Veronica Mars: The Thousand-Dollar Tan Line
/// polskie tłumaczenie ///


czwartek, 26 maja 2016

Rozdział szesnasty



            Nigdy nie zgadniesz kogo dzisiaj spotkałam.
            Kilka godzin później Weronika siedziała w swoim biurze i wpatrywała się w ekran komputera. Kursor migał rytmicznie, odwieczna oda do pustej kartki. Nawet jeśli miała tysiące rzeczy do przekazania, nie mogła zdecydować co napisać dalej.
            Miała dużo pracy. Ceną było nie tylko życie dwóch młodych dziewczyn ale też jej kariera. A i tak miała ochotę skupić się na jednym. Na rozmowie z osobą, która aktualnie była poza jej zasięgiem.
            W Neptun, w Kalifornii było lekko po szesnastej co oznaczało, że na statku Harry Truman była 2 nad ranem. Umówili się na randkę przez skype na pół godziny wcześniej ale Logan się nie pojawił. Czasami tak się zdarzało. Jeśli miał nagłe wezwanie nie zawsze miał czas żeby ją o tym poinformować. Weronika próbowała o tym nie myśleć, próbowała myśleć pozytywnie ale część niej zawsze przez kilka sekund powtarzała jej:On może już nie żyć.   
            Wiedziała, że to głupie myślenie ale nie mogła nic na to poradzić.
            Może już widziałeś w wiadomościach – nie wiem czy macie CNN na statku? Trish Turley wałkowała ten temat na wszystkie sposoby. Zaginęła kolejna dziewczyna, a ponieważ świat mnie nienawidzi: macochą tej dziewczyny jest Lianne.
            Popołudniowe słońce przedostało się przez rolety rzucając cień na biurko Weroniki. Oparła się mocniej o fotel i wpatrywała w sufit, analizowała sytuacje, które zdarzyły się przez ostatnie godziny. Wszystko wydawało się zbyt skomplikowane i właściwie niemożliwe do opisania w mailu – dziwne uczucie spotkania ponownie jej matki, targające Weroniką sprzeczne emocje. Odkrycie, że ma młodszego brata.
            Opowiem Ci wszystko jak tylko będziemy mieli szansę porozmawiać na Skype. Jesteś wolny w poniedziałek rano (moja niedziela wieczór)? Daj mi znać a będę na Ciebie czekała.       
            Nacisnęła „wyślij” i zamknęła laptopa.
            To było oczywiste, że zaginięcie obu dziewczyn miało ze sobą związek. Fereico Gutiérrez Ortega flirtował z nimi obiema tuż przed ich zaginięciem. Ale co z nimi zrobił? Co mogło sprawić, że porwał lub skrzywdził dwie amerykańskie nastolatki mając tak wiele do ukrycia? Weronika wiedziała, że musi zdobyć niepodważalny dowód zanim oskarży Ortegę o cokolwiek. Członkowie kartelu Milenios nie są aż tak głupi, jeśli złapaliby ją na węszeniu w pobliżu, od razu wzięliby sprawy w swoje ręce.. 
            W międzyczasie zebrano ponad 550 tysięcy dolarów na fundusz Hayley i prawie 300 tysięcy na Aurory. Co chwilę na koncie każdej z dziewczyn pojawiały się kolejne pieniądze. Kwoty rosły wraz ze zwiększającą się liczbą anulowanych rezerwacji w hotelach w Neptun i na całym otaczającym miasteczko wybrzeżu. Trish Turley umiała wpłynąć na swoich fanów i widzów, spadek w ilości studentów w Neptun zaczynał być mocno zauważalny.
            Otworzyły się drzwi a Weronika nagle zorientowała się, że od dobrej chwili dochodziły do niej z recepcji podniesione głosy.
            - Wiem, że pochodziły z tego biura, więc jeśli nie chcesz zostać aresztowana, zacznij ze mną rozmawiać.
            Weronika poderwała się z fotela i wbiegła do recepcji. Szeryf Lamb pochylał się nad siedzącą za biurkiem Mac. Jego brzuch przewrócił stojak z długopisami, które powoli przesuwały się do krawędzi biurka. Szeryf trzymał niebieską ulotkę tuż przed nosem Mac, potrząsał kartką ze złością.
            Mac siedziała spokojnie, brodę oparła na dłoni, patrzyła na szeryfa niewzruszonym i spokojnym, wręcz znudzonym wzrokiem. Nie ruszyła się nawet o milimetr gdy ulotka w ręku szeryfa zbliżała się niebezpiecznie w stronę jej twarzy.  
            - Jaki jest problem z moimi ulotkami? – Weronika skrzyżowała ręce na piersi i oparła się barkiem o framugę drzwi.
            - Kolor papieru nie zgrywa się z pięknością Neptun?
            - Mars – Szeryf odwrócił się od Mac i spojrzał wściekle na Weronikę. Dziewczyna zauważyła jak Mac za jego plecami wyraźnie się rozluźniła – wydaje Ci się, że co robisz?
            Weronika wyjęła ulotkę z ręki szeryfa i przyglądała jej się przez chwilę z uwagą.
            - Wygląda na to, że próbuję znaleźć Hayley Dewalt. Co będzie trudniejsze niż myślałam skoro zbierasz moje ulotki.
            - Ile razy mam Ci powtarzać, że masz mnie informować o wszystkich Twoich poczynaniach?
            - Coś mnie ominęło czy wcale nie ignorujesz moich wszystkich wiadomości, które nagrywam Ci na sekretarkę? A teraz gdy okazało się, że z tego samego domu zniknęła kolejna dziewczyna: lepiej sam się weź za drukowanie kolejnych ulotek.
            Lamb wpatrywał się w Weronikę, zbliżał się w jej stronę aż nie stanęli twarzą w twarz. Czuła bijący od niego zapach kawy.
            - Nie ma żadnego dowodu na to, że te sprawy są połączone – powiedział ostrożnie.
            - Nie ma? – Weronika odpowiedziała zaskoczona – oh, domyślam się, że o tym nie wiesz skoro zostawiłeś całą sprawę na mojej głowie. Przejdźmy do rzeczy, zamierzam przekazać Ci wszystkie szczegóły tak, żebyś w końcu wiedział co się dzieje – wskazała na niego palcem, odwróciła się na pięcie i weszła do swojego gabinetu. Lamb po chwili ruszył za nią.
            - Nie mam czasu na Twoje gierki Mars.
            - Nie mam co do tego wątpliwości biorąc pod uwagę to, że w Twoim kalendarzu główne miejsce zajmuje korupcja.
            Lamb prychnął, położył dłoń na oparciu jednego z krzeseł stojących przy biurku. Weronika podniosła laptop i zaczęła pokazywać mu zdjęcia, które dostała od przyjaciółek Hayley i Adriana.
            - Aurora Scott zniknęła z tego samego domu z którego zaginęła Hayley Dewalt prawie dwa tygodnie temu. Obie były widziane po raz ostatni z tym samym chłopakiem – wskazała na zdjęciu Federica.
            - To jego powinieneś zastraszać a nie Mac.
            Źrenice Lamba lekko się zwęziły ale oprócz tego pozostał nieruchomy. W końcu przestał odgrażać się Weronice, stał cicho kalkulując swoje działania.
            - Rozumiem, że wiesz kim on jest? – zapytał chłodno.
            Weronika rzuciła mu krótkie spojrzenie.
            - Wiesz coś, czego ja nie wiem?
            Lamb się wyprostował, przełożył kciuki przez szlufki w spodniach.
            - Wiem jedno. Nie chcesz rzucać oskarżeń w stronę osób takich jako on. Nie chcesz tego robić dopóki nie będziesz całkowicie pewna.
            W tym momencie Weronika upewniła się w swoich przekonaniach. Lamb od początku wiedział, że dom należy do Milenios, że kuzyni Gutiérreza prali pieniądze swojej rodziny. Szeryf był po prostu zbyt leniwy, lub zbyt skorumpowany, żeby to zbadać. Weronika poczuła żółć napływającą jej do gardła ale przełknęła ją zanim było za późno.
            - Myślałam, że chciałeś moich informacji Lamb. Myślałam, że chcesz odnaleźć te dziewczyny.
            Lamb ponownie spojrzał na zdjęcie, które pokazywała mu Weronika.   Na twarzy szeryfa widać było sprzeczne emocje.
            - Masz jakikolwiek dowód na to, że ten mężczyzna miał swój udział w zniknięciu którejś z dziewczyn?
            - Nie, ale widziano go z nimi obiema tuż przed zaginięciem. To wystarczający powód, żeby go przesłuchać.
            - Tak myślisz? Nagle stałaś się wyrocznią prawa?
            - Tak – parsknęła – tak się składa, że poniekąd nią jestem.
            Patrzyli na siebie intensywnie przez minutę.      
            - Słuchaj – powiedziała – kartele znajdują się zdecydowanie poza moją strefą komfortu.
            Lamb wzdrygnął się na słowo kartel ale nie przerwał kontaktu wzrokowego. Przez chwilę jego oczy analizowały twarz Weroniki jak gdyby chciał wyczytać z niej jakie ma informacje. Weronika przeczekała ten moment.
            - To delikatna sytuacja – odezwał się w końcu – nie będę na nikogo się rzucał bez niepodważalnego dowodu. Jeśli znajdziesz jakiś dowód i przyjdziesz z nim do mnie, rozważę możliwość przesłuchania Gutiérreza. 
            - Powiedzmy to wprost, pozwolisz mi odwalić czarną robotę bo to co robię ja, kłóci się z Twoim kodeksem i patrzeniem na ręce wpływowym ludziom. Członkom jednego z najbardziej niebezpiecznych Meksykańskich gangów. Oszczędzę Ci przyznawania się do tego i po prostu założę na głos, że dostajesz od nich jakiegoś rodzaju rekompensatę – Weronika przekrzywiła głowę i patrzyła na szeryfa z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
            - Ale oczywiście jak tylko znajdę twardy dowód przeciwko nim, dowód na to, że używając swoich koneksji mogą właściwie bez żadnych przeszkód porywać z Neptun młode dziewczyny. Wtedy będziesz chciał przejąć ode mnie tę sprawę?
            - Brzmi całkiem zachęcająco – Lamb wykrzywił usta w uśmiechu ale w jego oczach nie było go widać – Szeryf docenia Twoją pomoc w tej kwestii.
            Lamb spojrzał drwiąco na Weronikę, zasalutował i odkręcił się na pięcie. Wyszedł z gabinetu w którym pozostał po nim tylko zapach silnego dezodorantu.
            Weronika przeszła do recepcji. Mac nawet nie spojrzała znad ekranu komputera. Z prędkością światła stukała w klawiaturę, nie wyglądała na zadowoloną. Nie pierwszy raz Weronika zastanawiała się nad sytuacją Mac, która porzuciła ciepłą i dobrze płatną posadkę dla pracy u niej. Oto i ona. Pracująca jako wywyższona sekretarka, przyjmująca na siebie pierwszą falę nienawiści od osób, którym Weronika ostatnio nadepnęła na odcisk.
            - Wszystko w porządku? – Weronika usiadła na krawędzi biurka.
            - Tak – Mac spojrzała ponad ekranem na przyjaciółkę, oczy jej błyszczały z dumy, uśmiechnęła się lekko.
            - To jeden z tych dni w którym znajdę coś na Lamba tylko po to, żeby zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy.
            - Poradziłaś sobie z nim jak profesjonalista.
            - Na szczęście moja mina gdy jestem onieśmielona, jest łudząco podobna do miny gdy mam wywalone – odetchnęła głośno – próbuje nam odebrać zasługi?
            - Oczywiście, że tak. Ale tylko jeśli znajdę jakiś dowód na braci Gutiérrez. Lamb boi się przerażających, dużych karteli narkotykowych, nie oskarży ich o nic dopóki my nie znajdziemy twardego dowodu.
            - A czy my nie powinnyśmy też być… no wiesz, przestraszone? – Mac uniosła brwi - Niektóre z tych historii…
            - Uwierz mi, traktuję ich wszystkich z odpowiednią rezerwą. Nie zamierzam rozjuszać bestii skoro ta czuje się bezpieczna i ucina sobie drzemkę. Znalazłaś jakieś nowe informacje?
            Mac spojrzała nad nią i zawahała się zauważalnie. Weronika wywróciła oczami. 
            - W porządku, po prostu powiedz.
            - Więc no… Lianne Scott, Twoja mama, ma kilka dodatkowych wykroczeń na swoim koncie, żadne nie są nowsze niż z 2006 roku. Publiczne odurzanie się, kradzieże w sklepach, wkraczanie na czyjś teren. Wychodzi na to, że między 2004 a 2006 rokiem często się przeprowadzała. Znalazłam ślady po niej w Barstow, Reno, Scorrsdale i na końcu w Tuscon. W styczniu 2007 wyszła za mąż za Tannera Scotta. W grudniu 2007 urodziła Huntera Jacoba Scotta. Gdy Hunter zaczął chodzić do szkoły, Lianne rozpoczęła pracę w gabinecie dentystycznym.
            - A co z Tannerem?
            Mac przygryzła wargę.
            - Stosunkowo ciężko znaleźć o nim jakiekolwiek informacje. Kilkanaście różnych, krótkoterminowych prac, nie miał żadnego stałego adresu pomiędzy rokiem 2000 a 2006.
            - Nie dziwi mnie to. Sam mi powiedział, że był na alkoholowym dnie zanim spotkał moją matkę.
            - W 1996 ożenił się z Rachel Novak, rozwiedli się w 2000 roku. Aurora urodziła się w 1998 w Albuquerque. W 2005 roku siedział w więzieniu przez 10 miesięcy za podrabianie czeków. Aurora była pod opieką państwa gdy go nie było. Wydaje się, że po wyjściu z więzienia uspokoił się. Odzyskał prawa do Aurory, zaczął pracować regularniej. Zanim rozpoczął pracę w Home Depot był przez kilka lat dozorcą zatrudnionym przez miasto. To wszystko co znalazłam podczas zwykłego wyszukiwania. Chcesz, żebym zagłębiła się w temat?
            Weronika pokręciła przecząco głową.
            - Nie, myślę, że tyle mi wystarczy.
            Wiedziała jak wygląda sytuacja recydywistów w takich przypadkach, żaden nie pracowałby przez kilka lat jako dozorca gdyby nie chciał wyjść na prostą. Łatwe pieniądze były najbardziej kuszące podczas wykonywania najmniej przyjemnych prac. Tanner Scott mógł uruchomić jej czujność, ale wyglądało na to, że naprawdę się zmienił.
            Weronika zorientowała się, że Mac przyglądała jej się z uwagą.
            - To musi być dla Ciebie dziwne – powiedziała po chwili.     
            - Nie jest. Jest w porządku.
            - Weronika spójrz na to z kim rozmawiasz, jeśli ktokolwiek ma problemy z matką, to jestem tą osobą ja.
            Weronika zmusiła się do uśmiechu. To ona, jeszcze w trakcie liceum, odkryła, że Mac została podmieniona tuż po urodzeniu. Nigdy w pełni nie pasowała do rodziny z którą dorastała.     
            - Okej, jest strasznie dziwnie. Ale staram się o tym nie myśleć. Chce się po prostu skupić na odnalezieniu Hayley i Aurory – spojrzała za okno ponad ramieniem Mac. Mewa wznosiła się na tle bezchmurnego nieba.
            - Miałaś szansę poszukać czegoś na temat reszty naszych ulubieńców?
            - Tak. Chad Cohan, na tyle na ile jestem świadoma, nadal przebywa w Stanford. Dostałam się do panelu administratora ochrony na uczelni, wygląda na to, że chłopak ostatnio używał kilka razy legitymacji studenckiej żeby dostać się na siłownię i do biblioteki. Żadnych informacji na temat przelotów samolotem, żadnych obciążeń jego karty kredytowej, które mogłyby wskazywać na chęć podróżowania.
            - A co z Cranem?
            - Nie mam za dużo informacji na jego temat - Mac potrząsnęła przecząco głową – nie wydaje mi się, żeby mógł wyślizgnąć się z hotelu od rodziny i skrzywdzić kogokolwiek będąc obiektem wielkiego zainteresowania mediów, co nie?
            - Nie wydaje mi się to możliwe, ale nie jest też nieprawdopodobne. Jutro spotkam się z Dewaltami. Tak czy siak powinnam się z nimi spotkać – na chwilę zakryła oczy dłońmi. Czuła jak powoli zaczyna nawiedzać ją ból głowy.
            - Co powinnyśmy teraz robić? – głos Mac był delikatny.
            - Jedyne co możemy – Weronika odsłoniła oczy, Mac siedziała spokojnie za biurkiem czekając na odpowiedź – podążamy za śladami i dowodami mając nadzieję, że prędzej czy później, uda nam się połączyć to wszystko w jakąś logiczną całość.

czwartek, 19 maja 2016

Rozdział piętnasty



            Lianne i jej nowy mąż zatrzymali się w domu na urwisku położonym wśród sosen i palm na wzgórzu, z widokiem na Neptun. Wszystkie tańsze opcje noclegu były zajęte. Każde miejsce zwolnione przez osoby rezygnujące z przyjazdu do Neptun podczas przerwy wiosennej, szybko rozchwytywali członkowie ekip telewizyjnych. Petra Landros umieściła Scottów w tym nowoczesnym marmurowo szklanym domu - świątyni,dzięki uprzejmości Izby Handlowej Neptun.
            Mózg Weroniki wydawał się być pusty gdy dzwoniła dzwonkiem do drzwi ich apartamentu. Słońce przebijało się przez korony drzew, plamy światła rozgrzewały kamienie przed wejściem do domu. Nad głową słyszała świergotanie ptaków. Weronika wychwytywała wszystkie te szczegóły czekając aż jej matka lub jej nowy mąż otworzą jej drzwi.
            Landros przekazała jej najważniejsze informacje przez telefon. Lianne i jej mąż Tanner mieszkali w Tuscon w Arizonie. Tanner pracował w supermarkecie. Lianne pracowała na pół etatu jako recepcjonistka w gabinecie dentystycznym. Przylecieli do Neptun wcześnie rano, jak tylko dowiedzieli się co się stało. Byli, co oczywiste, załamani. 
            Weronika nie wspomniała Landros o jej związku z Lianne. Prawdopodobnie powinna to zrobić, wiedziała, że oficjalnie uznano 
by to za konflikt interesów. Byłoby tak, gdyby miała jakiekolwiek plany na dopuszczenie swoich emocji i uczuć podczas rozpracowywani
sprawy. Nie miała jednak takiego zamiaru. Biorąc pod uwagę to w jaki sposób zrezygnowały z kontaktowania się ze sobą tyle lat temu, cała sytuacja wydawała się zbyt osobista i niezręczna by tłumaczyć ją przez telefon Petrze. Więc okazuje się, że klientką jest moja matka, ale w tym momencie mojego życia raczej jest to zwykły tytuł niż faktyczna jej rola. Nie widziałam jej ponad dekadę, nic wielkiego.
            Weronika ocknęła się w momencie w którym drzwi zaczęły się uchylać. Stał w nich mały chłopiec o jasnych blond włosach. Wyglądał na około 6 lat, miał na sobie koszulkę z logo Batmana i krótkie spodenki. Małe bębenki do grania wisiały mu na szyi.        
            - Nie wygląda Pani jak policjantka – zerknął na Weronikę.
            Weronika ukucnęła by znaleźć się na jego poziomie. Nagle cały dystans, który czuła przed przekroczeniem progu ulotnił się, nie mogła czuć się bardziej obecna. Spojrzała chłopcu w oczy. Miały jasnobrązowy odcień, odznaczały się wielością na jego małej, poważnej buzi.
            - Ty też nie – odpowiedziała mu, mrużąc oczy i uśmiechając się drwiąco. Chłopiec się nie uśmiechnął.
            - Policja jest głupia. Ja jestem Batmanem – uderzył kilka razy w bębenki i uciekł w głąb korytarza – Mamo! Ktoś przyszedł!
            Mamo. Weronika obserwowała tył głowy chłopca i próbowała jednocześnie wstać z podłogi. Skóra swędziała ją od adrenaliny. Nazwał ją mamą.
            Przez chwilę stała nieruchomo w progu. Po chwili zawahania przeszła przez drzwi. Sekundę później, Lianne Mars a raczej Lianne Scott weszła do przedpokoju.
            Minęło jedenaście lat odkąd Weronika ostatni raz widziała swoją matkę. Jedenaście lat odkąd spojrzała jej w oczy i kazała się wynosić. Weronika miała wtedy siedemnaście lat i była to jedna z najtrudniejszych rzeczy jaką zrobiła w życiu. Ale Lianne nie można było ufać. Wszystkie jej zamiary, jej miłość, jej dobroć i poczucie humoru, wszystko utopiła w alkoholu.
            A teraz Lianne stała w przedpokoju i wpatrywała się w swoją córkę. Usta miała szeroko otwarte, jak gdyby chciała coś powiedzieć ale w ostatniej chwili wyleciało jej z głowy co to miało być.        
            Pomysł powiedzenia czegokolwiek wydawał się absurdalny. Po tak długiej ciszy, po tym wszystkim co się nie wydarzyło przez ostatnie jedenaście lat, wypowiedzenie chociaż jednego słowa było nie do pomyślenia. Ale nie mogły przecież stać w przedpokoju w nieskończoność. Weronika uśmiechnęła się niezręcznie do matki.
            - Cześć mamo.
            Lianne zamknęła usta. Podeszła kilka kroków w stronę Weroniki, która poczuła, że matka będzie chciała ją przytulić i instynktownie cofnęła się do tyłu. Lianne zatrzymała się w pół kroku, ręce opadły jej wzdłuż boków.
            Z któregoś z pokoi usłyszały dźwięk bębenków.
            Weronika odchrząknęła.
            - Petra Landros mnie przysłała. Jestem tutaj, żeby pomóc odnaleźć Aurorę.
            Lianne się zaśmiała. Był to dziwny, przenikliwy dźwięk, jak gdyby coś jej utknęło w gardle.
            - Oczywiście. Oczywiście, że po to u jesteś. Oczywiście, że to na Ciebie musiało paść. Wejdź – odwróciła się i ruszyła w głąb domu.
            Weronika weszła za matką do przytulnego pokoju z wysokim sufitem. Jedna ze ścian była w całości szklanymi oknami. Za nią znajdował się szeroki balkon z którego widać było piękną panoramę Neptun. Blond chłopiec siedział na dywanie i dalej grał na bębenkach. 
            - Coś do picia? – oczy Lianne skakały między twarzą Weroniki 
a czymkolwiek na czym mogła zawiesić wzrok – Woda? Kawa?
            - Nie, dziękuję.
            Ona jest po prostu zwykłą klientką Weronika powtórzyła sobie w głowie. Kolejna przestraszona matka, która straciła córkę. Ta myśl sprawiła, że Weronika miała ochotę roześmiać się na głos. Nawet gdyby to zrobiła, wiedziała, że byłby to pusty i przestraszony śmiech.
            Weronika stanęła niezręcznie blisko krzesła, czekając na zaproszenie od matki, żeby usiadła. Lianne ściskała swoje dłonie jakby miało jej to przynieść ulgę. Przez chwilę patrzyła się tępo na chłopca.
            - Hunter kochanie. Możesz pójść do innego pokoju i pograć przez chwilę w samotności? Muszę porozmawiać z … Panią.
            Hunter wstał i podniósł bębenki. Spojrzał na Weronikę 
w nieodgadniony sposób.   
            - Znajdziesz Rory?
            - Rory? – Weronika zorientowała się za późno, że musiało być to zdrobnienie od Aurora. Usiadła na długim końcu kanapy zaraz naprzeciwko Huntera.    
            - Zrobię co w mojej mocy – spojrzała mu głęboko w oczy.
            Na czole chłopca pojawiła się mała zmarszczka. Spojrzał na matkę, która stała kilka kroków od nich i przyglądała się sytuacji 
z bezpiecznej odległości.
            - Mamo, mogę zostać?
            Lianne zamknęła na chwilę oczy.       
            - Proszę Cię kochanie, zrób to o co prosiłam. Potrzebujemy trochę prywatności.    
            Usta Huntera wykrzywiły się w podkówkę. Złapał za sznurek łączący dwa bębenki i pociągnął go za sobą. Ciągnął je całą drogę do kolejnego pokoju i robił to najgłośniej jak tylko mógł. Zniknął za rogiem korytarza, chwilę później drzwi w głębi domu zatrzasnęły się z hukiem.
            Lianne powoli usiadła na krześle kilka metrów od Weroniki. Patrzyła się na swoje kolana.   
            - Musisz mieć dużo pytań…
            - Nie musimy… – Weronika zaczęła mówić dokładnie w tym samym momencie, zagłuszyły się z matką.
            Zamknęła usta w smutnym uśmiechu.
            - W porządku, jestem tu służbowo. Żeby pomóc znaleźć Aurorę. Nie jesteś mi winna żadnych odpowiedzi.
            - Nie piję już od siedmiu lat. Siedmiu lat, trzech miesięcy 
i dwunastu dni – Lianne kontynuowała jak gdyby nie usłyszała Weroniki.
            - Tanner i ja spotkaliśmy się na odwyku. Jest ojcem Aurory. Huntera też. To chyba oczywiste. Przepraszam, jestem po prostu zdenerwowana – wzięła głęboki oddech, gdy odezwała się ponownie jej głos był spokojniejszy.      
            - Hunter… Hunter jest Twoim młodszym bratem – spojrzała Weronice głęboko w oczy. Wyglądała na przestraszoną, źrenice miała szerokie i ciemne.
            - Wiem – Weronika powiedziała delikatnie – zdążyłam się zorientować.
            Spojrzała w bok, miała ściśnięte gardło. Czuła się zagubiona, zdezorientowana, jak gdyby cały świat nagle się przeorganizował 
a ona jako jedyna została bez kompasu. Tak bardzo długo to wściekłość była jej domyślną emocją jeśli chodziło o cokolwiek związanego z jej matką. I jeśli chodziłoby tylko o Lianne, mogłaby podsycić go ponownie. Mogłaby to zrobić, żeby chronić siebie, żeby utrzymać matkę w bezpiecznej odległości. Ale brat? Nie wiedziała co ma zrobić.
            - Ile ma lat? Pięć? Sześć? – głos Weroniki był tak delikatny, że ledwie było ją słychać.
            - Sześć – Lianne uśmiechnęła się słabo – nie wie o Tobie. Zawsze… Zawsze chciałam mu powiedzieć, ale to trudne do wytłumaczenia.
            Weronika zastanawiała się czy chłopiec przypadkiem nie siedzi w pokoju z uchem przytkniętym do drzwi i nie podsłuchuje. Pamiętała jeszcze jak to było mieć sześć lat. Jednym okiem zawsze pilnowała poziomu alkoholu w butelce. Już wtedy rozumiała, że pomiędzy butelkami a zachowaniem jej matki jest jakaś tajemnicza zależność. Bywało lepiej, czasami gorzej ale alkohol zdecydowanie sprawiał, że gorsze czasy stawały się gorsze niż powinny.
            - Teraz gdy tyle się dzieje, nie chcę go… nie chciałabym go zdezorientować. Już i tak jest przerażony. Kocha Rory – łzy popłynęły jej po policzkach. Nawet nie próbowała ich wycierać.
            - Nie ma problemu, mamo.
            Nie ma żadnego powodu, żeby zmieniać sytuację. Weronika po raz kolejny powtarzała sobie w głowie własne myśli. Nie chcę Cię z powrotem w moim życiu. Nie chcę Twoich problemów, Twojej manipulacji, Twoich kłamstw. Nie potrzebuję Cię. Nie potrzebuję tego dziecka, którego nawet nigdy nie spotkałam.
            - Nie musimy komplikować sytuacji. Po prostu musimy się skupić na sprowadzeniu Rory do domu.
            Lianne przytaknęła gryząc końcówkę paznokcia. Jej usta drgały lekko. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na Weronikę.
            - Kiedy Pani Landros powiedziała, że przyśle prywatnego detektywa, przez chwilę… Przez chwilę zastanawiałam się czy będzie nim Twój ojciec. Nawet nie pomyślałam, że będziesz to ty.
            Od odpowiedzi Weronikę uratowały dźwięki dochodzące z przedpokoju. Lianne poderwała się na nogi. Weronika w końcu mogła się zrelaksować, nie będą już dłużej same. Nie będą musiały rozmawiać o przeszłości. Nie będzie musiała się martwić, że któraś z jej starych ran zostanie rozdrapana. Chwilę później do pokoju weszło dwóch mężczyzn.
            Jednym z nich był chudy mężczyzna, którego Weronika widziała godzinę wcześniej na ekranie telewizora, Tanner Scott – ojciec Aurory. Miał na sobie dżinsową kurtkę z postrzępionymi rękawami i niósł dwa małe pakunki pachnące tłuszczem i solą. Za nim szedł barczysty chłopak w szarym kardiganie i wąskich dżinsach. Miał może osiemnaście lub dziewiętnaście lat, był gładko ogolony 
i blady. Niósł spaw napoi. Weronika miała wrażenie, że skądś go zna.
            - Przynieśliśmy lunch – pierwszy z mężczyzn podniósł do góry pakunki. Jego oczy w końcu spoczęły na twarzy Weroniki.      
            - To mój mąż, Tanner – powiedziała w jej stronę Lianne – Tanner, to jest… Weronika. Prywatna detektyw, którą wynajęła Petra Landros, żeby pomóc nam znaleźć Aurorę.
            Tanner wyglądał na zdziwionego, ponownie zlustrował Weronikę od góry do dołu. Smutny uśmiech pojawił się na jego twarzy.
            - Weroniko, słyszałem o Tobie tak wiele przez ostatnie lata. Cieszę się, że w końcu mogę Cię poznać.
            W jego głosie słychać było środkowowschodni akcent, spłaszczał samogłoski. Zanim Weronika zdążyła się zorientować, przytulił ją w rękach nadal trzymając paczki z jedzeniem.   Weronika stała sztywno i niezręcznie, gdy ją puścił cofnęła się nieznacznie do tyłu.
            - A to jest Adrian Marks – Lianne szybko zmieniła temat wskazując na barczystego chłopaka – jest najlepszym przyjacielem Rory. Mieszkał z nami praktycznie przez ostatni rok. Był z nią tego wieczora gdy zaginęła.
            Nagle Weronika uświadomiła sobie dlaczego jego twarz wydawała się jej znajoma. Był na imprezie w rezydencji, widziała go jak grał piosenkę Lady Gagi na fortepianie. Teraz spojrzał na nią 
i skinął głową na powitanie. Miał małe usta i markotny wyraz twarz, w jego ciemnych oczach widziała cierpienie. Poczuła do niego sympatię, wyglądał na tak samo przestraszonego jak przyjaciółki Hayley. Widać w nim było to samo poczucie zniszczenia czegoś beztroskiego i niewinnego.
            Raj jakim było Neptun nie tylko się zagubił. On został zmieciony z powierzchni ziemi.
            Tanner w końcu położył paczki z jedzeniem na kuchennym blacie.
            - Nie będziesz miała nic przeciwko jeśli będziemy jedli podczas naszej rozmowy? Nie chciałbym, żeby burgery nam wystygły.
            - Zupełnie nie.
            Zajęło im kilka minut odpakowanie jedzenia, upewnienie się czyja porcja należy do kogo. Lianne zaniosła burgera Hunterowi do pokoju. Zanim wróciła Tanner i Adrian zaczęli jeść, stół z zielonego szkła pokrył się opakowaniami, okruszkami i kawałkami burgerów 
i frytek. Zaproponowali Weronice porcję, którą wzięli jako dodatkową ale odmówiła. Jej żołądek wywrócił się na drugą stronę gdy tylko pomyślała o jedzeniu. Wyciągnęła z torby swój notes i długopis.
            - Możecie mi powiedzieć coś więcej o Aurorze? – zapytała – czym się interesowała, coś o jej charakterze?
            Tanner podniósł się lekko z krzesła, wyciągnął telefon z tylnej kieszeni spodni. Otworzył galerię zdjęć i podał komórkę Weronice.  
            - Stworzyłem specjalny album, żeby pokazywać policji, prasie, komukolwiek – wytłumaczył.
            W folderze były dwa lub trzy tuziny zdjęć, najwcześniejsze z okolic 2006 roku gdy Aurora miała osiem lat. Weronika zaczęła przeglądać zdjęcia.
            Pierwsze zdjęcie pokazywały chudą dziewczynkę z dzikimi włosami na głowie. W wieku ośmiu, dziewięciu i dziesięciu lat Aurora Scott wyglądała na energiczną ale niezdarną. Wyglądała jakby cały czas była gotowa do biegu. Widać po niej, że uprawiała sporty – pomyślała Weronika patrząc na żylaste nogi dziewczynki. Aurora miała na sobie krótkie spodenki dzięki czemu było widać jej kościste kolana i brudną od piachu i błota skórę. Nawet na ślubnym zdjęciu Lianne i Tannera nie potrafiła ustać spokojnie, prawie na żadnym ujęciu nie patrzyła w kamerę, bawiła się kokardą przy włosach lub ledwo trzymającym się kupy bukietem kwiatów. 
            Dziewczyna doroślała na oczach Weroniki. Jej zdjęcia z pustyni w Arizonie, obok ogromnego kaktusa. Pozowała do zdjęcia z maleńkim Hunterem na tle choinki bożonarodzeniowej. Na jednym fotograf złapał ją w pół ruchu skaczącą na trampolinie. W gimnazjum przeszła bardzo dziewczęcą fazę, nosiła krótkie spódniczki, różowe pomadki na ustach i długie falujące włosy. Ta faza szybko zniknęła między kolejnymi zdjęciami. Pojawiła się Aurora w za dużych ubraniach, miała na sobie wiele warstw i zdecydowanie inspirowała się skaterami.
            - Ona jest wulkanem energii – Lianne wtrąciła delikatnie – zabawnym, inteligentnym – Adrian przytakiwał bezdźwięcznie, potwierdzając jej słowa. 
            Zdjęcia zrobione przez ostatni rok ukazywały Aurorę wyrastającą na piękną kobietę. Chłopczyce, z charakterystycznym stylem, ale piękną kobietę. Miała na sobie czarną skórę, podarte dżinsy i za duży sweter zwisający jej z jednego ramienia. Jej kasztanowe włosy były długie i wyprostowane. Na zdjęciach jej zielone, kocie oczy, podkreślone kreską na powiece, widać było jeszcze wyraźniej. Uśmiechała się do obiektywu wydymając wargi, raczej nie uśmiechała się wprost.
            Klatka piersiowa Weroniki zacisnęła się na chwilę. Coś w tym jak Aurora przechylała głowę do tyłu i wykrzywiała brew, przypomniały Weronice o Lilly Kane, bezczelnej i nieustraszonej. Coś jeszcze w wyglądzie Aurory nie dawało Weronice spokoju. Może ta hardość wzroku? Przypominała Weronice o niej samej. Szesnastoletniej z intuicją wykrywającą każde głupie gadanie. Szesnastolatka szukająca okazji do walki.
            Weronika spojrzała na Lianne i Tannera.
            - Wiedzieliście, że Aurora zaplanowała swoją przerwę wiosenną w Neptun?
            Tanner i Lianne wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
            - Wiedzieliśmy – odpowiedział Tanner – zawieźliśmy ją na dworzec autobusowy. Przyjechała odwiedzić Adriana. Oczywiście, że byliśmy poddenerwowani i nie chcieliśmy żeby jechała tu sama, ale Rory bardzo chciała go odwiedzić.
            - Adrian jest na pierwszym roku – wytłumaczyła Lianne.
            Pojedyncza łza skapnęła jej z kącika oka na policzek. Adrian nie patrzył na nikogo, ciężki wzrok wbił w swoje własne kolana.
            - Błagała nas, żebyśmy pozwolili jej tu przyjechać i spotkać się 
z Adrianem.
            „Dlatego, że chciała” jest dosyć słabym wytłumaczeniem puszczenia swojej szesnastoletniej córki w samotną podróż do kolegi mieszkającego w Neptun, miejscu w którym przerwa wiosenna wiąże się a alkoholem i seksem.
            Weronika starała się zachowywać neutralnie, ale Lianne musiała zauważyć w niej jakąś zmianę, napięcie na jej twarzy. Matka Weroniki potrząsnęła głową.
            - Wiem jak to brzmi, jak zaniedbania… Ale musisz zrozumieć. Rory nie… Nie łatwo jej znaleźć przyjaciół. Była bardzo samotna odkąd Adrian wyprowadził się na studia. Myśleliśmy, że ten wyjazd może mieć dobry wpływ na jej samopoczucie.
            Weronika spojrzała z ukosa na Adriana. Bawił się frytkami ze swojego pojemnika, burgera nawet nie tknął.
            - Od jak dawna przyjaźnisz się z Aurorą, Adrianie?
            Jego oczy podniosły się ciężko i spojrzał na Weronikę. 
            - Dwa lata – jego głos był przyjemnie niski – poznaliśmy się gdy była zwykłą pierwszoklasistką bez przyjaciół, bez stylu. Ale pierwszego tygodnia szkoły usłyszała jak jakiś mięśniak mnie wyzywał.
            Adrian uśmiechnął się smutno na wspomnienie Aurory.
            - Nasze liceum było piekłem na ziemi dla geja. Rory namazała sprejem na samochodzie mięśniaka napis „homofob”. Kamery ochrony nagrały jej wybryk i zawiesili ją za to na miesiąc.
            Okej, to tłumaczy dlaczego jej rodzice zgodzili się na to, żeby spędziła tydzień z przyjacielem – chłopakiem.
            - Taka jest właśnie nasza córka – Tanner poklepał Adriana po plecach.       
            - Nie zawsze wie jak radzić sobie z burzami, ale zawsze ma dobre serce – głos załamał mu się lekko.
            Weronika uśmiechnęła się i oddała mu telefon, który nadal trzymała w dłoni.
            - Wydaje się naprawdę dobrym dzieckiem.
            - Oh, bo jest – Tanner spojrzał w dół na swój telefon po czym odłożył go obok talerza z burgerem.
            - Nie zawsze było jej łatwo. Naprawdę przeszła dużo. Jej mama opuściła nas gdy Rory była jeszcze mała i … jeśli chodzi o mnie… Nie mogę powiedzieć, żebym był przykładnym ojcem. Dopóki nie poszedłem na odwyk byłem bezużyteczny. Takie sytuacje i przeżycia mają bardzo duży wpływ na dzieci.
            No nie gadaj. Weronika spojrzała w swój notatnik tylko po to, żeby odwrócić na chwilę wzrok od ojca Rory.
            - Miała kiedyś jakiekolwiek problemy z zachowaniem?
            W pokoju zapadła niezręczna cisza. Lianne schowała twarz 
w dłoniach jak gdyby nagle rozbolała ją głowa.
            - No wiesz… Testowała granice. Popełniła kilka błędów – mama Weroniki uśmiechnęła się smutno.
            - Przez jakiś czas co tydzień pojawiał się nowy problem w szkole. Ściągała na testach, pyskowała nauczycielom. Kilka bójek. W zeszłym roku przyłapali ją z wachlarzem fałszywych dowodów osobistych i gramem marihuany. Od tamtej pory spotykała się ze szkolnym pedagogiem i te spotkania jej pomagały. Można było zauważyć dużą różnicę w jej zachowaniu.
            - Zdarzyło jej się kiedyś uciec z domu?
            Lianne pokręciła przecząco głową.
            - Nigdy nie zniknęła w ten sposób. Nie była perfekcyjna jeśli chodzi o punktualne powroty, ale nigdy nie zniknęła.
            Weronika przytaknęła powoli. Spojrzała na Adriana.
            - Powiedziałeś, że byłeś z Aurorą w nocy podczas której zaginęła. Zauważyłeś coś niezwykłego tamtego wieczora?
            - Nic innego niż zwykle – Adrian przygryzł wargę.
            - Co masz na myśli?
            Chłopak spojrzał na Liannę i Tannera nerwowo, gniótł frytkę między palcami. Ponownie spojrzał na Weronikę.
            - Zrobiła mi to setki razy. Idziemy razem na imprezę, ona spotyka kolesia i chwilę później zachowuje się jakbym w ogóle nie istniał.
            - Wariuje na punkcie facetów, co?
            - Nawet nie wiesz jak bardzo – Artur wyglądał nędznie.
            - Zanim weszliśmy na imprezę powiedziałem jej, że jeśli znowu mnie oleje, zostawię ją i wrócę do domu a ona będzie musiała się sama martwić o swój powrót. Obiecała mi, że będziemy bawić się razem. I oto pojawił się jakiś żigolak w fryzurze wartej setki dolarów i zanim się obejrzałam Rory już się do niego przykleiła. Jeszcze chwilę tam pobyłem, próbowałem dobrze się bawić. Później po prostu wróciłem do domu. Dopiero dzisiaj rano zorientowałem się, że coś jest nie tak. Tanner zadzwonił do mnie, że nie może się skontaktować z Rory. Powiadomiliśmy policję.
            - Masz jakieś zdjęcia z tej imprezy?
            - Mam, tak samo jak mnóstwo innych ludzi.       
            Odblokował telefon i podał go Weronice. Gdy Artur zorientował się co się stało, założył skrzynkę pocztową znajdzaurore@infoblast.com. Przez ostatnie dwie godziny na skrzynkę wpłynęło ponad 50 maili, niektóre ze zdjęciami 
w załącznikach. Weronika przejrzała pobieżnie wiadomości.
            Prześlij mi 50 dollarów, będę się modlić za Aurorę – mniej więcej tak brzmiała część wiadomości. Inne były bardziej przydatne:
            Poznałam Aurorę na zdjęciu, które zrobiłam tamtego dnia, mam nadzieję, że to Wam pomoże.
            Do wiadomości dołączono zdjęcie przedstawiające trzy białe nastolatki w bikini pozujące w sugestywnych pozach. Za nimi widać było mężczyznę. Mimo, że był poza ostrością zdjęcia, bez żadnych wątpliwości można było stwierdzić, że jest to Federico Gutiérrez Ortega. Nachylał się nad Aurorą i szeptał jej coś do ucha.
            - Pani Landros założyła dzisiaj stronę mającą pomóc nam znaleźć Aurorę. Zgłosiłem się na ochotnika do przesiewania wiadomości, więc dostaję część z nich na swoją skrzynkę – wytłumaczył.
            - To jest koleś z którym flirtowała podczas tamtej imprezy. 
Ja wyszedłem jakoś po północy, najpóźniej zrobione zdjęcie na którym jest Rory a które wysłano nam na maile zostało zrobione o 2:27.
            Weronika przejrzała zdjęcia. Nie były aż tak obsceniczne jak 
te zrobione w noc zaginięcia Hayley. Zdecydowanie jednak Aurora wyglądała na nich wyzywająco a Rico był nią zainteresowany.
            Spojrzała na bladą twarz swojej matki i ściągnięte brwi Tannera. Nie chciała ich okłamywać ale nie chciała też siać paniki. Jeszcze nie teraz. Cały czas miała za dużo pytań. Jeśli powiedziałaby im, że Hayley Dewalt była widziana przed śmiercią z tym samym chłopakiem, byliby przerażeni. Jeśli ta informacja przedostałaby się do prasy – jej praca poszłaby na marne.
            Wiedziała, że lepiej poczekać. Nie mówić im nic dopóki nie będzie pewna. Jeśli faktycznie istnieje powód żeby się martwić, musi być on nie tylko bardzo poważny ale i potwierdzony. Zapisała sobie w pamięci żeby wysłać maila do Petry z prośbą o dostęp do strony którą założyła. Dzięki temu Mac mogłaby być na bieżąco z przesyłanymi na nią informacjami.
            Weronika wyjęła kilka wizytówek i podała je siedzącym z nią w pokoju.
            - Dzwońcie do mnie jeśli tylko coś się zmieni albo przypomnicie sobie cokolwiek co może nam się przydać. Jestem dla Was dostępna 
o każdej porze dnia i nocy. Skontaktuje się z Wami jak tylko ustalę coś więcej – wstała i sięgnęła po swoją torebkę.
            - Prawie zapomniałam – Lianne westchnęła – poczekaj Weroniko, zaraz wrócę.   
            Ruszyła szybkim krokiem korytarzem. Weronika stała skrępowana obok stołu. Tanner nie przestawał się w nią wpatrywać bolesnym wzrokiem. Adrian przerzucił swojego nietkniętego burgera do jednej z plastikowych białych torebek i wyrzucił do śmieci.
            - Przykro mi, że spotykamy się akurat w takich okolicznościach – Tanner odezwał się równocześnie lekko się uśmiechając – Twoja mama jest moją drugą szansą na życie. Prawdę mówiąc pewnie jest czwartą lub piątą ale to właśnie ona ze mną została. Poznaliśmy się na spotkaniach AA, byłem trzeźwy od piętnastu miesięcy gdy ona zaczynała terapię. W jakimś sensie opiekowaliśmy się sobą. Każdego dnia gdy dziękuję Bogu za kolejny trzeźwy dzień, dziękuję mu też za postawienie Lianne na mojej drodze.
            Weronika nie wiedziała co powiedzieć. Zbolały uśmiech ściągnął jej usta. Zauważyła jak Adrian z drugiego końca pokoju posłał Tannerowi spojrzenie pełne zrozumienia. Zapewne słyszał tę historię nie po raz pierwszy.
            Lianne w końcu wróciła do kuchni, w rękach niosła kołonotatnik. Cały obklejony był różnego rodzaju nalepkami.
            Lianne skoncentrowała wzrok na Weronice.
            - To jej pamiętnik – wyszeptała – nie przeczytałam go… Nie chcę… Nie chcę naruszać jej prywatności. Może jednak okaże się pomocny…
            Weronika wzięła dziennik z rąk matki i wsunęła go do swojej torby.
            - Dziękuję, przyjrzę się mu. Obiecuję, że zachowam dyskrecję – uśmiechnęła się delikatnie.
            Lianne odprowadziła Weronikę do drzwi. Przez jedną, straszną sekundę dziewczyna bała się, że matka będzie znowu chciała ją przytulić. Chwila minęła, nie przytuliły się. Weronika z irytacją zauważyła, że część z niej była tym zawiedziona.
            Łza spłynęła po policzku Lianne.
            - Proszę. Pomóż nam znaleźć naszą córkę.
            Weronika poczuła jak jej dłonie zwijają się w pięść. Mięśnie 
w jej klatce piersiowej stężały jak zbroja.
            - Zrobię co w mojej mocy – odpowiedziała. Otworzyła sobie drzwi i wyszła.