hayley złapała ją i uścisnęła.
            - Przepraszam, jestem wykończona. Niech Pani usiądzie – wskazała w stronę stołu.
            Apartament był urządzony w odcieniach szarości i czerwieni. Główne pomieszczenie było połączeniem pokoju dziennego z kuchnią, przedzielone po środku okrągłym stołem. Wysoki brodaty mężczyzna we flanelowej koszuli siedział przy stole, w dłoniach trzymał kubek z kawą. Nie zwrócił uwagi na Weronikę i Margie wchodzące do pokoju. Przekrwionymi oczami wpatrywał się w przestrzeń. Weronika rozpoznała w nim Mike Dewalta, ojca Hayley którego widziała podczas konferencji prasowej w zeszłym tygodniu.
            Zauważyła też młodego mężczyznę, dwudziestodwulatek może dwudziestotrzylatek, siedział na kanapie wpatrzony w telewizor na przeciwległej ścianie. Przysadzisty, z szerokimi ramionami i początkami „mięśnia” piwnego, dodatkowo przez zarost sprawiał wrażenie niechlujnego. Rękę z pilotem w ręku oparł o kolano, wydawał się być pochłonięty przez program w którym żylasty Brytyjczyk opisywał sposób w jaki goliat tygrysi, mięsożerna ryba, odrywa tkankę swoich ofiar. Po drugiej stronie kanapy siedziała chuda nastolatka o długich włosach w kolorze mysiego blondu zwisających jej wokół twarzy. Wydawała się mocno skupiona na skubaniu dziury w swoich dżinsach.
            - Przyszła Pani detektyw – powiedziała głośno Margie. Tylko jej mąż zareagował zwracając w końcu uwagę na Weronikę.
            - Powiedziała Pani… Marzec? – zapytał nieprzytomnie.
            - Mars – Weronika odpowiedziała na jego pytanie stając przy wyspie kuchennej – ale proszę, mówcie do mnie po imieniu, Weronika.
            Zwróciła uwagę na dużą ramkę multimedialną stojącą na końcu wyspy. Wyświetlały się na niej zdjęcia Hayley, całkiem małej jeżdżącej na różowym rowerku, nastolatki z aparatem na zębach, grającej na flecie w Kościele. Kilka zdjęć z wręczenia świadectw po liceum. Wyrosła na ładną dziewczynę, ciemne włosy, ciepły i szczery uśmiech.
            Musisz walczyć dziewczyno  pomyślała Weronika, nie będąc pewną czy ta rada bardziej przydałaby się Hayley czy jej samej.
            - Przyszła Pani detektyw – Margie powtórzyła jeszcze raz, głośniej.
Nastolatka spojrzała na nią z kanapy po czym wróciła do skubania dziury w spodniach. Chłopak nie zareagował w ogóle na wołanie.
            - Wyłącz ten przeklęty telewizor – Mike Dewalt nie wytrzymał i z frustracją krzykną w stronę kanapy.
            Chłopak powoli podniósł pilot i wyłączył telewizor. Na chwilę w pokoju nastała niezręczna cisza. Margie zakryła twarz dłońmi. Weronika zwróciła uwagę na jej paznokcie z których poodpryskiwał jasnoniebieski lakier. Musiała uważać się za tę „fajną” mamę, która dla swoich dzieci jest bardziej koleżanką niż matką. 
            Dokładnie tak jak moja. Matka Weroniki, Lianne była alkoholiczką, która odeszła od rodziny.
            Gdy Margie zabrała dłonie z twarzy okazało się, że jest spokojniejsza, jej oddech zwolnił i się uspokoił.
            - To jest Ella, młodsza siostra Hayley i mój przybrany syn, Crane – wskazała na kanapę.
            Ella przyciągnęła kolana do klatki piersiowej. Crane wyprostował się i spojrzał na Weronikę ciemnobrązowymi oczami. Weronika położyła swoją torebkę na podłodze i usiadła na niskim tapicerowanym fotelu, twarzą do obojga.
            - Jak się trzymacie?
            - Martwimy się o naszą siostrę – Crane rzucił spojrzenie na Margie siadającą obok Weroniki na krześle. Mógł sobie po prostu tak radzić ze stresem, ale jego ciało było napięte od przepełniającej go energii. Kolano skakało mu w górę i w dół a gdy oparł dłonie na udach jego kłykcie okazały się być białe od ściskania dłoni w pięści.
            - Hayley jest tylko w połowie moją siostrą – kontynuował – ale martwię się o nią tak samo jak wszyscy.
            Weronika wyciągnęła notatnik z torebki i otworzyła na czystej stronie. Kliknęła kilka razy długopisem i zanotowała: Jeśli musisz mówić to na głos…
            Tak naprawdę nie potrzebowała notatek, miała pamięć do detali. Miało to swoje plusy i minusy. Notatnik był jej zasłoną dymną podczas przesłuchań. Zbyt dużo patrzenia prosto w oczy i rozmówca panikuje, robi się ostrożny. Z notatnikiem przed nosem, dawała chłopakowi więcej swobody.
            - Co możesz mi powiedzieć o Hayley? Cokolwiek co mogłoby mi poznać ją bliżej, jej przyzwyczajenia, plany, jej osobowość. Wszystko może okazać się pomocne. Będę próbowała odtworzyć jej dzień, więc im więcej wiem tym łatwiej będzie mi to zrobić.
            Margie potarła ramiona jak gdyby było jej zimno, co było dziwne zważywszy na dość wysoką temperaturę panującą w pomieszczeniu.
            - Ona… jest słodką dziewczyną – na chwilę uśmiechnęła się, po czym uśmiech zniknął z jej twarzy – Jest przyjacielska, towarzyska, gdzie się nie pojawi – zawsze znajdzie sobie znajomych. Zawsze była prostolinijna i bezproblemowa, szczególnie porównując ją do jej rodzeństwa – Margie spojrzała przelotnie na Ellę, raczej ze smutkiem niż niezadowoleniem.
            - Ella, zupełnie inaczej niż jej siostra, nie chce ze mną chodzić nawet na zakupy. Twierdzi, że tylko nieudacznicy tak się zachowują – Ella wciągnęła powietrza ale się nie odezwała.
            Weronika zapisała nie ruszać w notatniku.
            - Czy Hayley miała wielu przyjaciół?
            - Tak. W liceum miała bardzo wiele osób wokół siebie. Na studiach… chyba było jej ciężej – Margie zacisnęła wargi – poznałam te jej tak zwane przyjaciółki z którymi tu przyjechała. Dwie z nich cały czas kręcą się w okolicy sali konferencyjnej udając, że są załamane zniknięciem Hayley. One się przez dwa dni nie zorientowały, że Hayley zaginęła. Jeśli tak zachowują się przyjaciele… - potrząsnęła głową.
            - Ma Pani do nich jakiś kontakt? Chciałabym z nimi porozmawiać.
            - Podam je Pani – Margie przytaknęła.
            - A co z chłopakiem Hayley? Spotykała się z kimś?  - Margie się skrzywiła – wiem, że się z kimś spotykała. Nie powiedziała mi tego wprost ale się domyśliłam. Nie wydaje mi się, żeby był to bardzo poważny związek. Przecież gdyby tak było powiedziałaby mi. Prawda?
            - Czy aby na pewno? ­– pomyślała Weronika spoglądając na Margie znad notatnika.
            - Wiedziała Pani, że Hayley planuje przyjechać do Neptun w trakcie przerwy wiosennej?
            - Oczywiście - kobieta pokiwała głową potwierdzająco – chciałam, żeby przyjechała do domu, do Billings, na tydzień. Pomyślałam, że byłoby fajnie, spotkałaby się ze znajomymi z liceum, spędziła więcej czasu z rodziną. Ona wolała przyjechać tutaj a ja zrozumiałam jej decyzję. Ma osiemnaście lat, nie mogę oczekiwać od niej, że będzie wracała do domu przy każdej nadarzającej się okazji. Wysłałam jej trochę pieniędzy, poprosiłam, żeby przysłała pocztówkę – wytarła łzę z kącika oka – ciekawe czy zdążyła ją wysłać.
            - Czy któreś z Was rozmawiało z nią w ciągu ostatniego tygodnia?
            - Napisała do Elli SMS w poniedziałek wieczorem – powiedziała pani Dewalt zerkając na młodszą córkę.
            - Prawda kochanie? – dziewczyna przytaknęła nie patrząc na matkę.
            - Przysłała mi zdjęcie drinka. Był wysoki, z parasolką – wzruszyła ramionami – przysyłałyśmy sobie przypadkowe zdjęcia tego co jemy. Zaczęło się od żartu. Hayley nie znosiła jedzenia z uczelnianej stołówki, więc na przekór wysyłałam jej zdjęcia obiadów mamy a ona mi wszystkich okropieństw które musiała jeść na studiach.
            - Wysłała Ci coś poza tym zdjęciem? – delikatnie zapytała Weronika na co Ella pokręciła przecząco głową. Weronika odchrząknęła niezręcznie.
            - Czy Hayley miała w zwyczaju często wychodzić? Była typem… imprezowiczki?
            - Przecież to jest oczywiste i wynika z tego zdjęcia, że piła – zwrócił uwagę Crane – pewnie była pijana przez cały pobyt tutaj.
            - To nie w jej stylu Crane – Panie Dewalt spojrzała na chłopaka z wyrzutem.
            - Tak? Naprawdę myślisz, że ona przyjechała tutaj się modlić, pić lemoniadę i chodzić spać codziennie przed dziesiątą? Widziałaś jak dziewczyny się tu zachowują. Chodzą pijaniusie, nie mają godności – powiedział gorzko, nozdrza mu drgały.
            Gratulacje Crane, właśnie dostałeś jedyną w swoim rodzaju nagrodę która-nie-jest-nagrodą. Moją zwiększoną uwagę i dokładne prześledzenie Twojej przeszłości.
            - Ale jakie to ma znaczenie? Chcesz powiedzieć, że zasłużyła na… na to, żeby zniknąć? – Margie wyrzuciła w stronę Crane.
            - Nie, oczywiście, że nie – odpowiedział szybko podnosząc swoje niezgrabne ręce. Wziął głęboki oddech.
            - Weronika powiedziała, że chce wiedzieć jak najwięcej, mieć jak najbardziej pełny obraz życia Hayley, żeby móc odwzorować jej ostatnie dni przed zaginięciem. Staram się po prostu pomóc.
            - Hayley to dobra dziewczyna – Margie brzmiała jakby miała za chwilę wybuchnąć płaczem. Weronika położyła notatnik na kolanach i obserwowała całą czwórkę.
            Crane zawahał się po czym nachylił do macochy.
            - Jeśli chcemy znaleźć Hayley musimy powiedzieć jej wszystko co o niej wiemy. Prawda jest taka, że Hayley się zmieniła – powiedział w stronę Weroniki.
            - Nieprawda! – wyszeptała ostro Margie, ale Crane kontynuował.
            - Wróciła na Święta i zachowywała się zupełnie jak nie ona. Była humorzasta, wiesz o czym mówię? Schodziła na dół tylko w dziwnych godzinach, chowała się w swoim pokoju i nas unikała. Nie wiem co się działo ale na pewno coś było nie tak – jego głos był normalny ale Weronika miała wrażenie, że zobaczyła mściwy błysk w jego oczach.
            Spojrzała na Margie, której łzy płynęły z oczu. Poniekąd oczekiwała od Mike’a lub Elli, że podejdą do niej wesprzeć ją, ale nikt się nie ruszył.
            - Zauważyła Pani cokolwiek dziwnego w zachowaniu Hayley?
Przez moment Margie wyglądała jakby chciała się kłócić, jednak ostatecznie bezradnie wzruszyła ramionami.
            - Ja już nic nie wiem – odpowiedziała bez nadziei w głosie. Położyła dłonie na ustach i zamknęła oczy, szloch przeszył jej ciało.
            Weronika rozejrzała się po pokoju. Mike co chwilę podnosił kubek z kawą do ust i brał maleńki łyk. Ella wyglądała jak stworzenie nieprzygotowane do życia, zamknięta w swoim świecie. Craneowi cały czas podskakiwały kolana. Pomiędzy nimi znowu zauważyła ramkę ze zdjęciami Hayley. Dwunasto lub trzynastoletnia dziewczyna, z długimi włosami wystającymi spod czapki. Ubrana w strój do softballa stała z ręką zawieszoną na szyi matki. Margie pokazywała znak pokoju w stronę obiektywu kamery, obie z Hayley miały tak samo obcięte grzywki.
            Zmiana osobowości na studiach? Nic dziwnego czy zaskakującego. Czy nie to właśnie się dzieje w większości przypadków? Wyjeżdża się z domu i poszukuje swojej nowej tożsamości. Luzacy z papierosami w ustach chodzą na zajęcia z historii sztuki a kujoni wymieniają książki na skręty, dopóki im się to nie znudzi i nie zaczną poszukiwać czegoś zupełnie innego. Wiele zaburzeń psychicznych ujawnia się dopiero po 17 roku życia. Depresja, choroba afektywna dwubiegunowa, schizofrenia. Duża zmiana w czyimś zachowaniu może być przestrogą.
            - Czy powiedziała cokolwiek co mogłoby wzbudzić w Tobie poczucie, że może nie być szczęśliwa?
            - Mi nie – Crane potrząsnął głową.
            - Nie wspominała niczego o swoim pobycie w Berkley co mogłoby tłumaczyć jej zachowanie? Nie mówiła nic o szkole? Wykładowcach? Zbyt trudnych przedmiotach?
            - Przypuszczałam, że o to może chodzić – powiedziała Margie trzęsącym się głosem – ale nie rozmawiała o tym ze mną.
            Weronika udawała przez chwilę, że pisze w swoim notatniku, chciała dać wszystkim trochę więcej czasu na zebranie myśli. Nikt się jednak nie odezwał. Jedynym co można było usłyszeć w pokoju było pociągająca nosem Margie i włączona klimatyzacja. Ostatecznie zamknęła notes i wsadziła go do torby.
            - Pani Dewalt, czy mogłaby mi Pani dać numery kontaktowe do koleżanek Hayley z którymi przyjechała do Neptun? Myślę, że dowiedziałam się wystarczająco dużo, żeby rozpocząć śledztwo. Możecie do mnie dzwonić w dzień i w nocy jeśli przypomnicie sobie o czymś co mogłoby być pomocne w znalezieniu Hayley.
            Margie przeszukiwała swoją ogromną tkaną torebkę, wyrzuciła całą jej zawartość na blat w kuchni. Weronika czekała przy drzwiach. Crane znowu włączył telewizor. Prowadzący program opowiadał teraz jak łódka pełna uczniów wywróciła się po tym jak uderzyła w nią ogromna ryba.
            - Nikt nie przeżył – dopowiedział spokojnie.
            Mike Dewalt nagle spojrzał znad swojej kawy. Jego spuchnięte jasnoniebieskie oczy okazały się zaskakujące ciepłe.
            - Uważaj na siebie – powiedział w stronę Weroniki oddychając głęboko – nie obchodzi mnie co mówi szeryf. Ktoś z tego miasta porwał moją córkę. Ktokolwiek to zrobił, nadal jest na wolności – przez chwilę patrzył Weronice prosto w oczy po czym opuścił wzrok na swoją kawę. Żal wypełnił serce Weroniki. Margie wcisnęła jej w dłoń kawałek papieru z nabazgranym numerem telefonu.
            - To numer telefonu który jedna z nich mi zostawiła. Nie wiem która.
            - Dziękuję – Weronika schowała kartkę do swojego portfela – Trzymajcie się. Będę z Wami w kontakcie.
            Po wyjściu z apartamentu oparła się o ścianę, wzięła głęboki oddech i spojrzała na swój telefon. Dochodziła czternasta, za chwilę czeka ją spotkanie z Szeryfem Lambem. Była już prawie w windzie gdy usłyszała szybkie kroki za swoimi plecami. Odwróciła się i zobaczyła zdeterminowaną Ellę idącą w jej stronę.
            Dziewczyna nie odezwała się ani słowem dopóki nie znalazła się bardzo blisko Weroniki. Wskazała głową w stronę tarasu znajdującego się za szklanymi drzwiami.
            - Mam tylko minutę. Mama myśli, że poszłam do automatu po coś do jedzenia – powiedziała i przeszła przez drzwi na zewnątrz.
            Powietrze na tarasie było ciepłe i lepkie. Z góry widziały basen hotelowy połyskujący w słońcu. Grupka studentów dryfowała na materacach.
            Ella wyjęła paczkę papierosów z tylnej kieszeni spodni, wyciągnęła papierosa drżącą ręką. Gdy zwróciła uwagę na obserwującą ją Weronikę zaproponowała jej jednego.
            - Nikt Ci nigdy nie powiedział, że papierosy są szkodliwe? – zapytała Weronika pokazując jednocześnie ręką, że się nie poczęstuje.
            - Taaa – Ella podpaliła papierosa i szybko się zaciągnęła – mieszkanie w dwupokojowym apartamencie hotelowy z Twoją rodziną też nie jest.
            - Przez cały Wasz pobyt tak to wygląda?
            - Nasze całe życie tak wygląda – Ella oparła się na balustradzie jakby za dużo kosztowało ją stanie prosto.
            Weronika czekała w ciszy aż dziewczyna zacznie mówić. Ella Dewalt wyglądała na zdenerwowaną i kruchą. Nie chciała jej niepotrzebnie naciskać. Dziewczyna przez chwilę paliła w ciszy starając się nie wydmuchiwać dymu na Weronikę. Gdy się odezwała, wyrzucała z siebie chaotycznie zdania.
            - Crane jest dupkiem, ale nie do końca się myli – głośno wypuściła dym z płuc – Hayley zachowywała się dziwnie gdy wróciła do domu na Święta.
            - Masz coś konkretnego na myśli?
            - Ona nigdy nic mi nie mówiła, zawsze traktowała mnie jak… - zawahała się i nie dokończyła zdania ale Weronika zrozumiała niedopowiedziane jak dziecko.
            - Nie wiem co mam powiedzieć – kontynuowała Ella – przez całe Święta nie spotkała się z nikim ze swoich starych znajomych. Siedziała zamknięta w swoim pokoju. Udawała, że jest chora jak mieliśmy jechać do babci na kolację. Nie to, że się dziwie, te wszystkie kolacje zawsze są beznadziejne – przewróciła oczami.
            - Kilka razy słyszałam jak się kłóciła przez telefon z chłopakiem.
            - Więc Hayley ma chłopaka? - Weronika uniosła brew zaciekawiona.
            - Tak, mama chce dobrze ale nie zna nawet połowy prawdy z tego co się dzieje w życiu Hayley.
            - Wiesz jak nazywa się jej chłopak?
            - Chad Cohan – odpowiedziała natychmiast – nigdy go nie spotkałam. Studiuje na Stanford. Moim zdaniem wygląda jak kretyn, widziałam jego zdjęcie profilowe na facebooku.
            - A o co chodzi Craneowi? – Weronika pokiwała głową zachęcająco. Ella wydała się Weronice ostrożna i zakłopotana.
            - Nie wiem – jej głos był delikatny – był zły jak rodzice wysłali Hayley na studia. Dostała bardzo dobre stypendium ale i tak kosztowało ich to fortunę - patrzyła na swoje ręce mówiąc.
            - Dlaczego akurat to sprawiło, że był zły?
            - Od dawna nie może znaleźć pracy – zaczęła wiercić czubkiem buta w posadzce – w zeszłe wakacje poprosił rodziców o pieniądze na rozkręcenie biznesu z drukowaniem koszulek. Odmówili mu. Od tamtej pory chodzi ciągle wkurzony. Myśli, że rodzice faworyzują Hayley płacąc za jej studia a nie dając mu pieniędzy na jego firmę.
            - Rywalizacja wśród rodzeństwa może być nieprzyjemna.
            - Mów mi kurwa więcej – zaciekle zgasiła papierosa o spód buta i wyrzuciła niedopałek za balkon.
            - Muszę Cię zapytać czy jest jakakolwiek szansa, że Hayley uciekła? Sama z siebie?
            Ella zawahała się po czym zdecydowanie zaprzeczyła.
            - Poniekąd chciałabym żeby tak było. Żeby pojawiła się nagle i obróciła wszystko w żart „oh kochani żartowałam tylko, już jestem”. Ale nie ma na to szans. Nie ciągnęłaby tego tak długo dostając codziennie rozpaczliwe SMSy od mamy. Nie ciągnęłaby tego… - jej głos się załamał ale kontynuowała dalej – nie zrobiłaby tego dostając ode mnie codziennie zdjęcia wszystkich moich posiłków. Mama ma rację. Nawet jeśli podjęła jakąś złą decyzję albo ma kłopoty, nie ciągnęłaby tego tak długo – spojrzała z bólem na Weronikę.
            - Muszę już wracać do pokoju. Mama świruje jak nie ma mnie na oku przez dłużej niż dziesięć minut - wcisnęła dłonie do kieszeni spodni i wzięła głęboki oddech. Przez chwilę patrzyła na Weronikę. Jej oczy jednocześnie były bystre i pełne obawy.
            - Znajdziesz ją?
            Weronika nieświadomie zacisnęła szczęki. Sposób w jaki się wyprostowała a jej dłonie zwinęły się w pięści. Dopiero w tym momencie zorientowała się, że spojrzenie Elli w oczy uświadomiło jej, że musi odnaleźć Hayley.
            - Nie spocznę dopóki jej nie znajdę – odpowiedziała z pewnością.

ROZDZIAŁ PIĄTY

            Komisariat Balboa County znajdował się w dużym budynku z piaskowca w południowej części Neptun, mniej więcej piętnaście przecznic od Grand Hotelu. Schody wejściowe były wyrobione i zawsze czyste, dając przykład miastu. Co nie zmienia faktu, że zachowanie Szeryfa było dalekie od odpowiedniego.
            Weronika spędziła połowę swojego życia na komisariacie. Jej ojciec zaczynał pracę jako policjant. Gdy miała dziewięć lat wybrano go na Szeryfa. Razem z mamą odwiedzały go w trakcie lunchu, w późniejszych latach zdarzało jej się odrabiać prace domowe w pustych pokojach przesłuchań. Po tym jak Lilly Kane została zamordowana a Keith odwołany ze stanowiska, teoretycznie już nigdy nie powinna mieć możliwości spędzania czasu na komisariacie. A jednak zawsze los kierował ją w progi biura Szeryfa. Odwiedzała Logana i swojego przyjaciela Weevila Navaroo zamkniętych w celi. W słodki sposób wymuszała informację od niewinnego policjanta – Leo D’Amato, który po wielu perypetiach awansował na detektywa policyjnego w San Diego.
            Kiedyś musiała zgłosić tu, że została zgwałcona za co Szeryf Lamb ją wyśmiał i upokorzył. Ale to przeszłość, prawda?
            Przeszła przez znajomy korytarz wyłożony złotawą terakotą, znalazła się przy recepcji. Za wysokim drewnianym kontuarem nikogo nie było. Trzech lub czterech policjantów siedziało przy swoich biurkach pracując na komputerach lub rozmawiając przez telefony. Nie rozpoznała żadnego z nich. Ojciec powiedział jej, że gdy Dan Lamb objął pozycję Szeryfa, mnóstwo wartościowych policjantów zrezygnowało z pracy w komisariacie Neptun. Inga, przemiła kierowniczka biura Szeryfa, którą Weronika znała od dzieciństwa, również zrezygnowała z pracy.  
            Stała przy recepcji czekając aż ktoś się pojawi ale nikt się nią nie zainteresował. Jeden z policjantów wręcz odwrócił się od niej plecami, nadal rozmawiając przez telefon. Nie była zaskoczona zważywszy na fakt, że odkąd jej ojciec tu nie pracował, nie była mile widziana na komisariacie. Poza tym, gdy pojawiła się w Neptun po raz pierwszy po dziesięciu latach nieobecności, po prostu rozwiązała sprawę morderstwa Bonnie DeVille, upokarzając tym umiejętności Szeryfa. Dan Lamb nie był osobą, która potrafiła wybaczać i zapominać. Ale przecież Weronika też nie posiadała tych umiejętności.
            Zwróciła uwagę na wysokiego mężczyznę w mundurze. Przechodził obok niej trzymając w rękach mnóstwo dokumentów.
            - Przepraszam Pana, jestem umówiona z szeryfem.
Policjant się odwrócił, Weronika zamrugała ze zdziwieniem.
            - Norris Clayton? – zapytała zszokowana.
Ciepłe brązowe oczy skupiły się na niej, na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech.
            - Weronika Mars. Zastanawiałem się kiedy na siebie wpadniemy.
Przez chwilę patrzyli się na siebie z zainteresowaniem. W gimnazjum Norris był zawieszany właściwie co tydzień za bójki. Zanim zaczął liceum miał na swoim koncie mnóstwo grzeszków, zaczął nawet zbierać broń żeby być bardziej szanowanym. To właśnie Claytona podejrzewano  o anonimowe telefony o podłożeniu bomby pod szkołą. Weronice udało się udowodnić, że był niewinny.
            Pod całą tą otoczką z broni, długich czarnych płaszczy, ciężkich butów i fascynacji Japonią, krył się zwykły zbuntowany nastolatek. Na dodatek w tamtych czasach podkochiwał się w Weronice. Teraz trudno było go poznać, umięśnionego, krótko ostrzyżonego i w mundurze policyjnym. Weronika zauważyła w jego oczach coś co się nie zmieniło: kruchość i zrezygnowanie. Jakby życie było dla niego jednym wielkim bagnem. Na pewno praca w biurze Szeryfa nie mogła tego zmienić na lepsze.
Norris położył papiery na biurku i oparł na nich dłoń.
            - Nadal pracujesz dla swojego taty?
            - Poniekąd. Teraz już bardziej pracuje z nim niż dla niego. A może nawet zamiast niego?
            - No tak, mój ojciec jest mi wdzięczny, że w ogóle mam pracę – uśmiechnął się krzywo.
Weronika mogła się tylko domyślać. Ojciec Norrisa był lojalnym programistą w Kane Software. Kiedyś przekupił Claytona wycieczką do Japonii, żeby ten trzymał się z dala od kłopotów i starał się o lepsze oceny.
            - Mówiąc szczerze nigdy nie wyobrażałam sobie Ciebie jako stróża prawa.
            - No cóż, wszyscy musimy kiedyś dorosnąć, prawda? – zaśmiał się po czym nagle zaczął poważniej.
            - Przez tyle czasu byłem wkurzony na cały świat i ludzi wokół mnie. Teraz chyba w końcu znalazłem odpowiednie miejsce w którym mogę skupić się na walczeniu po dobrej stronie barykady. W każdym razie, co ty tutaj robisz? Pracujesz nad jakąś sprawą?
            - Mniej więcej. Jestem umówiona z Lambem na spotkanie.
            - Szczęściara – przez chwilę patrzyli na siebie poważnie po czym w tym samym momencie wybuchli cichym śmiechem.
            - Proszę – Norris otworzył małą bramkę znajdującą się obok biurka i głową wskazał biuro Szeryfa. 
            Idąc korytarzem do biura Lamba, Weronika przeskakiwała wzrokiem pomiędzy zdjęciami zawieszonymi na ścianach. Portrety wszystkich nieżyjących funkcjonariuszy którzy kiedyś pracowali na posterunku. Na samym dole znajdował się ten, który zmarł niedawno – Jerry Sacks. Jego wąsy jak zwykle błyszczące i schludnie przystrzyżone. Ramka wisiała obok zdjęcia Dona Lamba. Przez chwilę przyglądała się obu portretom. Nie wiedziała co myśleć. W czasach licealnych Lamb sprawił, że jej życie było piekłem na ziemi, ale Weronika miała podejrzenia, że dorastał w patologicznej rodzinie. Powtarzające się schematy: znęcano się nad braćmi Lamb w dzieciństwie, gdy dorośli sami zaczęli znęcać się nad słabszymi. I chociaż nigdy nie myślała o Sacksie jako przykładnym policjancie to w końcu jego chęć pomocy Keithowi przy sprawach sprawiła, że nie żyje. Teraz zarówno Lamb i Sacks nie żyli a Weronikę przeszyło dziwne uczucie smutku.
            - Co ja tu robię? – pomyślała.
Odwróciła się twarzą w stronę biura Lamba. Szeryf patrzył się na nią zdziwiony zza półotwartych drzwi. Naprzeciwko niego siedziała zniecierpliwiona Petra Landros. Jej spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Weroniki, która przekraczała próg. Biuro Lamba było wyłożone ciemnymi drewnianymi panelami, na ścianie za Szeryfem wisiała ogromna mapa Stanów Zjednoczonych, w rogu pokoju wisiała flaga.
            - Niezłe wystąpienie w telewizji Szeryfie, Pana włosy wyszły pięknie – uśmiechnęła się słodko wypowiadając zdanie w stronę szeryfa.
            Patrzyli na siebie przez chwilę. Weronika kiedyś usłyszała od Logana, że za rzadko czerpie przyjemność ze swojego życia a za często o coś lub z kimś walczy. Patrząc na Lamba poczuła, że nadszedł kolejny etap walki. Jego chytre spojrzenie, sposób w jaki siedział rozparty na fotelu, jakby był królem świata. Mógł mieć niewiele ponad czterdzieści lat, był wysoki i wysportowany a jego włosy i wyraz twarzy sprawiały, że wydawał się próżny. Miał chłopięcą buzie, szeroki posępny uśmiech i okrągłe policzki. Nosił też bokobrody. Najbardziej niepojące były jego jasne niebieskie oczy, łudząco podobne do oczu jego młodszego brata Dona.
            Don Lamb był leniwy i nieuważny, był narzędziem i sprawcą biurokracji. Sprzymierzył się z bogaczami i żerował na najsłabszych mieszkańcach Neptun. Weronika miała powody, żeby podejrzewać go o podkładanie dowodów w trakcie różnych spraw. Dwa miesiące wcześniej jej nieprzytomnemu przyjacielowi Weevelowi Navarro podłożono Glocka 9mm po tym jak mama Duncana - Celeste go postrzeliła. Weronika nie mogła udowodnić, że ma rację ale była pewna, że Szeryf lub ktoś z jego podwładnych podłożył tę broń. Według adwokata z urzędu, Cliffa McCormacka, Weevil nie był jedyną ofiarą podobnego przestępstwa. Szeryf jest skłonny nagiąć prawo w każdą stronę jeśli tylko dostanie za to odpowiednią nagrodę.
            - Proszę za sobą zamknąć drzwi, Panno Mars – Petra Landros gestem pokazała Weronice, żeby weszła. Dziewczyna zamknęła za sobą drzwi i usiadła na drugim krześle postawionym naprzeciwko biurka Lamba. Jego oczy uważnie śledziły każdy ruch Weroniki. Próbowała zachowywać się jak najnaturalniej ale czuła napięcie w ramionach i nogach.
            - Izba Handlowa Neptun zdecydowała się zatrudnić Pannę Mars do pracy nad sprawą Hayley Dewalt – Petra wytłumaczyła Lambowi.
            - Ma Pan wprowadzić Weronikę w śledztwo i wszystkie szczegóły tak, żeby jak najszybciej mogła zacząć swoją pracę – dodała.
            - Chyba Pani żartuje – skrzywił się Lamb.
            - Pani Landros, nie ma potrzeby… - kontynuował, ale Petra mu przerwała.
            - Już zadecydowałam Lamb. Niedługo kolejne wybory na Szeryfa, nie jesteś wystarczająco zajęty? Izba zainwestowała w poprawę działania komisariatu. Tylko tyle. Musisz się skupić na innych ważnych sprawach, Neptun znowu ma być miłym i przyjemnym miastem.
            Podtekst był tak łatwo wyczuwalny, że nawet Lamb nie mógł go nie zrozumieć. Jeśli nie będziesz się teraz rzucał, damy Ci jeszcze więcej pieniędzy i zafundujemy kampanię. Weronika żałowała, że nie ma przy sobie aparatu którym mogłaby uwiecznić jak policzki Lamba poczerwieniały.
            Spojrzał wściekły na Weronikę, walczył ze sobą, żeby nic nie powiedzieć. Po dłuższej chwili sięgnął po kopertę leżącą na biurku i rzucił ją w kierunku Weroniki.
            - Ustalmy to sobie – powiedział podczas gdy Weronika wyjmowała dokumenty – jesteś tutaj, żeby pomagać przy śledztwie. Nie jesteś głównodowodzącą. Jesteś na moim terytorium Mars. To ja tutaj ustalam zasady.
            Weronika przejrzała teczkę wyjętą z koperty. Nie było w niej nic poza wypełnionym przez przyjaciółki Hayley dokumentem o zaginięciu. Żadnych notatek, zapisów rozmowy, żadnych dodatkowych informacji. Spojrzała na Lamba i uniosła brew.
            - Tylko to masz? Czy jedną z Twoich zasad jest nie przesłuchiwanie świadków?
            - Czego byś chciała więcej? Drzewa genealogicznego jej rodziny? Mapy jej ostatnich kroków? Zebraliśmy zeznania jej koleżanek i wprowadziliśmy je do systemu. Nie było nic innego do zrobienia. Nie ma absolutnie żadnego dowodu na to, że ktoś porwał Hayley. Jeśli istniałby jakikolwiek trop, podążylibyśmy za nim.
            - Sprawdziliście dom z którego zniknęła?
            - Po pierwsze. To, że ten dom był ostatnim miejscem w którym ktoś ją widział, wcale nie oznacza, że to z niego zniknęła - nerwowo przeczesał włosy ręką.
            Weronika patrzyła na niego przez chwilę z niedowierzaniem.
            - Więc Twoim argumentem za tym, żeby nie sprawdzać miejsca ostatniego znanego pobytu Hayley jest to, że właśnie tam była tam ostatnio widziana? Nieźle. Dobrze pomyślane.
            - I tak mam za mało ludzi. Większość policjantów zajmuje się pilnowaniem, żeby dzieciaki na ulicach nie potopiły się we własnych wymiocinach. Nie mamy nadprogramowej liczby pracowników która mogłaby zaglądać pod każdy kamień w poszukiwaniu pijanej nastolatki.
            Weronika obdarzyła Lamba miażdżącym spojrzeniem ale nic nie powiedziała. Mogłabym poprosić o więcej szczegółów dotyczących domu, kto go wynajmuje, kto jest właścicielem, ale proszenie Szeryfa nie miało sensu. Mac nie będzie miała żadnego problemu ze zdobyciem tych informacji. Nie wspominając nawet o tym, że będzie to o wiele szybsze i przyjemniejsze rozwiązanie.
            - Czy jest jeszcze coś o czym musimy porozmawiać? – spojrzała na Petrę.
            - Nie sądzę - Landros wstała i przewiesiła sobie torebkę przez ramie – właśnie do mnie dotarło, że nie ma wielu informacji z którymi mogłabyś pracować. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, naprawdę czegokolwiek, proszę dzwoń do mojego biura. Moja asystentka wie, że ma Cię przekierowywać prosto do mnie.
            - Chcę żebyście odnaleźli Hayley. A ty - Petra uśmiechnęła się zimno do Lamba – masz pomagać Weronice.
            Policzki Lamba były purpurowe, zmarszczka między oczami nie dodawała mu uroku. Spojrzał ostro na Weronikę, która spokojnie czekała aż ten coś powie. Zabawnie było patrzeć na Petrę wgniatającą Lamba w podłogę ale Weronika zdawała sobie sprawę, że upokorzony Szeryf staje się niebezpieczny.
            Po dłuższej chwili Lamb odchylił się na fotelu, tym razem bez chytrego uśmieszku.
            - Chcę wiedzieć o wszystkim czego się dowiesz. Nie zrobisz kurwa żadnego kroku bez mojej wiedzy. Wszystko ma trafiać do mnie. Rozumiesz? – pogroził Weronice palcem wskazującym.
            - Więc, żeby było jasne. Nie obchodzi Cię sprawa Hayley chyba, że mi uda się coś znaleźć i będziesz mógł przyjąć gratulacje za rozwiązanie sprawy? – Weronika rzuciła wściekle w stronę Szeryfa i wstała z fotela.
            – Szukaj mnie pod każdym kamieniem jak chcesz się czegoś dowiedzieć. Dam Ci znać jak już znajdę dziewczynę - wyszła i trzasnęła za sobą drzwiami.


ROZDZIAŁ SZÓSTY

               Numer telefonu, który Weronika Dostała od Margie Dewalt, należał do Bri Landfond – jednej z trzech dziewczyn z którymi Hayley przyjechała do Neptun z Berkeley. Weronika zadzwoniła do niej tuż po tym jak wyszła z posterunku, chciała umówić się z nimi wszystkimi na spotkanie jeszcze tego samego dnia. Zalękniony głos po drugiej stronie telefonu odpowiedział jej, że Leah Hart, jedna z trzech koleżanek, została zabrana do domu przez rodziców już tydzień temu.

- Naprawdę, bardzo martwiła się o Hayley – Bri zapewniała Weronikę przez telefon – ja i Melanie nadal jesteśmy w Neptun i powiemy Pani wszystko co wiemy.
            Dziewczyny mieszkały w Motelu Camelot. Wyblakły budynek otaczały lombardy, wszelkiego rodzaju kościoły i bary do których nawet studenci nie chcieli chodzić. Okolica nie należała do przyjemnych a to oznaczało tylko jedno: było tu najtaniej i tylko na nocleg w tym motelu było stać nastolatki. Weronika spędziła pod tym budynkiem więcej nieprzespanych nocy obserwując podejrzanych, niż miałaby ochotę przyznać. To było ulubione miejsce osób, które specjalizowały się w okropnych rozwodach i łamaniu serc. Czytaj: drugi dom dla początkującego prywatnego detektywa. 
            Punktualnie o dziewiętnastej zapukała do drzwi pokoju. Przez przymknięte rolety widziała czerwonawe światło lampki.
            Dziewczyna która otworzyła drzwi była dosyć niska i umięśniona a jej opalenizna była raczej poparzeniem słonecznym. Włosy koloru truskawkowo blond zwisały jej wokół twarzy, z nosa ciekł jej gil.
            - Cześć – Weronika przywitała ją cicho – jestem Weronika Mars. Ty jesteś Bri?
            Dziewczyna zawahała się jakby musiała pomyśleć dłużej nad odpowiedzią, po chwili przytaknęła.
            - Tak to ja, proszę wejść.
            Weronika przeszła przez próg do szarego, ciasnego pokoju. Dwa podwójne łóżka stały obok siebie, leżały na nich wyblakłe narzuty w kwiaty zrobione dokładnie z tego samego materiału co zasłony. Wystrój pokoju pozostawiał wiele do życzenia do tego ubrania dziewczyny były porozrzucane po podłodze. Do pomieszczenia wkradł się nieprzyjemny zapach niepranych ubrań, spoconych ciał i pudełek po jedzeniu na wynos.
            Druga z dziewczyn siedziała na łóżku, wstała gdy zobaczyła Weronikę. Długi ciemny kucy przełożyła przez zapięcie czapki z daszkiem, którą miała na głowie. Mimo prób maskowania swojej figury, łatwo można było zauważyć jej krągłości pod za dużą bluzą i obciętymi dżinsami.
            - Jestem Melanie – jej głos okazał się być ochrypły. Podała Weronice rękę na przywitanie.
            - Przepraszam, nie mamy żadnego krzesła na którym mogłaby Pani usiąść - rozejrzała się skrępowana po pokoju.
            - Nie ma problemu – Weronika usiadła na skraju łóżka.
            Bri zamknęła drzwi i oparła się o komodę. Ze zdenerwowania obgryzała paznokieć. Melanie usiadła na drugim łóżku pochylając się w stronę Weroniki. Obie wyglądały zupełnie inaczej niż statystyczny student podczas przerwy wiosennej. Wydawały się zmęczone i zestresowane. Bardziej przypominały studentów w czasie sesji niż podczas przerwy semestralnej.
            - Więc obie zostałyście w Neptun, żeby pomóc w poszukiwaniach? – Weronika zapytała, przerzucając w notesie kartkę.
Obie potwierdzająco pokiwały głowami. Melanie tak mocno zakręciła pukiel włosów wokół palca wskazującego, że ten aż zrobił się biały.
            - Rozdawałyśmy ulotki na chodnikach – podniosła zieloną kartkę z szafki nocnej. Użyły zdjęcia Hayley jeszcze z czasów liceum.
            - Wszyscy mają to gdzieś – głos Bri był tak cichy, że Weronika musiała się pochylić by ją usłyszeć – rozdajemy je ludziom na ulicy, biorą je od nas po czym kilka metrów dalej zgniatają w kulki i wyrzucają do śmieci. Nikogo nie obchodzi, że Hayley zaginęła.
            Słowa Bri uświadomiły Weronice, że to pierwszy raz kiedy dziewczyna przeszła lekcję pod tytułem „ludzie są beznadziejni”. Weronika pamiętała kiedy pierwszy raz ona to przeżywała, kiedy świat zaczął tracić barwy a wszystko w co wierzyła – nagle runęło. Miała szesnaście lat, jej przyjaciółka Lilly została zamordowana a jej ojciec oskarżył o morderstwo ojca Lilly i Duncana. Keitha odwołano ze stanowiska szeryfa i nagle okazało się, że wokół Weroniki nie pozostał nikt. Jej byli przyjaciele stanęli po stronie rodziny Kaneów a Weronika spędziła większą część roku jak parias, czyszcząc ciągle zdemolowaną szafkę w szkole i ocierając ukradkiem łzy. Przez długi czas nie znalazł się nikt kto stanąłby w jej obronie. Oczywiście wszystko się zmieniło gdy poznała Wallace, Mac i Weevila. Poza tym pogodziła się z niektórymi starymi przyjaciółmi – Duncanem, Meg, Loganem. Ostatecznie z całej sytuacji wyszła obronną ręką, silniejsza i mądrzejsza. Nie oznacza to jednak, że nie cierpiała przez cały ten czas.
            - Myśli Pani, że z Hayley wszystko w porządku? – Melanie zapytała wyrywając Weronikę z zamyślenia.
            - Nie wiem – Weronika wzięła głęboki oddech – ostatnia rzecz jaką chcę Wam dać to złudna nadzieja. Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby ją znaleźć ale potrzebuję Waszej pomocy. Możecie mi powiedzieć wszystko co wiecie o Waszym ostatnim wspólnym wieczorze?
            - Ja byłam na rejsie po oceanie z kilkoma znajomymi z Berkeley, dostałam SMS od Hayley około 19.00 z informacją o jakiejś imprezie. Miałyśmy się wszystkie spotkać w pokoju hotelowym i szykować razem. Wtedy jeszcze mieszkałyśmy w Sea Nymph – Melanie spojrzała na Weronikę – na imprezę wpuszczali tylko ludzi ubranych na biało lub czarno, więc…
            - Musiałyście się ubrać na czarno i biało. Truman Capote przewraca się w grobie – dodała pod nosem.
            - Kto? – Bri przekrzywiła głowę jak zaciekawiony szczeniak.
            - Nieważne – Weronika uśmiechnęła się pobłażliwie i kontynuowała – Gdzie byłaś tego popołudnia, Bri?
            - Razem z Hayley i Leah byłyśmy na plaży, po jakimś czasie Hayley się znudziło leżenie i powiedziała nam, że idzie się przejść. Nam się nie chciało, więc zostałyśmy. Kilka godzin później wysłała nam wiadomość o tej imprezie.
            - Jak się zachowywała tego dnia, gdy szykowałyście się na imprezę?
            - Normalnie. Powiedziała nam, że jakiś koleś zaprosił ją i pozwolił zaprosić wszystkie swoje koleżanki. Pod warunkiem, że byłyby tak urocze jak ona – Melanie przewróciła oczami.
            - Ona zawsze się nabiera na taki tani podryw.
            - Mówiła coś jeszcze o tym chłopaku? Widziałyście go na tej imprezie? – na słowa Weroniki dziewczyny ponownie wymieniły się znaczącymi spojrzeniami.
            - Nie, nie powiedziała nam o nim nic więcej. Impreza okazała się być… szalona. Jeśli Hayley się z nim spotkała, nas przy tym nie było. Obie byłyśmy w trochę innym świecie – Bri odetchnęła głęboko.
            - Porozmawiajmy o imprezie – Weronika spojrzała na swój notatnik, miała w nim zapisany adres rezydencji.
            - Adres który podałyście na Policji? 2201 Manzanita Drive – to on, zgadza się?
            - Tak – potwierdziła Melanie – to ogromna posiadłość zaraz przy plaży. Willa. Pojawiłyśmy się tam około dziesiątej. Przy bramie wejściowej przeszukiwała nas ochrona. Wypas.
            Weronika skrzywiła się nieznacznie. Mnóstwo bogatych rodzin z Neptun miało ochronę, kamery i alarmy. W szczególnych przypadkach zatrudniano dodatkowe siły. Zdecydowanie miało to sens w sytuacji w której ktoś wyprawiał ogromną imprezę dla dziesiątek nieznanych ludzi. Ale kto zdecydowałby się na przeszukiwanie gości?
            - Spotkałyście organizatora imprezy? – zapytała Weronika.
            - Nikt nie podszedł do nas witając nas i przedstawiając nam się jako organizator – Melanie potrząsnęła głową.
            - To nie był ten rodzaj imprezy. Cały dom był wypełniony ludźmi. Oprócz gości byli barmani, kelnerki chodziły z drinkami i jeszcze więcej ochrony kręciło się w środku. Ale nie było kogoś kto zdecydowanie byłby odpowiedzialny za wszystko.
            - Z tego co słyszałyśmy, w czasie przerwy wiosennej, tam codziennie jest organizowana jakaś impreza – dodała Bri.
            - Kilka osób z którymi rozmawiałyśmy, powiedziało nam, że byli tam już parę razy.
            - Okej, a co zrobiłyście jak już weszłyście do willi – zapytała Weronika.
            - My… no po prostu się bawiłyśmy – zmęczone oczy Melanie powędrowały w stronę okna – przez chwilę tańczyłam, obserwowałam ognisko na plaży, grałam w bilard. Tak po prostu, robiłam to co robi się na imprezach.
            Weronika spojrzała najpierw na Bri a potem na Melanie, notatnik położyła sobie na kolanach.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

            Godzinę później Weronika siedziała przy komputerze pisząc coś z prędkością światła. Twarz Logana uśmiechała się do niej krzywo z rogu ekranu. Zrobiła to zdjęcie tuż przed wylotem Logana i ustawiła jako awatar. Pojawiało się za każdym razem gdy dostawała od niego mail.
            Żałuję, że nie widziałeś wyrazu twarzy Lamba gdy dowiedział się, że dostałam sprawę Hayley. Miał minę srającego kota.– napisała w odpowiedzi zwrotnej na wiadomość Logana.
            Gdy wróciła, Keitha nie było w domu. Najprawdopodobniej wybrał się na spacer. Mięśnie w jego nodze muszą być regularnie rozciągane, więc Keith jako przykładny pacjent spacerował po okolicy kilka razy dziennie. Powoli i cierpliwie wydeptywał swoje ścieżki, z oddali słychać było jak równomiernie uderzał laską o asfalt. Pracowitość i spokój dzięki którym był dobrym detektywem, pozwalała mu teraz zdrowieć w szybkim tempie. 
            Pokój Weroniki, jeszcze niedawno nazywany „gościnnym”, był mieszaniną jej licealnego życia i pierdółkami którymi zdążył udekorować pomieszczenie Keith zanim się wprowadziła. Jeden z jego ręcznie składanych modeli statków stał na komodzie, wokół niego poukładane ramki ze zdjęciami małej Weroniki. Wszystkie jej stare książki stały równo ułożone na drewnianej półce. Salinger, Plath, Toole. Wydawało jej się to zupełnie nieprawdopodobne, że po tylu latach wróciła do Neptun i znowu mieszka z ojcem pod jednym dachem. Z drugiej strony, od razu poczuła się tu jak w domu. Wszystkie zmiany których dokonała, wszystkie sytuacje w jej życiu, które nie miały żadnego sensu. Dobrze było poczuć stabilizację płynącą z postawy ojca.
            Zdążyła tylko kliknąć „wyślij wiadomość”, od razu odezwał się znajomy dźwięk rozmowy przychodzącej na Skype. To Logan odebrała połączenie, twarz chłopaka od razu wypełniła jej ekran.
            Już po chwili Weronika zorientowała się, że Logan widzi ją z opóźnieniem. Przez kilka sekund patrzył niemo w kamerkę, nie mając pojęcia, że ona już go obserwuje. Z jego pociągłej twarzy, w ciągu tych kilku chwil, mogła odczytać spokój jakiego zazwyczaj nie widziała we frasobliwym Loganie.
            Miał krótko ostrzyżone włosy. Wiedziała, że sam sobie goli głowę i uśmiechnęła się na tę myśl. Logan wolał strzyc się sam niż co miesiąc odwiedzać pokładowego fryzjera. Miał na sobie cywilny strój, niebieską koszulkę wyciętą pod szyją. Zaraz za nim widać było stalową ścianę. Ze swojej perspektywy Weronika widziała tylko mały fragment wiszącego na niej plakatu. Domyślała się, że oprócz flagi Stanów Zjednoczonych były na nim orły.
            Po chwili Logan uśmiechnął się do niej szeroko. W końcu dotarł do niego jej obraz.
            - Hej – jego głos był miękki.
            - Hej – odpowiedziała mu z uśmiechem – co za miła niespodzianka.
            Zwykle musieli umawiać się na rozmowy na Skype dużo wcześniej a i tak w ostatniej chwili mogło się okazać, że Logan nie może do niej zadzwonić.
            - Zobaczyłem, że jesteś online i zaryzykowałem – jego wzrok mijał Weronikę o dobre kilka centymetrów. Musiał mieć źle ustawioną kamerkę. Miała wrażenie, że Logan wpatruje się w jej ucho.
            - Którą macie tam godzinę?
            Ich rozmowy zawsze zaczynały się w ten sposób. Niezręcznie i banalnie. Zazwyczaj chwilę po tym jak udało im się przebrnąć przez tę fazę, musieli kończyć rozmowę.
            - Prawie ósma – Logan spojrzał w swoje lewo.
            - Dziesięć minut, proszę! – powiedział do osoby której Weronika nie mogła zobaczyć ze swojej perspektywy. 
            - Ktoś Ci mierzy czas, co? – zapytała.
            - Norma – odwrócił się i znów wpatrywał się w jej ucho. Uśmiechał się szeroko, Weronika zastanawiała się na jaką część jej twarzy tak naprawdę się patrzy. Jej oczy? Usta? Nagle zrobiło jej się smutno. Nigdy nie mogli do końca się zsynchronizować.
            - Więc. Petra Landros. W Twoim biurze. Kilka razy zdarzyło mi się o niej fantazjować ale nigdy nie było w to wplątane niczyje zaginięcie.
            - Na żywo nie jest nawet w połowie tak seksowna jak na zdjęciach. Pieprzyk nad ustami? – Weronika pochyliła się do komputera i zniżyła głos.
            - Tak naprawdę to obrzydliwe znamię.
            - Nie mów mi takich rzeczy. Jedyna rzecz dzięki której jestem w stanie przetrwać noce to katalog Victoria Secret z jej udziałem z 2004 roku!
            - Naprawdę? Ten katalog musiał dużo przejść przez tyle lat.
            - Życie marynarza jest jednym wielkim niedostatkiem – powiedział trzeźwo.
            Weronika zaśmiała się głośno.
            - Jak tam Twoje zapalenie zatok? Nadal jesteś uziemiony? – zapytała z uśmiechem.
            - Na następne kilka dni. Lekarz wojskowy powiedział, że pod koniec tygodnia znowu będę mógł latać.
            - To najgorsza wiadomość tego dnia – odpowiedziała delikatnym głosem – jak jesteś zakatarzony, nie jesteś na misji.
            - To życie, które wybrałem, Weroniko – odpowiedział jej prosto, bez irytacji czy wściekłości.
            Wiedziała, że ma rację. Dołączył do armii bo chciał latać. Chciał robić coś co ma faktyczny wpływ na życie innych ludzi. Weronika rozumiała tę potrzebę bardziej niż ktokolwiek inny.
            Logan znowu spojrzał w swoje lewo.
            - Tak, jasne. Przepraszam – odwrócił się z powrotem w stronę kamerki.
            - Muszę iść. Żona Hughesa właśnie urodziła dziecko, ma być online dokładnie o ósmej żeby ich zobaczyć.
            - Jasne, pogratuluj mu ode mnie.
            - Zrobię to – patrzył na Weronikę przez kilkanaście kolejnych sekund. Jego ciepłe, złotobrązowe oczy wypełnione były smutkiem.
            - Masz wolne w ten czwartek? Trzecia trzydzieści Twojego czasu?
            - Dla Ciebie mogę mieć.
            - W takim razie to będzie randka – uśmiechnął się.
            Weronika patrzyła na niego przez kolejne kilka sekund zanim ekran wypełniła czerń.
            Przez chwilę rozmyślała nad karierą Logana w marynarce. Wyobrażała go sobie chodzącego wąskimi korytarzami w jaskrawym świetle jarzeniówek. Próbowała wyobrazić sobie Logana na siłowni lub po prostu żyjącego pośród tylu setek ludzi na tak małej powierzchni. Zamknęła oczy. Wolała jednak wyobrażać go sobie idącego wczesnym rankiem po plaży. Włosy miałby sztywne od soli morskiej, pod ramieniem deskę surfingową. Biegłby po piasku truchtem, żeby szybciej się z nią spotkać.
            Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Tata. Wstała i szybko poszła w jego stronę by go przywitać. Klękał przy drzwiach próbując odwiązać adidasy.
            - Nareszcie jesteś w domu! Mam dobre wieści. To może chwilę poczekać bo chcę się z tobą o tym porozmawiać podczas kolacji. Może Restauracja O’Mally? Ja stawiam – trąciła ojca delikatnie dłonią.
            - Nie dam rady kochanie - Keith pokręcił przecząco głową – Wallace przychodzi do mnie z pizzą. Mecze. Sama rozumiesz.
            Ruszył w stronę kuchni postukując cicho laską o drewniany parkiet. Weronika szła za nim.
            - No tak, rozgrywki – uśmiechnęła się – tylko nie rzucaj niczym w telewizor w emocjach.
            - Nic nie obiecuję. San Diego gra przeciwko Michigan. Na pewno będziemy rozemocjonowani – wyciągnął szklankę z szafki.
            - Więc co się dzisiaj stało? Musi to być coś niesamowitego skoro chciałaś mnie zaprosić na kolację do O’Mally - zatrzymał wzrok na Weronice.
            Dziewczyna zawahała się przez sekundę. Odkąd wprowadziła się z powrotem do domu Keith cały czas odmawiał jakichkolwiek rozmów o pracy. Jakby nie chciał przyznać, że dotarło do niego, że teraz ona prowadzi rodzinny biznes i nie zamierza wracać do Nowego Jorku. Jednak nie oszukujmy się. Między zwykłymi sprawami, a sprawą Hayley, była znacząca różnica. Znalezienie zaginionej dziewczyny to coś z czego Keith byłby dumny. 
            - Wiesz co nieco o zaginięciu Hayley Dewalt, prawda? Zaginęła, Lamb ma jej sprawę gdzieś a Trish Turley popadła w obsesję na jej punkcie? To teraz możesz zgadywać kogo zatrudniono do odnalezienie Hayley. Tak! Mnie! Jutro lecę do Stanford żeby porozmawiać z byłym chłopakiem Hayley – Weronika powiedziała to właściwie na jednym wdechu.
            - Dzisiaj spotkałam jej rodzinę. Coś z nimi jest nie tak – pochyliła się i oparła ramiona na szafkach – oczywiście martwią się o Hayley, ale coś z nimi jest po prostu nie tak. Szczególnie z jej bratem. Jest trochę przerażający.
            - Oh… Tak? – Keith nalał sobie mrożonej herbaty i wstawił nową porcję do lodówki.
            Weronika przytaknęła zachęcona jego pytaniem.
            - Okazuje się, że zaginęła podczas jakiejś imprezy. Ale nie to mnie dziwi najbardziej. Dziwi mnie, że nikt nie wie kto zorganizował tę imprezę. Dom z którego zniknęła jest w dobrej dzielnicy, więc jego wynajęcie nie należy do najtańszych. Mam nadzieję, że dzięki temu dosyć szybko uda nam się ustalić kto mógł być organizatorem i zadać mu kilka pytań. Mam wrażenie, że Lamb coś wie, tylko nie chce się ze mną tym podzielić. Ciągle głaskał się po włosach jak z nim dzisiaj rozmawiałam. Zawsze się tak zachowuje jak ma coś do ukrycia.
            No i do tego przyjaciółki Hayley mają mnóstwo jej zdjęć z tamtej nocy. Uwiesiła się na jakimś tajemniczym chłopaku. Nie znam jeszcze jego imienia, nic o nim nie wiem, ale na zdjęciach wyglądali na całkiem zadowolonych. Zrobiono je dosłownie kilka godzin przed jej zaginięciem. Waham się czy zacząć rozpytywać o tego chłopaka czy powinnam zachować informację o nim dla siebie. Chodzi mi o to, że nie chcę dać mu szansy na szybkie zniknięcie jak tylko zorientuje się, że ktoś go szuka – Weronika na sekundę zatrzymała swój słowotok. 
            - Więc co o tym myślisz – zapytała ojca.
            Keith przez chwilę stał w ciszy i patrzył się przez kuchenne okno. Szklankę z herbatą zatrzymał w pół drogi do ust. Denerwujące uczucie przeszyło Weronikę gdy ojciec powoli odstawiał szklankę na blat.
            - Szczerze? – pytanie wypłynęło cicho i powoli z ust Keitha – myślę, że marnujesz swój talent, swój mózg, swoje całe życie Weroniko. Myślę, że powinnaś wsiąść do następnego samolotu lecącego do Nowego Jorku i podejść do egzaminu prawniczego.
            Słowa ojca uderzyły Weronikę niczym odłamki potłuczonej szyby.
            - Jak możesz twierdzić, że to jakakolwiek strata? Pomaganie ludziom – pochyliła się w jego stronę patrząc mu prostu w oczy.
            - Tacy właśnie jesteśmy. To płynie w naszej krwi.
            - Traktujesz „to” jak coś nad czym nie masz kontroli Weronika. Jakbyś nie mogła nad sobą zapanować – policzki Keitha zaczerwieniły się od razu, ręce mu się trzęsły – ale to jest tylko głupia wymówka, rezygnujesz z dużo większej szansy, zachowujesz się jak dziecko.
            - Dlaczego nie chcesz, żebym była taka jak ty? – wściekłość jeszcze bardziej ścisnęła jej żołądek – Dlaczego wydaje Ci się to taką hańbą?
            - Mogłabyś być bezpieczna! – krzyknął – Wiesz co ja czuje za każdym razem jak wychodzić kogoś śledzić? Za każdym razem jak zajmujesz się jakąś sprawą?
            Weronika głośno wciągnęła powietrze.
            - Oczywiście, że wiem. Ile razy to ja Ciebie prawie straciłam? Ale z jakiegoś dziwnego powodu ty zawsze wracałeś do tego zawodu. Jakbyś nie mógł nad sobą zapanować.
            Oboje odwrócili się w stronę drzwi wejściowych na dźwięk dzwonka. Weronika czuła jak krew jej wrzała w organizmie.
            - To pewnie Wallace – odezwał się Keith. Nadal miał ściśnięte szczęki, ale głos miał miękki, prawie smutny.
            - Wpuszczę go – Weronika ruszyła w stronę drzwi.
            Przez szybki w drzwiach widziała chłopaka z daleka. Stał ubrany w bluzę z logo drużyny San Diego i z pudełkiem pizzy w ręku. Gdy zauważył Weronikę uśmiechnął się tym samym lekkim i przyjemnym uśmiechem, który zawsze potrafiła ją rozchmurzyć. Zanim otworzyła drzwi wzięła kilka oddechów by się uspokoić, ale Wallace od razu zauważył, że coś było nie tak.
            - Wszystko w porządku? – jego uśmiech wyblakł.
            - Żartujesz sobie? Przystojny facet właśnie przyniósł mi do domu pizzę za którą nie muszę nawet płacić. Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
            Chłopak zmierzył ją sceptycznie wzrokiem. Wallace Fennel był najlepszym przyjacielem Weroniki od drugiej klasy liceum. Był pierwszą osobą, której mogła zaufać po tym jak zginęła jej najlepsza przyjaciółka, Lilly Kane. Od samego początku potrafił przejrzeć ją na wylot. Zanim jednak którekolwiek z nich zdołało powiedzieć cokolwiek, do przedpokoju wszedł Keith.
            - Wallace i pizza – zadowolony Keith udawał, że wyrywa chłopakowi pizzę z rąk.
            - Połówka jest Kanadyjska, z bekonem i ananasem, połówka z pepperoni, mięsem, kiełbaskami, szynką i bekonem – Wallace uchylił pudełko i wciągnął do płuc zapach świeżej pizzy.
            - Do tego sosy ze specjalnego przepisu Pana Cho i trzy rodzaje serów. No i do tego trochę sałatki, w końcu dbamy o nasze zdrowie – żartobliwie puścił oko do Weroniki.
            - Ile Ci jestem winien? – zapytał Keith
            - Tym razem moja kolej, ostatnio to Pan kupował skrzydełka.
            Weronika odsunęła się od drzwi i wpuściła Wallace do środka.
            - Wypracowaliście sobie cały plan działani chłopcy, co?
            - Mężczyźni muszą porządnie zjeść - chłopak trącił ją żartobliwie w ramie.
            - Oglądasz dzisiaj z nami mecz? – zapytał.
            - Nie, muszę jeszcze pojechać do Mac, szykuje nam się pracująca noc.
            Twarz Wallace rozpromieniła się, domyślił się o co chodzi.
            - Nowa sprawa? Coś porządnego?
            Weronika spojrzała ukradkiem na Keita. Zdążył od nich odejść i właśnie wchodził do kuchni.
            - Tak, Izba Handlowa Neptun mnie zatrudniła, chcą żebym odnalazła Hayley Dewalt.
            - Niech to, to się nazywa awans – Wallace prawie podskoczył z ekscytacji.
            - Więc jaki masz problem? – zapytał po chwili podejrzliwie.
            Weronika odchrząknęła patrząc niepewnie w stronę kuchni w której zniknął jej ojciec.      Słyszała jak rozkłada talerze, więc bez obaw odpowiedziała Wallecowi.
            - Mamy trochę inne podejście do całej sytuacji.
            Weronika widziała wyraźnie zrozumienie w wyrazie twarzy Wallace.
            - Nie martw się, w końcu się dogadacie - chłopak przełożył pudełko z pizzą do jednej ręki, drugą objął Weronikę.
            Weronika nie odpowiedziała ale odwzajemniła jego uścisk. Poczuła się trochę lepiej.
            - Mógłbyś jutro przyjść tutaj zobaczyć czy wszystko z nim w porządku? Będę do późna w Stanford. Wszystko powinno być okej, ale…
            - Jasne, nie ma problemu – Wallace uścisnął jej ramię.
            - Pozdrów ode mnie Mac. Mam nadzieję, że w końcu będzie miała okazję włamać się do jakiejś fajnej bazy danych.. albo… no wiesz, cokolwiek ona będzie tam robiła – uśmiechnął się głupio.
            - Będzie rzeź – Weronika odpowiedziała mu takim samym uśmiechem.
            Wzięła swoją torebkę z wieszaka. Przez chwilę zastanawiała się czy nie pójść do kuchni i nie pożegnać się z Keithem. Załagodzić całą sytuację zanim wyjdzie z domu, ale nie wiedziała co mogłaby mu powiedzieć. Jak mogłaby przepraszać za to kim jest?

ROZDZIAŁ ÓSMY

            Weronika dotarła do Stanford po południu następnego dnia. Bezchmurne, błękitne niebo kontrastowało z ciemnoczerwonymi dachami budynków uniwersyteckich. Wokół siebie widziała tylko studentów, przejeżdżali na rowerach, szli gdzieś w małych grupkach. Kilkoro siedziało na rozłożonym kocu na trawniku, otoczeni książkami korzystali z przyjemnie ciepłej wiosennej pogody. Powietrze pachniało trawą i ziemią, w oddali słychać było ogrodników zajmujących się uniwersytecką roślinnością.
            Czuła się surrealistycznie, znowu wracała na stare śmieci. Przed oczami miała znajome budynki i ścieżki, które przez jakiś czas były jej domem. Czuła się jakby nigdy stąd nie wyjechała, jakby ten cały czas był tylko krótkimi wakacjami.
            Rozejrzała się wokół siebie, skupiała wzrok na twarzach studentów na wypadek gdyby Chad Cohan był wśród nich. Nie poinformowała go wcześniej o tym, że chce się z nim spotkać. Chciała go zaskoczyć. Jeśli faktycznie lubił kontrolę w tak dużym stopniu jak przedstawiły to przyjaciółki Hayley, była ciekawa jego reakcji w sytuacji nad którą nie ma władzy.
            Weronika razem z Mac do drugiej nad ranem wyszukiwały każdej możliwej informacji na temat chłopaka Hayley. Jego plan zajęć, oceny, zajęcia dodatkowe. Cokolwiek co mogłoby pomóc im zrozumieć z kim mają do czynienia. Wszystko co znalazły składało się na portret zdolnego studenta, inteligentnego i utalentowanego chłopaka z dobrego domu. Zgodnie z informacjami, które znalazły – jego matka była dyrektorem firmy odzieżowej z siedzibą w Seattle. Chad był najlepszym atakujących w drużynie lacrosse. Był w pierwszych 5% najlepszych studentów na swoim roku. Właśnie zadecydował, że jego specjalizacją przy zdobywaniu licencjatu będzie politologia i zaaplikował na staż w Waszyngtonie.
            Szczęśliwe zrządzenie losu sprawiło, że jednymi z jego zajęć były konwersatoria z Profesorem Willem Haguem, który był doradcą Weroniki podczas jej studiów na Stanford.
            Gabinet Hague znajdował się w budynku o nazwie Jordan, dużym piaskowym gmachu przy głównym dziedzińcu kampusu. Weronikę znowu złapała nostalgia gdy otwierała podwójne duże drzwi. Znajomy zapach kurzu wypełnił jej nozdrza. Spędziła w tym miejscu mnóstwo czasu. Żeby mieć możliwość studiowania prawa, musiała najpierw skończyć odpowiedni kurs, wybrała więc psychologię. Dzięki temu nadal mogła rozwiązywać zagadki, tym razem z pominięciem wszystkich naocznych ludzkich dramatów, teoria jej w zupełności wystarczała.
            Gabinet Hague znajdował się na pierwszym piętrze. Korytarz wyglądał zupełnie tak jak przed laty. Ściany wypełnione artykułami, dyplomami i certyfikatami. Drzwi do gabinetu profesora były zamknięte, w środku nie paliło się światło. Hague miał jednak zwyczaj ukrywania się przed studentami podczas konsultacji, więc Weronika delikatnie zapukała w drzwi.
            Nie dostała żadnej odpowiedzi. Przekonana, że profesor jest w środku czekała na jego reakcję, niepewna czy ma rację. Nagle zauważyła w środku poruszający się cień. Uśmiechnęła się tryumfalnie. Mam Cię! – pomyślała.
            - Profesorze Hague? – zapytała delikatnie.
            - Jestem jedną z Pana byłych studentek, Weronika Mars. Chciałabym z Panem porozmawiać.
            Przez dłuższą chwilę znowu nie dostała żadnej odpowiedzi. Zaczynała wątpić w słuszność swoich działań. Może profesor w ogóle jej nie pamięta? Ta myśl zaskakująco ją zabolała.
            Właśnie tej chwili drzwi się uchyliły. Pierwsza rzecz jaką każdy zauważał po spotkaniu profesora Hague był jego wzrost. Miał dobre dwa metry wysokości i był chudy jak patyk. Długa broda zwisała mu z chudej twarzy, wyglądał trochę jak strach na wróble. Powitał Weronikę zaskoczonym wyrazem twarzy.
            - A niech mnie – powiedział – Weronika Mars.
            - Dzień Dobry profesorze – uśmiechnęła się do niego.
            Czubek jej głowy sięgał mu nie dalej niż do barków.
            - Przepraszam, że przyszłam tak bez zapowiedzi. Jak się Pan ma?
            - Wszystko byłoby w jak najlepszym porządku gdyby nie spotkanie fakultatywne po południu. Znowu będę musiał siedzieć i przez godzinę i słuchać Hobbesa jak ględzi o budżecie - Hague spojrzał na zegarek z grymasem.
            Weronika wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Gdy była jego asystentką, pomagała mu unikać spotkań. Ostatecznie więcej go na nich nie było niż był.
            - Niech Pan im powie, że się Pan zatruł… albo, że ma Pan zapalenie spojówek.
            - Niestety, Zhang każe wysłać po mnie ludzi z kajdanami jak się nie pojawię na kolejnym spotkaniu – poprawił okulary na nosie – ale mam jeszcze trochę czasu zanim się tam pojawię, wejdź.
            Podszedł wolno do swojego biurka, odsunął zasłony wpuszczając do środka światło słoneczne. Ogromne księgi wypełniały cały jego gabinet, od podłogi aż po sufit. Niebiesko-złoty plakat Rothko wisiał na jednej ze ścian, pod nim stał trzydziestoletni rowerek stacjonarny. Na biurku leżała szpula ciemnoniebieskiej wełny. Hague robił na drutach, czasami nawet podczas spotkań. Mówił, że pomaga mu to myśleć i prawdopodobnie tak było. Był jednym z lepszych psychologów badawczych w swojej dziedzinie. Pewne było, że nie jest mistrzem w robieniu na drutach, wszystko co wyszło spod jego rąk było nieforemne. Swetry i szaliki, które nosił były na to niezbitym dowodem.
            - Więc co Cię sprowadza w nasze skromne progi Weroniko? - Hague usiadł na krześle za biurkiem, kiwając się lekko w przód i tył.
            - Ostatnio gdy o Tobie słyszałem byłaś w Nowym Jorku, chyba skończyłaś już studia, prawda?
            - Tak, skończyłam – Weronika usiadła naprzeciwko profesora.
            - Jak wygląda życie gdy jest się prawnikiem? – uśmiechnął się do niej lekko – albo może jesteś w Quantico (baza FBI)? Zawsze podejrzewałem, że możesz skończyć w jakiejś agencji rządowej. Szczególnie po tym jak pracowałaś ze mną nad pracą o awersji do ryzyka w antyspołecznej osobowości.
            Weronika odchrząknęła.
            - Właściwie to pracuje jako prywatny detektyw, wróciłam do Neptun.
            Na twarzy profesora widać było zaskoczenie, po chwili jednak uśmiechnął się zmieszany. Weronika powstrzymała westchnięcie. Dlaczego każdy mężczyzna w jej życiu musiał dać jej do zrozumienia, że jest jego osobistym rozczarowaniem?
            - Prywatnym detektywem… to ciekawe – profesor zdjął okulary i zaczął wycierać szkła rąbkiem koszuli.
            Niemal słyszała jak pracowały mu zwoje mózgowe. Był specjalistą od zachowań odbiegających od normy i psychopatii. Jak daleko od pola jego zainteresowań jest dziewczyna, która najpierw płaci 150 tysięcy dolarów za studia a potem rezygnuje z kariery w imię szukania nic nieznaczących rzezimieszków i zdradzających mężów?
            - Ciekawe…  - powtórzył raz jeszcze i włożył okulary z powrotem – spełniasz się? Lubisz to co robisz?
            - Właściwie to jestem tutaj z powodu sprawy, profesorze. Miałam nadzieję, że uda mi się z Panem porozmawiać o jednym z Pana studentów, Chadzie Cohanie – Weronika wyjęła zdjęcie Chada, które znalazła w Internecie.
            - Chad Cohan? - profesor zamrugał ze zdziwieniem.
            - We wtorki i czwartki ma ze mną zajęcia z psychologii społecznej. Jest atakującym w drużynie lacrosse, tak? Przez to omija połowę moich zajęć. Kazali mi go przepuścić tak czy siak, podobno jest ważnym graczem – profesor prychnął.
            - Więc nie jest Pan pod jego wrażeniem?
            - Jest inteligentny, gdy już pojawi się na zajęciach potrafi dobrze pracować, właśnie oddał mi bardzo dobry esej o poznaniu społecznym.
            - Tylko, że? – Weronika próbowała przyśpieszyć profesora.
            - O co właściwie chodzi Weroniko? O co go podejrzewasz?
            Nie odpowiedziała mu od razu, musiała szybko przemyśleć zaawansowanie swojej odpowiedzi.
            - Wolałabym nie mówić, profesorze. Nie chcę zmieniać Pana zdania o Chadzie.
            Profesor uśmiechnął się.
            - Być może jednak wybrałaś dobrą ścieżkę kariery – złapał szybko za druty i włóczkę.
            - Nie wiem jak mogę Ci w sumie pomóc. Widzę go raptem dwa razy w tygodniu i to też nie zawsze. Chłopak jest inteligentny. Trochę zbyt pewny siebie, ostatnio dziewczyny otaczają go wianuszkiem. Jeśli już pracuje na moich zajęciach, robi to bardzo dobrze, powiedziałbym, że na piątkę. Oczywiście nie biorąc pod uwagę jego zbyt dużej ilości nieobecności… - pokręcił zniesmaczony głową.
            - Pamięta Pan może czy był na Pana zajęciach 11 marca? W ostatni wtorek? 
            - Mam gdzieś listę obecności – Hague pochylił się nad dużym biurkiem, wziął z niego plik kartek.
            Przekładał szybko kartki szukając tej odpowiedniej.
            - Jedenastego mówisz? Tego dnia wszyscy mieli mi oddać swoje raporty i według moich zapisków Chad był na tych zajęciach – Hague odwrócił listę w stronę Weroniki pokazując jej tabelkę z imieniem Chada.
            - Zwrócił Pan uwagę czy tego ranka miało miejsce coś niezwykłego?
            Hague przymknął oczy próbując sobie przypomnieć zdarzenia z tamtego dnia. Po chwili potrząsnął głową.
            - Nie przypominam sobie, żebym zwrócił uwagę na cokolwiek odbiegającego od normy.
            - I tak mi Pan bardzo pomógł – Weronika uśmiechnęła się delikatnie.
            Profesor spojrzał szybko na swój zegarek.
            - Przepraszam, że nie mam dla Ciebie więcej  czasu ale muszę ruszać na to spotkanie bo inaczej mnie zagryzą.
            - Oczywiście! Dziękuję bardzo za Pański czas - Weronika szybko wstała z krzesła.
            Podali sobie dłonie w geście pożegnania.
            - Zadzwoń do mnie następnym razem gdy będziesz w pobliżu. Musimy umówić się na dłuższą rozmowę – wskazał na Weronikę palcem.
            - Oczywiście.
            Będąc z powrotem na świeżym powietrzu wzięła głęboki wdech. Słowa profesora odbijały jej się echem w głowie. Nie coś co powiedział o Chadzie. Coś co powiedział o niej. „Być może jednak wybrałaś dobrą ścieżkę kariery”. Nie zdawała sobie sprawy jak bardzo potrzebowała takiego zapewnienia od kogoś. Wdzięczność i ulga jaką poczuła była prawie żenująca.
            Nie miała jednak czasu żeby roztrząsać swoją sytuację. Nadszedł moment w którym musiała odnaleźć Chada Cohana.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

            Weronika znalazła Chada gdy wychodził z sali po zajęciach ze stosunków międzynarodowych. Poznała go dzięki wcześniej wyszukanemu zdjęciu z facebooka. Wysoki, żylasty chłopak o jasnych włosach. Szerokie zmysłowe usta kontrastowały z ostrą szczęką. Szedł otoczony małą grupką szczebioczących studentek. Weronika stała za daleko, żeby usłyszeć o co mogło chodzić, jeszcze bardziej zwiększyła dystans by Chad nie zwrócił na nią uwagi. Cały czas miała go na oku.
            Odłączył się od grupy gdy minęli bibliotekę. Przeszedł przez dziedziniec na którym ogrodnicy zdmuchiwali liście z chodników. Skręcił w wąską ścieżkę między budynkami. Przed wejściem do ogrodu pełnego rzeźb zatrzymał się by porozmawiać ze smukłą dziewczyną w wełnianej czapce. Chwilę później ruszył w stronę swojego akademika i zniknął za drzwiami wejściowymi.
            Weronika usiadła na ławce w odpowiedniej odległości od budynku. Wyciągnęła komórkę i udawała, że coś na niej robi. Chciała dać mu kilka minut żeby mogła go zupełnie zaskoczyć pukając do drzwi jego pokoju. Cohan uwielbiał kontrolę. Jeśli uda jej się go odpowiednio zaskoczyć, jest szansa, że powie coś czego w normalnych warunkach nigdy by nie ujawnił.
            Po mniej więcej dziesięciu minutach Weronika wstała z ławki. Ruszyła w stronę drzwi za dwiema rozgadanymi dziewczynami. Jedna z nich wyciągnęła kartę i przytknęła do czytnika dzięki czemu drzwi się otworzyły. Przytrzymały je dla Weroniki, myśląc, że też jest studentką.
            - Dzięki – Weronika zaszczebiotała niczym one.
            Mac włamując się do bazy danych Uniwersytetu dowiedziała się w którym pokoju mieszka Chad. Pierwsze piętro, na końcu słabo oświetlonego korytarza. Weronika szła wolno w stronę pokoju chłopaka. Drzwi do niektórych pokoi były otwarte, zerkała do środka. Studenci w swoim naturalnym środowisku. Porozkładani na łóżkach w towarzystwie nienaturalnie dużej liczby książek, z komputerami i notatkami w pobliżu. Z każdego pokoju płynęła inna muzyka, Kanye West, Vampire Weekend, cała mieszanka Indie Rocka. Właściwie nikt nie zwracał uwagi na Weronikę, jeśli już ktoś na nią spojrzał, były to szybkie i nic nieznaczące spojrzenia.
            Drzwi do pokoju Chada udekorowane były w kolorach drużyny lacrosse. Ktoś przypiął kilka artykułów o ich zwycięstwie, na zdjęciach widać było Chada w biało-czerwonym stroju. Całą tablicę magnetyczną pokrywały pozytywne wpisy jego znajomych, podziękowania, życzenia i anegdotki.

Powodzenia, czad - Chad!
Rozgromisz ich <3
JUŻ W TEN WEEKEND ZIOMECZKU.
Gdzie jesteś? L

        
            Weronika wzięła głęboki oddech i zapukała delikatnie w drzwi. Kilka sekund później Chad Cohan stanął w wejściu. Spojrzał zaskoczony na Weronikę. Jego jasnoniebieskie oczy szybko przeskanowały twarz dziewczyny. Chłopak zmarszczył czoło.
            - Cześć Chad – uśmiechnęła się miło – przepraszam, że Ci przeszkadzam. Nazywam się Weronika Mars, jestem jedną z osób, które próbują odnaleźć Hayley Dewalt. Miałam nadzieję, że będziesz mógł odpowiedzieć na kilka pytań.
            Chad zamrugał kilka razy zaskoczony. Po chwili otrząsnął się ze zdziwienia i zaprosił Weronikę do środka.
            - Jasne – otworzył szerzej drzwi.
            Pokój okazał się pedantycznie czysty. Łóżko pościelone i przykryte narzutą bez żadnego zagięcia. Na półkach równo poukładane książki, żadnych niepotrzebnych durnostojek. Na jednej ze ścian, w równym rządku, wisiało kilka czarnobiałych grafik oprawionych w ramki.
            - Pani jest z policji? – Chad zadał pytanie odwracają się w stronę Weroniki – rozmawiałem już przez telefon z szeryfem. Powiedziałem mu wszystko co wiedziałam, nie jest tego niestety za wiele.
            - Nie. Jestem prywatnym detektyw. Zostałam zatrudniona jako pomoc przy śledztwie.
            Chad zamarł na kilka chwil. Wydawało się, że jest po prostu zaintrygowany, ale Weronika dostrzegła na jego twarzy cień sceptycyzmu.
            Nie doceniasz mnie, ale zupełnie mi to nie przeszkadza – pomyślała.
            - Ma Pani jakieś informacje dotyczące zniknięcia Hayley? Nadal nie mogę zrozumieć jak to się mogło stać – Chad mówił w stronę Weroniki zamykając za nią drzwi.
            - Jeszcze nie – Weronika powoli lustrowała pokój wzrokiem. Na biurku zauważyła kilka zdjęć na których widać było uśmiechniętego Chada. Siedział w gronie rodziny w drogiej restauracji, pozował na tle ruin miasta Majów, stał z przyjaciółmi przed Operą Paryską. Na jednym ze zdjęć widać było Hayley. Siedziała na brzegu morza, wiatr rozwiewał jej długie włosy. Weronika podniosła ramkę ze zdjęciem. Chad znowu zamarł prawie niezauważalnie, jakby fakt, że ktoś dotyka jego rzeczy, sprawiał mu fizyczny ból.
            - Ty zrobiłeś to zdjęcie? – Weronika odwróciła ramkę w jego stronę, próbują sprowokować go do rozmowy.
            - Sama trochę fotografuję i muszę Ci powiedzieć, że to jest bardzo dobre zdjęcie.
            - Ekchem, tak – Chad zbliżył się do Weroniki, delikatnie wyjął jej ramkę z rąk i odstawił na miejsce.
            - Hayley była niesamowitym obiektem do robienia zdjęć.
            - Jest ładną dziewczyną – Weronika uśmiechnęła się do siebie widząc jak Chad ponownie poprawia ramkę próbując umieścić ją w dokładnie takiej samej pozycji w jakiej stała wcześniej.
            Książkowy przykład ekstremalnej potrzeby kontroli i zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych.
            Usiadł na krawędzi swojego biurka. Jego długie, smukłe palce wystukiwały rytm na drewnianym blacie.
            - Naprawdę chcę pomóc odnaleźć Hayley, ale nie jestem pewien czy wiem coś co mogłoby Wam pomóc. Właściwie to zerwaliśmy ze sobą tuż przed jej wyjazdem do Neptun.
            Weronika uśmiechnęła się do niego zalotnie. Już wcześniej domyśliła się, że między uśmiechniętą buzią Chada, jego potrzebą kontroli i uwielbieniem ze strony płci przeciwnej – kryje się duże ego. Chłopak lubił być w centrum wydarzeń i potrzebował niewerbalnych zapewnień o swojej wspaniałości.
            - Słyszałam, że zerwaliście. Przykro mi z tego powodu. Nie przyjechałam tu rozdrapywać świeżych ran, chciałabym po prostu dowiedzieć się jak najwięcej o tym jaką Hayley była dziewczyną. Miałam nadzieję, że będziesz mógł mi w tym pomóc.  

            Chad zawahał się nieznacznie ale w końcu kiwnął głową potakująco.
            - Jasne, jeśli tylko ma to Wam pomóc ją odnaleźć. Powiem wszystko co wiem.
            - Dziękuję – Weronika przytrzymała jego spojrzenie przez chwilę, po czym sięgnęła po notatnik. Otworzyła go na czystej stronie.
            - Jak długo byliście razem? – zapytała.
            - Mniej więcej pięć miesięcy. Zrywaliśmy ze sobą i wracaliśmy do siebie kilka razy – spojrzał przelotnie na zdjęcie Hayley umieszczone na szafce, jak gdyby szukał jej potwierdzenia.
            - Poznaliśmy się na koncercie Hey Marseilles. Zobaczyłem ją w tłumie podczas Heart Beats i od razu wiedziałem, że muszę z nią być.
            Weronika zareagowała tak, jak Chad oczekiwał, uśmiechnęła się i wydała z siebie ciche „awwww” na potwierdzenie tego, jak słodkie było pierwsze wspomnienie chłopaka o Hayley. W notatniku zapisała „jak w komedii romantycznej”.
            - Jak często się spotykaliście? Berkeley jest oddalone o ponad godzinę, wyobrażam sobie, że takie jeżdżenie do siebie w trakcie roku akademickiego, nie było łatwe.
            - Hayley przyjeżdżała tutaj w weekendy. Czasami nawet w tygodniu, jeśli oboje nie byliśmy zbyt zajęci. Ale głównie rozmawialiśmy przez telefon.
            - Co robiliście gdy udało się Wam spotkać na żywo?
            Chad odchylił się lekko do tyłu. Kołnierzyk koszulki przesunął się na tyle, że Weronika po raz pierwszy zobaczyła długie zadrapanie na szyi chłopaka. Teraz blizna już się goiła ale wcześniej musiała być sporym nacięciem.
            Interesujące… może to kontuzja po meczu lacrosse. A może to coś innego? – pomyślała Weronika.
            - Chodziliśmy do kina, na imprezy. Kibicowała mi podczas meczów. Czasami razem się uczyliśmy. Próbowałem pomóc jej zadecydować jaką ma wybrać specjalizację. Ciągle wspominała o inżynierii produkcji i wartościach odżywczych w jedzeniu. Namawiałem ją, żeby próbowała swoich sił w czymś szerszym, w biologii albo chemii. Po co zamykać sobie drogę skupiając się na wąskiej dziedzinie, skoro dzięki szerszej nauce – mogłaby zostać lekarzem? Hayley miała tendencje do niedoceniania samej siebie.
            - Przyjaciółki Hayley powiedziały mi, że często się kłóciliście.
            - Przyjaciółki Hayley powinny zająć się swoimi własnymi sprawami a nie wściubiać nos w czyjeś życie – policzki Chada jeszcze bardziej się zaróżowiły, cały się spiął.
            – Musi Pani zrozumieć, że mieliśmy swoje wzloty i upadki. Jak każda para. Tylko, że to przyjaciółki Hayley próbowały cały czas ją przekonać, żeby mnie rzuciła. Bardzo dużo nieprzyjemnych sytuacji między nami, miało związek z jej koleżankami. Ciągle próbowały jej wmówić różne głupoty na mój temat. Ich zdaniem za bardzo kontrolowałem Hayley. Tak jakby one ciągle nią nie sterowały – przewrócił oczami.
            - Hayley często okazywała się bardzo naiwna. Za szybko zaczynała ufać nieznajomym. Martwiłem się o nią. Potrafiła do mnie zadzwonić idąc na imprezę czy do innego baru a ja spędzałem całą noc rozmyślając o tym, czy jest bezpieczna.
            - Dlatego zerwaliście?
            Chad nie spuścił wzroku z Weroniki. Zawahał się jakby próbował odczytać coś z jej wyrazu twarzy. Jednak po chwili przytaknął.
            - Poprosiłem ją, żeby nie jechała do Neptun. Próbowałem przekonać ją, że to nie jest bezpieczne, że przerwa wiosenna w Neptun wiąże się z jednym wielkim szaleństwem, ale ona nie chciała mnie słuchać.
            - Zakładam, że byłeś kiedyś w Netpun? – Weronika zapytała sucho.
            - Byłem - Chad wzruszył ramionami – niech mnie Pani źle nie zrozumie. Lubię imprezować jak każdy, ale Neptun momentami przytłaczało nawet mnie swoim szaleństwem. Nie mogłem sobie wyobrazić Hayley w epicentrum wydarzeń. Nie podoba mi się to co teraz powiem, ale miałem rację. Nie powinna była tam jechać.  
            Weronika nie pozwoliła sobie nawet na mrugnięcie okiem. Chad nie mógł odczytać z jej postawy, co o nim myśli. Ponownie spojrzała na swój notatnik, jak gdyby sprawdzała w nim listę wcześniej przygotowanych pytań.
            - Zgodnie z bilingami, byłeś ostatnią osobą, która rozmawiała z Hayley przez telefon w dniu jej zaginięcia. Dzwoniłeś do niej trzynaście minut po północy, pierwszy raz od pięciu dni. Wcześniej rozmawialiście ze sobą co najmniej dwa razy dziennie, przez kilka miesięcy. O czym rozmawialiście podczas tej ostatniej rozmowy?
            Chad otworzył szerzej oczy ze zdziwienia, jednak jego głos pozostał spokojny i opanowany.
            - Chciałem, żeby wróciła. Kilka dni wcześniej, podczas naszej ostatniej kłótni, sprawy… wymknęły się spod kontroli. Powiedziałem do niej kilka rzeczy i nie jestem z tego dumny. Z resztą ona odwdzięczyła mi się podobnie. Nie mogłem myśleć o niczym innym przez kilka następnych dni. Byłem wściekły, zawstydzony i … po prostu wykończony całą sytuacją. Była kiedyś Pani w związku, który nigdy nie rokował dobrze, ale i tak nie mogła Pani zerwać tej relacji? Sposób w jaki oboje do siebie nie pasowaliśmy, był zniewalający. Taki właśnie był nasz związek. Tak zły, że aż dobry. Pełen pasji, wynikającej w sumie nie wiadomo z czego.
            Weronika spojrzała w dół na swój notatnik, żeby ukryć swój niepokój. Słowa Chada trafiły prosto w jej serce, wdzierały się nieprzyjemnie pod skórę. Tak, była w takim związku. Ciągle i na nowo. W przeszłości zrezygnowała z wielu rzeczy dla tego związku i teraz znowu robiła dokładnie to samo.
            Chad przez sekundę nic nie mówił, po czym znowu kontynuował.
            - Nieważne. Zakładam, że widziała Pani to co opublikowała na facebooku tamtej nocy? Spanikowałem gdy zobaczyłem zdjęcia z tym kolesiem. Zadzwoniłem do niej. Rozmawialiśmy przez kilka minut. Przepraszałem ją, obiecywałem, że będę bardziej się starał. Poprosiłem ją o kolejną szansę. Powiedziała mi, że nie jest zainteresowana – z frustracją przeczesał ręką włosy.
            - Nie powiedziała Ci nic o tym chłopaku?
            - Nie, raczej była zainteresowana opowiadaniem mi jak świetnie całuje – Chad patrzył nieprzytomnie w przestrzeń za ramieniem Weroniki.  
            Przez chwilę Weronika siedziała bez ruchu, próbując szybko przemyśleć wszystko co powiedział jej Chad. Analizowała w myślach wszystkie informacje. Chad pasował do profilu szalonego-zazdrosnego-ex-chłopaka. To co mówiły o nim przyjaciółki Hayley było prawdą, lubił kontrolować sytuację i Weronika widziała to bardzo wyraźnie. Nie oznaczało to jednak, że był zamieszany w cokolwiek co stało się z Hayley. Nie zmieniało to również faktu, że Chad miał w sobie coś przerażającego, coś co przyprawiało Weronikę o gęsią skórkę.
            - Gdzie byłeś w nocy gdy Hayley zniknęła? – Weronika zadała to pytanie naturalnym tonem, starają się schować swoje emocje.
            Chad od razu zareagował, podniósł na nią szybko wzrok. Weronika nie dała po sobie nic poznać.
            - Byłem w połowie sesji, więc siedziałem w bibliotece, uczyłem się i robiłem notatki. Mniej więcej w pół do pierwszej skończyłem i poszedłem do domu
            - Czy ktokolwiek widział Cię w bibliotece?
            Chad wykrzywił usta obdarzając Weronikę zimnym uśmiechem. Weronika od razu wyczuła zmianę w jego zachowaniu. Zniknął przestraszony Chad, powrócił pewny siebie student.
            - Żeby wejść lub wyjść z biblioteki po 22 trzeba użyć legitymacji studenckiej. Nie przypominam sobie, żebym spotkał kogokolwiek wracając do akademika, poszedłem prosto do łóżka. Ale następnego dnia byłem na zajęciach o 11 rano, wtedy widziało mnie mnóstwo osób. Więc o ile nie podejrzewa mnie Pani o umiejętność teleportacji, nie mogę być Pani podejrzanym. Przykro mi, tym razem oskarżonym nie będzie chłopak ofiary.
            - Chyba raczej były chłopak, prawda? – Weronika zapytała z nieukrywaną satysfakcją.
            Chad ani drgnął.
            - Jeśli byłbym na Pani miejscu, skupiłbym się na odszukaniu kolesia ze zdjęcia z imprezy. Mnóstwo ludzi widziało ich razem, cały Internet widział ich razem.
            - Musiało Cię to strasznie wkurzyć Chad – Weronika po raz ostatni spróbowała sprowokować chłopaka.
            Chad pochylił się w stronę Weroniki patrząc jej prosto w oczy.
            - Nie – powiedział spokojnie.
            - Złamała mi tym kurwa serce – dodał po chwili.



ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

             - Jego alibi się potwierdziło? – tym pytaniem skierowanym do Weroniki, Mac rozpoczęła środowy poranek.
            Weronika zdążyła wrócić do biura z Uniwersytetu. Teraz opierała się o xero, które co chwilę wypluwało zadrukowane kolorowe kartki. Mac dla odmiany opierała się o krawędź swojego biurka, kilka metrów dalej. Wyciągnęła przed siebie swoje długie nogi, krótkie włosy opadały jej na czoło. Piła kawę z kubka na którym nadrukowany był kod binarny. Weronika była więcej niż pewna, że w ludzkim języku, napisy z kubka dało się przetłumaczyć jako „Hakerzy są lepsi”.
            - Potwierdziło się co do sekundy. Według kamer ochrony, wyszedł z biblioteki dwadzieścia sześć minut po północy. Do tego profesor Hague potwierdził, że następnego dnia Chad pojawił się na jego zajęciach o jedenastej. Za żadne skarby świata nie przetransportowałby się ze Stanford do Neptun i z powrotem w ciągu dziesięciu godzin. Udało Ci się znaleźć cokolwiek innego? – Weronika westchnęła.
            - Tej nocy, ani nawet kolejnego dnia, nie użył żadnej ze swoich kart kredytowych. Nie leciał też nigdzie samolotem - Mac pokręciła przecząco głową.
            Weronika patrzyła ponad ramieniem Mac. Ceglana ściana magazynu pod wpływem słońca jarzyła się na czerwono. Prawda była taka, że Weronika chciała, żeby Chad okazał się mordercą. Zarówno to czego dowiedziała się od przyjaciółek Hayley i jej własny zmysł sprawiał, że po prostu pragnęła tego prostego rozwiązania. Poprzedni wieczór, będąc jeszcze w Stanford, spędziła rozmyślając jak Chad mógł przechytrzyć kamery ochrony lub profesora. Rozmawiała nawet z kilkorgiem z jego znajomych.
            - Chad nigdy nie powinien uwiązywać sobie Hayley do szyi. Cały czas martwił się o Hayley i rozmyślał co ona robiła w każdym momencie dnia. Mówiłem mu, że najważniejsze w posiadaniu dziewczyny studiującej kilka godzin drogi od Ciebie, jest to, że to ona nie wie co ty robisz. Po co on się tak spina? Dałby dziewczynie swobodę, przecież i tak najważniejsze jest to, żeby samemu być wolnym –  Weronika usłyszała te słowa poprzedniego dnia od kolegi z drużyny Chada.
            - To było oczywiste, że Chad jest po uszy zakochany w Hayley. Mówił tylko o niej, co tydzień wysyłał jej kwiaty. Kilka razy zabrał ją na zakupy, za które płacił. Chodzi mi o to, że nigdy nie widziałem, żeby dla kogoś tak stracił głowę – kolejny kolega z Chada tylko potwierdził wszystko co Weronika usłyszała wcześniej.
            Ah ta szczenięca miłość, czy ktokolwiek skończył dobrze mierząc ją wartością pieniędzy?
            Weronika wiedziała, że nie ma żadnych dowodów jednoznacznie wskazujących na Chada. Jego alibi się potwierdziło, wyciągi z kart kredytowych nie budziły żadnych wątpliwości. Wiedziała, że nie odpowiada jej wydźwięk ich związku, ale nie miało to większego znaczenia skoro nie przybliżało jej to w żaden sposób do rozwiązania sprawy.
            - Mam coś co może Cię zainteresować i faktycznie być przełomową informacją w śledztwie – Mac odezwała się zza swojego zabałaganionego biurka. Przez chwilę szukała żółtej koperty podpisanej „DEWALT”.
            - Przy pierwszym podstawowym szukaniu informacji nie pojawiło się nic ważnego ale… Powiedzmy, że podeszłam do sprawy bardziej kreatywnie – wręczyła Weronice kopertę.
            - Crane Dewalt jednak znalazł się w policyjnych spisach? – Weronika nie ukrywała zaskoczenia wyjmując teczkę z koperty.
            - Był wtedy nieletni, więc trudniej było się dostać do tych akt. W Monatnie akta stają się tajne w momencie w którym oskarżony staje się pełnoletni.  Nie wtajemniczając Cię w niepotrzebne szczegóły powiem tylko, że ich ochrona systemu w którym przechowują danej, jest co najmniej słaba – Mac zatrzepotała niewinnie rzęsami.
            - Kradzież i posiadanie narkotyków, złapali go jak był pod wpływem – Weronika czytała na głos.
            - Tu jest właściwie wszystko o czym tylko można pomyśleć – przerzuciła kartkę, wyprostowała się zszokowana.
            - Wow, tego się nie spodziewałam. Do wachlarza oskarżeń dołącza napaść. W wieku szesnastu lat, Crane Dewalt, zaatakował jakiegoś dzieciaka łańcuchem owiniętym wokół nadgarstka. Chłopak w wyniku napaści stracił dwa zęby i wzrok w lewym oku. Crane trafił do poprawczaka na dziewięć miesięcy – Weronika podniosła wzrok na Mac.
            - Od tamtej pory nie pojawiło się w jego aktach nic nowego, ale przejrzałam historię jego zatrudnienia. Zwolnili go z Kinko po tym jak wdał się w awanturę z klientem. Od ponad roku pracuje tylko dorywczo.
            - Interesujące – Weronika zamknęła teczkę – masz cokolwiek co mogłoby wskazywać na to, że był w okolicach Neptun gdy zaginęła Hayley? Wyciągi z kart kredytowych, bilingów, bilety lotnicze?
            - Crane ma sześć różnych kart kredytowych, żadna nie jest spłacona. Nie ma żadnych oszczędności. Całe dwanaście dolarów i sześćdziesiąt centów na koncie. Nie bardzo miałam co śledzić - Mac pokręciła przecząco głowa.
            - Jeśli pracuje na czarno, może mieć więcej pieniędzy niż nam się wydaje. Motywem, jak zwykle, mogłaby być zwykła zazdrość.
            - Motywem? – Mac wyprostowała się zaintrygowana – czyli chcesz powiedzieć, że on zabił Hayley?
            - Nie i właśnie w tym jest problem – zirytowanie Weroniki rosło – nawet nie wiem jakiej zbrodni dotyczy ta sprawa. I dowiem się dopiero, jak rozwiążę tę zagadkę – przewróciła oczami.
            - Masz jakieś dodatkowe informacje na temat tej imprezy w rezydencji? – zapytała Mac po chwili ciszy.
            - Nie za dużo. Dom jest wynajmowany. Właścicielem jest firma Sun and Surf. Cały czas próbuję znaleźć coś więcej na ten temat, ale wiem jedno. Ten konkretny dom nie został wynajęty nikomu tej nocy kiedy zaginęła Hayley. Zgodnie z dokumentami firmy, każda ich posiadłość jest wynajmowana przez cały marzec, oprócz tej konkretnej rezydencji. Jej nie wynajmują.
            Weronika nie odpowiedziała Mac, przerwały jej głośne odgłosy dochodzące z klatki schodowej. Obie spojrzały w stronę drzwi przez które właśnie wchodził Wallace Fennel ciągnąc za sobą dwójkę nastolatków. Żaden z nich nie wyglądał na zadowolonego.
            - To jest szantaż – wykrzykiwał jeden. Był wysoki, ciemnoskóry, na głowie miał krzywo założoną czapkę z logiem Lakersów. Drugi z chłopaków był niższy, rude włosy w kolorze marchewki sterczały mu na głowie, całą twarz porytą miał trądzikiem. Dla odmiany nie odzywał się słowem. Podejrzliwie przyglądał się całemu pomieszczeniu.
            - Nie możesz nam tego zrobić – pierwszy z chłopaków cały czas coś mówił.
            - Świetnie – wtrąciła się w końcu Weronika – moi asystenci przybyli.
            - Twoi co? - Mac spojrzała na Weronikę zaskoczona.
            - Ten tutaj próbował mi uciec, musisz na niego uważać – Wallace spojrzał na wyższego z chłopaków.
            - Cześć Mac – dodał po chwili, zauważając Mac siedzącą za biurkiem.
            - Cześć Wallace, dlaczego dostarczasz pod nasze drzwi rzezimieszków?
            - Bo jestem pomocnym przyjacielem. Weronika powiedziała, że potrzebuję dwóch takich, którzy znają teren. Oto i oni – Wallace uśmiechał się krzywo i nie bez cienia satysfakcji.
            - Trener Wallace zawsze pomocny. Spotkałem moich dwóch najlepszych graczy w pubie. Ich wymówki dlaczego mają podrobione dowody osobiste, były najgorszymi jakie w życiu słyszałem. W podziękowaniu za moją okazaną im łaskę, pomogą Ci dzisiaj po południu.
            Chłopak w czapce powoli odwrócił się w stronę Wallace i spojrzał na niego groźnie.
            - To niesprawiedliwe. Nie może nas Pan karać za coś co wydarzyło się podczas przerwy wiosennej. Nie byliśmy nawet na terenie szkoły, trenerze!
            Wallace uśmiechnął się do chłopaka pobłażliwie.
            - Masz rację T.J, nie mogę Cię zawiesić. Mogę za to zostawić Cię na ławce rezerwowych do końca sezonu. Po chwili zastanowienia, wiem co mogę jeszcze zrobić. Na przykład zadzwonić do Twojej mamy?
            Przerażenie na twarzy chłopaka było prawdziwe. Wallace sięgnął po komórkę udając, że wykonuje telefon.
            - Dzień Dobry Pani Wiggins, chciałem tylko się upewnić, że T.J. ma pozwolenie na picie piña colady. – Wallace opuścił rękę.
            - TJ chodzi o to, że wierzę w drugie szanse, więc zamiast Cię karać, chcę żebyś dał coś od siebie w zamian za ten głupi pomysł z fałszywkami. Zgadzasz się ze mną?
            Chłopak przytaknął bezdźwięcznie.
            - Jakie jest Twoje zdanie na ten temat Quinton? – Wallace odwrócił się do rudego chłopaka, który również przytaknął i zgodził się na postawione warunki. 
            Weronika ze stosu ulotek wyciągnęła jedną i podniosła ją do góry. Wzrok przykuwały dwa zdjęcia Hayley, oba zrobione w nocy podczas której zaginęła. Na jednym Hayley tańczyła na parkiecie, fotograf złapał ją w pół ruchu, jej włosy wirowały w powietrzu. Drugie zdjęcie przedstawiało dziewczynę siedzącą na kolanach przystojnego nieznajomego. Weronika zamiast podpisywać ulotkę zwykłym sloganem, dodała numer telefonu do ich Agencji Detektywistycznej.
            - Chłopaki, potrzebuję Waszej pomocy w tej sprawie. Musicie, dosłownie, zalać miasto tymi ulotkami. Oczywiście w odpowiednich miejscach, najlepiej tam gdzie kręci się największa liczba licealistów i studentów.
            Zarówno T.J. jak i Quinton wzięli ulotki od Weroniki, ich wzrok padał tylko na zdjęcia na nich zamieszczone. Wymienili się spojrzeniami, po chwili T.J. spojrzał na Weronikę z nadzieją w oczach
            - Chcesz żebyśmy też przesłuchiwali ludzi? Możemy popytać, może ktoś będzie chciał z nami porozmawiać. No wiesz, na plaży?
            Zanim Weronika mu odpowiedziała, patrzyła na chłopaka przez chwilę przenikliwym spojrzeniem.
            - Masz moje pozwolenie na rozmowę z kimkolwiek sobie tylko chcesz, nawet jeśli głównie będą to panienki w bikini, dopóki systematycznie będziecie rozprowadzać moje ulotki.
            - Albo tak długo jak będziecie zachowywać się jak prawdziwi gentelmani i nie sprawicie, że ktokolwiek pomyśli o Waszym trenerze lub drużynie źle – Wallace wtrącił szybko swoje zdanie.
            - Jeśli mnie zawiedziecie, Wasze kolejne przewinienie nie skończy się tak przyjemnie. Rozumiecie? – dodał po chwili.
            T.J. poczuł się chyba urażony.
            - Hej, nie potrzebuje wykładów na temat tego jak traktować kobiety. Szanuje je wszystkie. Te szczupłe, te przy kości…
            - Chłopaki – Weronika przerwała chłopakowi w pół słowa – skupcie się. Te ulotki muszą się pojawić na mieście jak najszybciej. Jako dodatkowy motywator obiecuję Wam, że jeśli znajdę Hayley, dostaniecie 100$.
            Obaj nastolatkowie zamarli.
            - Każdy z nas? – zapytał T.J.
            - Każdy – potwierdziła Weronika – więc lepiej upewnijcie się, że te ulotki znajdą się w jak największej liczbie miejsc. To zadziała tylko jeśli ludzie je zobaczą.
            T.J. i Quinton odwrócili się w swoją stronę i zaczęli dyskutować po cichu gdzie rozłożyć ulotki, nie mogli się zdecydować między miejscami w których było najwięcej osób a miejscami w których było najwięcej roznegliżowanych studentek. Jak można było podejrzewać to głównie T.J. zabierał głos, podczas gdy Quinton przytakiwał mu co jakiś czas. Weronika odwróciła się w stronę Wallace.
            - Dziękuję – uśmiechnęła się do niego podając mu kolejną porcję ulotek – ratujesz mi życie!
            - No nie powiem, żeby w moim dzisiejszym planie dnia od początku znajdowało się pilnowanie dwóch nastolatków. Wisisz mi przysługę Mars – dodał ciszej.
            - Po prostu dodaj to do listy – Weronika odpowiedziała mu równie cicho.
            - Więc jakie macie plany na dzisiejszy wieczór dziewczyny? – zapytał już normalnym głosem – może jakieś piwo wieczorem?
            - Kusisz – odpowiedziała Mac – ale wolę sobie wydłubać oczy łyżką.
            - No weź, nie jest aż tak źle. Na pewno jest dużo spokojniej niż rok temu – Wallace przeniósł wzrok na Weronikę – jeśli mam niańczyć tę dwójkę przez najbliższe godziny, potrzebuję jakiejś nagrody po tym ciężkim przeżyciu, rozumiesz?
            Nagle Weronika wpadła na genialny pomysł. Lekki, rozważny uśmiech pojawił się na jej twarzy. Wallace otworzył szeroko oczy i przechylił się do tyłu.
            - Przeraża mnie jak patrzysz na ludzi z takim wyrazem twarzy.
            - Przeraża Cię? No weź Wallace, nie ufasz mi?
            - Chcesz prawdy czy mam Cię uroczyć jakimś przychylnym kłamstewkiem? 
            - Okej, dobrze – Weronika podniosła ręce w obronnym geście – myślałam, że szukasz jakiejś nagrody, ale jeśli nie chcesz dostać zaproszenia na najlepszą imprezę sezonu, mogę iść na nią sama.
            - Impreza sezonu? - Wallace spojrzał na Weronikę z ostrożnym dystansem.
            - Impreza stulecia jeśli wierzyć historiom, które o niej krążą.
            - Tak, tak Weronika. Ty i podniecenie imprezą? Nikt nie kupuje tej ściemy. Więc gdzie jest haczyk?


            - Nie ma haczyka – Weronika splotła swoje ramiona z ramionami Wallace – ale jeśli nam się poszczęści, może uda nam się zdobyć trochę informacji na temat tego co stało się Hayley Dewalt.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

            Manzanita Drive ciągnęła się równolegle do południowego wybrzeża Neptune, z obu stron otoczona była wysokimi żywopłotami chroniącymi posesje najbogatszych mieszkańców miasteczka przed ciekawskimi. Wiele mijanych posiadłości było domami wakacyjnymi światowych gwiazd kina, dyplomatów, prezesów firm. Część jednak była zamieszkana przez cały rok, jednym z takich lokatorów był Dick Casablancas, przyjaciel Logana. Ze swojego domu miał przepiękny widok na Pacyfik.

            Weronika wcześniej tego wieczora mijała wjazd do domu Dicka, znajdował się on po drodze do posiadłości o której mówiły jej przyjaciółki Hayley. Weronika pojechała tam po południu, żeby zrobić szybki i nieinwazyjny wywiad, chciała być przygotowana. Od koleżanek Hayley dowiedziała się też, że imprezy w posiadłości zawsze są tematyczne. Słowa dziewczyn potwierdziły się, Weronika widząc długie kolejki gości czekających na wejście do posiadłości, domyśliła się, że ich hawajskie koszule i girlandy kwiatów na szyjach mogą oznaczać tylko jedno. Imprezę w stylu Hawajskim.
            Po szybkich oględzinach pojechała do domu z nadzieją, że w zakamarkach swojej szafy znajdzie coś kiczowatego i w stylu hawajskim. Gdy po godzinie wyłoniła się ze swojego pokoju, miała na sobie długą, czerwoną przylegającą i drapowaną sukienkę. Kupiła ją ponad dekadę wcześniej na jakiejś wyprzedaży garażowej. Włosy zakręciła i upięła w stylu Marilyn Monroe, wykończeniem fryzury był wpięty za uchem Kwiat Lei, który wcześniej urwała z doniczek ojca.
            Gdy Keith zobaczył Weronikę gotową do wyjścia, nie mógł powstrzymać się od komentarza.
            - Gorąca randka? – zapytał unosząc brwi. Siedział na kanapie, w ręku trzymając papierową okładkę od płyty DVD, którą przed chwilą włożył do odtwarzacza.
            - Nie czekaj na mnie – Weronika odpowiedziała z uśmiechem. Przełożyła dłoń przez uszy słomkowej torebki, którą zamieniła ze swoją zwyczajową skórzaną i pokrytą ćwiekami czarną torbą. Wyszła z domu i ruszyła w drogę po Wallace.
            Teraz siedzieli w samochodzie na podjeździe przed posiadłością. Ich samochód stał tuż za samochodem przepełnionym nastolatkami. Za zamkniętą bramą, między wysokimi pniami palm, Weronika widziała pulsujące światła wydobywające się z okolic domu. Słychać było śmiechy, krzyki i regularne uderzenia basu rozchodzące się w chłodnym nocnym powietrzu.
            - Myślisz, że wezmą mnie za studentkę? – Weronika zadała to pytanie znudzonemu Wallecowi wydymając czerwone usta.
            - Naprawdę chcesz, żeby odpowiedział na to pytanie?
            Wallace miał na sobie koszulę hawajską należącą do Keita. Pamiątka po wakacjach, które ojciec Weroniki spędził kilka lat temu na Maui. Koszula wisiała nędznie na ramionach Wallace, była o jakieś dwa rozmiary za duża. Chłopak zorientował się, że Weronika po raz kolejny nie może wytrzymać ze śmiechu uzmysławiając sobie jak żałośnie wygląda.
            - Wiem, że nie możesz się nadziwić jak ktoś może wyglądać tak wspaniale w koszuli hawajskiej, wiem – przewrócił oczami jednocześnie uśmiechając się pod nosem.
            - No pewnie, że nie mogę – Weronika odpowiedziała mu próbując stłumić śmiech, kolejka samochodów w końcu poruszyła się lekko do przodu.
            Teraz Weronika mogła bez przeszkód obserwować grupę napakowanych ochroniarzy stojących tuż przed bramą posiadłości. Patrzyła jak każdy pasażer, każdego samochodu wychodził przez pojazd. Jeden z ochroniarzy oceniał gości i decydował, czy mogą wejść na teren czy nie. Jeśli pierwszy ochroniarz kiwnął głową zgadzając się na wpuszczenie gościa, kolejny z ochroniarzy (a może był to po prostu napakowany kamerdyner?) zajmował miejsce za kierownicą samochodu i odprowadzał go na parking. Trzeci z ochraniarzy w międzyczasie przeszukiwał pojedynczo każdego z gości.
            - Więc mówiłaś, że co to za impreza? – Wallace gapił się sceptycznie na ochroniarzy stojących przed ich samochodem.
            - Właśnie tego mamy się dowiedzieć.
            Cała impreza była bardzo dobrze zorganizowana jak na popijawę studentów podczas przerwy wiosennej. Skłaniało to Weronikę do różnych wniosków. Musiała być to albo dobrze przemyślana kampania promocyjna firmy Sun and Surf, albo któryś z producentów alkoholu wprowadzał nowy rodzaj trunku na rynek. Albo po prostu, właściciel posiadłości miał bardzo dobre powody, żeby aż tak skupić się na ochronie.
            Jeden z ochroniarzy kiwnął na Weronikę ręką, serce dziewczyny zaczęło bić szybciej gdy podjeżdżała pod samą bramę posiadłości.
            - Dobry wieczór, czy możecie oboje wyjść z samochodu? – ochroniarz okazał się być bardzo miły i prostolinijny. Na pewno profesjonalista, może nawet były żołnierz?
            - Jasne! – głos Weroniki w jednej chwili podskoczył o pół oktawy w górę. Otworzyła drzwi od samochodu i wyszła upewniając się, że jej uda były widoczne przez długie wcięcia sukienki. Przyszedł czas na granie głupiutkiej studentki.
            - Ale tu jest wspa-nia-leee – przeciągnęła ostatnie słowo machając dłońmi w ekscytacji – ten dom jest wspa-niaaa-łyyy, należy do jakiejś gwiazdy czy coś? O. Mój. Boże. Powiedzcie mi, że to dom Roberta Pattinsona. Jeśli to jego dom to umrę. Nie. Chwilę. Lepiej mi NIE mówcie – jej słowotok wydawał się działać. 
            Ochroniarz posturą przypominał orangutana, miał przystrzyżone prawie do zera a nos spłaszczony. Guziki od jego przymałej koszuli hawajskiej, ledwie trzymały się na miejscu. Jeśli nie wydawałby się aż tak zmęczony, mógłby uchodzić za przerażającego. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, był cierpliwy.
            Jeden z pozostałych ochroniarzy wymamrotał coś po hiszpańsku do swojego kolegi. Zaśmiał się, Weronika nie usłyszała co powiedział ale jego oczy wyraźnie skanowały jej ciało. Czekała na werdykt z naiwnym wyrazem twarzy, oczy miała szeroko otwarte. Zdążyła zauważyć, że każdy z ochroniarzy miał przy sobie broń, kabury odznaczały się spod ich hawajskich koszul. Poczuła ukłucie niepokoju w dole brzucha. Nie wzięła ze sobą swojego paralizatora, podstawowego elementu jej wyposażenia podczas śledztwa. Podczas wcześniejszej przejażdżki obok posiadłości zauważyła, że ochroniarze sprawdzają każdego, wolała, żeby nie znaleźli przy niej nic podejrzanego. Co zabawne, czuła się bardziej naga przez brak paralizatora niż przez cienką i dopasowaną sukienkę, która ledwie zakrywała jej biust.
            - Więc płacę coś za wejście? Muszę kupić jakiś kubek na alkohol w zamian za wejście? – kontynuowała dalej swój słowotok, przekrzywiając głowę na bok i patrząc zalotnie na ochroniarza. Ten patrzył na nią nadal beznamiętnie, jakby czekał aż skończy gadać. Po drugiej stronie samochodu Wallace patrzył się na nią z lekkim zdenerwowaniem. Stał sztywno podczas gdy jeden z ochroniarzy go obszukiwał. 
            Dwaj ochroniarze popatrzyli na siebie. Ten, który przeszukiwał Weronikę wziął z jej dłoni kluczyki do samochodu i dał jej w zamian mały czerwony bilecik.
            - Dobrze proszę pani, to jest bilet na Pani samochód. Jeśli będzie Pani chciała wyjść, wystarczy przynieść nam ten kartonik, resztę załatwimy my.
            - Dzięki Panowie! Chodź Wallace, czas na imprezę - Weronika podbiegła do chłopaka i wzięła go pod ramię. Krzyknęła dziko ciągnąc go za sobą w stronę posiadłości.
            - Trzeba im przyznać, są zorganizowani - Wallace spojrzał za siebie.
            Zorganizowani i uzbrojeni. Nerwy Weroniki były napięte do granic możliwości. Księżyc w pełni oświetlał im podjazd.
            Dom okazał się być podświetlony jak latarnia morska, każde okno odcinało się jaskrawością na tle ciemności nocy. Nowoczesna bryła domu zbudowana z kamienia i szkła odcinała się kształtami od morskiego tła, była postawiona prawie na plaży. Po drodze do wejścia Weronika i Wallace mijali grupki imprezowiczów.
            Dziewczyna w krótkiej zielonej spódnicy i staniku zrobionym z łusek kokosa, zachwiała się idąc przez trawnik.
            - Nie bądź taka Heather! – jakiś chłopak szedł w jej stronę powtarzając się co kilkanaście sekund.
            Łuski kokosa przekrzywiły się odsłaniając jeszcze bardziej jej biust, dziewczyna była jednak zbyt pijana, żeby zdawać sobie z tego sprawę.
            Im bliżej byli domu, tym więcej osób mijali. Alkohol krążył z rąk do rąk, docierał nawet to ledwo przytomnych osób leżących pod palmami. Zatrzymali się by sprawdzić czy wszystko w porządku z chłopakiem, który leżał twarzą do dołu. Upewnili się, że oddycha, przewrócili go na bok i zostawili tam gdzie znaleźli.
            - Kolejna ofiara dla bogów imprezy – Weronika wymamrotała bardziej do siebie niż do Wallace.
            Zatrzymali się na ganku, Weronika sprawdziła która godzina. Było tuż po dziesiątej.
            - Okej, w końcu nadszedł ten moment. Wchodzimy. Więcej się dowiemy rozdzielając się. Umówmy się, że spotkamy się tutaj za jakieś dwie godziny. Napisz mi SMS jeśli odkryjesz coś ważnego.
            - Okej – potwierdził Wallace obserwując kilka roześmianych dziewczyn w butach Ugg i bikini potykających się o próg wejściowy. Potrząsnął głową.
            - Wiesz, pamiętam jak podczas wiosennej przerwy chodziłem na imprezy z równolatkami. Nie chcę wyjść na tego podstarzałego, przerażającego gościa – dodał po chwili.
            - Rozluźnij się – Weronika uśmiechnęła się, poprawiła mu też kołnierzyk koszuli – postaraj się dobrze bawić i w międzyczasie miej oczy szeroko otwarte na cokolwiek co będzie wydawało Ci się dziwne.
            Przeszli przez szeroko otwarte dębowe drzwi wprost do ogromnego marmurowego przedsionka. 
            Wypełniał go tłum półnagich ludzi, wszystkie ściany podpierali studenci, ich biodra kiwały się w rytmie muzyki. Mieszanka potu, alkoholu i każdego rodzaju perfum od razu zaatakowała nos Weroniki. Dziewczyny w zielonych spódniczkach i górach do strojów kąpielowych opierały się o półnagich chłopaków w porozpinanych koszulach hawajskich. Na drugim piętrze otwartego hallu widać było DJa ubranego w hawajskie wzory, puszczał hawajskie rytmu zremiksowane z ciężkimi basami. Nagle Weronika poczuła zimną mżawkę na twarzy, ktoś otworzył szampana i polewał nim tłum a tłumowi się to podobało.
            Weronika spojrzała w stronę Wallace po raz ostatni. Chłopak otrząsnął się z szoku i dołączył się do zadowolonego tłumu, wyrzucił ręce w górę i tańcząc próbował przedostać się przez parkiet.
            Weronika odwróciła się w drugą stronę i zatoczyła swoim ciałem jak gdyby była pijana. Zauważyła trzy kamery ochrony, po jednej w każdym rogu pokoju. Zwrócone były na tłum bawiących się.
            Ciekawe czy to standardowe wyposażenie każdego z domów firmy Sun and Surf, czy może ten dom jest specjalny?
            Posiadłość okazała się być bardzo ekskluzywna, nawet jak na standardy Neptun. Minęła pokój muzyczny pomalowany na jaskrawy odcień koloru karmazynowego. Na każdej ze ścian wisiały gitary, Fenderson, Fibson, Yamaha, niezliczone odcienie drewna i polimeru.         Umięśniony chłopak w bermudach grał „Born This Way” Lady Gagi na wypolerowanym fortepianie. Kilka pomieszczeń dalej znajdował się pokój z bilardem. Dym z cygar wypełniał całą przestrzeń, tłum zgromadził się i przyglądał się jak długonoga piękność pochylała się nad stołem. Kolejne z pomieszczeń okazało się być mini-kinem. Studenci oglądali w nim jakiś film. Popcorn i puste butelki walały się po całej podłodze. Weronika była pewna, że oprócz dźwięków z filmu słyszała odgłosy wydawane przez pary zajmujące się sobą.
            Na tylnym tarasie paliły się pochodnie. Na kilku stołach ułożono Hawajskie przekąski, łącznie z całym prosiakiem z jabłkiem w pysku. Krótkie schody prowadziły w dół do niekończącego się basenu wypełnionego nagimi i półnagimi studentami. Na jej oczach chłopak w dredach wskoczył do basenu pomiędzy ludzi, rozchlapując wodę na około. W Jacuzzi odbywały się tradycyjne aktywności aka „idź na całość”. Góry od bikini leżały na pobliskich kamieniach przypominając morze zdechłych ryb.  
            Dobra Weronika. Czas na działanie.
            Ustawiła się w kolejce po kubek i napełniła go piwem z beczki, wiedziała, że bez alkoholu w ręku będzie się wyróżniać na tle tłumu. Po chwili zatoczyła się koślawie trafiając prosto w grupkę dzieciaków.
            - O mój bożeeee, przepraszam! – złapała za ramię stojącego najbliżej chłopaka. Pomógł jej ustać w pionie, szczerząc się do swoich kolegów.
            - Nie ma problemu, wszystko w porządku?
            - Aahaaaa – odpowiedziała przedłużając samogłoski – trochę za dużo wypiłam! – dodała z głupawym uśmiechem.
            - Ja też – chłopak uniósł pięść do góry w geście zwycięstwa – przerwa wiosenna! – krzyknął na cały głos.
            Jego okrzyk przyniósł niespotykany dla Weroniki efekt, większość osób obecnych na imprezie podchwyciła go i powtarzała, cały dom zawrzał od okrzyków. Nie chcą odstawać od tłumu również krzyknęła, zachwiała się znowu i nachyliła w stronę chłopaka.
            - Jak Ci na imię – zadał to pytanie prosto do jej ucha.
            - Amber – mówiąc to Weronika uśmiechała się radośnie.
            Chłopak wydawał się nie nadążać za Weroniką, był prawie tak pijany jak Weronika udawała, że jest.
            - Skąd jesteś Amber?
            - Studiuję na Uniwersytecie Nevady w Las Vegas – zaszczebiotała.
            - UNLV? – chłopak zagrzmiał z ekscytacji – Hej Trang! Trang – wołał do kolegi.
            -  Ty mówiłeś, że studiujesz na UNLV co nie? Znasz Amber? – wskazał na Weronikę.
            Trang, który od stóp do głów wyglądał jak hawajczyk, kiwał się w przód i w tył.
            - Huh? – wydobył z siebie po chwili, jego przekrwione oczy tłumaczyły trochę jego zawieszenie.
            - To strasznie duża szkoła – Weronika ponownie zaszczebiotała – z czego będziesz pisał pracę?
            - Nie wiem jeszcze – wymamrotał – może z ekonomii.
            - Oh, ja jestem na wydziale historii – Weronika rozglądała się po grupie w której stali, cały czas trzymała dłoń na ramieniu pierwszego chłopaka.
            - Ale tu super, przez cały życie nie widziałam takiego dużego domu. Czyja to w ogóle impreza?  - zadała pytanie w przestrzeń.
            Wszyscy pokręcili przecząco głowami, nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie.
            - Szedłem sobie chodnikiem i jakiś koleś mnie zaprosił – odpowiedział po chwili Trang – zrobił to w sumie dopiero po tym jak sprzedałem mu trochę ecstasy.
            - Mnie zaprosili po bitwie na rapy – powiedział chudy chłopak w okularach z plastikowymi oprawkami – jakiś koleś w dredach powiedział, że podobały mu się moje rymy i, że powinienem przyjść na imprezę.
            - Więc żadne z Was nie wie kto tak naprawdę organizuje tę imprezę? – popatrzyła po zgromadzonych – Po prostu usłyszeliście o niej od kogoś?
            - Tak – odpowiedział pierwszy chłopak – no wiesz, ktokolwiek organizuje takie imprezy, zawsze najpierw wypuszczają swoich „pracowników”, żeby uderzyli do wszystkich najfajniejszych ludzi których spotkają i ich zaprosili. Jeśli jesteś wystarczająco cool i zwrócą na Ciebie uwagę, zapraszają Cię.
            - Ale suuuper – Weronika przypomniała sobie o szczebiotaniu – mój boooożeeee, ale… słyszeliście o tej dziewczynie, która zaginęła w zeszłym tygodniu? Ktoś nad basenem mi powiedział, że zaginęła z tego domu. Nie przeraża Was to? – otworzyła szeroko oczy.
            - Ktoś zaginął? – chłopak od rymów wydawał się być zaskoczony – o niczym nie słyszałem.
            - Tak, nie słyszałeś? Jej zdjęcie jest nad Cabo Cantina. Umarła będąc seksowną – pierwszy chłopak zaśmiał się.
            - W zeszły poniedziałek była na imprezie tutaj i od tamtej pory nikt jej nie widział – Weronika wtrąciła się – nikt z Was nie był wtedy na tej imprezie, co nie? To byłoby przerażające.
            - Kurde nie. W ostatni poniedziałek łykałem prochy i uczyłem się statystyki całą noc – chłopak wydawał się być rozczarowany – moja przerwa zaczęła się dopiero we wtorek.
            Dźwięk z mikrofonów przerwał im rozmowę. Wszyscy spojrzeli na tłum zgromadzony wokół małego podium na parterze, tuż obok basenu w kształcie ameby. Niski, korpulentny facet w Fedorze  i koszuli hawajskiej, pojawił się na podeście. Przez chwilę Weronika nie mogła zupełnie zrozumieć co mówił przez mikrofon, tłum był za głośno. Chłopak podniósł ręce w uspokajającym geście. Gwar zaczął cichnąć.
            - Dobra, dobra, dobra – krzyknął przez mikrofon uciszając resztkę gadających ludzi – a teraz pokażcie mi co to prawdziwy HAŁAS!
            Tłum zawył. Chłopak uśmiechnął się tryumfująco uniósł znowu ręce, tym razem w geście wygranej.
            - Przerwa wiosenna – krzyknął ponownie przez mikrofon.
            Hasło przeszło echem przez tłum.
            - Dobrze, dobrze – ponownie uspokoił tłum – dzisiaj mamy dla Was specjalną niespodziankę. Pięć przepięknych pań ze zniecierpliwieniem czeka aż będą mogły pokazać Wam swoją opaleniznę, nad którą pracowały przez cały tydzień. Dobrze wiecie jak małe potrafią być konkursowe stroje kąpielowe!
            Kolejne okrzyki przetoczyły się przez tłum.
            - Ale najpierw! – korpulentny chłopak kontynuował – pozwólcie, że zaprezentuje Wam sędziego! Oto i on! Organizator dzisiejszej imprezy! Rico! Wielkie brawa!
            Tłum znowu zaczął szaleć. Weronika patrzyła na Rico. Mężczyzna który pojawił się na podeście był zdecydowanie przystojny, miał ciemną oliwkową karnację, ciemne włosy i zarost wzdłuż żuchwy. Miał na sobie bermudy a girlanda z kwiatów odznaczała się kolorami na tle jego umięśnionej klatki piersiowej.
            To był ten sam mężczyzna który pojawił się na ostatnich zdjęciach z Hayley. Koleś z którym Hayley bawiła się przez całą noc podczas której zaginęła.

ROZDZIAŁ DWUNASTY


             Weronika złapała się balustrady obserwując Rico, który uśmiechał się i machał w stronę tłumu. Jego twarz migotała w świetle pochodni.
            Organizator imprezy? Był młody, wyglądał na studenta. Weronika znała mnóstwo młodych milionerów, więc nie zdziwiła się aż tak. Było go stać na wynajmowanie tej luksusowej posiadłości. Problem polegał na tym, że zgodnie z tym co znalazła Mac, nikt nie wynajmował tego domu. Nie było też możliwości, żeby ktoś organizował imprezy w nim nielegalnie. Ochrona była zbyt profesjonalna no i imprezy odbywały się codziennie. Do tej pory ktoś by się już zorientował. Może był właścicielem firmy wynajmującej? Albo jego rodzice?
            Rico był już na środku sceny. W jego ręku pojawiły się świeże banknoty. Wziął mikrofon od chłopaka w Fedorze, na jego twarzy pojawił się powolny uśmiech.
            - Żeby pokazać Wam jak bardzo chcemy wyłonić najpiękniejszą opaleniznę w Neptun, na zwyciężczynię konkursu czeka tysiąc dolarów! Jak Wam się podoba ten pomysł?
            Pośród tłumu znowu nastała wrzawa. Rico oddał mikrofon z powrotem w ręce korpulentnego chłopaka i usiadł w swoim krześle. Wyglądał jak książę na królewskim tronie.
            Mistrz ceremonii wrócił na środek sceny.
            - Teraz, skoro wszyscy jesteście już gotowi, zacznijmy pokaz! Pierwszą z naszych uczestniczek jest Aurora z Tuscon w Arizonie. Auroro, pokaż wszystkim swoją opaleniznę!
            Dziewczyna o kasztanowych włosach i w bikini w cętki leoparda pojawiła się na scenie i krzyknęła na powitanie coś niezrozumiałego przez mikrofon. Muzyka z burleski zabrzmiała w głośnikach, dziewczyna miotała się po scenie. Pokazywała swoje kocie ruchy, kucała i wstawała powoli, sięgała do kostek i starała się być jak najbardziej sexy.    Odwróciła się plecami do tłumu, potrząsnęła biodrami, spojrzała przez ramię na zgromadzonych ludzi i sugestywnie ściągnęła w dół rzemyki wiążące strój na biodrach, oczom publiczności ukazała się jej opalona pupa. Po chwili zaczęła bawić się zapięciem stanika, odplątała sznurek, który miała zawiązany na szyi, wolne końce przełożyła pod pachami do tyłu i bawiła się nimi uwalniając coraz bardziej piersi. Dręcząc tłum, odwróciła się przodem w ich stronę i powoli opuszczała w dół trójkąciki bikini zasłaniające jej biust. W końcu dkryła bledszą skórę znajdującą się pod nimi. Rico zagwizdał zachęcająco, tłum oszalał.
            - Zdejmij go!
            - Więcej!
            - Pokaż nam!
            - Mój kuzyn myśli, że jest kobieciarzem – ten głos był głęboki i miękki, Weronika usłyszała go tuż nad swoim uchem. Odwróciła się i spojrzała lekko do góry w ciemnobrązowe oczy nakrapiane zielonkawymi plamkami. Mężczyzna miał około dwudziestu szczęściu, może dwudziestu siedmiu lat, ciemne kręcone włosy i kwadratowe kości policzkowe. W odróżnieniu od wszystkich uczestników imprezy nie miał na sobie stroju związanego z Hawajami. Był ubrany w idealnie dopasowany szary garnitur, i czarne mokasyny. Nie miał krawata ale na szyi wisiała mu girlanda zrobiona z fioletowych i białych orchidei. 
            - Twój kuzyn? – Weronika uśmiechnęła się do niego i przekrzywiła lekko głowę. Widząc garnitur, jego uśmiech i lekką pogardę jaką wykazał się w stosunku do Rico – wiedziała, że nie podziała na niego udawanie pijanej i głupiutkiej studentki.
            - Rico – nieznajomy wskazał głową scenę na której teraz stał Rico i tańczył z kasztanowłosą – jak dzieciak w sklepie z cukierkami.
            - Nie pochwalasz tego? – zapytała przesuwając się prawie niewidocznie w kierunku mężczyzny. Serce jej waliło ale potrafiła opanować swoje zdenerwowane ruchy.
            - Nie, nie przeszkadza mi to zupełnie. Uwielbiam dobre imprezy jak każdy inny ale Rico woli zmieniać imprezy w sport, wyścigi, rywalizację.
            - A ty co wolisz?
            - Zdobywać to, co chcę.
            Sposób w jaki jego oczy lustrowały jej ciało, nie zostawiał żadnych wątpliwości. Tym kogo chciał zdobyć dzisiaj, była Weronika.
            - Jestem Eduardo – powiedział po chwili.
            - Amber – Weronika rozejrzała się lekko po domu – to Twój dom? Jest piękny.
            - Dziękuję, mam nadzieję, że bawisz się dobrze.
            - Dlaczego miałoby być inaczej? – podniosła kubek udając, że bierze z niego łyka – więc czym się zajmujesz Eduardo, oczywiście poza organizowaniem niesamowitych imprez?
            - Jestem studentem, robię studia podyplomowe z administracji na Uniwersytecie Hearst.
            - Studia podyplomowe – zaśmiała się – po co Ci to? Przecież już i tak masz wszystko o czym mógłby pomarzyć student administracji.
            Eduardo też się zaśmiał.
            - To? To wszystko odziedziczyłem. Chcę mieć swoje własne osiągnięcia, chcę umieć zarabiać sam. Inaczej to wszystko – pokazał ręką na posiadłość – pójdzie na marne.
            - To… to bardzo interesujące podejście – Weronika zmarszczyła brwi, nie tego spodziewała się po kimś kto codziennie podczas przerwy wiosennej urządza takie imprezy.
            - Rodzina jest ważna, w ten sposób mogę uhonorować swoją.
            Pod nimi, na parterze kolejna uczestniczka wyszła na scenę i zabawiała widownię bladymi kawałkami skóry wystającymi spod jej bikini.
            - Czym zajmuje się Twoja rodzina? – zapytała Weronika.
            - Nieruchomościami, głównie. Czasami inwestycjami i tak dalej – machnął ręką jakby temat był zbyt przyziemny.
            - Powiedz mi Amber, czy nie chciałabyś pójść ze mną na spacer po plaży? Teraz jest najcudowniejszy moment na chodzenie brzegiem oceanu, no i moglibyśmy porozmawiać bardziej prywatnie tam, niż możemy tutaj – zbliżył się do niej. Weronika czuła nutkę drzewa sandałowego w jego perfumach, były tak samo ekskluzywne i drogie jak wszystko co miał na sobie.
            Weronika uśmiechnęła się kalkulując. Eduardo wydawał się tym typem, który będzie próbował zdobywać bardziej, gdy pojawi się jakaś przeszkoda na drodze.
            - Nie sądzę, żeby spodobało się to mojemu chłopakowi – odpowiedziała po zastanowieniu. 
            - I jest tu z Tobą? Nie zwróciłem uwagi. - Eduardo rozejrzał się po najbliższym otoczeniu jak gdyby spodziewał się, że chłopak Weroniki pojawi się znikąd.
            - Jest w środku, tańczy – odpowiedziała – ja wyszłam na taras zaczerpnąć świeżego powietrza.
            Eduardo zbliżył się jeszcze bardziej do Weroniki, czuła jego ciepły oddech na szyi.
            - Wiesz, że jest przerwa wiosenna, prawda? Najlepszy moment na łamanie zasad. Moim zdaniem każdy facet, który wybiera tłum ludzi na parkiecie zamiast Twojego towarzystwa, po prostu na Ciebie nie zasługuje. 
            - I to podobno Rico uważa się za kobieciarza? - Weronika uniosła brwi.
            Eduardo odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się szczerze. Na parterze, wszystkie uczestniczki konkursu właśnie ustawiały się na scenie. Pozowały jak miss piękności. Jedna z dziewczyn nagle zdjęła biustonosz i potrząsnęła ramionami ku uciesze tłumu.
            Weronika usłyszała telefon dzwoniący we wnętrzu swojej torebki.
            - Przepraszam, muszę odebrać – powiedziała w stronę Eduardo i zaczęła przeszukiwać torebkę.
            - Oczywiście – odpowiedział podczas gdy Weronika odwróciła się do niego plecami i odeszła parę kroków.
            Odczytała wiadomość od Mac.

            WAŻNE! Dom należy do Federico Gutiérreza Ortegi i Eduardo Gutiérreza Costillo. Obaj studiują na Uniwersytecie Hearsta, oboje powiązani z Meksykańskim kartelem narkotykowym.

            Przez moment świat wokół Weroniki wydawał się cichy, nie słyszała muzyki, nie słyszała ludzi, kolory wyblakły. Gapiła się tępo na telefon.
            Rico i Eduardo nie byli tylko uniwersyteckimi lekkoduchami. Należeli do rodziny królewskiej wśród karteli narkotykowych.
            - Amber? Wszystko w porządku?
            Bodźce nagle zaczęły do niej docierać na nowo. Podniosła głowę i zobaczyła jak Eduardo się do niej zbliża. Jego oczy powędrowały do jej telefonu, Weronika zablokowała komórkę i wrzuciła ją do torby.
            - Przepraszam Eduardo, muszę uciekać. Ważna sprawa – pokręciła głową i potrząsnęła ramionami.
            - Przykro mi to słyszeć, mam nadzieję, że wszystko ok? – Eduardo spojrzał Weronice głęboko w oczy.
            - Tak, mam nadzieję, że tak. Dziękuję – uśmiechnęła się do niego, krew wrzała jej w żyłach.
            Narkotyki. Handel ludźmi. Wymuszenia. Porwania. Morderstwa. Wszystkie te terminy wirowały jej w głowie.
            - Dzięki za niesamowitą imprezę Eduardo, naprawdę świetnie się bawiłam.
            Poczuła jego dłonie na swoich. Miał zimne ale delikatne palce. Podniósł jej dłoń do swoich ust.
            - Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy – wyszeptał.
            Na partnerze Rico Gutiérrez Ortega tańczył na scenie z uczestniczkami konkursu. Weronika delikatnie wyjęła dłonie z rąk Eduardo, odwróciła się i prawie potknęła przechodząc przez podwójne drzwi.
            Wallace. Musiała znaleźć Wallace’a. Trzęsącymi się rękoma wybrała jego numer, jednocześnie przeciskając się przez tłum zgromadzony w kuchni. Impreza była tak głośna, że prawdopodobnie i tak nie mogłaby go usłyszeć.
            Gdzie jesteś? – napisała mu wiadomość. Nie czekała na jego odpowiedź, szukała go pośród tłumu na parterze. Tłum gęstniał i robił się coraz bardziej szalony z każdą godziną. Kolejnym minusem szukania Wallace’a był fakt, że Weronika miała niecałe 160 cm wzrostu. Stała na palcach i wyciągała szyję do góry licząc na to, że to pomoże jej w odszukaniu chłopaka.
            Minęła łazienkę w której dziewczyna zalewała się łzami i łkała głośno. W pokoju z bilardem dwóch gości uprawiało zapasy, nie była w stanie stwierdzić czy dla zabawy, czy faktycznie ze sobą walczyli. Nigdzie nie było jej przyjaciela. Nie odpowiedział ani na jej telefon ani na wiadomość. Wspięła się po schodach na piętro, korytarz był mniej zatłoczony. Przez otwarte drzwi sypialni widziała masę kończyn wijących się po ogromny łóżku. W kolejnym pokoju trójka nastolatków siedziała wokół lampki z lawą w środku, wpatrzeni w światło siedzieli jak zahipnotyzowani. Ich koleżanka sama bujała się do snu na łóżku za ich plecami.
            Nagle Weronika poczuła czyjąś rękę na swoim nadgarstku. Krzyknęła głośno przerażona i odwróciła się szybko wokół własnej osi. Serce miała w gardle. Wallace odskoczył do tyłu przestraszony, dokładnie tak samo jak Weronika.
            - Oddychaj, kobieto – zaśmiał się ale nie był pewny sytuacji – to tylko ja – dodał po sekundzie.
            Ludzie z całego piętra obserwowali ich dwójkę. Większość z nich była uczestnikami imprezy ale Weronika zauważyła też jednego z ochroniarzy, któremu wystawała kabura spod napiętej hawajskiej koszuli. Kolejny z ochroniarzy przyglądał im się z daleka, udawał, że pisze wiadomość na swoim telefonie ale zerkał na nich badawczo. Zauważyła, że usta mu się zwęziły tuż po tym jak na nich spojrzał.
            - To by było tyle jeśli chodzi o niezwracanie na siebie uwagi – wymamrotała.
            - Chodź, zbieramy się stąd – złapała Wallace pod rękę i ruszyła do wyjścia.
            Utorowali sobie drogę przez tłum do drzwi wejściowych. Było chwilę po północy i impreza właśnie osiągnęła szczyt jeśli chodzi o ilość osób przebywających na terenie rezydencji. Gryzący zapach porozlewanego piwa i potu zdążył roznieść się po całym domu.
            Weronika jak tylko wyszli na dwór, zaczerpnęła świeżego powietrza. Po kilkunastu metrach, gdy odeszli na bezpieczną odległość od domu Wallace zapytał szeptem:
            - Co się stało?
            - Powiem Ci w samochodzie – Weronika zerknęła podejrzliwie w stronę krzaków nieopodal.
            - Podrzucę Cię do domu a potem pojadę do Mac. Mam wrażenie, że dzisiaj pracuję do późna.
            - Idę z Tobą po samochód – spojrzał do tyłu ponad swoim ramieniem. Rezydencja za ich plecami cały czas wrzała od głosów tłumu i muzyki, pulsujące światła dopełniały obrazka.
            - Weronika, Ci ochroniarze byli uzbrojeni. Widziałem jak jeden z nich przeładowywał swoją broń. Cokolwiek nie dzieje się w tym domu, jest poważne. Prawda?
            Weronika nie odpowiedziała, Wallace nie spodziewał się, że to zrobi. Resztę trasy na parking przeszli milcząc.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

             - Więc chcesz mi powiedzieć, że TEN gość stał obok Ciebie gdy dostałaś moją wiadomość? – Mac patrzyła przerażona na Weronikę ponad monitorem swojego laptopa.
            Minęła godzina odkąd Weronika opuściła z Wallacem imprezę, siedzieli oboje na kanapie w mieszkaniu Mac i opowiadali jej wszystko ze szczegółami.
            Weronika przytaknęła odpowiadając bezgłośnie na pytanie Mac.
            - Nie sądzę, żeby zdążył przeczytać to co napisałaś, ale i tak…
            Weronika westchnęła, wzięła łyk piwa i oparła  głową o zagłówek kanapy.
            Mieszkanie Mac, które wynajęła za czasów dobrze płatnej pracy u Kane’ów, mieściło się w wymuskanym budynku tylko kilka przecznic od najlepszego teatru i galerii sztuki w Neptun. Mieszkanie było urządzone ascetycznie, ciemnoczerwona kanapa pokryta żakardowymi poduszkami pod jedną ścianą. Na przeciwległej ceglanej ścianie wisiał plazmowy telewizor. W miejscu w którym większość normalnych ludzi umieściłaby stół, Mac miała ergonomiczne biurko, które po naciśnięciu jednego guzika zmieniało wysokość i było wypełnione wszelkiego rodzaju sprzętem elektronicznym. Na blacie kuchennym leżała w połowie rozkręcona płyta główna jakiegoś komputera, otoczona narzędziami i paczką chipsów.
            - Więc co, Ci kolesie są dealerami? – Wallace zmarszczył brwi.
            - Nie sądzę, nie są zwykłymi pracownikami. Są wyżej – Weronika pokręciła głową.
            - Dużo wyżej – Mac usiadła w wygodnym fotelu. Nadal była ubrana we flanelowe spodnie od pidżamy i szary podkoszulek w którym otworzyła im drzwi. Miała bladą twarz ale widać było na niej niesamowite zainteresowanie i emocje. Mac uwielbiała być poinformowana, spędziła pół nocy przeszukując Internet na okoliczność wszystkiego co było związane z rodziną Gutierrez. To było właśnie to do czego została stworzona. Nie do odbierania telefonów, nawet nie do pracy w biznesie IT. Była stworzona do wyszukiwania informacji. I nie miała w tym temacie sobie równych.
            - Znalazłam kilka ciekawych informacji. Zarówno Eduardo jak i Federico urodzili się w TJ. Rodzie Eduarda są właścicielami firmy zajmującej się importem i exportem. Ojciec Federica, wdowiec, jest właścicielem rancza w Rosarito, na południe od Maja – Mac skupiała się na ekranie komputera, spojrzała przelotnie na Weronikę i Wallace. Kontynuowała dalej.
            - Okazuje się, że obaj chodzili do szkół z internatem obaj w Szwajcarii. Teraz studiują na Uniwersytecie Hearsta. Oboje mają czyste kartoteki zarówno w Stanach jak i za granicą. Są zarejestrowani jako właściciele Sun and Surf. W swojej ofercie mają całą rzeszę domów na wybrzeżu. Każdy z tych domów jest wynajmowany za mniej więcej 10 tysięcy $ za noc.
            Wallace zagwizdał. Weronika wzięła kolejny łyk piwa, zimny i gorzkawy posmak ją pobudzał.
            - Więc poza więzami krwi, nie możemy ich połączyć z kartelem w żaden oczywisty sposób.
            - Więc… Nie jestem księgową, ale dosłownie tony pieniędzy przepływają przez ich konta. Może to normalne dla tego rodzaju biznesu ale tak czy siak, wydaje mi się, że niektóre liczby są przesadzone.
            - Firma jest przykrywką? – zapytał Wallace.
            - Jeśli tak, to bardzo dobrą – odpowiedziała Mac – w Internecie mają mnóstwo rekomendacji, w zeszłym roku umieszczono ich w książce podróżniczej jako firmę z „niesamowitymi” domami do wynajęcia. 
            - Taka sama sytuacja miała miejsce w zeszłym roku z jakimś ranczem w Oklahomie – wtrąciła się Weronika – z zewnątrz wszystko wyglądało zupełnie normalnie. Trenowali konie wyścigowe, mieli hodowlę, płacili podatki. Okazało się, że oprócz tego prali pieniądze dla Zetas.
            Wallace wzdrygnął się na wspomnienie kartelu z Meksyku.
            - Widziałem coś o nich w wiadomościach kilka miesięcy temu. Zdecydowanie przerażający goście.
            - Przygotuj się na dużo gorsze informacje – odezwała się Mac – stryjem Eduardo i Federico jest Jorge Gutiérrez Trejo, aka El Oso, aka Czarna Śmierć. Aktualnie najbardziej poszukiwana osoba przez Federalne Biuro Narkotykowe. Był przywódcą kartelu Milenio w Baja przez prawie 20 lat. Większość średniej wielkości karteli przechodziło w tym czasie jakieś zmiany, przejęcia, czy rozpady. Ale nie Milenios – Mac wydawała się zniesmaczona.
            - Dodatkowo możesz sobie wyobrazić, że nie jest w rejestrach policji przez bycie miłym gościem.
            Weronika wstała i podeszła do Mac. Patrzyła na ekran komputera zza ramienia przyjaciółki. To co czytała mroziło jej krew w żyłach. Mac wyciągnęła mnóstwo papierów dokumentujących dokładnie każde przestępstwo El Oso. Przez ostatnią dekadę, gdy wojny gangów wzmagały na silne, jego ludzie byli zamieszani w falę rzezi w całym wschodnim Meksyku. Ciała ich rywali były wieszane na słupach wysokiego napięcia i mostach z ostrzegającymi tabliczkami przyczepionymi do ciał. Miejsca w których można było spotkać inne kartele były systematycznie ostrzeliwane, zagazowywane i bombardowane. We wrześniu zeszłego roku ktoś zostawił trzynaście odciętych głów w koszu na piłki na stadionie w Estadio Caliente, największym stadionie piłkarskim w Tijuanie. Nikogo nie oskarżono o zbrodnię ale wiadomo było, że wszystkie ofiary pochodziły z kartelu Sonora. Gangu znanego z chęci objęcia pozycji Milenios.
            Kartel Milenios nie tylko używał swoich przerażających sposobów by zaznaczyć swój teren, wysłać wiadomość do swoich rywali. Używali tortur i rozlewali krew za każdym razem gdy chcieli coś osiągnąć. Nawet jeśli w sprawę mieli być zaangażowani zwykli obywatele, nie mający żadnego związku z narkotykami. Jeśli ktoś nie spłacił długu, był traktowany tak samo. Od zwykłych farmerów poprzez studentów. Krążyły o nich różne historie. Podobno porywali kobiety z ich domów i sprzedawali jako niewolnice i prostytutki.
            - Teraz się zastanawiam – wymamrotała Weronika – ciekawe czy nie poszerzyli swojego terytorium na Neptun.
            Mac spojrzała do góry na Weronikę.
            - Myślisz, że porywaliby obywatelki USA? – zapytał Wallace.
            - Nie sądzę. Oni nie są głupi. Woleliby nie ściągać zainteresowania FBI na swoje poczynania – wtrąciła się Mac.
            - Macie rację - Weronika zaczęła krążyć po pokoju, przeczesała dłońmi włosy. Loki zakręcone na imprezę już prawie całkowicie się rozpadły a kwiatek usechł.
            - Musimy po prostu przemyśleć wszystkie możliwości. Co jeśli Hayley zobaczyła podczas imprezy coś, czego nie powinna widzieć? Co jeśli… Nie wiem. Na przykład usłyszała jakąś rozmowę na jakikolwiek nielegalny temat? Albo zobaczyła coś co mogłoby zostać użyte przeciwko kuzynom Ortega w sądzie? Mogli pomyśleć, że muszą się jej pozbyć.
            - Pozbyć się? – Wallace zmarszczył czoło – myślisz, że…
            - Nie wiem – Weronika mu przerwała – ale jeśli Hayley w jakiś sposób zwróciła na siebie uwagę, mogli zadecydować, że zabicie jej będzie najlepszym wyjściem.
            W pokoju zapanowała cisza. Weronika podeszła do okna i wpatrywała się tępo przed siebie. Sygnalizacja świetlna właśnie zmieniła światło na czerwone. Chudy kot kręcił się wokoło śmietników. Oprócz tego ulica była nieruchoma. Zgodnie z zegarkiem Weroniki dochodziła druga nad ranem.
            - Powinniśmy iść z tym do Lamba – głos Mac był spokojny ale Weronika wyczuła w nim nutkę niepokoju – powinniśmy powiedzieć mu o związku tej sprawy z kartelami, o tym, że Hayley spiknęła się z Federico.
            Weronika wróciła myślami do swojej rozmowy z szeryfem. Bawił się włosami i unikał kontaktu wzrokowego gdy zapytała go o właścicieli domu.
            - Jestem prawie pewna, że Lamb już dawno wie, że oni są powiązani z kartelem.
            Mac przygryzła wargę. Wallace zmarszczył brwi.
            - Gdyby nie wiedział to dlaczego jeszcze nie przerwał tych ich imprez? Ma więcej niż kilka powodów by to zrobić. W tym domu roi się od nieletnich pijących alkohol, i to dopiero początek niekończącej się listy powodów. Lamb po prostu lubi być najważniejszy. Nie porwałby się na pogrywanie z Milenios – Weronika uśmiechnęła się krzywo – z tego co wiemy o naszym kochanym szeryfie, są duże szanse, że oni też go opłacają.
            - Więc co my zamierzamy z tym zrobić? – Mac zapytała głosem pełnym niepokoju – sprawy karteli są tak jakby poza naszym zasięgiem Weronika. Ci ludzi są naprawdę niebezpieczni.
            Weronika zamknęła oczy i zobaczyła twarz Hayley pod swoimi powiekami. Nie Hayley ze zdjęć na billboardach, ani tę Hayley która w seksownym wdzianku zniknęła z imprezy. Widziała dziewczynę ze zdjęć, które pokazywali jej rodzice w hotelu. Łagodną, przyjacielską, może nawet naiwną. Dziewczynę, która mogła znaleźć się w poważnych kłopotach nawet o tym nie wiedząc.
            - Nie wiem – odpowiedziała – musi być coś co możemy zrobić, sposób na rozwiązanie tej sprawy. Po prostu jeszcze nie wiem jaki.
            Mac się zaśmiała, odgłos jej śmiechu brzmiał przenikliwie w cichym pomieszczeniu.
            - W końcu rozwiążesz tę zagadkę – powiedziała w stronę Weroniki z większym strachem niż chciała – przecież od tego jesteś, od rozwiązywania nierozwiązywalnych zagadek.
            - Obiecaj nam, że nie zrobisz nic szalonego – Wallace też spojrzał na Weronikę, wyglądał na zdenerwowanego.
            Weronika nie odpowiedziała, nie chciała składać im obietnic, których mogłaby nie dotrzymać. W posiadłości były odpowiedzi na jej pytania i istniało duże prawdopodobieństwo, że będzie musiała po nie wrócić.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY


            - Dzień Dobry bardzo!
            Keith Mars stał przy kuchence, przenosił jajka sadzone z patelni na talerze. Miał na sobie szarą rozpinaną koszulę i spodnie w tym samym kolorze. Czarny fartuch zawiązał wokół talii. Uśmiechnął się w stronę Weroniki gdy ta wkroczyła boso do kuchni.  
            Weronika był wyczerpana po nieprzespanej nocy i emocjonujących wydarzeniach poprzedniego dnia. Nalała sobie do kubka kawy z zaparzacza. Na końcu blatu stał mały telewizor, Keith włączył go na kanał z wiadomościami ale wyciszył głos. Weronika obserwowała usta Trish Turley poruszające się bezgłośnie, mimo braku fonii wiedziała, że kobieta jest z czegoś niezadowolona.
            - Ty gotujesz? – zadała pytanie ojcu.
            - Obudziłem się i poczułem, że jestem w stanie dzisiaj pokonać samego siebie. Masz czas na śniadanie?
            Keith podniósł do góry talerz wypełniony bekonem i wachlował ręką zapach w stronę Weroniki.
            - Nie bardzo, ale nie powstrzyma mnie to przed zjedzeniem.
            Wyciągnęła stołek barowy spod wysokiej kuchennej wyspy i usiadła na nim. Była godzina 10:45, Weronika spała przez 5 godzin i nie mogła powiedzieć, że się wyspała. Sen zakłócały jej obrazy ciał zwisających z mostów. Jej mózg nie pozwalał jej odpocząć, zastanawiała się nad szczegółami sprawy nawet śpiąc.  
            - Więc co robiłaś wczoraj? – Keith zadał to pytanie jednocześnie rozkładając jajka na dwóch talerzach. Wcześniej położył na nich tosty, kawałki melona i bekon. Przeniósł oba nakrycia na kuchenną wyspę i ustawił jedno przed Weroniką.
            - Zaczęliśmy imprezę w Carlos and Charlie, ale po tym jak przegrałam w konkursie miss mokrego podkoszulka, stwierdziliśmy, że eeeee tam. Wypiliśmy kilka drinków na do widzenia i poszliśmy na imprezę w pianie. Nie pamiętam za dużo ale przewinęło się wokół mnie kilku słodkich dziedziców fortun. Ojciec jednego z nich jest właścicielem salonu Jaguarów! – Weronika uderzyła w swój zwyczajny, sarkastyczny ton.
            - Myślałem, że już masz chłopaka z fajnymi samochodami – Keith odpowiedział wgryzając się w bekon.
            -  Luksusowych samochodów nigdy za wiele.
            - Słusznie – przytaknął – więc… jak prace nad sprawą?
            - Ah, więc jednak rozmawiamy o sprawie? – próbowała kontynuować beztroskim tonem, ale patrzyła ojcu prosto w oczy. Odpowiedział jej swoim łagodnym brązowym spojrzeniem. Widziała to spojrzenie już wcześniej. Spojrzenie dzięki któremu kłamcy i oszuści zaczynali się czuć bezpiecznie w towarzystwie mężczyzny, którego zdecydowanie nie doceniali. Weronika zmrużyła oczy. I w tym momencie zauważyła coś dziwnego na blacie kuchni, pudełko pomiędzy solniczką,  pieprzniczką a dzbankiem soku pomarańczowego.
            - Co to jest? – zapytała ostrożnie wskazując na pudełko.
            -  Ode mnie, dla Ciebie – odpowiedział Keith. Wokół jego oczu pojawiło się napięcie, którego Weronika nie mogła rozszyfrować. Podniosła pudełko delikatnie do góry, ważąc je w dłoniach. Było dużo lżejsze niż się spodziewała. Rozwiązała wstążkę i podniosła wieczko.
            W środku leżał rewolwer. Był tak czarny, że wyglądał jak cień czerwonego materiału, na którym leżał. To była mała, dyskretna i stworzona dla niej broń. Pistolet, który łatwo ukryć. Delikatnie i celowo zamknęła wieczko i przesunęła cały pakunek z powrotem na miejsce. Serce jej waliło w klatce piersiowej.  
            - Prosiłam o kucyka. I co roku jestem rozczarowana – próbowała zażrtować.
            Twarz Keitha nie wyrażała żadnych emocji.
            - Weronika, posłuchaj mnie…
            - Dlaczego w ogóle wpadłeś na to, że chciałabym mieć broń? –przerwała ojcu w pół słowa i wstała.
            - To jakaś pochrzaniona taktyka, żeby mnie przestraszyć? „Witaj w świecie Detektywów Weroniko. Swoją droga, to jest Twoja broń, postaraj się nikogo nie zabić”??
            - Weronika.
            Głos Keitha był zdecydowanie głośniejszy ale nadal nie wydawał się być zły. Weronika pokręciła przecząco głową. Spojrzała w oczy ojca i w końcu zorientowała się czym było to napięcie wokół jego oczu. To był smutek.  
            Usiadła z powrotem przy wyspie, najdalej jak się dało od pudełka.
            - Myślałem o tym co powiedziałaś mi ostatnio – Keith odetchnął głęboko – może masz rację. Może nie jesteś w stanie walczyć ze swoim przeznaczeniem. Boże dopomóż mi ale być może po prostu to jest Twoim powołaniem.
            Pierwszy raz od dłuższego momentu Keith uciekł wzrokiem od spojrzenia Weroniki. Spuścił wzrok na pudełko.  
            - To moja wina. Jak miałaś widzieć w życiu inne opcje, skoro ja cały czas przedkładałem kolejne sprawy nad naszą rodzinę? Skoro to ja pozwalałem Tobie, nastolatce, na pomoc w Agencji Detektywistycznej – powędrował znowu wzrokiem w stronę Weroniki.
            - Jestem w stanie zaakceptować, że zostałaś w Neptun. Akceptuję to, że to był Twój wybór. Ale Weroniko, jeśli naprawdę tego chcesz…
            - Nie oznacza to, że muszę nosić ze sobą broń – przerwała mu w pół słowa.
            Zorientowała się jak upokarzająco blisko płaczu była. Ugryzła się mocno w wewnętrzną stronę policzka.
            - Tato to jest śmieszne! Dziewięćdziesiąt procent naszej pracy opiera się na przerzucaniu papierów. Nie potrzebuję broni.
            - Taka jest tego cena – Keith wzruszył ramionami. Pięści miał zaciśnięte, raz po raz rwał serwetkę na strzępki.
            - Jeśli chcesz pracować w środowisku profesjonalnych Prywatnych Detektywów musisz mieć broń. Wyrobisz sobie pozwolenie i nauczysz się z niej korzystać. Będziesz ćwiczyła strzelanie z niej i użyjesz jej, jeśli zajdzie taka konieczność.
            Przez chwilę siedzieli w niezręcznej ciszy. Weronika również zacisnęła dłonie. Nie chciała nawet patrzeć ponownie na pudełko, jednak część jej, część o której próbowała nie myśleć, podpowiadała jej cały czas, że ojciec ma racje. Pomyślała o nocy sprzed dwóch miesięcy kiedy to Stu Cobbler ścigał ją po apartamencie jej licealnej koleżanki Gii Goodwin.Mogłabym użyć wtedy tej broni. Ta myśl sprawiała, że miała ciarki. Czy wyobrażała sobie, że mogłaby go postrzelić? Może nawet zabić?
            W tej chwili zobaczyła coś, co zupełnie rozwiało jej myśli o broni. Nachyliła się nad blatem kuchennym i sięgnęła po pilot od telewizora. Włączyła w nim głos. Na dole ekranu pojawiał się systematycznie ten sam napis:
            KOLEJNA NASTOLATKA ZAGINĘŁA W MIASTECZKU NEPTUN W KALIFORNI.
            Prezenterka mówiła, że dziewczyna była widziana ostatni raz w środę na imprezie, pomiędzy północą a pierwszą nad ranem. Aurora Scott, szesnaście lat, podczas przerwy wiosennej odwiedzała przyjaciółkę studiującą na Uniwersytecie Hearsta.
            Mimikę twarzy Trish trudno było rozszyfrować, usta wyglądały jakby wygięła je we wściekłym przekąsie. Jednak jej głos nie pozostawiał wątpliwości. Tryumf w tonie jej głosu był wyraźny.       
            - Nie uzyskaliśmy jeszcze żadnego komentarza od Szeryfa Balboa County, zgaduję, że próbują to dobrze rozegrać po tym jak przez ponad tydzień ignorowali zaginięcia Hayley Dewalt.
            Zdjęcie nowo zaginionej nastolatki pojawiło się na ekranie. Miała kasztanowe włosy, długą grzywkę zaczesaną na bok i zielone, kocie oczy. Trzy lub cztery kolczyki zwisały jej z każdego ucha. Jedynym makijażem jaki miała na sobie była gruba kreska na powiekach. Pomimo jej ostrej urody, uśmiechała się słodko do aparatu, miała dołeczek w lewym policzku.
            - O mój Boże – Weronika wyszeptała te słowa tak cicho, że ledwie słyszała samą siebie. Potrząsnęła głową z niedowierzaniem. – Widziałam ją.
            - Co? Gdzie? – ojciec odwrócił się w jej stronę, widziała w jego wzroku cień jego detektywistycznej duszy. Widział w tej sytuacji poszlakę i nie potrafił się powstrzymać. Musiał wiedzieć więcej.
            - Wczoraj, na imprezie – odpowiedziała głośniej.
            Mniej niż dwanaście godzin temu widziała Aurorę Scott w bikini w leopardzie cętki, wyglądającą na dużo starszą niż jej szesnaście lat. Pokazywała swoją opaleniznę na scenie podczas gdy bratanek lorda narkotykowego skupiał na niej swoją uwagę. Ten sam chłopak z którym Hayley Dewalt była widziana tuż przed zaginięciem.
            - Szeryfie Lamb! – Trish Turley patrzyła prosto w kamerę swoimi ogromnymi niebieskimi oczami – pora się obudzić. Ma Pan złoczyńcę na wolności krążącego po Neptun w Kalifornii. Dopóki go nie złapiecie, każda nastolatka jadąca w trakcie przerwy wiosennej do Neptun, będzie w niebezpieczeństwie.
            - Coraz trudniej jest się z nią nie zgodzić – wymamrotał Keith.
            - Przechodzimy teraz do transmisji na żywo z konferencji prasowej z rodzicami Aurory – z telewizora nadal było słychać głos Turley.
            Na ekranie pojawiło się podium i stojąca na nim para w średnim wieku. Mężczyzna był chudy i żylasty, miał kasztanowe włosy z przebłyskami siwizny. Był nie oczywiście przystojny, miał opaloną i posągową twarz. Ale to wysoka, smukła blondynka stojąca obok niego, przykuła uwagę Weroniki.
            Jej włosy były krótsze niż zwykle, wycięte dokładnie wokół uszu. Trochę przytyła ale pasowało jej to. Jej duże, brązowe oczy patrzyły prosto w obiektyw kamery. Przez moment Weronice wydawało się, że nie może oddychać. Jej płuca przestały pracować, nie mogła złapać oddechu, były bezużyteczne.
            Weronika wypuściła pilot od telewizora na kuchenny blat.  
            - Jasna cholera – Keith patrzył nieruchomo na ekran telewizora.
            - Proszę – powiedziała blondynka w stronę kamery, jej głos załamywał się pod wpływem napięcia – proszę jeśli to oglądacie, jedyne o czym teraz marzę to zobaczenie ponownie mojej córki.       
            Rozpłakała się, dłonią przykryła usta, głowę schowała w ramionach męża.
            Weronika znała jej głos tak samo dobrze jak znała swój własny. Od czasu do czasu nadal słyszała go w swoich snach.
            Siedząc w kuchni, obserwowała na ekranie telewizora Lianne Mars, swoją matkę.

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

            Lianne i jej nowy mąż zatrzymali się w domu na urwisku położonym wśród sosen i palm na wzgórzu, z widokiem na Neptun. Wszystkie tańsze opcje noclegu były zajęte. Każde miejsce zwolnione przez osoby rezygnujące z przyjazdu do Neptun podczas przerwy wiosennej, szybko rozchwytywali członkowie ekip telewizyjnych. Petra Landros umieściła Scottów w tym nowoczesnym marmurowo szklanym domu - świątyni,dzięki uprzejmości Izby Handlowej Neptun.
            Mózg Weroniki wydawał się być pusty gdy dzwoniła dzwonkiem do drzwi ich apartamentu. Słońce przebijało się przez korony drzew, plamy światła rozgrzewały kamienie przed wejściem do domu. Nad głową słyszała świergotanie ptaków. Weronika wychwytywała wszystkie te szczegóły czekając aż jej matka lub jej nowy mąż otworzą jej drzwi.
            Landros przekazała jej najważniejsze informacje przez telefon. Lianne i jej mąż Tanner mieszkali w Tuscon w Arizonie. Tanner pracował w supermarkecie. Lianne pracowała na pół etatu jako recepcjonistka w gabinecie dentystycznym. Przylecieli do Neptun wcześnie rano, jak tylko dowiedzieli się co się stało. Byli, co oczywiste, załamani. 
            Weronika nie wspomniała Landros o jej związku z Lianne. Prawdopodobnie powinna to zrobić, wiedziała, że oficjalnie uznano 
by to za konflikt interesów. Byłoby tak, gdyby miała jakiekolwiek plany na dopuszczenie swoich emocji i uczuć podczas rozpracowywani

sprawy. Nie miała jednak takiego zamiaru. Biorąc pod uwagę to w jaki sposób zrezygnowały z kontaktowania się ze sobą tyle lat temu, cała sytuacja wydawała się zbyt osobista i niezręczna by tłumaczyć ją przez telefon Petrze. Więc okazuje się, że klientką jest moja matka, ale w tym momencie mojego życia raczej jest to zwykły tytuł niż faktyczna jej rola. Nie widziałam jej ponad dekadę, nic wielkiego.
            Weronika ocknęła się w momencie w którym drzwi zaczęły się uchylać. Stał w nich mały chłopiec o jasnych blond włosach. Wyglądał na około 6 lat, miał na sobie koszulkę z logo Batmana i krótkie spodenki. Małe bębenki do grania wisiały mu na szyi.        
            - Nie wygląda Pani jak policjantka – zerknął na Weronikę.
            Weronika ukucnęła by znaleźć się na jego poziomie. Nagle cały dystans, który czuła przed przekroczeniem progu ulotnił się, nie mogła czuć się bardziej obecna. Spojrzała chłopcu w oczy. Miały jasnobrązowy odcień, odznaczały się wielością na jego małej, poważnej buzi.
            - Ty też nie – odpowiedziała mu, mrużąc oczy i uśmiechając się drwiąco. Chłopiec się nie uśmiechnął.
            - Policja jest głupia. Ja jestem Batmanem – uderzył kilka razy w bębenki i uciekł w głąb korytarza – Mamo! Ktoś przyszedł!
            Mamo. Weronika obserwowała tył głowy chłopca i próbowała jednocześnie wstać z podłogi. Skóra swędziała ją od adrenaliny. Nazwał ją mamą.
            Przez chwilę stała nieruchomo w progu. Po chwili zawahania przeszła przez drzwi. Sekundę później, Lianne Mars a raczej Lianne Scott weszła do przedpokoju.
            Minęło jedenaście lat odkąd Weronika ostatni raz widziała swoją matkę. Jedenaście lat odkąd spojrzała jej w oczy i kazała się wynosić. Weronika miała wtedy siedemnaście lat i była to jedna z najtrudniejszych rzeczy jaką zrobiła w życiu. Ale Lianne nie można było ufać. Wszystkie jej zamiary, jej miłość, jej dobroć i poczucie humoru, wszystko utopiła w alkoholu.
            A teraz Lianne stała w przedpokoju i wpatrywała się w swoją córkę. Usta miała szeroko otwarte, jak gdyby chciała coś powiedzieć ale w ostatniej chwili wyleciało jej z głowy co to miało być.        
            Pomysł powiedzenia czegokolwiek wydawał się absurdalny. Po tak długiej ciszy, po tym wszystkim co się nie wydarzyło przez ostatnie jedenaście lat, wypowiedzenie chociaż jednego słowa było nie do pomyślenia. Ale nie mogły przecież stać w przedpokoju w nieskończoność. Weronika uśmiechnęła się niezręcznie do matki.
            - Cześć mamo.
            Lianne zamknęła usta. Podeszła kilka kroków w stronę Weroniki, która poczuła, że matka będzie chciała ją przytulić i instynktownie cofnęła się do tyłu. Lianne zatrzymała się w pół kroku, ręce opadły jej wzdłuż boków.
            Z któregoś z pokoi usłyszały dźwięk bębenków.
            Weronika odchrząknęła.
            - Petra Landros mnie przysłała. Jestem tutaj, żeby pomóc odnaleźć Aurorę.
            Lianne się zaśmiała. Był to dziwny, przenikliwy dźwięk, jak gdyby coś jej utknęło w gardle.
            - Oczywiście. Oczywiście, że po to u jesteś. Oczywiście, że to na Ciebie musiało paść. Wejdź – odwróciła się i ruszyła w głąb domu.
            Weronika weszła za matką do przytulnego pokoju z wysokim sufitem. Jedna ze ścian była w całości szklanymi oknami. Za nią znajdował się szeroki balkon z którego widać było piękną panoramę Neptun. Blond chłopiec siedział na dywanie i dalej grał na bębenkach. 
            - Coś do picia? – oczy Lianne skakały między twarzą Weroniki 
a czymkolwiek na czym mogła zawiesić wzrok – Woda? Kawa?

            - Nie, dziękuję.
            Ona jest po prostu zwykłą klientką Weronika powtórzyła sobie w głowie. Kolejna przestraszona matka, która straciła córkę. Ta myśl sprawiła, że Weronika miała ochotę roześmiać się na głos. Nawet gdyby to zrobiła, wiedziała, że byłby to pusty i przestraszony śmiech.
            Weronika stanęła niezręcznie blisko krzesła, czekając na zaproszenie od matki, żeby usiadła. Lianne ściskała swoje dłonie jakby miało jej to przynieść ulgę. Przez chwilę patrzyła się tępo na chłopca.
            - Hunter kochanie. Możesz pójść do innego pokoju i pograć przez chwilę w samotności? Muszę porozmawiać z … Panią.
            Hunter wstał i podniósł bębenki. Spojrzał na Weronikę 
w nieodgadniony sposób.   

            - Znajdziesz Rory?
            - Rory? – Weronika zorientowała się za późno, że musiało być to zdrobnienie od Aurora. Usiadła na długim końcu kanapy zaraz naprzeciwko Huntera.    
            - Zrobię co w mojej mocy – spojrzała mu głęboko w oczy.
            Na czole chłopca pojawiła się mała zmarszczka. Spojrzał na matkę, która stała kilka kroków od nich i przyglądała się sytuacji 
z bezpiecznej odległości.

            - Mamo, mogę zostać?
            Lianne zamknęła na chwilę oczy.       
            - Proszę Cię kochanie, zrób to o co prosiłam. Potrzebujemy trochę prywatności.    
            Usta Huntera wykrzywiły się w podkówkę. Złapał za sznurek łączący dwa bębenki i pociągnął go za sobą. Ciągnął je całą drogę do kolejnego pokoju i robił to najgłośniej jak tylko mógł. Zniknął za rogiem korytarza, chwilę później drzwi w głębi domu zatrzasnęły się z hukiem.
            Lianne powoli usiadła na krześle kilka metrów od Weroniki. Patrzyła się na swoje kolana.   
            - Musisz mieć dużo pytań…
            - Nie musimy… – Weronika zaczęła mówić dokładnie w tym samym momencie, zagłuszyły się z matką.
            Zamknęła usta w smutnym uśmiechu.
            - W porządku, jestem tu służbowo. Żeby pomóc znaleźć Aurorę. Nie jesteś mi winna żadnych odpowiedzi.
            - Nie piję już od siedmiu lat. Siedmiu lat, trzech miesięcy 
i dwunastu dni – Lianne kontynuowała jak gdyby nie usłyszała Weroniki.

            - Tanner i ja spotkaliśmy się na odwyku. Jest ojcem Aurory. Huntera też. To chyba oczywiste. Przepraszam, jestem po prostu zdenerwowana – wzięła głęboki oddech, gdy odezwała się ponownie jej głos był spokojniejszy.      
            - Hunter… Hunter jest Twoim młodszym bratem – spojrzała Weronice głęboko w oczy. Wyglądała na przestraszoną, źrenice miała szerokie i ciemne.
            - Wiem – Weronika powiedziała delikatnie – zdążyłam się zorientować.
            Spojrzała w bok, miała ściśnięte gardło. Czuła się zagubiona, zdezorientowana, jak gdyby cały świat nagle się przeorganizował 
a ona jako jedyna została bez kompasu. Tak bardzo długo to wściekłość była jej domyślną emocją jeśli chodziło o cokolwiek związanego z jej matką. I jeśli chodziłoby tylko o Lianne, mogłaby podsycić go ponownie. Mogłaby to zrobić, żeby chronić siebie, żeby utrzymać matkę w bezpiecznej odległości. Ale brat? Nie wiedziała co ma zrobić.

            - Ile ma lat? Pięć? Sześć? – głos Weroniki był tak delikatny, że ledwie było ją słychać.
            - Sześć – Lianne uśmiechnęła się słabo – nie wie o Tobie. Zawsze… Zawsze chciałam mu powiedzieć, ale to trudne do wytłumaczenia.
            Weronika zastanawiała się czy chłopiec przypadkiem nie siedzi w pokoju z uchem przytkniętym do drzwi i nie podsłuchuje. Pamiętała jeszcze jak to było mieć sześć lat. Jednym okiem zawsze pilnowała poziomu alkoholu w butelce. Już wtedy rozumiała, że pomiędzy butelkami a zachowaniem jej matki jest jakaś tajemnicza zależność. Bywało lepiej, czasami gorzej ale alkohol zdecydowanie sprawiał, że gorsze czasy stawały się gorsze niż powinny.
            - Teraz gdy tyle się dzieje, nie chcę go… nie chciałabym go zdezorientować. Już i tak jest przerażony. Kocha Rory – łzy popłynęły jej po policzkach. Nawet nie próbowała ich wycierać.
            - Nie ma problemu, mamo.
            Nie ma żadnego powodu, żeby zmieniać sytuację. Weronika po raz kolejny powtarzała sobie w głowie własne myśli. Nie chcę Cię z powrotem w moim życiu. Nie chcę Twoich problemów, Twojej manipulacji, Twoich kłamstw. Nie potrzebuję Cię. Nie potrzebuję tego dziecka, którego nawet nigdy nie spotkałam.
            - Nie musimy komplikować sytuacji. Po prostu musimy się skupić na sprowadzeniu Rory do domu.
            Lianne przytaknęła gryząc końcówkę paznokcia. Jej usta drgały lekko. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na Weronikę.
            - Kiedy Pani Landros powiedziała, że przyśle prywatnego detektywa, przez chwilę… Przez chwilę zastanawiałam się czy będzie nim Twój ojciec. Nawet nie pomyślałam, że będziesz to ty.
            Od odpowiedzi Weronikę uratowały dźwięki dochodzące z przedpokoju. Lianne poderwała się na nogi. Weronika w końcu mogła się zrelaksować, nie będą już dłużej same. Nie będą musiały rozmawiać o przeszłości. Nie będzie musiała się martwić, że któraś z jej starych ran zostanie rozdrapana. Chwilę później do pokoju weszło dwóch mężczyzn.
            Jednym z nich był chudy mężczyzna, którego Weronika widziała godzinę wcześniej na ekranie telewizora, Tanner Scott – ojciec Aurory. Miał na sobie dżinsową kurtkę z postrzępionymi rękawami i niósł dwa małe pakunki pachnące tłuszczem i solą. Za nim szedł barczysty chłopak w szarym kardiganie i wąskich dżinsach. Miał może osiemnaście lub dziewiętnaście lat, był gładko ogolony 
i blady. Niósł spaw napoi. Weronika miała wrażenie, że skądś go zna.

            - Przynieśliśmy lunch – pierwszy z mężczyzn podniósł do góry pakunki. Jego oczy w końcu spoczęły na twarzy Weroniki.      
            - To mój mąż, Tanner – powiedziała w jej stronę Lianne – Tanner, to jest… Weronika. Prywatna detektyw, którą wynajęła Petra Landros, żeby pomóc nam znaleźć Aurorę.
            Tanner wyglądał na zdziwionego, ponownie zlustrował Weronikę od góry do dołu. Smutny uśmiech pojawił się na jego twarzy.
            - Weroniko, słyszałem o Tobie tak wiele przez ostatnie lata. Cieszę się, że w końcu mogę Cię poznać.
            W jego głosie słychać było środkowowschodni akcent, spłaszczał samogłoski. Zanim Weronika zdążyła się zorientować, przytulił ją w rękach nadal trzymając paczki z jedzeniem.   Weronika stała sztywno i niezręcznie, gdy ją puścił cofnęła się nieznacznie do tyłu.
            - A to jest Adrian Marks – Lianne szybko zmieniła temat wskazując na barczystego chłopaka – jest najlepszym przyjacielem Rory. Mieszkał z nami praktycznie przez ostatni rok. Był z nią tego wieczora gdy zaginęła.
            Nagle Weronika uświadomiła sobie dlaczego jego twarz wydawała się jej znajoma. Był na imprezie w rezydencji, widziała go jak grał piosenkę Lady Gagi na fortepianie. Teraz spojrzał na nią 
i skinął głową na powitanie. Miał małe usta i markotny wyraz twarz, w jego ciemnych oczach widziała cierpienie. Poczuła do niego sympatię, wyglądał na tak samo przestraszonego jak przyjaciółki Hayley. Widać w nim było to samo poczucie zniszczenia czegoś beztroskiego i niewinnego.

            Raj jakim było Neptun nie tylko się zagubił. On został zmieciony z powierzchni ziemi.
            Tanner w końcu położył paczki z jedzeniem na kuchennym blacie.
            - Nie będziesz miała nic przeciwko jeśli będziemy jedli podczas naszej rozmowy? Nie chciałbym, żeby burgery nam wystygły.
            - Zupełnie nie.
            Zajęło im kilka minut odpakowanie jedzenia, upewnienie się czyja porcja należy do kogo. Lianne zaniosła burgera Hunterowi do pokoju. Zanim wróciła Tanner i Adrian zaczęli jeść, stół z zielonego szkła pokrył się opakowaniami, okruszkami i kawałkami burgerów 
i frytek. Zaproponowali Weronice porcję, którą wzięli jako dodatkową ale odmówiła. Jej żołądek wywrócił się na drugą stronę gdy tylko pomyślała o jedzeniu. Wyciągnęła z torby swój notes i długopis.

            - Możecie mi powiedzieć coś więcej o Aurorze? – zapytała – czym się interesowała, coś o jej charakterze?
            Tanner podniósł się lekko z krzesła, wyciągnął telefon z tylnej kieszeni spodni. Otworzył galerię zdjęć i podał komórkę Weronice.  
            - Stworzyłem specjalny album, żeby pokazywać policji, prasie, komukolwiek – wytłumaczył.
            W folderze były dwa lub trzy tuziny zdjęć, najwcześniejsze z okolic 2006 roku gdy Aurora miała osiem lat. Weronika zaczęła przeglądać zdjęcia.
            Pierwsze zdjęcie pokazywały chudą dziewczynkę z dzikimi włosami na głowie. W wieku ośmiu, dziewięciu i dziesięciu lat Aurora Scott wyglądała na energiczną ale niezdarną. Wyglądała jakby cały czas była gotowa do biegu. Widać po niej, że uprawiała sporty – pomyślała Weronika patrząc na żylaste nogi dziewczynki. Aurora miała na sobie krótkie spodenki dzięki czemu było widać jej kościste kolana i brudną od piachu i błota skórę. Nawet na ślubnym zdjęciu Lianne i Tannera nie potrafiła ustać spokojnie, prawie na żadnym ujęciu nie patrzyła w kamerę, bawiła się kokardą przy włosach lub ledwo trzymającym się kupy bukietem kwiatów. 
            Dziewczyna doroślała na oczach Weroniki. Jej zdjęcia z pustyni w Arizonie, obok ogromnego kaktusa. Pozowała do zdjęcia z maleńkim Hunterem na tle choinki bożonarodzeniowej. Na jednym fotograf złapał ją w pół ruchu skaczącą na trampolinie. W gimnazjum przeszła bardzo dziewczęcą fazę, nosiła krótkie spódniczki, różowe pomadki na ustach i długie falujące włosy. Ta faza szybko zniknęła między kolejnymi zdjęciami. Pojawiła się Aurora w za dużych ubraniach, miała na sobie wiele warstw i zdecydowanie inspirowała się skaterami.
            - Ona jest wulkanem energii – Lianne wtrąciła delikatnie – zabawnym, inteligentnym – Adrian przytakiwał bezdźwięcznie, potwierdzając jej słowa. 
            Zdjęcia zrobione przez ostatni rok ukazywały Aurorę wyrastającą na piękną kobietę. Chłopczyce, z charakterystycznym stylem, ale piękną kobietę. Miała na sobie czarną skórę, podarte dżinsy i za duży sweter zwisający jej z jednego ramienia. Jej kasztanowe włosy były długie i wyprostowane. Na zdjęciach jej zielone, kocie oczy, podkreślone kreską na powiece, widać było jeszcze wyraźniej. Uśmiechała się do obiektywu wydymając wargi, raczej nie uśmiechała się wprost.
            Klatka piersiowa Weroniki zacisnęła się na chwilę. Coś w tym jak Aurora przechylała głowę do tyłu i wykrzywiała brew, przypomniały Weronice o Lilly Kane, bezczelnej i nieustraszonej. Coś jeszcze w wyglądzie Aurory nie dawało Weronice spokoju. Może ta hardość wzroku? Przypominała Weronice o niej samej. Szesnastoletniej z intuicją wykrywającą każde głupie gadanie. Szesnastolatka szukająca okazji do walki.
            Weronika spojrzała na Lianne i Tannera.
            - Wiedzieliście, że Aurora zaplanowała swoją przerwę wiosenną w Neptun?
            Tanner i Lianne wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
            - Wiedzieliśmy – odpowiedział Tanner – zawieźliśmy ją na dworzec autobusowy. Przyjechała odwiedzić Adriana. Oczywiście, że byliśmy poddenerwowani i nie chcieliśmy żeby jechała tu sama, ale Rory bardzo chciała go odwiedzić.
            - Adrian jest na pierwszym roku – wytłumaczyła Lianne.
            Pojedyncza łza skapnęła jej z kącika oka na policzek. Adrian nie patrzył na nikogo, ciężki wzrok wbił w swoje własne kolana.
            - Błagała nas, żebyśmy pozwolili jej tu przyjechać i spotkać się 
z Adrianem.

            „Dlatego, że chciała” jest dosyć słabym wytłumaczeniem puszczenia swojej szesnastoletniej córki w samotną podróż do kolegi mieszkającego w Neptun, miejscu w którym przerwa wiosenna wiąże się a alkoholem i seksem.
            Weronika starała się zachowywać neutralnie, ale Lianne musiała zauważyć w niej jakąś zmianę, napięcie na jej twarzy. Matka Weroniki potrząsnęła głową.
            - Wiem jak to brzmi, jak zaniedbania… Ale musisz zrozumieć. Rory nie… Nie łatwo jej znaleźć przyjaciół. Była bardzo samotna odkąd Adrian wyprowadził się na studia. Myśleliśmy, że ten wyjazd może mieć dobry wpływ na jej samopoczucie.
            Weronika spojrzała z ukosa na Adriana. Bawił się frytkami ze swojego pojemnika, burgera nawet nie tknął.
            - Od jak dawna przyjaźnisz się z Aurorą, Adrianie?
            Jego oczy podniosły się ciężko i spojrzał na Weronikę. 
            - Dwa lata – jego głos był przyjemnie niski – poznaliśmy się gdy była zwykłą pierwszoklasistką bez przyjaciół, bez stylu. Ale pierwszego tygodnia szkoły usłyszała jak jakiś mięśniak mnie wyzywał.
            Adrian uśmiechnął się smutno na wspomnienie Aurory.
            - Nasze liceum było piekłem na ziemi dla geja. Rory namazała sprejem na samochodzie mięśniaka napis „homofob”. Kamery ochrony nagrały jej wybryk i zawiesili ją za to na miesiąc.
            Okej, to tłumaczy dlaczego jej rodzice zgodzili się na to, żeby spędziła tydzień z przyjacielem – chłopakiem.
            - Taka jest właśnie nasza córka – Tanner poklepał Adriana po plecach.       
            - Nie zawsze wie jak radzić sobie z burzami, ale zawsze ma dobre serce – głos załamał mu się lekko.
            Weronika uśmiechnęła się i oddała mu telefon, który nadal trzymała w dłoni.
            - Wydaje się naprawdę dobrym dzieckiem.
            - Oh, bo jest – Tanner spojrzał w dół na swój telefon po czym odłożył go obok talerza z burgerem.
            - Nie zawsze było jej łatwo. Naprawdę przeszła dużo. Jej mama opuściła nas gdy Rory była jeszcze mała i … jeśli chodzi o mnie… Nie mogę powiedzieć, żebym był przykładnym ojcem. Dopóki nie poszedłem na odwyk byłem bezużyteczny. Takie sytuacje i przeżycia mają bardzo duży wpływ na dzieci.
            No nie gadaj. Weronika spojrzała w swój notatnik tylko po to, żeby odwrócić na chwilę wzrok od ojca Rory.
            - Miała kiedyś jakiekolwiek problemy z zachowaniem?
            W pokoju zapadła niezręczna cisza. Lianne schowała twarz 
w dłoniach jak gdyby nagle rozbolała ją głowa.

            - No wiesz… Testowała granice. Popełniła kilka błędów – mama Weroniki uśmiechnęła się smutno.
            - Przez jakiś czas co tydzień pojawiał się nowy problem w szkole. Ściągała na testach, pyskowała nauczycielom. Kilka bójek. W zeszłym roku przyłapali ją z wachlarzem fałszywych dowodów osobistych i gramem marihuany. Od tamtej pory spotykała się ze szkolnym pedagogiem i te spotkania jej pomagały. Można było zauważyć dużą różnicę w jej zachowaniu.
            - Zdarzyło jej się kiedyś uciec z domu?
            Lianne pokręciła przecząco głową.
            - Nigdy nie zniknęła w ten sposób. Nie była perfekcyjna jeśli chodzi o punktualne powroty, ale nigdy nie zniknęła.
            Weronika przytaknęła powoli. Spojrzała na Adriana.
            - Powiedziałeś, że byłeś z Aurorą w nocy podczas której zaginęła. Zauważyłeś coś niezwykłego tamtego wieczora?
            - Nic innego niż zwykle – Adrian przygryzł wargę.
            - Co masz na myśli?
            Chłopak spojrzał na Liannę i Tannera nerwowo, gniótł frytkę między palcami. Ponownie spojrzał na Weronikę.
            - Zrobiła mi to setki razy. Idziemy razem na imprezę, ona spotyka kolesia i chwilę później zachowuje się jakbym w ogóle nie istniał.
            - Wariuje na punkcie facetów, co?
            - Nawet nie wiesz jak bardzo – Artur wyglądał nędznie.
            - Zanim weszliśmy na imprezę powiedziałem jej, że jeśli znowu mnie oleje, zostawię ją i wrócę do domu a ona będzie musiała się sama martwić o swój powrót. Obiecała mi, że będziemy bawić się razem. I oto pojawił się jakiś żigolak w fryzurze wartej setki dolarów i zanim się obejrzałam Rory już się do niego przykleiła. Jeszcze chwilę tam pobyłem, próbowałem dobrze się bawić. Później po prostu wróciłem do domu. Dopiero dzisiaj rano zorientowałem się, że coś jest nie tak. Tanner zadzwonił do mnie, że nie może się skontaktować z Rory. Powiadomiliśmy policję.
            - Masz jakieś zdjęcia z tej imprezy?
            - Mam, tak samo jak mnóstwo innych ludzi.       
            Odblokował telefon i podał go Weronice. Gdy Artur zorientował się co się stało, założył skrzynkę pocztową znajdzaurore@infoblast.com. Przez ostatnie dwie godziny na skrzynkę wpłynęło ponad 50 maili, niektóre ze zdjęciami 
w załącznikach. Weronika przejrzała pobieżnie wiadomości.

            Prześlij mi 50 dollarów, będę się modlić za Aurorę – mniej więcej tak brzmiała część wiadomości. Inne były bardziej przydatne:
            Poznałam Aurorę na zdjęciu, które zrobiłam tamtego dnia, mam nadzieję, że to Wam pomoże.
            Do wiadomości dołączono zdjęcie przedstawiające trzy białe nastolatki w bikini pozujące w sugestywnych pozach. Za nimi widać było mężczyznę. Mimo, że był poza ostrością zdjęcia, bez żadnych wątpliwości można było stwierdzić, że jest to Federico Gutiérrez Ortega. Nachylał się nad Aurorą i szeptał jej coś do ucha.
            - Pani Landros założyła dzisiaj stronę mającą pomóc nam znaleźć Aurorę. Zgłosiłem się na ochotnika do przesiewania wiadomości, więc dostaję część z nich na swoją skrzynkę – wytłumaczył.
            - To jest koleś z którym flirtowała podczas tamtej imprezy. 
Ja wyszedłem jakoś po północy, najpóźniej zrobione zdjęcie na którym jest Rory a które wysłano nam na maile zostało zrobione o 2:27.

            Weronika przejrzała zdjęcia. Nie były aż tak obsceniczne jak 
te zrobione w noc zaginięcia Hayley. Zdecydowanie jednak Aurora wyglądała na nich wyzywająco a Rico był nią zainteresowany.

            Spojrzała na bladą twarz swojej matki i ściągnięte brwi Tannera. Nie chciała ich okłamywać ale nie chciała też siać paniki. Jeszcze nie teraz. Cały czas miała za dużo pytań. Jeśli powiedziałaby im, że Hayley Dewalt była widziana przed śmiercią z tym samym chłopakiem, byliby przerażeni. Jeśli ta informacja przedostałaby się do prasy – jej praca poszłaby na marne.
            Wiedziała, że lepiej poczekać. Nie mówić im nic dopóki nie będzie pewna. Jeśli faktycznie istnieje powód żeby się martwić, musi być on nie tylko bardzo poważny ale i potwierdzony. Zapisała sobie w pamięci żeby wysłać maila do Petry z prośbą o dostęp do strony którą założyła. Dzięki temu Mac mogłaby być na bieżąco z przesyłanymi na nią informacjami.
            Weronika wyjęła kilka wizytówek i podała je siedzącym z nią w pokoju.
            - Dzwońcie do mnie jeśli tylko coś się zmieni albo przypomnicie sobie cokolwiek co może nam się przydać. Jestem dla Was dostępna 
o każdej porze dnia i nocy. Skontaktuje się z Wami jak tylko ustalę coś więcej – wstała i sięgnęła po swoją torebkę.

            - Prawie zapomniałam – Lianne westchnęła – poczekaj Weroniko, zaraz wrócę.   
            Ruszyła szybkim krokiem korytarzem. Weronika stała skrępowana obok stołu. Tanner nie przestawał się w nią wpatrywać bolesnym wzrokiem. Adrian przerzucił swojego nietkniętego burgera do jednej z plastikowych białych torebek i wyrzucił do śmieci.
            - Przykro mi, że spotykamy się akurat w takich okolicznościach – Tanner odezwał się równocześnie lekko się uśmiechając – Twoja mama jest moją drugą szansą na życie. Prawdę mówiąc pewnie jest czwartą lub piątą ale to właśnie ona ze mną została. Poznaliśmy się na spotkaniach AA, byłem trzeźwy od piętnastu miesięcy gdy ona zaczynała terapię. W jakimś sensie opiekowaliśmy się sobą. Każdego dnia gdy dziękuję Bogu za kolejny trzeźwy dzień, dziękuję mu też za postawienie Lianne na mojej drodze.
            Weronika nie wiedziała co powiedzieć. Zbolały uśmiech ściągnął jej usta. Zauważyła jak Adrian z drugiego końca pokoju posłał Tannerowi spojrzenie pełne zrozumienia. Zapewne słyszał tę historię nie po raz pierwszy.
            Lianne w końcu wróciła do kuchni, w rękach niosła kołonotatnik. Cały obklejony był różnego rodzaju nalepkami.
            Lianne skoncentrowała wzrok na Weronice.
            - To jej pamiętnik – wyszeptała – nie przeczytałam go… Nie chcę… Nie chcę naruszać jej prywatności. Może jednak okaże się pomocny…
            Weronika wzięła dziennik z rąk matki i wsunęła go do swojej torby.
            - Dziękuję, przyjrzę się mu. Obiecuję, że zachowam dyskrecję – uśmiechnęła się delikatnie.
            Lianne odprowadziła Weronikę do drzwi. Przez jedną, straszną sekundę dziewczyna bała się, że matka będzie znowu chciała ją przytulić. Chwila minęła, nie przytuliły się. Weronika z irytacją zauważyła, że część z niej była tym zawiedziona.
            Łza spłynęła po policzku Lianne.
            - Proszę. Pomóż nam znaleźć naszą córkę.
            Weronika poczuła jak jej dłonie zwijają się w pięść. Mięśnie 
w jej klatce piersiowej stężały jak zbroja.

            - Zrobię co w mojej mocy – odpowiedziała. Otworzyła sobie drzwi i wyszła. 




ROZDZIAŁ SZESNASTY

            Nigdy nie zgadniesz kogo dzisiaj spotkałam.
            Kilka godzin później Weronika siedziała w swoim biurze i wpatrywała się w ekran komputera. Kursor migał rytmicznie, odwieczna oda do pustej kartki. Nawet jeśli miała tysiące rzeczy do przekazania, nie mogła zdecydować co napisać dalej.
            Miała dużo pracy. Ceną było nie tylko życie dwóch młodych dziewczyn ale też jej kariera. A i tak miała ochotę skupić się na jednym. Na rozmowie z osobą, która aktualnie była poza jej zasięgiem.
            W Neptun, w Kalifornii było lekko po szesnastej co oznaczało, że na statku Harry Truman była 2 nad ranem. Umówili się na randkę przez skype na pół godziny wcześniej ale Logan się nie pojawił. Czasami tak się zdarzało. Jeśli miał nagłe wezwanie nie zawsze miał czas żeby ją o tym poinformować. Weronika próbowała o tym nie myśleć, próbowała myśleć pozytywnie ale część niej zawsze przez kilka sekund powtarzała jej:On może już nie żyć.   
            Wiedziała, że to głupie myślenie ale nie mogła nic na to poradzić.
            Może już widziałeś w wiadomościach – nie wiem czy macie CNN na statku? Trish Turley wałkowała ten temat na wszystkie sposoby. Zaginęła kolejna dziewczyna, a ponieważ świat mnie nienawidzi: macochą tej dziewczyny jest Lianne.
            Popołudniowe słońce przedostało się przez rolety rzucając cień na biurko Weroniki. Oparła się mocniej o fotel i wpatrywała w sufit, analizowała sytuacje, które zdarzyły się przez ostatnie godziny. Wszystko wydawało się zbyt skomplikowane i właściwie niemożliwe do opisania w mailu – dziwne uczucie spotkania ponownie jej matki, targające Weroniką sprzeczne emocje. Odkrycie, że ma młodszego brata.
            Opowiem Ci wszystko jak tylko będziemy mieli szansę porozmawiać na Skype. Jesteś wolny w poniedziałek rano (moja niedziela wieczór)? Daj mi znać a będę na Ciebie czekała.       
            Nacisnęła „wyślij” i zamknęła laptopa.
            To było oczywiste, że zaginięcie obu dziewczyn miało ze sobą związek. Fereico Gutiérrez Ortega flirtował z nimi obiema tuż przed ich zaginięciem. Ale co z nimi zrobił? Co mogło sprawić, że porwał lub skrzywdził dwie amerykańskie nastolatki mając tak wiele do ukrycia? Weronika wiedziała, że musi zdobyć niepodważalny dowód zanim oskarży Ortegę o cokolwiek. Członkowie kartelu Milenios nie są aż tak głupi, jeśli złapaliby ją na węszeniu w pobliżu, od razu wzięliby sprawy w swoje ręce.. 
            W międzyczasie zebrano ponad 550 tysięcy dolarów na fundusz Hayley i prawie 300 tysięcy na Aurory. Co chwilę na koncie każdej z dziewczyn pojawiały się kolejne pieniądze. Kwoty rosły wraz ze zwiększającą się liczbą anulowanych rezerwacji w hotelach w Neptun i na całym otaczającym miasteczko wybrzeżu. Trish Turley umiała wpłynąć na swoich fanów i widzów, spadek w ilości studentów w Neptun zaczynał być mocno zauważalny.
            Otworzyły się drzwi a Weronika nagle zorientowała się, że od dobrej chwili dochodziły do niej z recepcji podniesione głosy.
            - Wiem, że pochodziły z tego biura, więc jeśli nie chcesz zostać aresztowana, zacznij ze mną rozmawiać.
            Weronika poderwała się z fotela i wbiegła do recepcji. Szeryf Lamb pochylał się nad siedzącą za biurkiem Mac. Jego brzuch przewrócił stojak z długopisami, które powoli przesuwały się do krawędzi biurka. Szeryf trzymał niebieską ulotkę tuż przed nosem Mac, potrząsał kartką ze złością.
            Mac siedziała spokojnie, brodę oparła na dłoni, patrzyła na szeryfa niewzruszonym i spokojnym, wręcz znudzonym wzrokiem. Nie ruszyła się nawet o milimetr gdy ulotka w ręku szeryfa zbliżała się niebezpiecznie w stronę jej twarzy.  
            - Jaki jest problem z moimi ulotkami? – Weronika skrzyżowała ręce na piersi i oparła się barkiem o framugę drzwi.
            - Kolor papieru nie zgrywa się z pięknością Neptun?
            - Mars – Szeryf odwrócił się od Mac i spojrzał wściekle na Weronikę. Dziewczyna zauważyła jak Mac za jego plecami wyraźnie się rozluźniła – wydaje Ci się, że co robisz?
            Weronika wyjęła ulotkę z ręki szeryfa i przyglądała jej się przez chwilę z uwagą.
            - Wygląda na to, że próbuję znaleźć Hayley Dewalt. Co będzie trudniejsze niż myślałam skoro zbierasz moje ulotki.
            - Ile razy mam Ci powtarzać, że masz mnie informować o wszystkich Twoich poczynaniach?
            - Coś mnie ominęło czy wcale nie ignorujesz moich wszystkich wiadomości, które nagrywam Ci na sekretarkę? A teraz gdy okazało się, że z tego samego domu zniknęła kolejna dziewczyna: lepiej sam się weź za drukowanie kolejnych ulotek.
            Lamb wpatrywał się w Weronikę, zbliżał się w jej stronę aż nie stanęli twarzą w twarz. Czuła bijący od niego zapach kawy.
            - Nie ma żadnego dowodu na to, że te sprawy są połączone – powiedział ostrożnie.
            - Nie ma? – Weronika odpowiedziała zaskoczona – oh, domyślam się, że o tym nie wiesz skoro zostawiłeś całą sprawę na mojej głowie. Przejdźmy do rzeczy, zamierzam przekazać Ci wszystkie szczegóły tak, żebyś w końcu wiedział co się dzieje – wskazała na niego palcem, odwróciła się na pięcie i weszła do swojego gabinetu. Lamb po chwili ruszył za nią.
            - Nie mam czasu na Twoje gierki Mars.
            - Nie mam co do tego wątpliwości biorąc pod uwagę to, że w Twoim kalendarzu główne miejsce zajmuje korupcja.
            Lamb prychnął, położył dłoń na oparciu jednego z krzeseł stojących przy biurku. Weronika podniosła laptop i zaczęła pokazywać mu zdjęcia, które dostała od przyjaciółek Hayley i Adriana.
            - Aurora Scott zniknęła z tego samego domu z którego zaginęła Hayley Dewalt prawie dwa tygodnie temu. Obie były widziane po raz ostatni z tym samym chłopakiem – wskazała na zdjęciu Federica.
            - To jego powinieneś zastraszać a nie Mac.
            Źrenice Lamba lekko się zwęziły ale oprócz tego pozostał nieruchomy. W końcu przestał odgrażać się Weronice, stał cicho kalkulując swoje działania.
            - Rozumiem, że wiesz kim on jest? – zapytał chłodno.
            Weronika rzuciła mu krótkie spojrzenie.
            - Wiesz coś, czego ja nie wiem?
            Lamb się wyprostował, przełożył kciuki przez szlufki w spodniach.
            - Wiem jedno. Nie chcesz rzucać oskarżeń w stronę osób takich jako on. Nie chcesz tego robić dopóki nie będziesz całkowicie pewna.
            W tym momencie Weronika upewniła się w swoich przekonaniach. Lamb od początku wiedział, że dom należy do Milenios, że kuzyni Gutiérreza prali pieniądze swojej rodziny. Szeryf był po prostu zbyt leniwy, lub zbyt skorumpowany, żeby to zbadać. Weronika poczuła żółć napływającą jej do gardła ale przełknęła ją zanim było za późno.
            - Myślałam, że chciałeś moich informacji Lamb. Myślałam, że chcesz odnaleźć te dziewczyny.
            Lamb ponownie spojrzał na zdjęcie, które pokazywała mu Weronika.   Na twarzy szeryfa widać było sprzeczne emocje.
            - Masz jakikolwiek dowód na to, że ten mężczyzna miał swój udział w zniknięciu którejś z dziewczyn?
            - Nie, ale widziano go z nimi obiema tuż przed zaginięciem. To wystarczający powód, żeby go przesłuchać.
            - Tak myślisz? Nagle stałaś się wyrocznią prawa?
            - Tak – parsknęła – tak się składa, że poniekąd nią jestem.
            Patrzyli na siebie intensywnie przez minutę.      
            - Słuchaj – powiedziała – kartele znajdują się zdecydowanie poza moją strefą komfortu.
            Lamb wzdrygnął się na słowo kartel ale nie przerwał kontaktu wzrokowego. Przez chwilę jego oczy analizowały twarz Weroniki jak gdyby chciał wyczytać z niej jakie ma informacje. Weronika przeczekała ten moment.
            - To delikatna sytuacja – odezwał się w końcu – nie będę na nikogo się rzucał bez niepodważalnego dowodu. Jeśli znajdziesz jakiś dowód i przyjdziesz z nim do mnie, rozważę możliwość przesłuchania Gutiérreza. 
            - Powiedzmy to wprost, pozwolisz mi odwalić czarną robotę bo to co robię ja, kłóci się z Twoim kodeksem i patrzeniem na ręce wpływowym ludziom. Członkom jednego z najbardziej niebezpiecznych Meksykańskich gangów. Oszczędzę Ci przyznawania się do tego i po prostu założę na głos, że dostajesz od nich jakiegoś rodzaju rekompensatę – Weronika przekrzywiła głowę i patrzyła na szeryfa z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
            - Ale oczywiście jak tylko znajdę twardy dowód przeciwko nim, dowód na to, że używając swoich koneksji mogą właściwie bez żadnych przeszkód porywać z Neptun młode dziewczyny. Wtedy będziesz chciał przejąć ode mnie tę sprawę?
            - Brzmi całkiem zachęcająco – Lamb wykrzywił usta w uśmiechu ale w jego oczach nie było go widać – Szeryf docenia Twoją pomoc w tej kwestii.
            Lamb spojrzał drwiąco na Weronikę, zasalutował i odkręcił się na pięcie. Wyszedł z gabinetu w którym pozostał po nim tylko zapach silnego dezodorantu.
            Weronika przeszła do recepcji. Mac nawet nie spojrzała znad ekranu komputera. Z prędkością światła stukała w klawiaturę, nie wyglądała na zadowoloną. Nie pierwszy raz Weronika zastanawiała się nad sytuacją Mac, która porzuciła ciepłą i dobrze płatną posadkę dla pracy u niej. Oto i ona. Pracująca jako wywyższona sekretarka, przyjmująca na siebie pierwszą falę nienawiści od osób, którym Weronika ostatnio nadepnęła na odcisk.
            - Wszystko w porządku? – Weronika usiadła na krawędzi biurka.
            - Tak – Mac spojrzała ponad ekranem na przyjaciółkę, oczy jej błyszczały z dumy, uśmiechnęła się lekko.
            - To jeden z tych dni w którym znajdę coś na Lamba tylko po to, żeby zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy.
            - Poradziłaś sobie z nim jak profesjonalista.
            - Na szczęście moja mina gdy jestem onieśmielona, jest łudząco podobna do miny gdy mam wywalone – odetchnęła głośno – próbuje nam odebrać zasługi?
            - Oczywiście, że tak. Ale tylko jeśli znajdę jakiś dowód na braci Gutiérrez. Lamb boi się przerażających, dużych karteli narkotykowych, nie oskarży ich o nic dopóki my nie znajdziemy twardego dowodu.
            - A czy my nie powinnyśmy też być… no wiesz, przestraszone? – Mac uniosła brwi - Niektóre z tych historii…
            - Uwierz mi, traktuję ich wszystkich z odpowiednią rezerwą. Nie zamierzam rozjuszać bestii skoro ta czuje się bezpieczna i ucina sobie drzemkę. Znalazłaś jakieś nowe informacje?
            Mac spojrzała nad nią i zawahała się zauważalnie. Weronika wywróciła oczami. 
            - W porządku, po prostu powiedz.
            - Więc no… Lianne Scott, Twoja mama, ma kilka dodatkowych wykroczeń na swoim koncie, żadne nie są nowsze niż z 2006 roku. Publiczne odurzanie się, kradzieże w sklepach, wkraczanie na czyjś teren. Wychodzi na to, że między 2004 a 2006 rokiem często się przeprowadzała. Znalazłam ślady po niej w Barstow, Reno, Scorrsdale i na końcu w Tuscon. W styczniu 2007 wyszła za mąż za Tannera Scotta. W grudniu 2007 urodziła Huntera Jacoba Scotta. Gdy Hunter zaczął chodzić do szkoły, Lianne rozpoczęła pracę w gabinecie dentystycznym.
            - A co z Tannerem?
            Mac przygryzła wargę.
            - Stosunkowo ciężko znaleźć o nim jakiekolwiek informacje. Kilkanaście różnych, krótkoterminowych prac, nie miał żadnego stałego adresu pomiędzy rokiem 2000 a 2006.
            - Nie dziwi mnie to. Sam mi powiedział, że był na alkoholowym dnie zanim spotkał moją matkę.
            - W 1996 ożenił się z Rachel Novak, rozwiedli się w 2000 roku. Aurora urodziła się w 1998 w Albuquerque. W 2005 roku siedział w więzieniu przez 10 miesięcy za podrabianie czeków. Aurora była pod opieką państwa gdy go nie było. Wydaje się, że po wyjściu z więzienia uspokoił się. Odzyskał prawa do Aurory, zaczął pracować regularniej. Zanim rozpoczął pracę w Home Depot był przez kilka lat dozorcą zatrudnionym przez miasto. To wszystko co znalazłam podczas zwykłego wyszukiwania. Chcesz, żebym zagłębiła się w temat?
            Weronika pokręciła przecząco głową.
            - Nie, myślę, że tyle mi wystarczy.
            Wiedziała jak wygląda sytuacja recydywistów w takich przypadkach, żaden nie pracowałby przez kilka lat jako dozorca gdyby nie chciał wyjść na prostą. Łatwe pieniądze były najbardziej kuszące podczas wykonywania najmniej przyjemnych prac. Tanner Scott mógł uruchomić jej czujność, ale wyglądało na to, że naprawdę się zmienił.
            Weronika zorientowała się, że Mac przyglądała jej się z uwagą.
            - To musi być dla Ciebie dziwne – powiedziała po chwili.     
            - Nie jest. Jest w porządku.
            - Weronika spójrz na to z kim rozmawiasz, jeśli ktokolwiek ma problemy z matką, to jestem tą osobą ja.
            Weronika zmusiła się do uśmiechu. To ona, jeszcze w trakcie liceum, odkryła, że Mac została podmieniona tuż po urodzeniu. Nigdy w pełni nie pasowała do rodziny z którą dorastała.     
            - Okej, jest strasznie dziwnie. Ale staram się o tym nie myśleć. Chce się po prostu skupić na odnalezieniu Hayley i Aurory – spojrzała za okno ponad ramieniem Mac. Mewa wznosiła się na tle bezchmurnego nieba.
            - Miałaś szansę poszukać czegoś na temat reszty naszych ulubieńców?
            - Tak. Chad Cohan, na tyle na ile jestem świadoma, nadal przebywa w Stanford. Dostałam się do panelu administratora ochrony na uczelni, wygląda na to, że chłopak ostatnio używał kilka razy legitymacji studenckiej żeby dostać się na siłownię i do biblioteki. Żadnych informacji na temat przelotów samolotem, żadnych obciążeń jego karty kredytowej, które mogłyby wskazywać na chęć podróżowania.
            - A co z Cranem?
            - Nie mam za dużo informacji na jego temat - Mac potrząsnęła przecząco głową – nie wydaje mi się, żeby mógł wyślizgnąć się z hotelu od rodziny i skrzywdzić kogokolwiek będąc obiektem wielkiego zainteresowania mediów, co nie?
            - Nie wydaje mi się to możliwe, ale nie jest też nieprawdopodobne. Jutro spotkam się z Dewaltami. Tak czy siak powinnam się z nimi spotkać – na chwilę zakryła oczy dłońmi. Czuła jak powoli zaczyna nawiedzać ją ból głowy.
            - Co powinnyśmy teraz robić? – głos Mac był delikatny.
            - Jedyne co możemy – Weronika odsłoniła oczy, Mac siedziała spokojnie za biurkiem czekając na odpowiedź – podążamy za śladami i dowodami mając nadzieję, że prędzej czy później, uda nam się połączyć to wszystko w jakąś logiczną całość.

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

            - Wiesz za czym na pewno nie tęsknię jeśli chodzi o Nowy Jork?
            Weronika bujała się lekko w hamaku powieszonym pomiędzy dwoma porządnymi Dębami w ogródku Keitha. Palcem zaznaczyła sobie miejsce w którym przerwała czytanie pamiętnika Aurory Smith. Dopiero zjedli kolację, ostatnie promienie słońca przenikały delikatnie pomiędzy liśćmi.
            Keith spojrzał na Weronikę z miejsca w którym pielił chwasty wokół swoich begonii. Naczynia po lazani którą zjedli, nadal leżały na drewnianym stoliku stojącym na patio. Wyszli zjeść kolację na podwórku, doceniając piękno wieczoru. Zasłużona chwila oddechu.
            - Słyszałem, że aligatory w ściekach potrafią być onieśmielające – sarkastycznie odpowiedział Keith, przecierając wierzchem dłoni pot z czoła.    
        Weronika ułożyła się wygodniej w hamaku, ciesząc się ze wsparcia ojca.

            - Nie tęsknie za horrendalnie drogimi mieszkaniami bez podwórek i ogrodów a nawet otwierających się okien. Za tym akurat nie tęsknię.
            Podwórko było jej ulubioną częścią domu Keitha. Gdy była w liceum, po aferze wokół ojca i jego przegranej w wyborach na szeryfa, gdy stracili wszystko, przenieśli się do małego mieszkanka. Zdecydowanie nie było tak małe i drogie jak którekolwiek z mieszkań w których mieszkała na Manhattanie, ale nie było też definicją życia na poziomie. Było wygodne i było ich przystanią gdy zostali sami we dwójkę przeciwko reszcie świata. No i mieli osiedlowy basen nad którym mogła spędzać czas i oddychać świeżym powietrzem.
            Luksusem natomiast był fakt, że mogła siedzieć teraz w ogrodzie przy blasku zachodzącego słońca. Czerpała energię z widoku na roślinność i bujała się na hamaku powieszonym między dębami starszymi od niej.
            - Tak? Możesz zatęsknić za brakiem ogrodu jak przyjdzie Ci kosić trawę co tydzień przez kilka miesięcy – Keith potrząsnął głową z uśmiechem.      
            - Hm… Myślałam nad tym, żeby zająć bardziej kierownicze stanowisko jeśli chodzi o prace w ogrodzie. Mogę przynosić Ci lemoniadę w trakcie koszenia.
            Keith wyciągnął z ziemi sporej wielkości chwast. Musiał zapuszczać korzenie przez dłuższy czas.
            - Co czytasz?
            Weronika podniosła książkę, pokazując okładkę Keithowi.  
            - Pamiętnik Aurory. Ostatni raz pisała coś w nim ponad rok temu, więc niekoniecznie znajdę tutaj najświeższe informacje, ale to przynajmniej jakiś początek.
            Pamiętnik w rzeczywistości był bardziej albumem do rysowania, wypełnionym po brzegi liniami i okrągłym ozdobnym pismem. Szkice i gryzmoły rysowane były głównie ołówkiem. Szkic Frankensteina torującego sobie drogę przez kartkę, perfekcyjnie odwzorowany wazon z kwiatami, abstrakcyjne gryzmoły zajmujące margines. Aurora potrafiła rysować. Czasami wypełniała dziennik pionowo, czasami zdarzało jej się przekręcać go w poziomie a nawet pisała zakręcając zdania w spirale.
            Nie zniosę kolejnego dnia wśród tych zombie. Za każdym razem gdy Pan Nelson źle wymawia „chlamydia” na biologii, anioł dostaje nową parę skrzydeł. A może dostaje właśnie chlamydię? Dostałam dzisiaj wykład na temat alkoholu i narkotyków od przykładnego hipokryty. Spotkania AA sprawiają, że jesteś upośledzony czy on po prostu już wcześniej zabił wszystkie swoje komórki w mózgu.
            Aurora nie zawsze była tak ostra w swoich wypowiedziach, prawie na każdej stronie widać było uśmiechnięte postaci czy rysunki ich psa „Berkleya”. Jedna ze stron dziennika w całości poświęcona była rysunkowi przedstawiającemu Huntera. Wyglądający na spokojnego ale i sceptycznego, chłopiec podpisany był jako „Szef”. Dla odmiany autoportret Aurory był naszkicowany niedbale, jak gdyby w pewnym momencie znudziła się rysowaniem siebie. Aurora była bystra, kreatywna, drażliwa i znudzona. W odróżnieniu od Hayley Dewalt, wydawało się, że jest zainteresowana dogadzaniem tylko sobie.
            - Jak tam dzisiejsze spotkanie z Twoją mamą?
            Weronika spojrzała w górę poprzez zielone liście. Tego ranka, widząc Lianne na ekranie małego telewizorka, żadne z nich nie wypowiedziało jej imienia na głos. Weronika oglądała konferencję prasową z otwartymi ustami, zagubiona w swoim własnym szoku. Dopiero gdy skończono nadawanie, zaczęła zastanawiać się jak musiał czuć się Keith. Nie mieli jednak czasu na przedyskutowanie tego. Zadzwoniła Petra Landros i Weronika musiała zbierać się w szaleńczym tempie.
            Gdy wróciła do domu Keith jadł kolację, popijając przy tym wino. Weronika dołączyła do niego, posiłek przebiegł im w właściwie zupełnej ciszy. Miała wrażenie, że Keith czekał aż Weronika się odezwie i zaczną rozmawiać o sprawie Lianne. Za każdym razem gdy wydawało jej się, że jest gotowa wypowiedzieć pierwsze słowo, rozmyślała się w ostatniej chwili. Może to zwykłe odzwyczajenie od rozmów o matce, sprawiało, że nie mogła wydusić ani słowa. Weronika potrafiła rozmawiać z Keithem właściwie o wszystkim ale Lianne była jednym z niewielu tematów które omijali.   
            Weronika podparła się na łokciach i spojrzała na Keitha odpowiadając mu wprost na pytanie:
            - Jest załamana. I przerażona.
            Keith pokiwał głową nie podnosząc wzroku. Wbił motykę w ziemie próbują ją spulchnić i wyrwać kolejny chwast w całości. Weronika przez chwilę obserwowała pracującego ojca.
            - Oprócz tego? Wydaje się jakoś sobie radzić z całą sytuacją – kontynuowała – ma kolejne dziecko. Chłopca.
            - Wiem, czytałem w jakimś artykule - Keith pokiwał głową – widziałaś go?
            - Tak, jest słodki – z całych sił próbowała uniknąć przymusu wypowiedzenia słowa „brat”.
            - Tanner też jest w porządku. Ma w sobie coś dziwnego, ale jest w porządku. Mac znalazła informacje na temat jego występków ale wszystko jest datowane na czas zanim zdążył poznać mamę. No i oczywiście wypowiada te swoje wywody typowe dla uzależnionych. Co nie zmienia faktu, że widać jak bardzo zależy mu na Lianne. Odkąd są razem, wyszedł na prosta.
            - Cieszę się ich szczęściem – Keith odpowiedział prosto – Oczywiście nie cieszę się z tego co teraz przechodzą, ale cieszę się, że mają siebie.
            - A co z Tobą? - Weronika usiadła w hamaku i spuściła nogi, stopami lekko dotykając ziemi.
            - Ze mną?
            - Tak z Tobą. Minęło sporo czasu odkąd kogoś miałeś, zamierzasz coś z tym zrobić?
            Na twarzy Keitha pojawił się grymas.
            - Nie wiem czy zauważyłaś kochanie, ale na razie jestem bardzo zajęty rekonwalescencją. Nie jestem pewien czy dałbym sobie jeszcze radę z randkowaniem.
            - Daj spokój, kobiety uwielbiają wrażliwych mężczyzn. Po prostu musisz wrócić do randkowania i być sobą.
            - Masz jakieś seksowne matki w zanadrzu, dla takiego kaleki jak ja? – uniósł brwi.
            - Może jednak dam Ci spokój – zaśmiała się.
            Jej śmiech przerwał telefon dzwoniący jej w kieszeni. Wstała z hamaka i odebrała połączenie.  
            - Weronika Mars.
            Przez chwilę wszystko co do niej docierało było jednym wielkim hałasem – być może korkiem, być może programem telewizyjnym. Po chwili jej rozmówca odkaszlnął.
            - Mam Twój numer z ulotki.
            Weronika zamarła, jej wszystkie zmysły stanęły w gotowości.
            - Mogę mieć dla Ciebie jakieś informacje – Weronika znowu usłyszała kaszlnięcie – powinnaś się tu pojawić, 20111 Meadow View Road.
            - Będę tam za 40 minut – Weronika odpowiedziała szybko i się rozłączyła.
            Jechała trasą pomiędzy rodzinnymi sklepikami, państwowymi przychodniami i motelami w których płaci się za godziny. Tak po prostu wyglądała droga wiodąca przy Meadow View. Dotarła przed mały, kwadratowy budynek, na fasadzie którego wisiał jaskrawy żółty baner informujący, że w tym miejscu znajduje się skup złota. Na jednym z okien namalowany był podskakujący krasnal. Przez żelazne kraty zabezpieczające okno, krasnal wyglądał jakby siedział w więzieniu.  
            Na drzwiach umieszczono dzwonek, gdy tylko Weronika otworzyła drzwi usłyszała jego melodię. W środku unosił się zapach parzonej kawy i mocnego środka do czyszczenia powierzchni, który drażnił nozdrza. Pomieszczenie do którego weszła było poczekalnią, małe krzesełka stały pod ścianą obok pustego dyspozytora na wodę. W jednej ze ścian znajdowało się okienko dla interesantów, zabezpieczone było plastikową szybą jak w banku. Po lewej stronie od okienka znajdowały się drzwi, przyczepiono na nich plakietkę „tylko dla pracowników”
            - Halo? – zawołała Weronika w nieokreślonym kierunku.
            Rozmazany kształt pojawił się po drugiej stronie plastikowej szyby. Po chwili okienko otworzyło się a oczom Weroniki ukazała się obwiśnięta, nalana twarz z przekrwionymi oczami i sterczącymi siwymi włosami.
            Weronika wyjęła jedną z ulotek ze swojej torebki.
            - To Ty do mnie dzwoniłeś w sprawie ulotki?
            Nieznajomy nie dał po sobie nic poznać, ale w jego jasnoniebieskich oczach pojawił się tajemniczy błysk.
            - Przewidziana jest jakaś nagroda?
            - To zależy od tego jakie masz informacje – uśmiechnęła się – Jeśli dasz mi coś czego faktycznie będę mogła użyć, mam dla Ciebie 100 dolarów.
            - Trochę słabo, macie przecież zebraną pięciocyfrową sumkę za znalezienie dziewczyny.
            - Oh, to oznacza, że sprowadzisz ją do domu? – Weronika ironicznie przetarła wyimaginowany pot z czoła – Co za ulga, bo już myślałam, że biegam po całym mieście za informacjami na daremne. Jeśli wiesz gdzie ona jest, moje życie stało się właśnie łatwiejsze.  
            - Po prostu chcę się upewnić, że docenisz odpowiednio moje informacje.
            Weronika zacisnęła usta. Mogła zdobyć te informacje inną drogą ale każda zmarnowana sekunda oddalała ją od szczęśliwego odnalezienia dziewczyn.
            - Dam Ci 150$ jeśli teraz powiesz mi wszystko co wiesz. Jeśli znajdę Hayley Dewalt wrócę tu i dam Ci kolejne 50$.
            Mężczyzna po drugiej stronie okienka sięgnął po plastikowy kubek pełen wody. Wziął łyk, spojrzał na Weronikę i zatrzasnął z hukiem okienko.
            Przez chwilę Weronika myślała, że straciła szansę na zdobycie od niego informacji, ale po chwili drzwi obok okienka otworzyły się szeroko. Mężczyzna wyszedł po nią w wyblakłym zielonym podkoszulku i spodniach tego samego koloru. Machnął na nią ręką dając jej znać, by podążała za nim w głąb korytarza.
            Miejsce w którym pracował było zagracone, każdy centymetr przestrzeni zajmowały jakieś przedmioty, probówki, skanery, szczypce, skale i miarki. Całą ścianę zajmowały półki wypełnione małymi pudełeczkami, w środku każdego z nich znajdowało się mnóstwo różnych przedmiotów. Obok biurka przy którym pracował nieznajomy, grał mały telewizor, właśnie leciały wiadomości na kanale Fox News.  
            Mężczyzna przychylił się i wyciągnął mały koszyk spod swojego warsztatu. Na etykiecie widniał napis „3/12”. W środku Weronika zauważyła dużo plastikowych woreczków, w każdym z nich znajdowało się coś innego. Złota bransoletka, stara i brzydka broszka, kilka pierścionków zaręczynowych. Przez sekundę zastanawiała się czy któryś z klientów jej i jej ojca, był również klientem tego zakładu.
            - Nie widać go na żadnym zdjęciu, które pokazują w telewizji – nieznajomy wymamrotał bardziej do siebie niż do Weroniki – ale rozpoznałem go jak tylko zobaczyłem Twoją ulotkę. Nigdy nie widziałem drugiego chociażby podobnego do tego.
            Weronika już miała się zapytać o czym on właściwie mówi, gdy nagle się zorientowała. Mężczyzna otworzył jeden z woreczków i wyjął naszyjnik na zaskakująco kościstą dłoń.       
            Wisiorek był delikatny, złota ptasia klatka na smukłym łańcuszku.
            Weronika gapiła się na naszyjnik leżący na dłoni mężczyzny. Przez moment nie wiedziała na co tak właściwie patrzy. Po chwili dotarło do niej i zrozumiała. Sięgnęła do torebki i wyciągnęła ulotkę. Oto i on. Naszyjnik wisiał na szyi Hayley w nocy podczas której zaginęła. Łańcuszek opierał się o jej wystające obojczyki, klatka dotykała jej piersi.
            - Ten naszyjnik pojawił się o mnie dwa dni po jej zaginięciu.
            - Jest ładny – Weronika próbowała nie dać po sobie poznać jak bardzo zależy jej na większej ilości informacji – Jesteś pewien, że pół miasta nie nosi takich naszyjników? Nie produkuje je masowo jakaś sieciówka? Ptasie klatki są teraz na topie.   
            - Nie, ten naszyjnik nie jest masowej produkcji – nieznajomy zadrwił z Weroniki – ktokolwiek go wyprodukował, jest mistrzem w swoim fachu. Popatrz – otworzył klatkę, maluteńkie zawiasy zaskrzypiały – jej inicjały są wygrawerowane po wewnętrznej stronie. Zauważyłem je od razu, ale nie połączyłem faktów dopóki nie zobaczyłem Twojej ulotki.
            Weronika wyciągnęła dłoń. Mężczyzna bezwiednie położył na niej naszyjnik. Miał rację – nawet ona, zupełny laik, zauważyła grawer. Klatka była misternie wykonana, druciki klatki nie były równe ale były delikatne i dopracowane. Trzy małe diamenciki były wtopione w dach klatki. A w środku niepodważalny dowód, wygrawerowane HD.
            - Większość rzeczy, które dostaję, sprzedaję za grosze. To? To jest coś specjalnego. Chciałem odsprzedać go za porządną cenę.
            - Trzymasz jakieś informacje o swoich klientach? Kto go tu przyniósł?
            Mężczyzna postawił swój kubek z piciem na blacie biurka i zbolały ruszył w stronę telewizora. Weronika dopiero teraz zauważyła małą stertę kaset VHS piętrzącą się obok niego.
            - Masz szczęście, że zauważyłem Twoją ulotkę. Zwykle trzymam nagrania przez tydzień a potem nagrywam na nie kolejne.
            Znalazł kasetę z napisem „środa” i włożył ją do magnetowidu.
            Przez chwilę przewijał w przyśpieszeniu kasetę, Weronika zauważyła, że nie ma zbyt dużego ruchu w ciągu dnia. Dopiero około 21 pojawiła się większa ilość klientów. Bardzo młoda kobieta z dzieckiem uczepionym jej nogi, starszy pan ze sterczącą brodą, kościsty mężczyzna w wieku nie do określenia. Wchodzili do poczekalni, po kolei, białoczarny widok z kamer łapał ich płonne nadzieje.
            O 22:05 biały mężczyzna w jasnych dredami wszedł do pomieszczenia. Właściciel skupu wcisnął play na odtwarzaczu.
            - To ten koleś – upewnił się, że Weronika zrozumiała przekaz – w folderze mam jeszcze zapisane, że nazywa się William Murphy i ma 24 lata. Podpisał się pod umową jako Willie. Miałem wrażenie, że jest zjarany, gadał nonstop.
            - O czym mówił?        
            - Miał jakąś długą i wymyśloną historię o tym jak znalazł się w posiadaniu tego naszyjnika. Kuzynka najlepszej przyjaciółki jego siostry wysłała mu go żeby sprawdził ile jest wart bo potrzebowała pieniędzy na mleko dla swojego chorego niemowlęcia. Czy jakoś tak. Starał się po prostu nie dać mi do zrozumienia, że go ukradł.
            - W co oczywiście uwierzyłeś, bo kupienie i odsprzedanie skradzionego dobra jest przestępstwem – Weronika uśmiechnęła się lekko. Mężczyzna wzruszył ramionami.
            Weronika zbliżyła się do ekranu telewizora, próbowała wyłapać twarz chłopaka na nagraniu. Will Murphy kogoś jej przypominał. Musiała go widzieć gdzieś na mieście. Nawet na nagraniu bez dźwięku widać było, że był zdenerwowany, szybko ruszał rękoma, nie potrafił się opanować. Ciągle spoglądał za ramie czy nikt się za nim nie skrada.
             Gdy odwracał się by wyjść ze skupu, wkładając pieniądze i rachunek do portfela, na sekundę podniósł wzrok i spojrzał prosto w kamerę.
            - Tutaj. Możesz przewinąć i zastopować w momencie w którym podniósł głowę?
            Właściciel skupu posłuchał Weroniki i zastopował. W tym momencie Weronika doznała olśnienia i już wiedziała kim jest kolejny tajemniczy nieznajomy. Widziała go wcześniej na zdjęciu na którym Hayley karmiła Rico Gutierreza truskawką. Williego widać było dokładnie w tle. Widziała go też na tej imprezie podczas której zaginęła Aurora, skakał do basenu.
            Weronika odwróciła się tyłem od właściciela skupu i wyciągnęła z torebki komórkę. Wybierając numer, jednocześnie włożyła naszyjnik do torebki.
            - Hej, zamierzasz go kupić? – właściciel zaprotestował. Weronika prychnęła, zakryła mikrofon telefonu by mu odpowiedzieć:
            - Masz na myśli skradziony naszyjnik, który kupiłeś nielegalnie? Nie sądzę. Od teraz jest on dowodem w sprawie.
            Odsunęła dłoń od głośnika w momencie w którym Mac odebrała od niej połączenie.
            - Hej Mac, musisz znaleźć więcej informacji o kolejnej osobie. Prześlij mi to co znajdziesz mailem. Jak najszybciej.
            - Jasne – odpowiedziała Mac – daj mi tylko imię i nazwisko.
            - William Murphy.
            Weronika przez chwilę bardzo chciała powiedzieć Mac co tak naprawdę planuje zrobić. W porę przypomniała sobie jak patrzyła na nią Mac i Wallace tej nocy której powiedziała im kto jest właścicielem domu w którym zaginęły dziewczyny.
            Czego oczy nie widzę, tego sercu nie żal. Jeśli chciała znaleźć Williego Murphiego, nie miała wyboru.
            Musiała wrócić do tego domu na kolejną imprezę.

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

            Tego dnia temat imprezy był prosty: stroje bikini. Oczywiście tylko dla dziewczyn, chłopaków wpuszczano nie tylko w koszulkach polo ale też w luźnych bojówkach. Żeby wpuszczono kobietę: musiała pokazywać więcej ciała.
            Weronika poruszała się wolno z tłumem w stronę wejścia. Pod pachą ściskała plażową torbę, jakby od tego zależało jej życie. Ostatnimi czasy nie miała za dużo możliwości opalania się i była boleśnie świadoma swojej przeźroczystej skóry. Nadal jednak czuła na sobie wzrok osobników płci męskiej przemierzający każdy centymetr jej ciała ubranego tylko w różowe bikini.
            Przechodząc przez dom, próbowała wzrokiem znaleźć chociażby jasne dredy Williego Murphiego. Mac znalazła o nim kilka ciekawych informacji, Willi okazał się być drobnym przestępcą. Złapano go na publicznym odurzaniu się, posiadaniu narkotyków, zakłócaniu porządku i włamaniu. Odkąd skończył siedemnaście lat co jakiś czas wracał do więzienia za kolejne przewinienia. Najdłużej trzymali go przez pół roku za posiadanie narkotyków z zamiarem ich sprzedaży. Jego ostatnim znanym adresem zamieszkania była jakaś dziura niedaleko Camelot, ale wyeksmitowali go stamtąd w styczniu. Od tamtej pory nie pojawił się żaden adres pod którym można byłoby go zastać.
        Przez chwilę rozważała czy nie zadzwonić do Lamba ale zrezygnowała z tego pomysłu, podałaby mu swój nowy dowód jak na tacy. Lamb i tak nie chciałby wziąć udziału w poszukiwaniach Murphiego na imprezie. Raczej wypuściłby zdjęcie Williego do wszystkich stacji telewizyjnych i dał mu szansę na ucieczkę. Weronika nie mogła na to pozwolić. Chciała z nim porozmawiać zanim zorientuje się, że jest ścigany.
        Teraz po prostu musi go znaleźć.
        Posiadłość wypełniona była po brzegi ludźmi, w każdym kącie widać było półnagich nastolatków. Impreza tego dnia wydawała jej się dużo bardziej szalona niż poprzednia. Dla większości jej uczestników przerwa wiosenna zbliżała się ku końcowi, wydawali się dużo bardziej zdeterminowani by wybawić się za wszystkie czasy i udawać, że nicnierobienie i imprezowanie może trwać bez końca. Kłęby dymu unosiły się ponad tłumem, oprócz zwykłego tytoniu wyczuwała charakterystycznie słodką marihuanę i jeszcze jeden, ciężki i gryzący zapach. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to zapach metamfetaminy. Przypomniało jej się jak śledziła kiedyś mężczyznę zamieszanego w jedną z jej spraw, znalazła go w brudnym mieszkaniu z rurką w dłoni. W pokoju unosił się ten sam zapach.
            Przeciskała się dalej, czujnie wodząc wzrokiem po uczestnikach imprezy. Tłum półnagich chłopaków przecisnął się korytarzem tuż obok Weroniki, wykrzykując coś, ale nie miało to większego sensu. W kuchni grupka osób grała w rozbieranego pokera. Jeden z graczy zdążył stracić już koszulkę. Dziewczyna w jaskrawoniebieskim bikini siedziała mu na kolanach, na szyi zawieszony miała absurdalny jedwabny krawat. W pokoju muzycznym chłopak siedział na stoliku do kawy, kolega pomagał mu się ogarnąć z zamroczenia alkoholowego.

            Weronika wyszła na patio by zaczerpnąć świeżego powietrza. Zeszła schodami na parter gdzie znajdował się basen. Nigdzie nie widziała Williego, ani kuzynów Gutiérrez. Wyciągała szyję przeszukując wzrokiem basen i jacuzzi, przez chwilę nie zwracała uwagi gdzie idzie i weszła na kogoś.
            - Ała!
            - O mój Boże, przepraszam… - słowa uwięzły jej w gardle. W krótkich spodenkach i z hawajskimi kwiatami na szyi, stał przed nią w pełnej krasie Dick Casablancas.
            Zajęło mu chwilę zanim się odezwał:
            - Hej Ronnie, wiesz? Tutaj bym się Ciebie nigdy nie spodziewał…
            Dziewczyny z którymi siedział Dick zaczęły przyglądać się Weronice z zainteresowaniem. Weronikę zamurowało, w duchu modliła się, żeby Dick nie powiedział niczego głupiego.
            Weronika znała się z Casablancasem od liceum, przez jakiś czas po tym gdy jej ojciec popadł w niełaskę, Dick był jednym z jej największych wrogów i niszczycieli spokoju. Po tym jak zaczęła spotykać się z Loganem, który był najlepszym przyjacielem Dicka, chłopak trochę zszedł z tonu. Po jakimś czasie wytworzył się między nimi pewnego rodzaju pokój, ale Weronika nie była pewna, czy mogłaby go nazwać swoim przyjacielem. Dick był bogaty i beztroski a jego uczuciowość oscylowała gdzieś w okolicach uczuć jakie posiada beton. Jedyne czym przejmował się Dick był surfing, picie i pieprzenie się.
            Innymi słowy, Weronika nie powinna być aż tak zdziwiona, że spotkała go na imprezie organizowanej dla nastolatków przez kartel i to niecały kilometr od jego domu. - Cześć – w końcu wydusiła z siebie cienkim i przerysowanym głosem – czy ta impreza nie jest po prostu wspaniaaaała?
            Dick spojrzał na Weronikę zmieszany jej reakcją.      - Hm, tak? Właśnie dlatego jestem trochę zdziwiony spotykając tutaj Ciebie – przekrzywił głowę.
            - Chodziliśmy razem do liceum. Wy musiałyście być wtedy w hm… nie wiem? Piątej klasie? Wow – powiedział to do otaczających go dziewczyn.  
            Weronika zerknęła na nastolatki, kilka z nich wpatrywało się w nią wściekłym wzrokiem zaznaczając swój teren.
            - Jakby nie było Ronnie, witaj na prywatnej imprezie – szeroko rozłożył ramiona w zapraszającym geście – ja nie jestem aż tak prywatny, jeśli wiesz co mam na myśli – mówił to niby do Weroniki ale nachylił się w stronę jednej z nastolatek. Dziewczyna zachichotała.
            Niewiele myśląc Weronika chwyciła go za ramię i odciągnęła od wianuszka jego wielbicielek. Posłała szybki fałszywy uśmiech w stronę dziewczyn i znowu odwróciła się w stronę Dicka.
            - Wohooo, spokojnie. Wiem, że Logana nie ma już od kilku tygodni ale nie pomogę Ci w tym względzie bez względu na to jak długo go nie będzie – uśmiechnął się głupawo – przyjaciele są dla mnie ważniejsi niż laski. Rozumiesz?
            - Oh zamknij się Dick – rozkazała mu nadal uśmiechając się fałszywie.
            - Jestem w pracy – dodała przez zaciśnięte zęby.
            - Ładny uniform – odparł Dick, Weronika uderzyła go w ramię, żeby się zamknął.
            Z daleka mogło to wyglądać na przekomarzanie się. Dick złapał się teatralnie za ramię i rozmasowywał miejsce w które uderzyła go Weronika.
            - O co Ci chodzi psychopatko? – zapytał ze szczerym rozżaleniem.
            - Posłuchaj! Przez chwilę siedź cicho i daj mi mówić – Weronika mówiła spokojnie jednocześnie przesuwając się coraz dalej od gapiów. Po ich lewej stronie widać było plażę i gwiazdy na niebie mieszające się z czernią oceanu. Gdy weszli w większy cień Weronika sięgnęła do swojej plażowej torby i wyciągnęła telefon.
            - Potrzebuję Twojej pomocy. Widziałeś dzisiaj tego kolesia? – odblokowała ekran telefonu i pokazała go Dickowi. Dick spojrzał z uwagą na zdjęcie, po chwili odpowiedział marszcząc brwi:
            - Ten koleś? Pewnie, że go widziałem. Zawsze kręci się w pobliżu Rico i Eduard.
            - Znasz kuzynów Gutiérrez? - Weronika zamrugała zdziwiona.
            - Tak, poniekąd. Grałem trochę w squasha z Eduardo. Koleś zupełnie nie umie przegrywać, więc przestałem z nim grać – wzruszył ramionami.
            - Ma strasznie wybuchowy temperament. Ostatnim razem gdy z nim wygrałem roztrzaskał swoją rakietę wartą ponad 200 dolarów. Co nie zmienia faktu, że zna się na organizowaniu imprez.
            - Więc Willie Murphy jest jego przyjacielem?
            - Przyjacielem? - Dick prychnął – nie sądzę, wydaje się bardziej chłopcem na posyłki czy czymś takim. Zbiera chętnych na imprezy i tak dalej.
            Weronika zamilkła na chwilę próbując przetworzyć wszystkie informacje. Co jeśli Willie po prostu pracował dla kuzynów Gutiérrez? Co jeśli pozbył się Hayley i Aurory na ich rozkaz? A później próbując zarobić na swojej zbrodni sprzedał naszyjnik Hayley. Nie do końca przebiegłe myślenie ale znowu nie byłby pierwszym mordercą, któremu brakowało trochę inteligencji.
            - Widziałeś go tutaj dzisiaj? – Weronika zapytała Dicka po chwili ciszy.
            - Pewnie – Dick wskazał na taras – siedział gdzieś tam.
            Weronika spojrzała w górę i zobaczyła bezkształtną postać w za dużych spodniach. Jego dready w kolorze ciemnego blondu skakały wokół ramion gdy przechodził przez drzwi prowadzące z tarasu do domu.
            Weronika w końcu puściła ramię Dicka, który ponownie rozmasował miejsce w którym go ścisnęła.
            - Dzięki Dick, muszę uciekać – odeszła od niego kilka kroków po czym odwróciła się i powiedziała: wiesz co Dick?  
            - Tak? – prychnął.
            - Jeśli ktokolwiek się Ciebie zapyta, mam na imię Amber.
            - Skoro tak twierdzisz Rons - Dick zamrugał zdziwiony po czym wzruszył ramionami.
            Weronika odwróciła się ponownie i wspięła się po schodach tak szybko jak pozwalało jej na to jej bikini i wysoki szpilki. Zanim zdążyła dotrzeć do drzwi, Willie zniknął w otchłani domu.
Weronika szukała go w kuchni gdzie gra w rozbieranego pokera szybko przybrała na silę. Chłopak, który jeszcze przed chwilą siedział tylko bez koszulki, teraz miał na sobie jedynie skarpetkę i bokserki. Dziewczyna w krawatem trzymała w zębach papierosa.
            - Widzieliście kolesia w blond dreadach? Przechodził tędy? Gdzie poszedł?
            Dziewczyna wskazała na korytarz prowadzący na front domu.  
            Weronika ponownie przeciskała się przez korytarz i tłum ludzi. Tuż przy drzwiach wyjściowych grupka dzieciaków krzyczała bez składu rzucając się na siebie i próbując zrobić ludzką wieżę. 
            Weronika przez swój niski wzrost nie widziała właściwie nic. W pewnym momencie między ludźmi pojawiła się biała czupryna. Willie wspinał się po schodach na pierwsze piętro.
Zanim Weronice udało się dotrzeć na górę, chłopak znikał za podwójnymi, szerokimi drzwiami na końcu korytarza.
            Gdy w końcu udało jej się dotrzeć pod drzwi, były już zamknięte na klucz. Weronika złączyła usta zastanawiając się co zrobić w takiej sytuacji. Korytarz wypełniony był po brzegi ludźmi ale nikt nie wydawał się być nią zainteresowany, nie chciała, żeby sytuacja się zmieniła. Szczególnie nie Ci faceci – pomyślała patrząc na mężczyzn z poważnym wyrazem twarzy i podejrzanymi wybrzuszeniami pod marynarkami. Kolejni ochroniarze na wypadek gdyby impreza wymknęła się spod kontroli.
            Weronika postanowiła zejść schodami udając pijaną. Na twarzy przykleiła sobie lekko nieprzytomny uśmiech. Zatrzymała się w połowie piętra udając, że próbuje złapać równowagę. Miała tylko jedną szansę na to, żeby jej plan się powiódł i to dosyć naciągany plan. Musiała bardzo starannie wybrać swój cel.
            Zanim dotarło do niej, że ten plan jest ryzykowny specjalnie wpadła na barczystego chłopaka w koszulce zespołu footbolowego z Uniwersytetu Waszyngton.  
            Różnica postur między nimi była aż rażąca. Weronika ledwie sięgała mu do pachy, ale specjalnie wpadając na niego całą swoją siłę skierowała na jego środek ciężkości, żeby nim zachwiać. Zwróciła na siebie jego uwagę, chłopak natychmiast odwrócił się by zobaczyć kto na niego wpadł. Weronika mogła przysiąc, że widziała dym wściekłości wychodzący mu sapkami.
            Jedną z wielu umiejętności Weroniki był płacz na zawołanie. Warga jej zadrżała jakby miała się rozpłakać.
            - On mnie chciał zrzucić ze schodów - szybko wskazała na równie barczystego chłopaka w kucyku, którego koszula ledwie mieściła jego mięśnie.
            Oczy pierwszego mięśniaka zwęziły się we wściekłości, pomógł Weronice wstać i natychmiast ruszył w stronę mięśniaka numer dwa wykrzykując wiązanki przekleństw.
            Muzyka była tak głośna, że Weronika nie była w stanie powiedzieć co właściwie do siebie krzyczeli. Jasne jednak było, że bójka wisi w powietrzu. Obaj zaczęli się popychać aż w końcu zaczęli regularnie się bić.
            Sytuacja rozwinęła się w ciągu kilku sekund. Wszyscy przesunęli się pod ściany korytarza próbując desperacko odsunąć się od epicentrum wydarzeń ale nadal obserwować co się dzieje. Ludzie zaczęli schodzić się z innych pomieszczeń, żeby popatrzeć na walkę dwóch osiłków. Okazało się, że footbolista potrafił nieźle znosić ciosy ale chłopak w kucyku musiał trenować jakieś sporty walki. Jego noga znalazła się tuż na kolanem footbolisty i po chwili obaj leżali na podłodze okładając się raz po razie. Muzyka pomieszała się z piskami i aplauzem zgromadzonego tłumu.
            Weronika prawie usłyszała tupot pięciu ochroniarzy biegnących by rozwiązać sytuację. Już po chwili próbowali rozluźnić tłum i przesunąć gapiów poza korytarz, jednocześnie starając się rozdzielić dwóch walczących ze sobą osiłków. Weronika nie została by popatrzeć, który z nich wygrał.
            Jej nadzieje zostały spełnione, korytarz nad bijącymi się chłopakami opustoszał. Z niektórych pokoi dochodziły ją oczywiste odgłosy ludzi uprawiających seks. Drzwi przez które przeszedł Willie były jednak niestrzeżone. Przycisnęła ucho do jednego ze skrzydeł i zapukała. Gdy była pewna, że nikogo nie ma po drugiej stronie, wyciągnęła z portfela wsuwkę do włosów którą zawsze tam trzymała na takie okazje i zaczęła rozpracowywać zamek.
            Wewnętrzne zamki były zwykle łatwiejsze do otworzenia. Czuła końcówkę zamka przekręcającego się po drugiej stronie drzwi. Po chwili drzwi otworzyły się do wewnątrz pomieszczenia, Weronika weszła i zamknęła je za sobą.
            Stała na początku kolejnego długiego korytarza. Ściany pokryte były ciemną drewnianą boazerią, niektóre fragmenty pomalowano na pawioniebieski kolor. Na stoliku stał wazon jak z obrazów Picasso, wstawiono do niego niesamowitą ilość białych i żółtych róż. Z któregoś z kolejnych pokoi dochodziła ją niska pulsująca muzyka. Zamarła na chwilę próbując skoncentrować się na tym gdzie konkretnie było słychać dźwięki. Nie była w stanie tego stwierdzić.
            Niektóre z pomieszczeń usytuowanych na całej długości korytarza były otwarte na oścież. Poruszając się najciszej jak mogła, zaczęła rozglądać się po tej części domu.
Pierwsze drzwi prowadziły do łazienki wypełnionej błyszczącymi zielonymi powierzchniami. Półki pod zlewem były puste, ale w szafeczce za lustrem znalazła niezły wybór pojemników wypełnionych tabletkami. Dilaudid, Percocet, Oxy i kilka innych, których nie rozpoznała. Oprócz tego znalazła małe pudełeczko pełne białego proszku. Ostrożnie odłożyła wszystko na miejsce i zamknęła drzwiczki.
            Kolejne drzwi prowadziły do małego pokoju, który spokojnie mógłby znaleźć się w posiadłości Playboy’a. Ogromne okrągłe łóżko wypełniało właściwie cały pokój. Czerwone i zielone neonowe światło skakało po ścianach tworząc abstrakcyjne wzory. Pod jedną ze ścian stał mały barek. Przeszła przez drzwi prowadzącego do przyległego pomieszczenia i znalazła w nim ogromną wannę z Jazuzzi wypełnioną po brzegi ciepłą wodą.
            Przez kolejne ogromne drzwi widać było okrągłą bibliotekę na piętrze poniżej. Wbudowane drewniane półki pełne książek, wypełniały całe pomieszczenia. Książki wydawały się być naprawdę wartościowe. Widziała Arystotelesa, Erasmusa, Machiavelliego. Ktoś miał klasyczny gust. Lub miał wystarczająco dużo pieniędzy by móc udawać, że ma taki a nie inny gust. W pomieszczeniu znajdował się też kominek wykonany z niesamowitego kamienia, wszystkie inne meble wykonane były z ciemnego błyszczącego drewna.
            Przemieszczała się szybko ale cicho, szpilki trzymała w jednej dłoni, żeby wydawać jak najmniej dźwięków. Nie zorientowała się skąd płynie muzyka dopóki nie minęła rogu korytarza. Zza połowicznie otwartych drzwi wyraźnie słyszała pulsujący rytm. Krew dudniła w ciele Weroniki, pulsowała w głowie zupełnie nie w rytm basów. Wstrzymała na chwilę oddech i podeszła najciszej jak umiała do drzwi, które prowadziły do swego rodzaju legowiska, kryjówki. Na ścianach wisiały obramowane plakaty filmowe.
Naprzeciwko dużego, wiszącego na ścianie telewizora stała jeszcze większa kanapa. Dwóch mężczyzn siedziało na niej grając w jakąś grę. Byli odwróceni plecami do Weroniki. Jeden z nich miał krótkie, ciemne włosy. Drugi miał na głowie busz blond dreadów.
Ciemnowłosy mężczyzna pochylił się na moment. Zapach marihuany wypełnił całe pomieszczenie. Słyszała ten charakterystyczny dźwięk zaciągnięcia się.
            - Nie narzekam serio - powiedział to Willie Murphy. Mówił szybko, urywając końcówki słów jakby się śpieszył. Nie odwracał wzroku od ekranu telewizora z
dużą uwagą grając w grę i zabijając wyimaginowanych przeciwników.
            - Jesteście dla mnie jak rodzina, wiesz to, prawda? Mam na myśli, że o cokolwiek mnie poprosicie, cokolwiek będziecie chcieli żebym dla Was zrobił. Zrobię to.
Obserwowała jak Rico Gutierrez Ortega oparł się plecami o kanapę i głośno wypuścił powietrze.
            - Czy ktoś Ci kiedyś mówił, że za dużo paplesz? - odezwał się po chwili do Williego.
Serce dudniło Weronice w gardle, wycofała się cicho zza drzwi pomieszczenia. Trzęsącymi się dłońmi wyjęła telefon, zakrywając i wyciszając głośnik zbielałymi palcami wybrała numer do Szeryfa Lamba.
            Usłyszała sygnał już sześć razy. Ze zdenerwowania ścisnęła telefon jeszcze mocniej. Zastanawiała się czy Lamb specjalnie nie odbierał połączenia od niej widząc kto dzwoni. Nie chciała po prostu zadzwonić na policję, nie miała tak naprawdę czego zgłosić. Za długo zajęłoby jej przekonywanie dyspozytora, że jej telefon ma związek z zaginionymi dziewczynami. Miała się już poddać gdy Lamb nagle odebrał:
            - Co jest? - ton głosu miał lekceważący.
            Weronika zamknęła oczy dziękując czemukolwiek co skłoniło Lamba do odebrania jej telefonu.
            - Lamb, z tej strony Weronika Mars. Dzisiejszego popołudnia natknęłam się na pewien trop. Znalazłam nagranie z kamery na którym widać podejrzanego sprzedającego w lombardzie biżuterię Hayley Dewalt dwa dni po jej zaginięciu. Nazywa się William Murphy - Mac może przekazać Ci więcej szczegółów. Ja jestem teraz w posiadłości kuzynów Gutierrez na Manzanita Road. William jest tutaj w jednym z ukrytych pokoi, gra w gry wideo z Federico.
               Przez chwilę słyszała po drugiej stronie słuchawki tylko głuchą ciszę. Z kryjówki Williama nadal wydobywały się dźwięki gry. Obaj mężczyźni zaśmiali się głośno. Weronika czekała na odpowiedź Lamba.
            - Więc chcesz żebym włamał się do prywatnej posiadłości bez nakazu tylko dlatego, że ktoś mógł, lub nie, ukraść naszyjnik? Oszalałaś Mars.
Weronika ścisnęła telefon jeszcze mocniej.
            - Trwa tutaj, pod nami, ogromna impreza. Naliczyłam co najmniej 50 różnych złamanych paragrafów. Masz więcej powodów żeby tu wejść niż potrzebujesz.
            - Skąd Ty w ogóle wiesz, że to naszyjnik Hayley? Jak ty…
            - Lamb, to jest Twoja szansa - Weronika przerwała mu i wysyczała wściekle odpowiedź - jestem w stanie udowodnić, że to właśnie William Murphy miał w swoim posiadaniu naszyjnik zaginionej dziewczyny. Chcesz żeby ta szansa prześlizgnęła Ci się przez palce? Czy chcesz być tym super bohaterem, który łapie złych przestępców? Nie wiem jak długo on tutaj będzie. Musisz się pośpieszyć.
            Lamb milczał.
            - Dobra, trzymaj na nim oko. Zbieram się - odpowiedział po chwili i się rozłączył.
Weronika znowu przeszła za róg korytarza. Willie cały czas mówił do Frederico.
            - Masz czasami wrażenie, że ziemia kontaktuje się z obcymi? Może jesteśmy dla nich tylko wielkim rezerwatem którym się bawią i opiekują? Może po prostu co jakiś czas przylatują i sprawdzają co u nas, czy mamy wystarczająco dużo jedzenia, czy się nie wybijamy na wzajem? Widziałem program na Discovery o ludziach, którzy twierdzą, że byli porwani i przetrzymywani przez obcych. Może dla nich anal jest swego rodzaju marką? Znaczą tak ludzi jako swoich?
Rico zaśmiał się gardłowo. Jeden z żołnierzy na ekranie eksplodował i zniknął pod krwawą kurtyną. Połowa ekranu zaczerniła się i pojawił się ogromny czerwony napis "Gra skończona". Żaden z nich nie odłożył kontrolera do gry, obaj wydawali się myśleć, że to oni wygrali a siedzący obok przegrał
            Minęła dłuższa chwila, Weronika nadal stała pod drzwiami obserwując ich zachowanie. Miała nadzieję, że będą kontynuować swoją paplaninię i w końcu powiedzą coś o zaginionych dziewczynach. Lada moment spodziewała się też usłyszeć policyjne syreny. Willie i Rico nadal z zaangażowaniem grali przyciskając z prędkością światła guziki na padach i pokrzykując do siebie wzajemnie.
            - Zmiotłem Cię z powierzchni ziemi dzieciaku! - wydarł się nagle Rico.
            - Pad mi nie działał. Zaciął się czy coś - odpowiedział mu Willie.
            - Jasne, jasne - na ekranie widać było kolejny wybuch - kurde chłopie, ciągle myślę o tej Portorykance w różowym bikini.
            - Tej z ogromnymi balonami?
            - Nie, tej z kolczykiem w pępku. Słodki kociak.
Willie zaczął się śmiać tak bardzo, że śmiech przerodził się w kasłanie.
            - Człowieku, nazwała Cię kretynem. Nie sądzę, żebyś podobał się jej aż tak. Poza tym jest tutaj z jakimś tuzinem koleżanek, nie ma szans, żebyśmy dorwali ją samą.
            - Nie. Zrobimy po prostu inaczej. Pójdziemy do garażu po ferrari. Wyjedziemy nim na patio z głośno włączoną muzyką. Laski będą się do nas lepić jak pszczoły do miodu - Rico podniósł z tryumfem swój pad - a potem weźmiemy je do Taco Bell.
            - Taco Bell? Tam przecież śmierdzi żarciem. Dlaczego chciałbyś je wziąć akurat do Taco Bell?
            - Lubię ich jedzenie - Rico wzruszył ramionami.
            - No tak, faktycznie jest pyszne - Willie się rozmarzył.
            Rico chciał podnieść się z kanapy ale nie udało mu się i upadł z powrotem śmiejąc się.
            O kurde, zaraz się przemieszczą - pomyślała Weronika.
            Willie zaczął pomagać Rico wstać z kanapy. Niezbyt szybko czy sprawnie ale bez żadnych wątpliwości, zaczęli się przemieszczać. Weronika musiała zacząć się zbierać.
            Zrobiła kilka kroków w tył, odwróciła się w stronę z której przyszła. Miała jeszcze chwilę na schowanie się w jednym z pustych pokoi. Ominęła róg i popchnęła drzwi do biblioteki i… weszła prosto na Eduardo.


ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

             Krótki, piskliwy okrzyk wydobył się z gardła Weroniki zanim zdążyła się opanować. Eduardo złapał ją za ramię i boleśnie wbił jej palce w skórę. Pociągnął ją za sobą w głąb biblioteki.
             - Jak Ty się tu kurwa dostałaś? - ślina rozpryskiwała się na wszystkie strony gdy mówił. Weronika instynktownie chciała wyrwać ramie ale Eduardo miał ją w żelaznym uścisku.
             Na korytarzu słychać było czyjeś kroki. Rico wpadł do pomieszczenia, Willie tuż za nim.
             - Co się dzieje? - Rico zatrzymał się w pół kroku i patrzył się w osłupieniu. Willie zbladł, oczy miał szeroko otwarte. Eduardo potrząsnął mocno Weroniką. Po raz kolejny jęknęła, oddech miała płytki.
             - Ta mała dziwka zwiedzała sobie część domu w której nie powinno jej być. - Eduardo wypluwał agresywnie słowa.
             - Co do kurwy, Rico? To jedna z Twoich? Nie możesz pozwalać ludziom łazić po tej części domu – wciągnął mocno powietrze.
             Rozszerzone źrenice, cieknący nos, mnóstwo śliny w ustach, ktoś używa produktów zapewnianych miastu przez własną rodzinę. Oczy Weroniki spoczęły na zegarze wiszącym nad kominkiem. Brzydkie cherubinki patrzyły sobie w oczy. Było ledwie wpół do jedenastej, prawie piętnaście minut odkąd dzwoniła do Lamba.
             - To nie ja, nigdy nie widziałem tej laski – Rico podniósł ręce w obronnym geście – Pamiętałbym.
             - Eduardo mam wrażenie, że ją to boli – Willie wskazał dłonią na ściśnięte ramie Weroniki – może ją puść?
             - Zamknij się kurwa – Eduardo prychnął i spojrzał na Weronikę, przybliżył się do niej jeszcze bardziej, tak, że ich ciała dzieliło tylko kilka centymetrów. Zniknął romantyczny Eduardo którego Weronika poznała na poprzedniej imprezie. Teraz był napięty i agresywny. Żyły na szyi i rękach miał napięte do granic możliwości, włosy na głowie miał w nieładzie po ciągłym przeczesywaniu ich palcami. Dodając do tego jego gniew płonący w oczach, wyglądał na szalonego.
             Weronika poczuła jak łzy napływają jej do oczu, nie starała się ich powstrzymywać. Chciała wyglądać najbardziej bezbronnie jak była w stanie.
             - Nie pamiętasz mnie? Rozmawialiśmy przy basenie podczas ostatniej imprezy. Mieliśmy iść na spacer wzdłuż plaży, ale byłam tutaj z moim chłopakiem. Przyszłam dzisiaj, żeby Cię znaleźć, nie chciałam zrobić nic złego.
             - Masz mnie za debila? Dla kogo pracujesz?!
             Weronika spojrzała przelotnie na Williego i Rico. Nie wiedziała co chciała zobaczyć w ich oczach czy sympatię czy chociażby irytację. W zamian Willie patrzył się gdzieś w dal, jego małe królicze oczy błąkały się po ścianach pokoju. Jak gdyby w grzeczny sposób chciał dać znać Eduardo, że on nie chce mieć nic wspólnego z tą sytuacją. Rico dla odmiany uśmiechał się głupawo. Wyglądał jakby miał nadzieję na jakąś nagrodę.
             - Naprawdę przepraszam – wyszeptała Weronika. Na chwilę przestała widzieć wyraźnie, po czym łza spłynęła jej po policzku. Starała się stać w jak największym bezruchu, skupiała się najmocniej jak mogła nad sytuacją.
             - Nie chciałam zrobić nic złego. Proszę, po prostu mnie wypuść, wrócę na imprezę. Nie będę Cię niepokoiła. Jeśli chcesz wyjdę i już nigdy mnie nie zobaczysz.
             - Ej to się wydaje serio spoko pomysłem – Willie bujał się z pięt na palce.
             - Niczego złego przecież nie zrobiła, wyprowadźmy ją i tyle.
             - Wyjdź Willie – Rico w końcu się odezwał, jego głos był niski i spokojny – potrzebujemy trochę prywatności.
             Willie oblizał nerwowo usta i przetarł dłonią spocone czoło.
             - Jasne Rico. Ja tylko... Po prostu wrócę na imprezę, ok? - ruszył w stronę drzwi, początkowo bardzo powoli jak gdyby nie chciał opuszczać pomieszczenia. Po chwili zniknął w otchłaniach korytarza. Weronika słyszała w oddali otwierające i zamykające się drzwi. I tak po prostu nagle została sama z kuzynami Gutierrez.
             Rico odwrócił się i zamknął podwójne drzwi biblioteki. Zamek kliknął lekko. Eduardo stał bez ruchu, wpatrywał się w Weronikę nadal trzymając ją mocno za ramie.
             - Nie jestem pewna co zrobiłam źle – wypiszczała Weronika – Drzwi były otwarte, po prostu weszłam i rozejrzałam się po tej części domu.
             - Drzwi nie były otwarte, słońce.
             Eduardo nagle puścił jej rękę. Weronika cofnęła się o kilka kroków, rozmasowując miejsce w którym ją ściskał. Wilczy uśmiech pojawił się na jego twarzy, dokładnie ten sam który widziała podczas ich poprzedniego spotkania. Za pierwszym razem czuła się na celowniku, tym razem czuła się również zaszczuta.
             - Drzwi nie były otwarte i wszyscy dobrze o tym wiemy. Więc może po prostu skończ pieprzyć? - ostatnie słowo wykrzyczał jednocześnie zrzucając rząd książek z jednej z półek.
             Rico obszedł książki cały czas wpatrując się w Weronikę z głupim uśmieszkiem na twarzy.
             Weronika z rękoma za plecami przesunęła się o kolejny krok do tyłu, na plecach poczuła jedną z półek pełną książek. Próbowała dłońmi znaleźć cokolwiek co mogłoby posłużyć jej jako broń ale były tam tylko książki.
             - Kto. Cię. Przysłał? - Eduardo był na skraju furii. Ruszył w stronę Weroniki z zaciętym wyrazem twarzy. Dziewczyna odskoczyła i potknęła się o leżące na podłodze książki.
             - Nie mam pojęcia o czym mówisz – zapłakała. Patrzyła to na jednego to na drugiego prawdziwie zmieszana. Czy wiedzieli, że jest prywatnym detektywem? Czy podejrzewali, że może być z policji?
             - Ona nie podda się łatwo Eddie – wtrącił się ze swoim uśmieszkiem Rico – ale z pewnością będzie zabawnie.
             Gdy spojrzała na Eduardo ten sięgał ze swoje plecy, grzebał w czymś, czego nie była w stanie zobaczyć. Chwilę później serce zabiło jej boleśnie w piersi.
             Miał nóż.
             - Z kim tu przyszłaś? Sonoras? Zetas? - Eduardo bawił się ostrzem, światło odbijało się w nim bajecznie. Nóż miał około piętnastu centymetrów, Rico trzymał go w gotowości.
             Weronika wpatrywała się w niego przerażona, mózg działał jej na najwyższych obrotach. Myślał, że przyszła im zrobić krzywdę? Że jest kimś z wrogiego kartelu? To szalone. Zdecydowanie i bezdyskusyjnie szalone, ale Eduardo był śmiertelnie poważny. W Weronice zaczęło rosnąć ściskające uczucie paniki, naciskało na płuca i serce.
             - Nie jestem tu z nikim – wyszeptała. W głowie obliczała jak duża jest biblioteka. Rico i Eduardo stali blisko niej, każdy zasłaniając jej drogę ucieczki. Za nią znajdowała się półko z książkami, naprzeciwko niej tworzyła się jednak wolna szczelina między braćmi, którą mogło udać jej się prześlizgnąć. Ale jak dobrze radzi sobie z nożem Rico? Trzymał go w sposób jednoznacznie określający obeznanie z tematem. Nie była pewna czy udałoby jej się uciec chociaż do drzwi.
             - Zawsze tak mówicie – odpowiedział jej Rico. Cały czas uśmiechał się przerażająco. On wie, że nie jestem z kartelu – do Weroniki nagle dotarło. On tylko nakręca Eduardo na tę myśl, dla niego to zabawne. Ta myśl nie sprawiła, że poczuła się chociaż odrobinę lepiej.
             - Wiemy, że od jakiegoś czasu jesteście w mieście – źrenice Eduardo były tak szerokie, że Weronika widziała odbijający się w nich pokój. Wierzchem prawej dłoni przetarł nos.
             - Obserwujecie, czekacie na okazję. Liczycie na szansę przekazania wiadomości do El Oso.
             Weronika zastanawiała się przez moment czy to właśnie stało się z Hayley i Aurorze. Niczego nie odkryły ale czy nie padły ofiarami paranoi Eduardo i miłości Rico do świeżej krwi? Zrobiła krok w bok i uderzyła w ciężki słupek ze słownikami.
             - Nie mam pojęcia o czym mówisz.
             - Przestań kłamać! - głos Eduardo miał w sobie jeszcze więcej furii.
Widziała jak mięśnie w jego nogach napinają się gdy ruszył w jej stronę. W ułamku sekundy podjęła decyzję i rzuciła się w stronę swojej jedynej drogi ucieczki. Nie zdążyła przeskoczyć leżących na podłodze książek, czyjaś pięść dosięgnęła jej włosów. Ktoś rzucił nią o twardą klatkę piersiową. Nóż zatrzymał się tuż przed jej gardłem.
             - Powiedz kto Cię przysłał – czuła gorący oddech Eduardo na swoim policzku.
             - Nikt! - paliła ją skóra głowy. Próbowała wyrwać się z uścisku Eduardo ale trzymał ją mocno w miejscu.
             Czuła ostrze noża wbijające się w jej skórę. Cienka strużka krwi popłynęła po jej szyi.
             - Powiedz mi! - krzyknął jeszcze raz Eduardo.
             Weronika nie odpowiedziała. Zamknęła oczy i czekała na ból.
             W tym momencie w pokoju nagle zrobiło się głośno. Nagle otworzyły się dwuskrzydłowe drzwi. Do pokoju wpadło kilka dziewczyn śmiejąc się i trącając wzajemnie. Na ich czele był Willie Murphy, wyglądał jakby prowadził za sobą orkiestrę gdy pokazywał grupce gdzie mają iść. Absurdalnie, jednym z ryczących gości był Dick Casablancas z plastikowym kubkiem w dłoni. Muzyka przedarła się przez długi korytarz i zabrzmiała w bibliotece.
             - Tędy moi drodzy, tutaj mamy więcej szampana – Willie otworzył butelkę z głośnym hukiem. Grupa za nim krzyczała z radości.
            - Rico patrz kogo Ci znalazłem. Selena jest totalnie zainteresowana naszym planem z Taco Bell – Willie wskazał ciemnowłosą dziewczynę w różowym bikini.
            Eduardo rozluźnił trochę dłonie zaciśnięte na Weronice, schował nóż z widoku nowych gości. W sekundzie w której Eduardo ją uwolnił rzuciła się w stronę Dicka.
            - Dick kochanie, gdzie byłeś? Szukałam Cię wszędzie!
            Dick instynktownie próbował zrobić krok w tył ale Weronika zdążyła już go złapać, objęła ramionami jego szyję i przyciągnęła do siebie. Całowała go po całej twarzy i szyi, gdy zbliżyła swoje usta do jego ust widziała w jego błękitnych oczach przerażenie.
            Eduardo jednak w ogóle nie zwracał uwagi na nią i Dicka. Obserwował tylko i wyłącznie Williego.
            Weronika przesunęła wzrokiem po twarzy Williego. Oczy miał szeroko otwarte, ręce trzęsły mu się tak bardzo, że ledwo mógł nalać szampana do kolejnego kieliszka.
Wyglądał na prawie tak przerażonego jak była Weronika.
            Kilku ochroniarzy wpadło do biblioteki próbując nieudolnie zgarnąć całą gromadkę z powrotem do głównego holu. Dziewczyny zdążyły już zaczął się wspinać po antycznych krzesłach, ruszając biodrami w takt muzyki dobiegającej z głównej części dom. Nie wiadomo skąd w pokoju nagle pojawiła się dmuchana plażowa piłka wędrująca nad głowami zgromadzonych, odbijająca się od nich. Rico zdążył już zapomnieć o całej sytuacji i zaczął zagadywać zgromadzone nastolatki.
            Kolejny rodzaj hałasu przelał się przez pomieszczenie.
            - Uwaga, uwaga. Proszę o natychmiastową ewakuację posiadłości. To jest rozkaz. Powtarzam: to jest rozkaz.
            Dźwięk syren i megafonów. Policja.
            Rozpętało się piekło. Wszyscy zgromadzeni na imprezie zaczęli się przemieszczać, część z nich biegła prosto do drzwi wyjściowych, część stała w szoku i z niedowierzaniem na twarzach. Zdezorientowany Dick wypuścił Weronikę z objęć. Weronika widziała Eduardo wycofującego się z podniesionymi rękoma i rezygnacją wypisaną na twarzy. Rico zawył niezadowolony, że przerwano mu łatwy podryw.
            Dla odmiany Willie Murphy zareagował paniką godną człowieka ściganego przez pół życia. Pobiegł w stronę drzwi jak w szale. Ominął zwinnie jednego z policjantów tylko po to żeby znaleźć się w zasięgu kolejnego z mundurowych. Otoczony Willie zachowywał się jak zwierzę, oczy skakały mu w każdą stronę. Po chwili Weronika zobaczyła znajome światło paralizatora. Willie twardo uderzył o podłogę.
            Nagle w zasięgu wzroku Weroniki pojawił się Lamb. W ręku trzymał megafon. Jego głos boleśnie roznosił się po bibliotece, odbijając się echem od wypolerowanych mebli. Kilkoro z pozostałych studentów zatkało uszy próbując choć trochę uciec od przeszywającego dźwięku.
            - Opuśćcie ten pokój. Wychodźcie ludzie, to Wasze ostatnie ostrzeżenie zanim wpuścimy tu gaz łzawiący. Wychodźcie na przedni trawnik gdzie spotkacie naszych wspaniałych funkcjonariusz. Oni się Wami zajmą. No już.
            Kilka metrów dalej jeden z policjantów skuwał właśnie Williego w kajdanki.
            - Willie Murphy jesteś aresztowany. Masz prawo do zachowania milczenia. Jeśli zrezygnujesz z tego prawa, wszystko, co od tej pory powiesz, może zostać użyte w sądzie przeciwko Tobie. Masz prawo do adwokata i do jego obecności podczas przesłuchania. Jeśli nie stać się na prawnika, przysługuję Ci obrońca z urzędu. Rozumiesz co właśnie Ci powiedziałem?
            Lamb oderwał megafon od swoich ust, nachylił się by porozmawiać z Eduardo, który przytakiwał powoli na to co mówił do niego szeryf. Nagle Weronika poczuła złość wypełniającą ją po koniuszki palców. Oczy jej błyszczały z wściekłości. Lamb zmrużył oczy widząc, że Weronika go obserwuje.
            - Mars jak zwykle w centrum wydarzeń. Powinnaś poczekać na nas, zajęlibyśmy się tym sami.
            - Ten dupek przystawił mi nóż do gardła Lamb! Chcę wnieść oskarżenie - Weronika wyciągnęła palec wskazujący w stronę Eduardo.
            - Chodź Mars, to musiała być dla Ciebie szalona noc. Nie mów niczego czego mogłabyś później żałować - Lamb spojrzał przelotnie na Eduardo, po chwili położył dłoń na plecach Weroniki i po ojcowsku wyprowadził ją z pokoju.
            - Żartujesz sobie ze mnie? On mnie zaatakował! Chociaż raz zrób to co do Ciebie należy i go aresztuj! - strząsnęła jego dłoń ze swojego ramienia.
            Eduardo szybko przemierzył kilka dzielących ich metrów i podszedł do Lamba i Weroniki.
            - Szeryfie, zrobiłem dokładnie to co mówi ta dziewczyna. Powiedziałeś Mars? Przesadziłem, znalazłem ją w jednym z moich prywatnych pokoi, myślałem, że jest intruzem. Nie wiedziałem, że jest Twoją znajomą.
            Weronika otworzyła usta ze zdziwieniem, Lamb tylko uśmiechnął się głupawo.
            - Mówiłem Ci, żebyś nie chodziła po cudzych domach i węszyła, słonko. Do diabła! Wiesz, że mógłbym Cię teraz aresztować za wtargnięcie na prywatny teren? Wiesz o tym?
            - Nie ma takiej potrzeby – wtrącił się słodko Eduardo – to był zwykły przypadek.
            Weronika wpatrywała się w osłupieniu na Lamba i Eduardo. Stali teraz blisko siebie, rozmawiali przyciszonymi głosami o Williem Murphym. Willie Murphy rzucony prasie jak wilkom na pożarcie zdejmie media z pleców Lamba. Policja nie tylko nie zrobiła nic by go odnaleźć, udało im się też nie wkurzyć kartelu.
            Weronika odetchnęła, przełknęła porażkę. Emocje, strach – uderzyło ją to dość mocno. Zawiązało jej supeł wokół żołądka. Nie mówiła już nic więcej, pozwoliła odprowadzić się jednemu z policjantów przed dom, na świeże powietrze.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

            - Posłuchaj, mówię, że czuję się dobrze. Nie potrzebuję nic na uspokojenie.
            Była prawie trzecia nad ranem, Weronika siedziała na brzegu szpitalnego łóżka. Okryła się kocem, miała na sobie o trzy rozmiary za duże szpitalne ubrania. Nadal była w bikini gdy dotarła na izbę przyjęć półtorej godziny wcześniej. Teraz unosiła w obronnym geście dłonie próbując powstrzymać pielęgniarza wciskającego jej kubeczek z tabletkami. Niechcący udało jej się wytrącić kubek z jego ręki. Dwie niebieskie tabletki poturlały się po linoleum. 
            Pielęgniarz – niski, okrągły mężczyzna w okularach spojrzał na nią z wyrazem twarzy mówiącym a nie mówiłem.
             - Nie potrzebujesz, co? Pomijając fakt, że trzęsiesz się jak liść. - Odwrócił się by wziąć kolejne dwie tabletki.
            Jeszcze w posiadłości ratownik medyczny spojrzał na jej ranę na szyi i naciskał na natychmiastowe wzięcie jej karetką do szpitala Neptun General. Tuż po tym jak lekarz przemył krew wokół rany okazało się, że sama rana jest płytkim, trzycentymetrowym skaleczeniem. Woleli jednak potrzymać ją chociaż kilka godzin na obserwacji, żeby upewnić się, że nie jest w szoku.
             - Przepraszam – wymamrotała Weronika patrząc na tabletki leżące na podłodze – mój przyjaciel zaraz po mnie przyjedzie. Wtedy będzie naprawdę w porządku.
            Po drugiej stronie kurtyny osłaniającej jej łóżko usłyszała kogoś wymiotującego do kosza na śmieci. Ostry dyżur przepełniony był nastolatkami o szarych twarzach, większość z nich zatruła się alkoholem. Pielęgniarz westchnął głęboko i spojrzał na nią po raz ostatni swoim pielęgniarskim spojrzeniem. Weronika owinęła się mocniej kocem, ulżyło jej, że w końcu została sama.
            Mężczyzna miał rację, nie było jej po prostu zimno. Trzęsła się od nadmiaru adrenaliny, która skumulowała się w jej organizmie podczas ostatnich kilku godzin. Bolało ją też ramie za które ściskał ją Eduardo. Całe ciało miała lekko obolałe od szamotaniny. No i wisienka na torcie – rana na szyi. Od momentu w którym poczuła ostrze na swojej skórze, rana nie przestała jej piec. Najbardziej powierzchowna z jej ran ale czuła ją najmocniej.
            Nie chciała brać żadnych leków, bała się, że otępiły by jej zmysły. Nie mogła sobie na to pozwolić.
             - Pani Mars? Pani przyjaciel przyjechał, czeka w poczekalni - kurtyna z jej łóżka została przesunięta przez kolejną pielęgniarkę.
             - Dziękuję bardzo - Weronika zeskoczyła z łóżka.
            Wallace czekał na nią w mocno oświetlonej zielonej poczekalni, miał na sobie za duże spodnie dresowe i t-shirt. Co oczywiste, dzwoniąc do niego wybudziła go ze snu, rozmawiał z nią lekko nieprzytomny ale teraz jego ciepłe brązowe oczy patrzyły na nią czujnie. Gdy weszła do poczekalni udawał, że czyta jedną z informacji powieszoną na tablicy ogłoszeń. Gdy tylko zauważył Weronikę posłał jej zaniepokojone spojrzenie, zawiesił wzrok na jej szpitalnym ubraniu, potarganych włosach i ranie na szyi.
            Weronika zatrzymała się na chwilę w drzwiach. Po chwili, nie wiadomo dlaczego warga zaczęła jej drżeć a łzy wypłynęły jej z oczu strumieniem.
            Ten płacz był nagły, nic go nie zapowiedziało, skończyła płakać tak samo szybko jak zaczęła. Wallace przytulił ją do siebie, stali w poczekalni jeszcze przez chwilę. Chłopak nie odzywał się do niej ani słowem, głaskał ją tylko po ramieniu. Ostatecznie Weronika przetarła oczy wierzchem dłoni zawstydzona, nie była w stanie wypowiedzieć słowa.
             - Chodźmy stąd, dobrze? - zaczęła śmiać się lekko histerycznie.
             - Jasne – Wallace ścisnął jej lekko ramię i ruszyli do wyjścia.
            Mimo, że była już 3 nad ranem, ulice nadal były pełne ludzi i samochodów. Większość barów przedłużała godziny otwarcia podczas przerwy wiosennej. Minął ich ambulans jadący w stronę szpitala. Weronika oparła głowę o zagłówek fotela i spojrzała z ukosa na Wallace.
             - Dziękuję, że po mnie przyjechałeś. Mój tata nie ma jeszcze pozwolenia na prowadzenie samochodu.
             - Nie ma problemu – odpowiedział jej Wallace – zamierzasz mi powiedzieć co tak właściwie się stało?
            Widziała jak bielały mu kostki od mocnego ściskania kierownicy gdy opowiadała mu wydarzenia tej nocy. Jak opowiadała mu o tym, że poszła na imprezę znaleźć Williego Murphiego, jak Eduardo przyłapał ja na węszeniu w prywatnej części domu, jak kuzyni otoczyli ją i tylko parada Murphiego uratowała sytuację. 
             - Wiesz, że nie musiałaś wracać tam sama – słyszała w głosie Wallace powściągliwy gniew – poszedłbym tam z Tobą.
             - Nie. Próbowałbyś mnie odsunąć od tego pomysłu. Prawdopodobnie mądrymi argumentami - Weronika uśmiechnęła się.
             - Wallace, musiałam skorzystać z okazji i znaleźć Murphiego. Po prostu musiałam – jej ręka bezwiednie powędrowała w stronę blizny na szyi.
             - Ty zawsze musisz, co nie? - posłał jej krótkie spojrzenie.
             - Weronika zrozum, że nie jestem obrażony. Jestem po prostu przerażony, że któregoś dnia siła nie do powstrzymania spotka się z niezachwianym obiektem.
             - Czekaj, którym jestem ja? - zaśmiała się – Albo nie, lepiej mi nie odpowiadaj.
            Wallace prychnął.
             - Okej, więc znalazłaś Murphiego. Myślisz, że to zrobił? Że przez niego zaginęły dziewczyny?
             - Teraz już sama nie wiem. Weszłam na tę imprezę będąc pewną, że to on stał za tymi zniknięciami. Ale musiałbyś zobaczyć jego minę gdy Eduardo mnie złapał. Był przerażony. A później wmaszerował do pokoju z Dickiem i całą gromadką ludzi, czym prawdopodobnie uratował mi życie – Weronika mówiąc to wpatrywała się w migający za oknem krajobraz.
            - Tak, ale miał naszyjnik, co nie? Musiał być w to jakoś zaangażowany- Wallace spojrzał przelotnie na Weronikę i ponownie skupił wzrok na drodze.
            Miał rację ale Weronika nie mogła pozbyć się wrażenia, że coś do siebie nie pasowało. Willie Murphy nie wyglądał na człowieka, który byłby w stanie znieść przemoc, tym bardziej nie mógł jej lubić. No i wrócił do biblioteki, mimo strachu przed Eduardo. Wrócił by ocalić ją z rąk kuzynów Gutierrez.
             - Może Murphy tylko po nich sprząta – Weronika myślała na głos – może Eduardo albo Rico, albo obaj, zabili Hayley i Aurorę. Może dlatego, że zobaczyły coś czego nie powinny a może dlatego, że po prostu lubią zabijać. A może Eduardo założył, że każdy kto kręci się po prywatnej części domu czyha na jego życie? Może po prostu dzwonią do Murphiego żeby posprzątał i pozbył się ciał. Może zobaczył naszyjnik i nie mógł się powstrzymać? W sumie to nie ma znaczenia Lamb i tak go ukrzyżuje. Willie jest łatwym celem, ma na swoim koncie różne przewinienia.
            Wallace milczał.
             - Więc myślisz, że dziewczyny nie żyją? - odezwał się po dłuższej chwili.
            Weronika nie odpowiedziała. Świeża rana na szyi nagle zabolała ją jakby mocniej. Nie mogła być niczego pewna jeśli chodziło o los dziewczyn, ale po tym czego doświadczyła dosłownie kilka godzin wcześniej, zgasła w niej ostatnia iskierka nadziei na znalezienie ich całych i zdrowych.
            Skręcili w lewo na osiedle Weroniki. Tutaj było spokojniej, w oknach domów nie świeciły się światła, wszyscy spali. Gdzieś w oddali było słychać szczekanie psa.
Wallace zaparkował przed garażem. Do Weroniki nagle dotarło, że w najbliższym czasie będzie musiała wytłumaczyć Ketihowi co się stało. To będzie koszmar. Dzięki Bogu za wojsko, przynajmniej Loganowi nie będę musiała mówić teraz. Ostatnią rzeczą jakiej potrzebuje jest bójka mojego chłopaka z przywódcą kartelu.
             - Chcesz, żebym z Tobą wszedł do środka? - Wallace odwrócił się w stronę Weroniki, która potrząsnęła przecząco głową.
             - Nie, nie chcę obudzić taty. Wszystko w porządku, zadzwonię do Ciebie jutro o jakiejś normalnej porze – uścisnęła go w ramię.
             - Zawsze wszystko jest w porządku – uśmiechnęła się lekko, widząc jednak, że Wallace nie wierzy w jej słowa, uścisnęła go mocno.
             - Wallace jeszcze raz dziękuję za wszystko.
            Wyskoczyła z samochodu i ruszyła w stronę schodów do domu. Wallace poczekał aż przeszła przez drzwi i ruszył samochodem w drogę powrotną.
            Po raz milionowy odkąd go poznała, Weronika poczuła ulgę i ogromną wdzięczność do losu, że jej go zesłał jako przyjaciela. Wiedziała, że Wallace nie będzie więcej wypominał jej tej sytuacji, wiedziała, że nie będzie wyciągał pochopnych wniosków. Nie miała wokół siebie wielu osób, które wierzyły, że jest równocześnie bezbronna ale i silna. 

[całość w wersji pdf: http://chomikuj.pl/weronika.mars]




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz