Veronica Mars: The Thousand-Dollar Tan Line
/// polskie tłumaczenie ///


czwartek, 12 maja 2016

Rozdział czternasty



            - Dzień Dobry bardzo!
            Keith Mars stał przy kuchence, przenosił jajka sadzone z patelni na talerze. Miał na sobie szarą rozpinaną koszulę i spodnie w tym samym kolorze. Czarny fartuch zawiązał wokół talii. Uśmiechnął się w stronę Weroniki gdy ta wkroczyła boso do kuchni.  
            Weronika był wyczerpana po nieprzespanej nocy i emocjonujących wydarzeniach poprzedniego dnia. Nalała sobie do kubka kawy z zaparzacza. Na końcu blatu stał mały telewizor, Keith włączył go na kanał z wiadomościami ale wyciszył głos. Weronika obserwowała usta Trish Turley poruszające się bezgłośnie, mimo braku fonii wiedziała, że kobieta jest z czegoś niezadowolona.
            - Ty gotujesz? – zadała pytanie ojcu.
            - Obudziłem się i poczułem, że jestem w stanie dzisiaj pokonać samego siebie. Masz czas na śniadanie?
            Keith podniósł do góry talerz wypełniony bekonem i wachlował ręką zapach w stronę Weroniki.
            - Nie bardzo, ale nie powstrzyma mnie to przed zjedzeniem.
            Wyciągnęła stołek barowy spod wysokiej kuchennej wyspy i usiadła na nim. Była godzina 10:45, Weronika spała przez 5 godzin i nie mogła powiedzieć, że się wyspała. Sen zakłócały jej obrazy ciał zwisających z mostów. Jej mózg nie pozwalał jej odpocząć, zastanawiała się nad szczegółami sprawy nawet śpiąc.  
            - Więc co robiłaś wczoraj? – Keith zadał to pytanie jednocześnie rozkładając jajka na dwóch talerzach. Wcześniej położył na nich tosty, kawałki melona i bekon. Przeniósł oba nakrycia na kuchenną wyspę i ustawił jedno przed Weroniką.
            - Zaczęliśmy imprezę w Carlos and Charlie, ale po tym jak przegrałam w konkursie miss mokrego podkoszulka, stwierdziliśmy, że eeeee tam. Wypiliśmy kilka drinków na do widzenia i poszliśmy na imprezę w pianie. Nie pamiętam za dużo ale przewinęło się wokół mnie kilku słodkich dziedziców fortun. Ojciec jednego z nich jest właścicielem salonu Jaguarów! – Weronika uderzyła w swój zwyczajny, sarkastyczny ton.
            - Myślałem, że już masz chłopaka z fajnymi samochodami – Keith odpowiedział wgryzając się w bekon.
            -  Luksusowych samochodów nigdy za wiele.
            - Słusznie – przytaknął – więc… jak prace nad sprawą?
            - Ah, więc jednak rozmawiamy o sprawie? – próbowała kontynuować beztroskim tonem, ale patrzyła ojcu prosto w oczy. Odpowiedział jej swoim łagodnym brązowym spojrzeniem. Widziała to spojrzenie już wcześniej. Spojrzenie dzięki któremu kłamcy i oszuści zaczynali się czuć bezpiecznie w towarzystwie mężczyzny, którego zdecydowanie nie doceniali. Weronika zmrużyła oczy. I w tym momencie zauważyła coś dziwnego na blacie kuchni, pudełko pomiędzy solniczką,  pieprzniczką a dzbankiem soku pomarańczowego.
            - Co to jest? – zapytała ostrożnie wskazując na pudełko.
            -  Ode mnie, dla Ciebie – odpowiedział Keith. Wokół jego oczu pojawiło się napięcie, którego Weronika nie mogła rozszyfrować. Podniosła pudełko delikatnie do góry, ważąc je w dłoniach. Było dużo lżejsze niż się spodziewała. Rozwiązała wstążkę i podniosła wieczko.
            W środku leżał rewolwer. Był tak czarny, że wyglądał jak cień czerwonego materiału, na którym leżał. To była mała, dyskretna i stworzona dla niej broń. Pistolet, który łatwo ukryć. Delikatnie i celowo zamknęła wieczko i przesunęła cały pakunek z powrotem na miejsce. Serce jej waliło w klatce piersiowej.  
            - Prosiłam o kucyka. I co roku jestem rozczarowana – próbowała zażrtować.
            Twarz Keitha nie wyrażała żadnych emocji.
            - Weronika, posłuchaj mnie…
            - Dlaczego w ogóle wpadłeś na to, że chciałabym mieć broń? –przerwała ojcu w pół słowa i wstała.
            - To jakaś pochrzaniona taktyka, żeby mnie przestraszyć? „Witaj w świecie Detektywów Weroniko. Swoją droga, to jest Twoja broń, postaraj się nikogo nie zabić”??
            - Weronika.
            Głos Keitha był zdecydowanie głośniejszy ale nadal nie wydawał się być zły. Weronika pokręciła przecząco głową. Spojrzała w oczy ojca i w końcu zorientowała się czym było to napięcie wokół jego oczu. To był smutek.  
            Usiadła z powrotem przy wyspie, najdalej jak się dało od pudełka.
            - Myślałem o tym co powiedziałaś mi ostatnio – Keith odetchnął głęboko – może masz rację. Może nie jesteś w stanie walczyć ze swoim przeznaczeniem. Boże dopomóż mi ale być może po prostu to jest Twoim powołaniem.
            Pierwszy raz od dłuższego momentu Keith uciekł wzrokiem od spojrzenia Weroniki. Spuścił wzrok na pudełko.  
            - To moja wina. Jak miałaś widzieć w życiu inne opcje, skoro ja cały czas przedkładałem kolejne sprawy nad naszą rodzinę? Skoro to ja pozwalałem Tobie, nastolatce, na pomoc w Agencji Detektywistycznej – powędrował znowu wzrokiem w stronę Weroniki.
            - Jestem w stanie zaakceptować, że zostałaś w Neptun. Akceptuję to, że to był Twój wybór. Ale Weroniko, jeśli naprawdę tego chcesz…
            - Nie oznacza to, że muszę nosić ze sobą broń – przerwała mu w pół słowa.
            Zorientowała się jak upokarzająco blisko płaczu była. Ugryzła się mocno w wewnętrzną stronę policzka.
            - Tato to jest śmieszne! Dziewięćdziesiąt procent naszej pracy opiera się na przerzucaniu papierów. Nie potrzebuję broni.
            - Taka jest tego cena – Keith wzruszył ramionami. Pięści miał zaciśnięte, raz po raz rwał serwetkę na strzępki.
            - Jeśli chcesz pracować w środowisku profesjonalnych Prywatnych Detektywów musisz mieć broń. Wyrobisz sobie pozwolenie i nauczysz się z niej korzystać. Będziesz ćwiczyła strzelanie z niej i użyjesz jej, jeśli zajdzie taka konieczność.
            Przez chwilę siedzieli w niezręcznej ciszy. Weronika również zacisnęła dłonie. Nie chciała nawet patrzeć ponownie na pudełko, jednak część jej, część o której próbowała nie myśleć, podpowiadała jej cały czas, że ojciec ma racje. Pomyślała o nocy sprzed dwóch miesięcy kiedy to Stu Cobbler ścigał ją po apartamencie jej licealnej koleżanki Gii Goodwin.Mogłabym użyć wtedy tej broni. Ta myśl sprawiała, że miała ciarki. Czy wyobrażała sobie, że mogłaby go postrzelić? Może nawet zabić?
            W tej chwili zobaczyła coś, co zupełnie rozwiało jej myśli o broni. Nachyliła się nad blatem kuchennym i sięgnęła po pilot od telewizora. Włączyła w nim głos. Na dole ekranu pojawiał się systematycznie ten sam napis:
            KOLEJNA NASTOLATKA ZAGINĘŁA W MIASTECZKU NEPTUN W KALIFORNI.
            Prezenterka mówiła, że dziewczyna była widziana ostatni raz w środę na imprezie, pomiędzy północą a pierwszą nad ranem. Aurora Scott, szesnaście lat, podczas przerwy wiosennej odwiedzała przyjaciółkę studiującą na Uniwersytecie Hearsta.
            Mimikę twarzy Trish trudno było rozszyfrować, usta wyglądały jakby wygięła je we wściekłym przekąsie. Jednak jej głos nie pozostawiał wątpliwości. Tryumf w tonie jej głosu był wyraźny.       
            - Nie uzyskaliśmy jeszcze żadnego komentarza od Szeryfa Balboa County, zgaduję, że próbują to dobrze rozegrać po tym jak przez ponad tydzień ignorowali zaginięcia Hayley Dewalt.
            Zdjęcie nowo zaginionej nastolatki pojawiło się na ekranie. Miała kasztanowe włosy, długą grzywkę zaczesaną na bok i zielone, kocie oczy. Trzy lub cztery kolczyki zwisały jej z każdego ucha. Jedynym makijażem jaki miała na sobie była gruba kreska na powiekach. Pomimo jej ostrej urody, uśmiechała się słodko do aparatu, miała dołeczek w lewym policzku.
            - O mój Boże – Weronika wyszeptała te słowa tak cicho, że ledwie słyszała samą siebie. Potrząsnęła głową z niedowierzaniem. – Widziałam ją.
            - Co? Gdzie? – ojciec odwrócił się w jej stronę, widziała w jego wzroku cień jego detektywistycznej duszy. Widział w tej sytuacji poszlakę i nie potrafił się powstrzymać. Musiał wiedzieć więcej.
            - Wczoraj, na imprezie – odpowiedziała głośniej.
            Mniej niż dwanaście godzin temu widziała Aurorę Scott w bikini w leopardzie cętki, wyglądającą na dużo starszą niż jej szesnaście lat. Pokazywała swoją opaleniznę na scenie podczas gdy bratanek lorda narkotykowego skupiał na niej swoją uwagę. Ten sam chłopak z którym Hayley Dewalt była widziana tuż przed zaginięciem.
            - Szeryfie Lamb! – Trish Turley patrzyła prosto w kamerę swoimi ogromnymi niebieskimi oczami – pora się obudzić. Ma Pan złoczyńcę na wolności krążącego po Neptun w Kalifornii. Dopóki go nie złapiecie, każda nastolatka jadąca w trakcie przerwy wiosennej do Neptun, będzie w niebezpieczeństwie.
            - Coraz trudniej jest się z nią nie zgodzić – wymamrotał Keith.
            - Przechodzimy teraz do transmisji na żywo z konferencji prasowej z rodzicami Aurory – z telewizora nadal było słychać głos Turley.
            Na ekranie pojawiło się podium i stojąca na nim para w średnim wieku. Mężczyzna był chudy i żylasty, miał kasztanowe włosy z przebłyskami siwizny. Był nie oczywiście przystojny, miał opaloną i posągową twarz. Ale to wysoka, smukła blondynka stojąca obok niego, przykuła uwagę Weroniki.
            Jej włosy były krótsze niż zwykle, wycięte dokładnie wokół uszu. Trochę przytyła ale pasowało jej to. Jej duże, brązowe oczy patrzyły prosto w obiektyw kamery. Przez moment Weronice wydawało się, że nie może oddychać. Jej płuca przestały pracować, nie mogła złapać oddechu, były bezużyteczne.
            Weronika wypuściła pilot od telewizora na kuchenny blat.  
            - Jasna cholera – Keith patrzył nieruchomo na ekran telewizora.
            - Proszę – powiedziała blondynka w stronę kamery, jej głos załamywał się pod wpływem napięcia – proszę jeśli to oglądacie, jedyne o czym teraz marzę to zobaczenie ponownie mojej córki.       
            Rozpłakała się, dłonią przykryła usta, głowę schowała w ramionach męża.
            Weronika znała jej głos tak samo dobrze jak znała swój własny. Od czasu do czasu nadal słyszała go w swoich snach.
            Siedząc w kuchni, obserwowała na ekranie telewizora Lianne Mars, swoją matkę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz