Veronica Mars: The Thousand-Dollar Tan Line
/// polskie tłumaczenie ///


Całość (rozdziały 21 - 39)

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

            Następnego ranka blade słońce padało na schody przed sądem gdy zbierali się przed nim reporterzy z kamerami. Dramatyczne wydarzenia poprzedniego dnia i złapanie Williego Murphiego stały się głównym tematem wszystkich porannych serwisów informacyjnych. Lamb zwołał konferencję prasową na 9 rano, tym samym oficjalnie potwierdzając krążące po mediach informacje. Wszyscy czekający na spotkanie dziennikarze mówili do swoich widzów po drugiej stronie kamery, że już nie długo będą świadkami przełomu w sprawię zaginionych nastolatek. 

            Weronika stała na podium, towarzyszyli jej Keith i Mac. Byłaby więcej niż szczęśliwa oglądając całe to wydarzenie z domu ale Petra Landros zadzwoniła do niej prosząc ją o obecność na konferencji. Weronika i tak nie mogła w nocy spać, nadal była pod wpływem emocji dnia poprzedniego. Wzięła prysznic, spięła włosy w profesjonalny kok i z premedytacją założyła bluzkę z dekoltem pod marynarkę. Chciała jak najbardziej podkreślić długą, czerwoną bliznę na szyi. No dalej, niech mnie ktoś spyta co mi się stało, kto mi to zrobił. Bez wahania powiem im kto jest za to odpowiedzialny.
            Kątem oka spojrzała na Keitha, stał obok niej obierając dwie dłonie na swojej drewnianej lasce, z jego twarzy nie można było wyczytać żadnych emocji. Rano milczał słuchając Weroniki i wszystkiego co wydarzyło się podczas imprezy. Gdy skończyła przytulił ją mocno, nadal niezdolny wydusić z siebie słowa. Widziała jak ojciec zerkał w stronę drewnianego pudełka kryjącego rewolwer ale Keith nie ośmielił się jej pouczać. Czekał na nią ubrany w garnitur i krawat gdy wyszła ze swojego pokoju w którym szykowała się do konferencji. Musiał też zadzwonić do Mac bo spotkali ją tuż przy sądzie. Jej duże oczy wydawały się nawet większe niż zwykle, przyniosła każdemu z nich po kubku kawy.
            Weronika była wdzięczna za ich obecność. Stojąc samotnie naprzeciwko tych wszystkich ludzi i obserwując jak Lamb zachowuje się jak głupek ignorując pozostałe ważne kawałki układanki, przysłuchując się jak twierdzi, że sprawa została zakończona. Mogłaby zwyczajnie tego nie wytrzymać.
            Przebiegła wzrokiem przez zgromadzony tłum. Kilka metrów od niej stała rodzina Dewaltów, Mike obejmował Ellę. Crane wyglądał jakby był na skraju załamania nerwowego, miał rozbiegany i spanikowany wzrok. Po policzkach Margie spływały łzy. Weronika próbowała w tłumie znaleźć znajomą twarz swojej matki i udało jej się, Lianne stała prawie na końcu zgromadzonego tłumu. Tanner stał obok niej i patrzył przed siebie jakby nie wiedział co robi i gdzie się znajduje. Weronika zastanawiała się czy do nich też zadzwoniła Petra i poprosiła ich o przyjście, czy po prostu tak bardzo potrzebowali nowych informacji.
            - Panno Mars?
Weronika odwróciła się by ujrzeć przed sobą Petrę Landros. Gęste czarne włosy miała spięte na czubku głowy, żakiet od Armaniego jak zwykle podkreślał jej idealną figurę.
            -  Musisz być z siebie bardzo dumna – uśmiechnęła się do Weroniki ściskając jej dłoń na powitanie.
            - Pan musi być tym sławetnym Detektywem Mars, miło mi poznać – odwróciła się w stronę Keitha.
            - Sławetny? - Keith uniósł brwi w zdziwieniu.
            - Za Pana kadencji jako szeryfa nie działo się najlepiej, sam Pan dobrze wie. Co nie zmienia faktu, że Pana imię przewijało się nieustannie w rozmowach Izby Handlowej Neptun gdy zastanawialiśmy się kogo powinniśmy zatrudnić do odnalezienia Hayley. Wszyscy twierdzą, że jest Pan po prostu najlepszy. Musi Pan też wiedzieć, że Pana córka zdecydowanie podtrzymała Pana reputację – Petra uśmiechnęła się i odwróciła ponownie w stronę Weroniki.
            - Więc powinnam Ci wysłać pieniądze czy wolisz przyjść do mnie do biura po czek?

            - Zazwyczaj moi zleceniodawcy płacą mi po zamknięciu sprawy. Ta sprawa jeszcze nie jest zamknięta, nadal nie znaleźliśmy dziewczyn – Weronika ściągnęła brwi chwilowo zrezygnowana.
            Petra przestała się uśmiechać, udzieliła jej się konsternacja Weroniki.
            - Oczywiście – dopowiedziała po chwili – znajdźmy te dziewczyny, zróbmy to dla ich rodzin.
            Weronika bezwiednie zacisnęła szczęki. Nietrudno było zrozumieć co Petra ma na myśli, według Izby Handlowej Neptun sprawa rozwiązała się wraz z aresztowaniem Williego. Chłopak idealnie pasował do profilu sprawcy, bez względu na to czy faktycznie był winny czy nie.

            Zarówno prawo jak i sprawiedliwość nie ma dla nich znaczenia, najważniejszy jest stan faktyczny. Dopóki pieniądze turystów płynął do ich kieszeni, nikomu nie przeszkadza, że podejrzany wcale nie musi być sprawcą.
            Zgromadzony tłum nagle zamilkł, Lamb pojawił się przy mikrofonie na podium. Kamery poszły w ruch, mikrofony reporterów wypełniły całą przestrzeń tuż przed szeryfem. Weronika wyprostowała się nieznacznie. Mundur Lamba był nadzwyczajnie wyprasowany, każdy guzik i lampas świecił się w słońcu. Szeryf zaczął swoją przemową od dramatycznej pauzy i przebiegnięcia wzrokiem po zebranych ludziach. Na końcu spojrzał w przygotowane notatki.
             - Dzisiaj nad ranem, właściwie tuż po północy, aresztowaliśmy podejrzanego w sprawie zaginięcia Hayley Dewalt i Aurory Scott. Dwudziestoczteroletni William Murphy był widziany z obiema nastolatkami tuż przed ich zaginięciem. Nie mogę na razie wypowiadać się w sprawie dowodów w trakcie trwającego śledztwa, ale...         Wśród reporterów nastała wrzawa. Keith stał obok Weroniki, knykcie miał białe od ściskania kuli. Mac skrzywiła się jednocześnie stąpając z nogi na nogę. Lamb stojąc nadal na podium podniósł ręce w ojcowskim geście.
             - Proszę państwa, proszę zadawać pytania pojedyncze – uśmiechnął się z wyższością.
             - O co oskarżycie Williama? - najszybciej zadane pytanie padło z ust reportera w średnim wieku – wiecie co stało się z Hayley i Aurorą?
             - Czy Murphy się przyznał – kolejne pytanie padło od kobiety w fioletowym żakiecie – a może macie jakieś dowody rzeczowe łączące go z oboma zaginięciami?
             - Gdzie są dziewczyny? - Weronika nie była w stanie powiedzieć z czyich ust padło to pytanie ale przeszło echem przez tłum.
             - Gdzie jest Hayley i Aurora?
             - Sprowadzicie je do domów?
             - W tej chwili posuwamy się ze śledztwem do przodu – Lamb odchrząknął zanim odpowiedział.
            Przez tłum znowu przetoczył się pomruk. Weronika wymieniła z Keithem znaczące spojrzenia. Murphy faktycznie im coś powiedział czy po prostu Lambowi zależało tylko na efekcie jego słów.
             - Powtórzę się. W tej chwili nie mogę rozmawiać o szczegółach śledztwa ponieważ nadal na nim pracujemy. Najważniejsze jest to, że złapaliśmy podejrzanego i Neptun jest znowu bezpieczne.
             - Szeryfie, chodzą głosy, że Murphy jest członkiem większej organizacji przestępczej. Czy mógłby się Pan do tego odnieść? - padło kolejne pytanie.
              Okazuje się, że reporterzy nie byli aż tak głupi. Weronika nie była zdziwiona, że to konkretne pytanie padło od Martiny Vasquez, dziennikarki z San Diego. Pociemniałe z wściekłości oczy Lamba zwróciły się w jej stronę. Zanim zdążył się pozbierać z szoku otworzył i zamknął usta.
             - Martino, nie mogę wypowiadać się w sprawie jakichś plotek. Poza tym wydaje mi się to skrajnie nieodpowiedzialne, że media podają pogłoski jako fakty – oparł się ramieniem o mównice, uśmiechał się fałszywie do Mariny jak gdyby właśnie zachowała się jak niesforne dziecko.
             Mac stłumiła w sobie głośne westchnięcie.
             - Trudno uwierzyć, że jest sam, co nie? - Weronika wyszeptała do przyjaciółki. Obie nie mogły powstrzymać uśmieszków. Jeśli ktokolwiek ze zgromadzonych miałby kopać pytaniami głębiej, była to właśnie Martina, która wydawała się być taką samą fanką szeryfa jak Weronika. Może Weronika powinna wysłać jej anonimowo kilka wskazówek odnośnie kuzynów Gutierrez? Zainteresowanie mediów kartelem mogłoby wzmóc w Lambie potrzebę zajęcia się sprawą od dobrej strony.
            - Czy myśli Pan, że Murphy doprowadzi Was do ciał dziewczyn? - z tłumu padło kolejne pytanie.
            Lamb zgniótł nieznacznie notatki które trzymał w dłoniach.
             - Jak na razie Murphy nie podzielił się z nami żadnymi informacjami na ten temat. Ale wierzę w to, że prędzej czy później uda nam się od niego uzyskać odpowiedzi na nasze pytania. Jak tylko zorientuje się, że nie ma innego wyjścia, będzie to kwestią czasu.
              Weronika zerknęła na Keitha, szczęki miał zaciśnięte, oddychał głośno panując nad nerwami, stał nieruchomo jak posąg. Znała tę jego postawę. Im bardziej był zdenerwowany, im większa była stawka, tym spokojniej Keith Mars wyglądał. Oznaczało to, że w tej chwili Keith był po prostu wkurwiony.
              Kilka metrów od nich Margie Dewalt łkała cicho w tkaną chusteczkę. Weronika spojrzała Elli w oczy przez jedną długą chwilę, zmuszając się do nie odwrócenia wzroku. Ścisnęło ją w klatce. Widziała Pana Dewalt wyciągającego telefon z kieszeni, zatkał sobie lewe ucho jednocześnie przykładając telefon do prawego. Wyglądał na zaskoczonego. Tłum się przesunął, Dewalt zniknął Weronica na chwilę z oczu.
            - W takim razie skoro nie ma więcej pytań – Weronika usłyszała głos Lamba, w połowie zdania przerwał mu jednak krzyk Pana Dewalta:
            - O mój Boże! Ona żyje!
             Tłum odwrócił się natychmiast w stronę mężczyzny z ust którego wydobyły się te dźwięki. Chwilę później Weronika ujrzała Mike Dewalta, na twarzy mieszał mu się wyraz zaskoczenia i strachu. Telefon nadal trzymał przy uchu.
              Przez chwilę tłum zawrzał po czym ucichł dając Dewaltowi możliwość rozmawiania przez telefon.
            - Hayley żyje – głos mężczyzny był chropowaty od emocji – tak samo jak Aurora. One żyją!
             Wysunął rękę z telefonem w stronę tłumu, jak gdyby komórka miała być dowodem. Szeroko otwarte oczy wypełniły mu się łzami.
            - Właśnie dzwonili porywacze. Chcą okupu. 


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

            Pokój przesłuchań „B” nie zmienił się prawie w ogóle od momentu w którym Weronika była w nim po raz ostatni ponad dziesięć lat temu. Drewniana boazeria, obskurna żółta farba na górnej części ścian. A na dokładkę stara kredowa tablica z zapiskami wyglądającymi na pierwszy rzut oka jak rozpisane poszlaki, które po głębszej analizie okazały się wynikami meczów footballowych. Wchodząc do tego pomieszczenia można się było poczuć jak w wehikule czasu.
            Różnica jest tylko taka, że zamiast próżnego, leniwego i niekompetentnego Szeryfa Lamba mamy teraz do czynienia z człowiekiem próżnym, leniwym i skorumpowanym. Weronika omiotła wzrokiem siedzących przy stole ludzi ostatecznie zawieszając wzrok na groźnie wyglądającym Lambie. Dopiero zszedł ze sceny i nie wyglądał na zadowolonego. 
            Pokój był wypełniony do granic możliwości. Weronika i Keith usiedli naprzeciwko Dana Lamba i Petry Landros. Mike, Margie i Ella Dewalt siedzieli blisko siebie po lewej stronie Weroniki. Crane stał za nimi. Po prawej od Keita siedziała rodzina Scott. Lianne dzieliło od Keitha tylko kilka centymetrów. Ich bliskość wprawiała Weronikę w konsternację, czuła mrowienie w kręgosłupie za każdym razem gdy spojrzała w ich stronę.
            Keith i Lianne nie widzieli się ponad dziesięć lat; ich rozwód był szybki i bezproblemowy. Jeden podpis na dokumentach. Weronika martwiła się, że ich obecność w jednym pokoju może mieć zły wpływ na atmosferę spotkania, materia i antymateria na granicy eksplozji. Nic takiego nie miało jednak miejsca, uśmiechnęli się do siebie witając się uściskiem dłoni. Normalne, ludzkie zachowanie. 
            - Cześć Keith.
            - Lianne, miło Cię widzieć. Przykro mi tylko, że w takich okolicznościach.
            Chwilę później po prostu usiedli. To była ich cała interakcja.
            Weronika spojrzała jeszcze raz na twarze zgromadzonych w pokoju osób. Mike Dewalt patrzył przed siebie, z jego wzroku można było wyczytać jak wielką ulgę przyniosła mu niedawno odebrana wiadomość. Margie nie mogła przestać płakać, chowała twarz za ogromną chustką. Ella była po prostu blada, jej usta i oczy odznaczały się na tle szarej twarzy. Crane, stojący za nimi, trzymał się kurczowo krzesła. Palce miał białe od ściskania oparcia. Siedzący po drugiej stronie stołu Lianne i Tanner trzymali się za ręce. Hunter siedział na kolanach Lianne, opierał głowę o jej ramię i patrzył tempo w przestrzeń.
            Dopiero obie rodziny zostały poinformowane, że ich córki nie żyją, że zostały zamordowane. Tylko po to, by chwilę później dowiedzieć się, że to nie prawda. W powietrzu było czuć niepisaną ulgę.
            - Adres mailowy z którego przyszła wiadomość jest tylko zlepkiem nic nieznaczących liczb – Mike odezwał się jako pierwszy – Ale w załączniku był dodany plik dźwiękowy. Jak to się nazywa kochanie?
            - Mp3 – Ella odpowiedziała mu swoim miękkim głosem.
            - Mp3 – powtórzył – posłuchajcie.
            Nacisnął przycisk. Usłyszeli męski głos. Nagranie zostało jednak wcześniej przerobione, brzmiało jakby mówił do nich robot-zabawka.
             
            „Dewaltowie: Wasza córka żyje. Jeśli chcecie ją jeszcze kiedyś zobaczyć: podążajcie za naszymi instrukcjami. Chcemy 600 tysięcy dolarów w nieoznaczonych banknotach. Spakujcie je w małą walizkę. Nie próbujcie dodawać do niej żadnego urządzenia do śledzenia. Jeśli to zrobicie – skażecie swoje dziecko na natychmiastową śmierć. Nie angażujcie w to policji; skażecie tym swoje dziecko na natychmiastową śmierć. Skontaktujemy się z Wami wieczorem 26 i podamy kolejne instrukcje – gdzie macie zostawić pieniądze. Nie próbujcie organizować na nas zasadzki, obserwujemy każdy Wasz ruch.     
            Na razie Wasza córka jest cała i zdrowa, ale bardzo przestraszona. W dowód na to, że żyje – zapytaliśmy ją o coś, co tylko ona mogłaby wiedzieć. Powiedziała nam, że raz wymknęło się Wam, że została poczęta w rytm piosenki Meat Loaf „I’d Do Antyhing For Love”. Powiedziała, że tylko Pan i Pani Dewalt mogą to wiedzieć.
            Nie próbujcie nas przechytrzyć. Jeśli będziecie kierować się naszymi instrukcjami – Wasza córka wróci do Was przed końcem weekendu. Nie chcemy postępować brutalnie, ale jeśli nas do tego zmusicie – będziemy.”

            Margie schowała twarz całkowicie w swoich dłoniach. Jej szlochanie wypełniło cały pokój. Ella oplotła ją swoim ramieniem. Wyglądała na mocno przestraszoną. Przez chwilę nikt się nie odzywał.
            - Ktoś musiał śledzić ruch pieniędzy na stronie – powiedziała Weronika. Jej głos wydawał się trochę za głośny – porywacze żądają dokładnie takiej sumy jaka została zebrana. To nie może być przypadek.
            - Wiadomość do nas jest prawie identyczna – Tanner w końcu się odezwał. Miał na sobie koszulkę z wizerunkiem córki. Różowy napis „Aurora” zasłaniał dziewczynie pół czoła. Tanner wyglądał jakby postarzał się w ostatnich dniach o co najmniej kilka lat. Zmarszczki na jego twarzy znacznie się pogłębiły. Przycisnął guzik w telefonie by puścić wiadomość którą dostali.
            Miał rację; była prawie taka sama. Słowo w słowo. Jedyną różnicą było zdanie mające udowodnić rodzinie Aurory, że ta żyje. 
            „Aurora powiedziała, że wraz z Lianne robiły imbirowe naleśniki w noc podczas której Tanner miał ostatni nawrót. Czekałyście na jego powrót do domu i próbowałyście zabić czas gotując. Nakarmiłyście nimi psa.”
            - To było lata temu – wyszeptała Lianne – miała może dwanaście czy trzynaście lat. Nie rozmawiałyśmy o tym od tamtej pory.
            Lianne wzięła głęboki oddech i rozejrzała się po pokoju.
            - Ale to dobrze, prawda? To znaczy, że dziewczynki żyją. To znaczy, że możemy je odzyskać.
            Lamb odchrząknął. Widać było, że walczy ze sobą by jego twarz nadal wyglądała sympatycznie, ale nie było to ani trochę naturalne. Wyglądał jakby swoim pozytywnym nastawieniem miał za chwilę kogoś przydusić.
            - Nie chcę zabijać Waszych nadziei, ale po każdym porwaniu pojawiają się fałszywe informacje od fałszywych porywaczy. Dziecko Lindbergów – Jon Benet… teraz też możemy mieć do czynienia z podobnym żartem.
            Margie wydała z siebie głośne westchnięcie.
            - Nie ma takiej możliwości, że Hayley powiedziałaby komukolwiek o tej piosence. To było dla niej za bardzo upokarzające. Ja myślałam, że to zabawne, nie mogłam się powstrzymać żeby jej o tym powiedzieć gdy kiedyś puścili tę piosenkę w radio gdy razem przygotowywałyśmy kolację. Musiałam jej powiedzieć. Ale ona uciekła do pokoju i nie wyszła z niego do końca wieczora.
            - Mogła powiedzieć którejś przyjaciółce, chłopakowi… - odezwał się Lamb.
            - Nie. Nie zna Pan Hayley tak jak ja ją znam. Była wściekła, że jej o tym powiedziałam. Nie wyobrażam sobie, że mogłaby to powiedzieć komukolwiek.
            - Ja po prostu nie chcę, żebyście wpadali w euforię – Lamb westchnął – przyjrzymy się nowym możliwościom jakie dały nam te dwa maile. Ale faktem jest, że mamy podejrzanego w areszcie i połączyliśmy go z miejscem obu zbrodni. Mamy też fizyczny dowód na to, że ma związek ze zniknięciem obu dziewczyn. Nie wygląda to dobrze i byłoby błędem gdybyśmy podążali zgodnie z instrukcjami porywaczy.
            - Błędem? – Weronika usłyszała głos Lianne, przez chwilę zobaczyła w niej cząstkę matki, którą tak dobrze pamiętała. Żona policjanta, skora do walki o sprawiedliwość.
            - Posłuchaj mnie Szeryfie – Lianne pochyliła się w stronę Lamba – Dopóki istnieje cień szansy, że Aurora żyje. Będziemy się tego trzymać. Zrobimy wszystko, żeby ją odzyskać.
            W tym momencie Landros podniosła dłonie. Jej udawana mina było dużo bardziej przekonująca niż maska, którą przybrał Lamb. Usta miała wygięte w podkówkę, w oczach widać było dobroć.
            - Proszę, Pani Scott. Jesteśmy tutaj by pomóc. Zapewniam, że zrobimy wszystko co w naszej mocy by pomóc sprowadzić dziewczynki do domów całe i zdrowe.
            - Co myślisz, Keith? – Lianne nagle odwróciła się w stronę ojca Weroniki.
            - Nie pracowałem nad tą sprawą - Keith potrząsnął głową – Nie mogę wypowiadać się odnośnie szczegółów. Powinnaś zadać to pytanie Weronice.
            Wszystkie oczy zwróciły się w stronę Weroniki. Serce zaczęło jej bić szybciej, właściwie bezwiednie podniosła rękę i dotknęła opatrunku na szyi.
            - Więc – powiedziała ostrożnie – nie mogę być niczego pewna. Ale nie jestem przekonana by Willie Murphy był osobą, której szukamy.
            - Przecież to Ty zapewniłaś mi dowody, Mars! A teraz mówisz…. - Lamb patrzył na Weronikę z niedowierzaniem.
            Mówię, że nie znamy jeszcze całej historii – Weronika przerwała mu w pół słowa – Murphy zaryzykował swoim życiem by pomóc mi wydostać się z domu braci Gutierrez. Myślę, że on wie coś o zaginięciu dziewczyn, ale nie sądzę, żeby był porywaczem. Albo mordercą. I wszyscy ignorują fakt, że był zamknięty w areszcie gdy dostaliśmy informacje od porywaczy. Oznacza to, że albo ma wspólnika, albo po prostu nie stoi za tą sprawą.
            Weronika patrzyła Lambowi prosto w oczy, lekko uniosła brodę, napięcie unoszące się nad stołem na ich linii wzroku – rosło niebezpiecznie.
            - Możemy użyć uzbieranych pieniędzy na zapłacenie okupu? Czy to… Czy to możliwe Pani Landros? – Margie Dewalt przerwała ciszę podnosząc zapłakaną twarz znad chustki – wiem, że te pieniądze były zbierane jako nagroda za odnalezienie dziewczynek, ale na razie te środki w żaden sposób nie pomogły nam zbliżyć się do odkrycia prawdy. Może chociaż pomogą nam sprowadzić nasze córki do domów?
            - Koleś którego aresztowaliście miał jej naszyjnik. Czy to nie oczywiste, że ją zabił? - Nagle odezwał się Crane, mówił głośno i z wyraźnym szyderą w głosie.
            - Powiedziała wam, że Willie był w więzieniu gdy pojawiły się maile – kiwnął głową w stronę Weroniki – ktokolwiek nie wysłał tych maili, stara się tylko wyciągnąć z Was pieniądze.
            Mike Dewalt skoczył na równe nogi. Widać było przerażenie na jego twarzy. Bez zawahania podszedł do swojego syna i złapał go za przód koszuli zbliżając swoją twarz do jego. Margie zapiszczała odsuwając się na krześle jak najdalej od obojga. Weronika spojrzała kątem oka na Ellę, na jej twarzy pojawiła się nagle chęć obrony.
            Keith wstał ze swojego krzesła zanim ktokolwiek zdążył zareagować. Podniósł obie dłonie w uspokajającym geście, jednocześnie robiąc kilka kroków w stronę mężczyzn.
            - Panie Dewalt. Proszę… Nie chciałbym zobaczyć Pana zamkniętego w celi. Nie w momencie, w którym wszyscy powinniśmy być skupieni na ściągnięciu Hayley do domu – jego głos był cichy ale dobrze słyszalny.
            Pokój pogrążył się w ciszy. Weronika zorientowała się, że przez cały ten czas wstrzymywała oddech. Mięśnie miała spięte do granic możliwości.
            Mike zamarł, jeszcze przez chwilę patrzył prosto w oczy swojego syna. Po chwili puścił jego koszulę. Crane oparł się o ścianę, trząsł się – Weronika nie umiała stwierdzić czy z wściekłości czy ze strachu.  
            - Odpowiadając na Pana pytanie, porozmawiam dzisiaj z prawnikami. Na razie nie widzę powodu, dla którego nie mielibyśmy użyć tych pieniędzy na spłatę okupu – Petra poczekała aż Mike usiądzie nim się odezwała.
            Tym razem po chwili ciszy odezwał się Tanner.
            - A co ze specjalistami od okupów?
            Oczy wszystkich zgromadzonych w pokoju spoczęły na jego zmęczonej twarzy. Tanner skakał wzrokiem od jednej osoby do kolejnej.          
            - Z kim? – Petra patrzyła na niego zdziwiona.
            Tanner uśmiechnął się przepraszająco, jakby jego pytanie było niezręczne.
            - No wie Pani – mówię o ludziach, dzięki którym przekazywanie okupów odbywa się zgodnie z ustalonym planem? Wiele firm ochroniarskich proponuje takie usługi – Tanner polizał swoje spierzchłe wargi.
            Margie spojrzała na swojego męża, szczerze zainteresowana podjętym przez niego tematem. Lamb patrzył spode łba, ale nie odezwał się słowem.
            - Oh, oczywiście. Jeżeli Waszym zdaniem pomoże to w rozwiązaniu tej sprawy – Petra nie zdążyła dokończyć zdania gdy Lianne wstała nagle z Hunterem na rękach.
            - Oczywiście, ze takie jest nasze zdanie – spojrzała morderczym wzrokiem na Lamba – czułabym się bezpieczniej z profesjonalistami u naszego boku.
            Weronika wiedziała, że wypowiedź Lianne była skierowana do Lamba ale nadal się spięła. Poczuła się jakby ona i Keith nie byli profesjonalistami, jakby nie robiła wszystkiego co w jej mocy, żeby sprowadzić dziewczyny do domów.
            Lianne była w połowie drogi do drzwi zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć. Tanner spojrzał na wszystkich niezręcznie i ruszył za nią.
            Spotkanie chyliło się ku końcowi. Crane wybiegł z pokoju zanim ktokolwiek z jego rodziny zdążył się podnieść z krzeseł. Wszyscy nadal obecni zbierali swoje rzeczy i powoli opuszczali pomieszczenie. Weronika po raz ostatni spojrzała na Lamba i również wyszła. Keith szedł tuż za nią.
            - Wszystko w porządku? – zapytał gdy byli już na schodach na zewnątrz.
            - Tak, wszystko ok – Weronika odpowiedziała uśmiechając się lekko.


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

            Weronika nie mogła powstrzymać drżenia dłoni. Trzymała rewolwer prosto przed sobą oddychając powoli i głęboko, metaliczny zapach drażnił jej nozdrza. Próbowała rozluźnić ramiona. Potem pociągnęła za spust.
Było wczesne, sobotnie popołudnie. Przeszła samą siebie, wyślizgując się za drzwi kiedy usłyszała jak jej tata odpala kosiarkę na podwórku. Nie chciała, żeby widział ją skradającą się do kuchni niczym złodziej i biorącą broń, z miejsca w którym oboje ją zostawiali.
            Wiedziała, że postępuje głupio. Keith był dobrym strzelcem, to on powinien ją uczyć. Ale z pewnych względów wolała zrobić to sama. Może dlatego, że nie chciała przyznać się do błędu po ich ostatniej kłótni, chociaż wcale nie próbował jej tego wypominać. Bardziej prawdopodobne było to, że nie chciała by zobaczył jej strach, kiedy trzymała narzędzie służące do ranienia ludzi. Do zabijania. Nie chciała, żeby wiedział jak myśl o użyciu go, przyprawia ją o mdłości. Wiedziała, że uzna to za słabość, znak, że nie jest gotowa do pracy detektywa. Dlatego spędziła ranek na googlowaniu jak naładować broń i jak z niej strzelać. Znalazła video bloga, na którym wesoły ex-policjany z Florydy udzielał instrukcji krok po kroku. Gliniarz za każdym razem trafiał prosto w głowę przeciwnika.
            Weronika po raz kolejny wycelowała broń próbując się skoncentrować i strzeliła.
Jedynym człowiekiem w pobliżu był zwalisty mężczyzna z dwoma nastoletnimi synami, wszyscy byli ubrani w moro. Mężczyzna miał szeroką szczękę i krótkie, najeżone włosy. Jego synowie nosili takie same jaskrawo pomarańczowe bejsbolówki jak on. Mieli ze sobą tuzin pistoletów i przyjmowali pozy Rambo, kpiąc z siebie nawzajem po każdym chybionym strzale. Weronika nie słyszała ich przez ogromne, plastikowe nauszniki, ale rozumiała sens ich słów. Kilka razy kiedy myśleli, że nie patrzy zauważyła spojrzenie ich ojca z tych w rodzaju ,,czyż nie jest słodka?”.
            Strzeliła jeszcze raz, myśląc o imprezie i nożu, który Eduardo przystawił jej do szyi. Starała się zezłościć tak bardzo, żeby sprawiło jej przyjemność wyobrażanie sobie jako celu twarzy Eduardo. Czuła nienawiść, ale myśl o tym, żeby go zabić, nie sprawiała jej radości. Chciała go zranić, zemścić się, ale nie w ten sposób.
            Miała kieszonkową trzydziestkę ósemkę z krótką lufą, która niespecjalnie przypominała broń. Ale odrzut wstrząsał jej ciałem przy każdym strzale. Przeładowała broń, stanęła z szeroko rozstawionymi nogami na wprost celu i wystrzeliła wszystkie pięć naboi, powoli i w przemyślany sposób. Potem przycisnęła guzik i tarcza wróciła do niej trzepocząc. Uderzyła ją dwukrotnie, raz w gładką krawędź i znów w miejsce, gdzie znajdowałoby się ramię ofiary. Ale czy na pewno powinna traktować go jako ofiarę? A może oprawcę? Zacisnęła zęby i wcisnęła guzik odsyłając tarczę z powrotem. Nie było sensu zakładać nowej – ta była zaledwie lekko wgnieciona.
            Odwracała się, żeby przeładować broń, kiedy poczuła rękę na ramieniu. Obróciła się przestraszona i zobaczyła Weevil’a Navarro stojącego za nią w błyszczącej, czarnej motocyklowej kurtce i dżinsach. Jego usta w kształcie szczupłej, koziej bródki były zaciśnięte tak, że sprawiał wrażenie jednocześnie melancholijnego i twardego faceta. Miał duże, diamentowe kolczyki w uszach i mogła dostrzec krawędzie tatuaży, które rozciągały się od szyi w dół na ramiona. Ostrożnie odłożyła broń do kabury i wyjęła zatyczkę z ucha.
            - Nie sądzę, że powinieneś skradać się do kogoś trzymającego broń.
            - Musisz stać na miękkich nogach, nachyl się trochę, żeby zneutralizować szok - uniósł głowę w górę, a potem w dół krótkim, oceniającym kiwnięciem.
            Weronika posłała mu sceptyczny uśmieszek.
            - Właściwie nie wiem czy to dobry pomysł, żeby słuchać rad kogoś oskarżonego o kradzież broni.
            - Hej, wiesz tak dobrze jak ja, że ktoś podłożył tego glocka - wyprostował się i podszedł do stanowiska obok, żeby pokazać jak balansuje na palcach.
            - Możesz delikatnie zgiąć się w talii, to pomaga w utrzymaniu równowagi.
            Weronika przyglądała mu się przez chwilę, ale nie ruszyła się po broń. Znała się Weevilem długo i kiedy już była pewna, że może nazwać go przyjacielem ich relacja stała się… skomplikowana. W liceum był przywódcą gangu motocyklowego i mieli ze sobą pewnego rodzaju sojusz. Wiedziała, że może liczyć na jego pomoc kiedy potrzebowała kogoś silnego, był też dobrym źródłem informacji o przestępczym światku Neptun. Weronika ze swojej strony wiele razy uratowała go przed kłopotami, łącznie z poprawczakiem. Ale widziała jak daleko potrafi się posunąć, żeby pozostać na szczycie i jakie zniszczenia to powoduje.
            Kiedy parę miesięcy temu wróciła do Neptun, wiedziała, że wyszedł na prostą. Na własne oczy widziała jak patrzył na swoją żonę, i jak się przez to poczuła? Zadowolona z jego szczęścia? Zazdrosna, że nawet Eli „Weevil” Navarro mógł się ustatkować i znaleźć swego rodzaju spokój, podczas gdy ona wychodziła z siebie, żeby przeżyć chociaż jedno długie, spokojne popołudnie?
            Jednak kiedy Celeste Kane postrzeliła go, twierdząc, że to była samoobrona, kradziona broń znalazła się w jego nieprzytomnych rękach. Od tego czasu coś się zmieniło. Wrócił na motocykl, mknąc przez ulice Neptun ze swoim starym gangiem, wierząc, że to jedyny sposób, żeby mieć szansę do walki.
            Nagle ta myśl sprawiła jej głęboki, bolesny smutek. Oboje byli z powrotem w tym samym miejscu. Wychodziło na to, że żadne z nich nie potrafi uciec od przeszłości, nieważne jak bardzo się starali.
            - A co Ty tu właściwie robisz? – spytała Weronika.
            - Zobaczyłem na parkingu ten Twój ekstrawagancki samochód i pomyślałem, że muszę to zobaczyć. Weronika Mars z pistoletem. Jakbyś nie była wystarczająco straszna. 
            Spojrzała na rewolwer, schowany w jasnej, piankowej kaburze.
            - Tata chce, żebym się uczyła.
            - Mądry facet – Weevil podniósł pistolet i zważył go w rękach – to gówniane miasto, trzeba na siebie uważać – wycelował broń w dół, trzymając ją w jednej ręce w kowbojskim stylu.
            - Słyszałem, że zrobiłaś zamieszanie na imprezie Gutiérrez’a.
            - Kto Ci to powiedział?
            - Oh, wiesz. Ślędzę Twojego Twittera: zbyt_głośna_dla_swojego_cholernego_dobra.
            Weronika posłała mu sztuczny uśmiech, ale szybko spoważniała.
            - Więc znasz kuzynów Gutiérrez?
            Spojrzał na nią, kierując broń ostrożnie w dół.
            - Wiem o nich. Zaufaj mi V. Są pewne rzeczy w tym mieście, od których nawet ja trzymam się z daleka. Powiedziałbym, żebyś brała ze mnie przykład, ale nigdy nie byłaś na tyle mądra, żeby słuchać dobrych rad.
            Pokręciła głową.
            - Weevil, dwie dziewczyny zaginęły, próbuję je odnaleźć.
            - Tak? Słyszałem, że złapali gościa, który je zabił.
            Skrzywiła się.
            - Willie Murphy? Wątpię. Wczoraj rodziny dostały wiadomości w sprawie okupu od kogoś, kto twierdzi że żyją. Jeśli wiesz coś o tych ludziach coś, co może mi pomóc je znaleźć…
            Weevil westchnął i odłożył broń. Potarł kciukiem czubek głowy.
            - Tak jak powiedziałem, trzymam się z daleka od tego zamieszania. Nie wiem wiele, ale mogę Ci powiedzieć, że the Milenios nie robią żadnych przyjemnych interesów w tym mieście.
            - Ale Eduardo i Rico… - Weronika zmarszczyła brwi.
            - To dwaj krystalicznie czyści, nienotowani chłoptasie. I założę się, że chcą nimi pozostać. Jest im tak wygodnie – są poza linią strzału, uczą się i mają szansę prać brudne pieniądze wrzucając je do legalnego interesu.
            - Ale Milenios są znani z brania zakładników dla okupu. Są setki udokumentowanych spraw kiedy porywali studentów prosto z ulic - wtrąciła Weronika.
            - W Meksyku - powiedział i potrząsnął głową - pomyśl, V. Która zdrowa na umyśle gruba ryba każe porwać dwie, białe amerykańskie dziewczyny? To ryzyko sprowadzenia sobie na głowę FBI i DEA.
            - 1,2 miliona okupu to dużo pieniędzy.
            - To drobniaki dla tych gości - włożył ręce do kieszeni - nie wiem, to możliwe, że wspaniali Gutiérrez zmienili strategię. Może próbują dostać lepszą działkę.
            - A może po prostu lubią ranić ludzi i nikt im się nigdy nie przeciwstawił - jej głos był niski i napięty.
            Weevil wzruszył ramionami.
            - Może, ale Ci kolesie nie srają do własnego gniazda. Nie ma mowy, żeby El Oso się na to zgodził. Nie na porwanie ani morderstwo. I jeśli dowiedziałby się, że Ci kolesie działają na własną rękę - zapłaciliby za to. - Znów wzruszył ramionami.
            - Ale tak jak mówiłem, nie zadaje zbyt wiele pytań o tych gości, więc może nie wiem co mówię.
            Weronika wolno pokiwała głową. Podniosła pistolet i opróżniła magazynek. Jej palce już się nie trzęsły. Załadowała pięć kolejnych naboi.
            - Skrzywdzili Cię? – głos Weevila zabrzmiał ciszej niż przedtem. Parę stanowisk dalej ojciec z nastolatkami pakowali broń. Jeden z dzieciaków obserwował ją i Weevila bladymi, załzawionymi oczami. Weronika skrzywiła się, a on odwrócił się zarumieniony.
            - Mam się dobrze. – odbezpieczyła magazynek - powinieneś założyć nauszniki.
            Potem wypuściła serię pięciu szybkich strzałów. Echo wystrzału rozległo się z oddali wokół jej czaszki, a w nosie poczuła ostry i słodki zapach prochu. Kiedy wcisnęła guzik, żeby przywołać tarczę, oddała jeszcze dwa strzały do przestępcy. Jeden nisko, we wnętrzności. Drugi trafił prosto w jego głowę.


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY


            W biurze Szeryfa wrzało jak w ulu gdy Weronika dotarła tam w niedzielny poranek. Reporterzy stali na parkingu przed budynkiem czekając na chociażby skrawek nowych informacji. Dostrzegła Martinę Vasques zaciągającą się szybko papierosem sekundy przed wejściem na wizję.

            Weronika chciała porozmawiać z Williem Murphy. Wiedziała, że to nie będzie łatwe. Teraz gdy Lamb miał go w swoim areszcie, perfekcyjnego oskarżonego, nie będzie chciał pozwolić nikomu na dokładniejsze przyjrzenie się sprawie. Weronika wiedziała, że musi spróbować. Jeśli nie podejmie próby, jej źródło informacji o kuzynach Guiterrez wyschnie bezpowrotnie.
            - Chciałaby Pani podzielić się swoją opinią na temat pracy szeryfa Lamba nad sprawą Dewalt-Scott? – mężczyzna o wyglądzie lalki Kena podstawił Weronice mikrofon pod brodę. Weronika odskoczyła zdegustowana.      
            - Nie dziękuję – powiedziała krótko.
            Ominęła go i ruszyła w stronę drzwi wejściowych do komisariatu. W tej samej chwili wpadła na kogoś kto wyłonił się zza dziennikarza.
            Tą osobą okazał się być Crane Dewalt, był dziwnie blady i słaniał się na nogach. Za nim stała cała jego rodzina i piąta osoba, której Weronika wcześniej nie widziała. Niski, ale dobrze zbudowany mężczyzna.
            - Dzień dobry Państwu, Elle – zwróciła się do rodziny – jak się trzymacie?
            - Tak jak można się tego spodziewać. Chyba – matka Hayley wystąpiła przed szereg i złapała Weronikę za dłoń.
            - Pojawiły się jakieś nowe informacje o Hayley? – zapytała Weronika.
            - Nie odpowiadaj na to pytanie – odezwał się nieznany mężczyzna.
            Weronika odwróciła się w jego stronę skonsternowana.
            - Bez urazy – dodał widząc jej spojrzenie – po prostu chcemy mieć wszystkie informacje pod jak największą kontrolą. 
            Mężczyzna miał na sobie zapinaną na guziki koszulę i dopasowane materiałowe spodnie. Nie miał ani marynarki, ani krawatu. Włosy na czubku głowy zaczęły mu się przerzedzać, pozostałe jednak były gęste, kręcone i przydługie. Grube szkła okularów korekcyjnych nadawały jego twarzy wyrazu permanentnego zaskoczenia. Z jego stroju i aparycji nie dało się wywnioskować nic więcej oprócz tego, że wyglądał jak nauczyciel.
            - Weroniko, Miles Oxman - Pani Dewalt wskazała dłonią mężczyznę.      
            - Jestem prywatnym konsultantem do spraw bezpieczeństwa – dodał.
            Nie wiadomo skąd wyciągnął nagle wizytówkę i podał ją Weronice. W prawym górnym rogu kartonika widniała nazwa jego firmy „GULL I WSPÓLNICY”. Weronika schowała ją do torebki.  
            - Pan Oxman pomaga nam uporządkować wszystkie informacje odnośnie okupu – wyjaśniła Pani Dewalt.
            - Nie chcemy popełnić żadnych błędów.
            - Więc przesłuchiwał Pan dzisiaj Murphy’ego? – Weronika poprawiła nieświadomie torebkę na ramieniu.
            - W tym momencie nie jestem zainteresowany tym kto porwał Hayley, jestem tu by upewnić się, że przejęcie okupu pójdzie najsprawniej jak się da i Hayley bezpiecznie wróci do domu – usta Oxmana poszerzyły się w szczerym uśmiechu.   
            - Nie możemy siedzieć bezczynnie, mając nadzieję, że ktoś ją znajdzie. Jedyne co możemy zrobić to słuchać instrukcji porywaczy i odzyskać naszą córkę – Pan Dewalt w końcu się odezwał.
            - Mike – wyszeptała Pani Dewalt bez przekonania.
            - W porządku Pani Dewalt, nie pierwszy raz ktoś powiedział dokładnie to co sama sądzę – Weronika spojrzała w stronę Oxmana – Co z rodziną Scott? Z nimi też pracujesz?
            - Rozmawialiśmy z nimi o tym. Myśleliśmy, że będzie dla wszystkich łatwiej i bezpieczniej dzięki dodatkowej osobie do pomocy. Ale nie byli zainteresowani. Powiedzieli, że mają swojego eksperta – odpowiedział jej Mike Dewalt.
            - Powiedzieli z kim pracują? – Oxman zapytał bujając się z pięt na palce.
            - Hmm, Grupa Meridian? Jakiś Lee Jackson?
            - Tak, oni są dobrzy. My też zapracujemy na swoją reputację – Oxman zdawał się być niewzruszony konkurencją – Bardzo dobrze.
            Nagle usłyszeli szloch, wszyscy odwrócili się w stronę reportera, którego przed chwilą omijała Weronika. Ella stała przed jego mikrofonem, ramiona miała oplecione wokół swojej talii.
            - Chciałabyś coś przekazać swojej siostrze? Albo jej porywaczom? Jak Ty się czujesz, Ella? Boisz się? – reporter wyrzucał z siebie pytania, jego ton był bliski groźbie.
            Wszystko co nastąpiło chwilę później, wydarzyło się zbyt szybko by ktokolwiek mógł zareagować. Crane wyrwał mikrofon z ręki reportera i rzucił na ziemie. Dosłownie w tej samej chwili wziął zamach a jego pięść wylądowała na twarzy dziennikarza. Mężczyznę odrzuciło do tyłu, na stojącego za nim operatora kamery. Słychać było czyjś krzyk dochodzący z parkingu, w jednej chwili zrobił się zamęt. Coraz więcej osób zainteresowało się incydentem, z posterunku wybiegało już czterech policjantów. Lamb szedł dostojnie za nimi. Dostrzegł możliwość wystąpienia przed kamerami. Założył lustrzane okulary, na pewno przypadkiem miał je pod ręką gdy usłyszał szarpaninę.  
            - Odwal się od mojej siostry – krzyknął Crane, pięści miał zaciśnięte do granic możliwości. Ręce jednak trzymał przy sobie.
            Tuż za nim Ella płakała cicho, po jej policzkach płynęły łzy. Pani Dewalt pobiegła w jej stronę, przyciągnęła ją do siebie i zamknęła w szczelnym uścisku. Reporter leżał na ziemi, na jego twarzy widać było zdziwienie. Jeden z policjantów dotknął ramienia Crane’a.
            Pozostali dziennikarze przybiegli na miejsce zdarzenie. Jak sępy wyczuwające krew, wszystkie kamery nagrywały. Jeden z policjantów pomógł usiąść, nadal leżącemu na ziemi, reporterowi.
            - Będziemy musieli porozmawiać w środku - Lamb stanął naprzeciwko Crane’a i wskazał na komisariat.
            - Teraz ruszyłeś dupę, co? – Crane wciągnął powietrze nosem.      
            Żyły na jego czole wyszły na wierzch jeszcze bardziej niż zwykle. Wyglądał jak Hulk. Stał nieruchomo, z ramionami wygiętymi do tyłu, gotowy na kolejną rundę.
            - W końcu odkryłem jak zmotywować do podniesienia się ze stołka – dodał po chwili.      
            Jeden z policjantów kucnął by ocenić stan dziennikarza, siedzącego kilka kroków od Crane’a i Lamba. Drugi z mundurowych rozmawiał z Ellą i jej matką, delikatnie kierując je w stronę szklanych drzwi prowadzących do komendy.
            Crane nadal wciągał i wypuszczał agresywnie powietrze z płuc. Przez jeden, wspaniały moment Weronika myślała, że uderzy również Lamba. Crane jednak się rozluźnił, opadł z sił, jakby coś do niego dotarło. Podniósł ręce do twarzy, wyglądał na zrezygnowanego. Kolejny z funkcjonariuszy dotknął jego ramienia i również poprowadził go w stronę szklanych drzwi. Lamb tylko obserwował całą sytuację.
            - Wszystko pod kontrolą – odezwał się w końcu, kierując swoje słowa w stronę zgromadzonego tłumu.
            - Wszystko w porządku Langston? Weźmiemy Cię do środka żeby spisać zeznania - teatralnym gestem zdjął okulary z nosa i schylił się do dziennikarza.
            Lamb poczekał chwilę i upewnił się, że wszystkie kamery go nagrały, zanim odwrócił się i również ruszył w stronę drzwi. Odwracając się zobaczył Weronikę.
            - Co Ty tu robisz? – zmrużył oczy.
            Weronika miała tysiące przemądrzałych odpowiedzi na końcu języka, ale chociaż raz się powstrzymała. Zmusiła się do uśmiechu i bycia „grzeczną”.
            - Miałam nadzieję, że uda mi się zadać parę pytań Williemu Muphy’emu…
            Nie zdążyła do kończyć zdania, Lamb zdążył już kiwać głową na „nie”.
            - Zapomnij, Mars. Nawet jeśli chciałbym Cię do niego dopuścić, czego oczywiście nie mam ochoty robić, Murphy nie przyjmuje żadnych wizyt. Nie sądzę też, że chciałby w ogóle z tobą rozmawiać. Nie oskarża się człowieka o porwanie i morderstwo tylko po to, żeby następnego dnia chcieć mu zadawać pytania.
            - Ja nie… Okey. W jego zeznaniach jest tyle dziur i nieścisłości, to nie ma sensu. Nie będę Ci nawet tłumaczyć o co mi chodzi – spojrzała na Lamba ozięble.
            Mogłam rzucić mu jedną z moich odzywek, miałabym chociaż satysfakcję.
            - Jeśli pozwolisz, Mars… Idę do środka porozmawiać z Panem Dewaltem o jego zachowaniu – uśmiechnął się nieszczerze do Weroniki, odwrócił się też w stronę Oxmana i kiwnął do niego głową na przywitanie.
            - Muszą go oskarżyć, nie mogą pozwolić na jego zwolnienie – Oxman odezwał się chcąc rozpocząć rozmowę. Ziewnął, otworzył usta tak szeroko, że było widać wszystkie jego pożółkłe od kawy zęby.
            - Nadal pracujesz nad tą sprawą? – zapytał się Weroniki gdy Lamb zniknął z pola widzenia.
            - Tak, dopóki nie dowiem się co się stało z Aurorą i Hayley.
            Oxman poprawił kołnierzyk od koszuli. Weronika zwróciła uwagę na plamy potu pod jego pachami.
            - Najlepszą rzeczą jaką możesz zrobić dla tych dziewczyn to po prostu się wycofać. Pozwól nam robić swoje – Oxman zniżył głos i kontynuował – Kartele nie bawią się w gierki. Uwierz mi – zajmuję się tym od ponad dekady.
            - Więc uważasz, że Milenios je mają?
            - Tego nie powiedziałam – Oxman jakby w panice oderwał wzrok od Weroniki i rozejrzał się przestraszony po parkingu.   
            Weronika zamrugała zdziwiona. Wydawało jej się, że spanikował przez wypowiedziane na głos „Milenios”.
            - Nie wiem kto porwał Hayley Dewalt i szczerze mówiąc, nie chcę wiedzieć. Ale powiem Ci coś. Trzy godziny temu Murphy zrezygnował ze swojego adwokata z urzędu. Teraz reprezentują go Schultz i Wspólnicy.
            - Schultz? Przecież to ogromna firma. I droga – Weronika zdziwiła się podnosząc głos – jak do diabła Willie Murphy jest w stanie ich opłacić?
            - Dokładnie – Oxman wykonał tryumfalny gest z palcem wskazującym wycelowanym w niebo.
            Może Weevil ostatecznie się mylił. Schultz i Wspólnicy są firmą z wyższej półki. Nawet jeśli miało się pieniądze – nie łatwo było zdobyć ich pomoc. Trzeba było mieć kontakty, być kimś ważnym. Willie Murphy nie miał nawet własnego kąta, który mógłby nazwać swoim domem. Ktoś chciał go chronić, zatuszować morderstwo i porwanie – a może coś jeszcze?
            - Nie mogę Ci powiedzieć co masz robić a czego nie. Ale dzieciaku, uważaj na siebie – Oxman pogładził się po nosie – jeden z moich kolegów dał się podejść w Oaxace w zeszłym roku. Zniknął bez śladu pracując nad sprawą. Oni nie mają problemu z pozbywaniem się takich jak my. Zrobią wszystko, żeby mieć spokój. A Ty zrób nam wszystkim przysługę i nie wyciągaj za dużo gówna zanim dziewczyny nie wrócą do domów.
            Oxman ruszył w stronę parkingu. W tym momencie Weronika doznała olśnienia.
            - Hej, pamiętasz może nazwisko tego adwokata z urzędu, którego Willie zwolnił? – krzyknęła jeszcze w stronę Oxmana.
            - Nie przypomnę sobie. Ale z tego co wiem to jakaś tania, lokalna papuga. McCoś – wzruszył ramionami.
            Na twarzy Weroniki pojawił się uśmiech. Bingo.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY

Zerwał się wiatr, kiedy Weronika dotarła do apartamentu Scorrów później tego dnia. Cienkie chmury rozpościerały się na niebie, a drzewa szumiały delikatnie gałęziami poruszanymi przez każdy powiew wiatru. Weronika wzięła różowe pudełko z siedzenia pasażera i podeszła powoli w kierunku drzwi.

            Z początku nie zdawała sobie sprawy jaki jest dzień, dopóki nie zostawiła wiadomości na sekretarce Cliffa Mcormacka.
            - Muszę z Tobą porozmawiać. To pilne. Jest niedziela, 23 marca, chwilę po trzeciej. Oddzwoń.
            - Kiedy tylko się rozłączyła, poczuła jakby ta data parzyła ją w usta. 23 marca, urodziny jej matki.
            Sama przed sobą nie chciała przyznać, że nadal o tym pamięta. A jednak data była zapisana niezmywalnym tuszem gdzieś w jej głowie. Razem ze wspomnieniami, do których nie chciała wracać - Lianne pochłaniająca tanie martini i średniej jakości restauracje, gdzie świętowali jej urodziny i gdzie upiła się tak, że głowa upadła jej na kartę deserów. Innego roku, kiedy wyprawili jej urodziny w domu, nie pojawiła się. Kiedy zataczała się w drzwiach o 3 nad ranem doszło do jednej z okropnych kłótni z Keithem. I inne wspomnienia, które w pewnym sensie były nawet gorsze – kiedy popłynęli w rejs i ich trójka stała w ciszy na pokładzie obserwując jak wieloryby bawią się koło statku. Rok, w którym Keith przyniósł do domu słodkiego szczeniaczka z kokardą na szyi, a Lianne nosiła go jak dziecko całe popołudnie.
            Weronika poprawiła pudełko w dłoniach. Czy było nie na miejscu przynosić tort w czasie tego kryzysu? Jak powinna się zachować? Wyobraziła sobie czekoladową polewę z białym napisem: Wszystkiego najlepszego, mam nadzieję, że Twoja córka nie jest martwa. Ale Lianne w tym roku kończyła pięćdziesiątkę, Weronika musiała coś zrobić. Po drodze do mieszkania zatrzymała się w cukierni i kupiła mały niemiecki tort czekoladowy. To ulubiony tort jej mamy, a przynajmniej taki był 10 lat temu.
            Lianne uchyliła drzwi chwilę po dzwonku tak jakby na nią czekała. Zatrzęsła się lekko kiedy zobaczyła Weronikę.
            -Weronika, cześć. Przepraszam, spodziewałam się… Wejdź. Siedzimy na tarasie – otworzyła szerzej drzwi.
            Weronika poszła za nią w głąb domu. Wyglądał prawie tak samo jak ostatnio, może był tylko trochę bardziej zamieszkany. Cała masa instrumentów walała się po podłodze w salonie – mały plastikowy akordeon, miniaturowe cymbałki, tamburyn z brakującą połową blaszek. Do połowy puste szklanki na stole, obok małej sterty gazet i zapach w powietrzu, pozostałość po tygodniowym jedzeniu fast foodu.
            Lianne otworzyła szklane drzwi i wpuściła ją na taras wystający zza skarpy. Był wyłożony szarymi płytkami, otoczony balustradą z kutego żelaza i osłonięty składanym daszkiem. Duże donice z filodendronem i bungewillą stały w każdym kącie nadając miejscu wyglądu dżungli. W dalekim końcu balkonu w bulgoczącym jacuzzi siedział Tanner, z głową opartą o nietonącą poduszkę.
            -Weronika, nie spodziewaliśmy się Ciebie! - pomachał kiedy obie weszły na taras.
            - Dzień dobry Panie Scott. – powiedziała, a po chwili zastanowienia dodała - Tanner.
            Hunter siedział przy okrągłym, szklanym stole ze starym syntezatorem Casio, uderzając palcami w klawisze i wygrywając dźwięki bossa nova. Włosy sterczały mu do tyłu, a w kąciku ust miał smugę czegoś co przypominało sos barbecue. Weronika uśmiechnęła się do niego i postawiła pudełko na stole.
            - Cześć Hunter, jak leci?
            Zmrużył oczy z rezerwą.
            - Myślałam, że przyszedł specjalista od porwań - powiedziała Lianne zasuwając szklane drzwi.
            - Powinien się pojawić lada chwila.
            - Więc macie zamiar zapłacić okup? – zapytała Weronika.
            - Oczywiście, że tak. – Lianne zrobiła kilka kroków po tarasie, była spięta.            Miała na sobie ten sam T-shirt z napisem ZNAJDŹMY AURORĘ, który Tanner nosił w piątek. Twarz Aurory była dziwnie rozciągnięta, jakby była wykrzywiona bólem.
            Weronika obserwowała ruchy swojej matki - jednocześnie nerwowe i kontrolowane, jakby przemyślała każdy krok. Jakby czekała na kogoś, kto wyskoczy z krzaków i krzyknie -Bu!
            To było znajome, boleśnie znajome. Tak wyglądała Lianne na kilka dni przed powrotem do picia.
            - A po co to?
            Wszyscy odwrócili się i spojrzeli na Huntera, który zdjął pokrywę pudełka i spoglądał w dół na tort. Weronika zaśmiała się nerwowo.
            - Ach to…więc… - uśmiechnęła się nerwowo do Lianne.
            - Wiem, że nie są to do końca szczęśliwe urodziny, ale pomyślałam, że powinniśmy chociaż zjeść trochę tortu.
            Lianne spojrzała na pudełko, a potem na Weronikę. Przez moment wpatrywały się w siebie bez słowa. Lianne otworzyła usta, policzki jej się zaróżowiły.
            - Urodziny? - Tanner przenosił wzrok z jednej na drugą.
            - Jest…o Jezu, znowu zapomniałem, prawda?
            Wyskoczył z jacuzzi, rozchlapując dookoła wodę. Miał na sobie jaskrawo zielone kąpielówki z palmą i drzewami. Na piersi odznaczało się kilka starych blizn kontrastując z opaloną skórą.
            - W porządku, Tanner. Tyle się działo…prawie sama zapomniała.
            - Powinniśmy coś zaplanować - owinął się ręcznikiem, objął Lianne mokrym ramieniem i pocałował w czubek głowy.
            - Hunter, zapomnieliśmy o urodzinach mamy, będziemy musieli jej to wynagrodzić.
            - Jakim cudem ona pamiętała? - zapytał Hunter wpatrując się w Weronikę.
            Dźwięk bossa nova rozdarł ciszę, która między nimi nastała. Czy to był dobry moment, żeby uświadomić sześciolatka, że jego mama ma inne dziecko? Wyjaśnić, dlaczego nie była obecna w ich życiu? Czoło Huntera wykrzywiło się w boleśnie znajomym grymasie - rodzinne czoło, sceptyczne i niespokojne. Czoło dziecka, które słyszało i widziało wszystko, nawet jeśli tego jeszcze nie rozumiało.
            Spojrzenia Veroniki i Lianne spotkały się nad głową chłopca. Potem Lianne usiadła obok Huntera i ujęła go za ramiona tak, żeby spojrzał jej w oczy.
            - Hunter, nie byliśmy z Tobą do końca szczerzy - powiedziała drżącym głosem.
            - Wiesz, że Rory jest Twoją przyrodnią siostrą z pierwszego małżeństwa taty? Weronika jest Twoją przyrodnią siostrą z drugiej strony. Jest moją córką, Twoją siostrą.
            Hunter jeszcze bardziej zmarszczył czoło. Przez chwilę Weronika zastanawiała się czy nie zacznie płakać. Zdała sobie sprawę, że wstrzymała oddech, serce jej waliło i prawie się zaśmiała. W jaki sposób, po wszystkim co przeszła w tym tygodniu, reakcja sześciolatka na wieść, o tym że jest jego siostrą była tak stresująca?
            - Więc będziemy go jeść? - Hunter spojrzał na tort.
            Usta Lianne drżały. Odkręciła się, żeby objąć Huntera, a łza spłynęła jej po policzku.
            - Tak kochanie, zjemy go. Mamusia pójdzie po nóż. Możesz podziękować Weronice?
            - Dzięki za ciasto – powiedział. Potem uderzył w kilka losowych klawiszy i zaśpiewał – Dzięki… za ciaaasto.
            Lianne weszła do domu, żeby przynieść talerze i sztućce. Hunter pobiegł za nią śpiewając pod nosem. Weronika została sama z Tannerem. Zapadła niezręczna cisza.
            - Dziękuję Ci bardzo za upewnienie się, że Twoja mama będzie miała miłe urodziny – potrząsnął głową – chciałbym powiedzieć, że zapomniałem przez to wszystko… ale prawda jest taka, że jestem kiepski jeśli chodzi o urodziny. To moja wada, ale to nie przez brak troski. Po prostu zniszczyłem za dużo szarych komórek.
            Zaśmiał się chrapliwie i usiadł przy stole naprzeciwko Weroniki. Jego niebieskie oczy były jednym elementem, który nie wyglądał na wyblakły.
            Weronika nie wiedziała co powiedzieć. Nigdy nie miała tego problemu. Ani ona ani jej tata nigdy nie zapomnieli o urodzinach. Korzystali z każdej wymówki, żeby cieszyć się sobą i, żeby Lianne poczuła się kochana. I to nie wystarczyło, nigdy.
             
            A jednak Lianne była z kimś nowym. Wiedziała, że nie powinna tak myśleć, ale zastanawiała się jakim sposobem Tanner utrzymał przy sobie Lianne skoro Keith nie zdołał.
            Zdawało się, że Tanner wyczytał coś z jej twarzy i posłał jej szeroki uśmiech. Zwinnie chwycił paczkę papierosów, które leżały na stole. Kiedy zapalił uważał na to, żeby nie wydmuchać dymu w jej stronę.
            - Rzuciłem zanim to się stało - powiedział trzymając papierosa ze zmieszanym wyrazem twarzy.
            - Ale sama wiesz, stres. – przez moment wpatrywał się w niebo. Potem odwrócił się do Weroniki.
            - Twoja mama pracowała naprawdę ciężko, żeby wytrwać w trzeźwości. I wiem… wiem, że wy dwie macie swoje niedokończone sprawy. Jeśli ktokolwiek to wie to właśnie ja. Z matką Rory… - przerwał i zaciągnął się.
            - Jesteś dorosłą kobietą, więc nie powiem Ci jak masz się czuć. Nie mam prawa wtrącać się w relacje matki z córką. Wszystko co mogę powiedzieć to, że czasami jest łatwiej być ze swoim dzieckiem. Twoja mama nigdy nie była kimś dla Twojego taty… Nie mówię o nim nic złego. Może nawet przeciwnie. Jest ciężko patrzeć w twarz ludziom, których się kocha kiedy niszczysz wszystko czego się dotkniesz. Czasem jest łatwiej odbudować swoje życie z kimś kto upadł tak samo nisko.
            Weronika miała odpowiedzieć kiedy Hunter wybiegł na taras. – Jest już!
Lianne wyszła na zewnątrz z pustymi rękoma, a za nią wysoki Afroamerykanin w perfekcyjnie skrojonym garniturze. Tanner wstał, chwilę później Weronika zrobiła to samo.
            - Pan Jackson?
            Mężczyzna wyciągnął długą, kościstą dłoń i przywitał się z Tannerem.
            -Miło mi Pana poznać, panie Scott. Przykro mi z powodu wszystkiego co pan przechodzi.
            Był po czterdziestce, świeżo ogolony, z głębokim uspokajającym głosem. Swoje szerokie ramiona miał wyprostowane i poruszał się w wystudiowany sposób. W porównaniu z nerwowymi ruchami Lianne i Tannera wydawał się mieć niewiarygodną grację.
            - A to moja córka, Weronika Mars - powiedziała Lianne.
            Również uścisnął jej rękę       , a jego chwyt był zimny i uprzejmy.
            - Weronika jest prywatnym detektywem - dodał Tanner.
            – Pomaga nam ze sprawą.
            Jackson spojrzał na nią z większym zainteresowaniem.
            - Ciekawe - puścił jej dłoń.
            - Podać Panu coś? Wodę, mrożoną herbatę? Mogę nastawić kawę, jeśli ma pan ochotę - zaproponowała Lianne.
            -Nie, dziękuję Pani Scott - położył swoją teczkę i podniósł jej wieko.
            - Zanim zaczniemy, chciałbym Państwa o czymś zapewnić. Wiem, że oboje się boicie. Przeżyliście piekło. Jednak wiedzcie, że jesteście w dobrych rękach. Zajmowałem się ponad setką takich spraw, w kraju i na świecie. Ci ludzie chcą pieniędzy. Tak długo jak będziecie mi ufać i dacie wolną rękę mamy szansę odzyskać Aurorę, ale to oznacza, że musimy postępować zgodnie z zasadami. Nie chcę zagrozić życiu Aurory niepotrzebnym zamieszaniem. Jestem pewien, że to docenicie - spojrzał na Weronikę.
            - Czyli planuje pan dać porywaczom to czego chcą? I co potem? – Weronika zmarszczyła brwi.
            - Nie chce pan wiedzieć kim oni są i pociągnąć ich do odpowiedzialności? Powstrzymać ich?
            - Plan Panno Mars - powiedział spokojnie - to sprowadzić Aurorę do domu. To jest to, czym się zajmuję. Wszystko co się liczy. I proszę o pomyślenie dwa razy zanim Pani się wtrąci. To delikatna operacja. Jeden błąd może wszystko zaprzepaścić.
            Wpatrywał się w nią, a ona nie mrugnęła.
            - Weronika… - głos jej matki trząsł się przeraźliwie - Proszę Cię…
            Spojrzała na matkę, miała szeroko otwarte, wystraszone oczy.
Przez chwilę poczuła się zawstydzona. Wszyscy na nią patrzyli, czekając w napięciu. Pod patio wiatr poruszał liśćmi na drzewach. Podniosła torebkę.
            - Nie martwcie się. Nie mam zamiaru wtrącać się w wasze negocjacje.
            Skierowała się do drzwi.
            - Powodzenia. – rzuciła przez ramię.
            - I wszystkiego najlepszego.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

            Była prawie 23 gdy Weronika weszła do swojego pokoju sprawdzić czy Logan jest już online. Nie odpowiedział na wiadomość, którą wysłała mu na początku tygodnia, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło. Jego plan dni i tygodni był tak samo nieprzewidywalny jak jej. Chciała tylko się upewnić, że nie omija ją szansa porozmawiania z Loganem, gdy ten ma chwilę na skorzystanie z komputera. Po obejrzeniu wieczornych wiadomości z Keithem, pocałowała ojca w czoło i wróciła do swojego pokoju.
            Stanęła przed lustrem, palcami przeczesała włosy. Przez myśl przeszedł jej absurdalny pomysł przebrania się w coś bardziej seksownego. Przynajmniej od pasa w górę, skoro i tak tylko tyle widać podczas rozmów przez kamerkę internetową. Zdecydowała jednak, że nie ma to sensu. Logan zakochał się w niej ubranej w koszulkę w paski i jeansy. Nie było sensu nagle się stroić.
            Weronika rozejrzała się po swoim pokoju. Naszło ją dziwne uczucie, uciskające w klatce. Wszystko przez to, że mieszkała w miejscu, które wywoływało u niej tysiące wspomnień. Każdy przedmiot o czymś jej przypominał. Oczywiście, jej zdjęcie z Disneylandu stojące na półce było po prostu słodkie. Po chwili jednak przypomniała sobie, że to Lianne ją tam zabrała. I nawet jak zdjęła ramkę z półki – jak wiele innych rzeczy przypomni jej o tym co straciła w życiu? Niedaleko ramki leżał miś, którego wygrał dla niej Duncan Kane w pierwszej klasie liceum. Na drzewku z biżuterią wisiał i błyszczał w jej stronę naszyjnik należący niegdyś do Lilly Kane. Miała też koszulkę Logana, którą zachowała po wspólnie spędzonym czasie.
            Weronika nagle zatęskniła za Loganem bardziej niż przez wszystkie tygodnie rozłąki. Postawiła się do pionu.
            Po prostu próbujesz się uporać ze swoją matką. Pamiętaj o zasadach Mars – nie ma użalania się, nie ma jęczenia. Patrz na wszystko pozytywnie.
            Próbowała ustawić lampkę na biurku i odpowiednio oświetlić sobie twarz gdy usłyszała charakterystyczny dźwięk przychodzącego połączenia.
            Po chwili zobaczyła Logana na ekranie monitora. Miał na sobie swój khaki strój pilota, odpiął górne guziki dzięki czemu Weronika widziała czarną podkoszulkę, którą miał pod spodem. Tym razem jego oczy patrzyły prosto w jej, musiał ustawić odpowiednio kamerkę. Mimo świadomości, że dzielą ich tysiące kilometrów i widzą się przez kamerkę, Weronika poczuła przyjemne dreszcze wzdłuż kręgosłupa.
            - No, i jesteś – odezwał się Logan jednocześnie posyłając jej uśmiech.
            - Jestem – odpowiedziała Weronika.
            Przez chwilę po prostu się na siebie patrzyli, napawając się swoją obecnością.
            - Jak dużo mamy czasu?
            Zbyt długo zajęło mu odpowiadanie na jej pytanie. Musieli mieć jakieś opóźnienie.
            - Nie za dużo. Piętnaście, dwadzieścia minut? Jest lista oczekujących na korzystanie z komputerów – uśmiechnął się lekko.
            - Przepraszam, że nie było mnie ostatnim razem, ale… eh…. Straciłem przywilej korzystania z Internetu. Bla, bla, bla, niesubordynacja.
            - Zupełnie jak nie Ty.
            - Ktoś mnie wrobił.
            - Dzień jak co dzień – Weronika uśmiechnęła się delikatnie.
            Logan odpowiedział cichym śmiechem, obraz na ekranie komputera na chwilę się zamroził. Weronika wstrzymała oddech wiedząc, że może się to skończyć przerwaniem połączenia. Po chwili jednak ekran się odmroził.
            - Widzisz mnie teraz? – zapytała starając się nie skupiać na tym, że było to najczęściej wypowiadane zdanie podczas ich krótkich rozmów.
            Widzisz mnie? Słyszysz mnie? Jesteś tam? Pieprzony komputer. Mac pomogła Weronice zoptymalizować jej komputer, ale Logan był mniej więcej osiem tysięcy kilometrów od niej, unosił się na morzu w ogromnej metalowej puszce, otoczony ogromną ilością sprzętu, który wpływał na ich połączenie.
            Przez chwilę siedzieli w ciszy.      
            - Pięknie wyglądasz – w końcu Logan się odezwał.     
            - Dziękuję – Weronika wyszeptała – Jak się masz?    
            - Dobrze. Nasz lekarz dopuścił mnie wczoraj do powrotu do czynnej służby. Dzisiaj po południu lecę na misję, więc może minąć kilka dni zanim będę mógł skorzystać z Internetu – polizał nerwowo usta.
            - Więc jak się ma Lianne?
            - Hmmm, jest czysta. Ma nową rodzinę i nowe życie.
            - A jak Ty się masz?
            Weronika się zawahała.
            - Mam… się dobrze – odpowiedziała delikatnie – oczywiście nie było łatwo patrzeć na moją matkę w takich okolicznościach. Ale wiesz… i ja i ona podjęłyśmy własne decyzje już dawno temu – zaśmiała się krótko.     
            - Wydaje się jakby była naprawdę szczęśliwa zanim to się stało. Chyba nikt w jej aktualnym życiu nie sprawia, że chce się napić.
            - Weronika, wiesz, że ona nie odeszła przez Ciebie, prawda? – Brwi Logana uniosły się ukazując jego frustrację. 
            Weronika nie odpowiedziała. Znowu poczuła się jak dziecko. Czy mamusia mnie kocha? – takie pytania bardziej nadają się do dziecięcego pamiętnika niż do rozpamiętywania podczas rozmowy ze swoim chłopakiem gdy ma się dwadzieścia osiem lat.
            Logan powiedział coś jeszcze ale ekran komputera znowu się zamroził a jego głos zaczął się przerywać. Weronika nie mogła poskładać w całość jego wypowiedzi.        - Logan?        
            - Ty… lepiej… Twój tata – Logan dokończył.     
            Weronika uderzyła pięścią w stół. Bardziej z frustracji niż nadziei, że to pomoże w polepszeniu ich połączenia. Nie miała serca by prosić Logana o powtórzenie tego co powiedział. Spędziliby kolejne piętnaście minut na analizowaniu tego samego problemu z połączeniem.
            - Jesteś tam? – zapytał zbliżając twarz do kamery.     
            - Tak, słyszę Cię. Logan?
            - Weronika? Jesteś tam?
            Jej serca znowu zabiło mocniej. Nachyliła się nad monitorem z nadzieją, że ich połączenie polepszy się samo z siebie, że głos Logana dotrze do niej bez przerywania. Ale było tylko gorzej, Logan pojawiał się i znikał a jego głos był zmieniony i zupełnie niezrozumiały. Chwilę później ekran komputera stał się całkowicie czarny.
            Weronika jeszcze długo siedziała w fotelu wpatrując się w czerń monitora. Frustracja narastała w niej niebezpiecznie. Wiedziała, że nie powinna martwić się o nagłe zerwanie połączenia, Logan wiele razy zapewniał ją, że to po prostu brak Internetu a nie nagły atak czy wypadek. Ale dzisiaj Weronika poczuła się odcięta od niego dużo bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.  
            Po jakimś czasie w końcu wyłączyła komputer. Loganowi podczas ich krótkiej rozmowy udało się przekazać jej coś, co wszyscy w okół niej próbowali jej wytłumaczyć już od jakiegoś czasu. Bez względu na to jak bardzo „profesjonalnie” będzie próbowała się zachowywać i odcinać emocjonalnie od prowadzonej spraw, Lianne na zawsze pozostanie matką, która ją opuściła. Kobietą, która odcięła się od jej życia uciekła, gdy pojawiły się problemy. Obserwowanie jej starań w odnalezieniu przybranej córki bolało Weronikę w bardzo dziecinny sposób. Przeżywała to dużo bardziej niż chciała się przyznać.
            Usłyszała kroki ojca na korytarzu, gdy mijał jej pokój i szedł w stronę swojej sypialni. Wstała z fotela, jej postać rzucała cień na okno za którym zdążyło zrobić się ciemno. Logan widział w niej dużo więcej niż inni, widział prawdziwą ją, dlatego go kochała. Potrafił jej powiedzieć rzeczy, których ona często nie była w stanie powiedzieć sama sobie. Ale jaki to miało wpływ na jej relację z Lianne? Nie mogły cofnąć się w czasie i zmienić tego, że matka ją opuściła, zawiodła i spaliła za sobą mosty. W żaden sposób nie mogłaby naprawić ich relacji, nie była w stanie zmusić Lianne do miłości do własnej córki.
            Weronika dotknęła okładki pamiętnika Aurory, który leżał na jej biurku. Nie po raz pierwszy poczuła jakąś niepisaną więź z dziewczyną.
            Obie jesteśmy zagubione – pomyślała. Ale może… Może uda mi się chociaż jedną z nas odnaleźć i sprowadzić do domu.


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

            Gabinet obrońcy z urzędu okręgu Balboa mieścił się w funkcjonalnym budynku z płyty, zlokalizowanym zaledwie kilka przecznic od posterunku policji w centrum Neptun. Weronika dotarła tam o trzynastej następnego dnia. Niosła ze sobą lasagne od Mama Leone’s. Z uśmiechem wjechała windą na szóste piętro do gabinetu Cliffa McCormacka.
            Cliff i jej tata przyjaźnili się od prawie dwudziestu lat, a agencja detektywistyczna Mars uratowała więcej niż kilku jego klientów przed odsiadką. Oczywiście dowody przez nich zbierane odstraszyły też sporą część klientów, ale tak wyglądała codzienność systemu sprawiedliwości. Czasami trzeba bronić tych, których wybronić się nie da.
            Nie znała innego prawnika pokroju Cliffa, który pracowałby w Urzędzie Obrońcy Publicznego i mógłby jej pomóc w dotarciu do zeznać Williego Murphy’ego. Cliff jako miejscowy adwokat był nie tylko tani ale też bliski jej sercu i pożyteczny. Jedynym problem mogło się okazać jego oddanie etyce zawodowej. Mimo bycia cynikiem, jego skrupulatność i przywiązanie do tajemnicy obowiązującej prawnika w stosunku do klienta – mogła pokrzyżować Weronice plany. Dlatego miała nadzieję, że gorąca lasagne skłoni go do działania w szarej strefie i zdradzenia informacji.
            Drzwi były otwarte, ale zapukała cicho we framugę. Cliff podniósł wzrok zza biurka gdzie siedział przekopując się przez zawartość szarych teczek. Uniósł brwi gdy ją zobaczył.
            - Przyniosłam lunch – zaśpiewała machając i mamiąc go trzymaną przed sobą torebką
            - Prosto od Mama Leone’s – dodała z uśmiechem.
    - Wydaje Ci się, że jestem aż tak tani? – nozdrza mu zadrżały – Lepiej nie odpowiadaj.
            Zrobiła parę kroków w głąb gabinetu, delikatnie zamykając za sobą drzwi. To była raczej szafa bez okien niż pokój, ze ścianami pomalowanymi na ponury zielonkawoszary kolor. Masywna szafka z książkami pokryta kurzem zajmowała większą część ściany. Biruko była jedną, wielką katastrofą – zawalone brązowymi teczkami, kawałkami papieru, z gdzieniegdzie walającymi się papierami po kanapkach i napoczętymi opakowaniami krakersów. Weronika usiadła na sztywnym krześle na naprzeciwko Cliffa.
            - Ignorowałeś moje połączenia, Cliffy.
            Mężczyzna się skrzywił. Był wysokim i barczysty a jego czarne, nażelowane włosy błyszczały. Usta miał zawsze wykrzywione w kwaśnym uśmiechu, a brwi sceptyczne i ekspresyjne.
Patrzył z rezerwą jak Weronika odkrywa porcję lasagne na wynos, wbija plastikowy widelec w jeszcze bulgoczący ser i wręcza mu je nad biurkiem.
            - W przeciwieństwie do tego co Ty i ojciec myślicie, mam życie prywatne – przymknął oczy i wciągnął serowy aromat, a potem zmarszczył brwi.
            – Tak się składa, że wczoraj miałem plany.
            - Czyżby była już promocja na dzień w Ślicznotkach? Coś mi umknęło.
            - Jeśli musisz wiedzieć, byłem na lampce wina z przyjaciółką. I okazało się, że przyjaciółki są dużo mniej przyjazne kiedy przerywasz randkę i odbierasz telefon od figlarnej blondynki. Szczególnie takiej, która ma w zwyczaju prosić o przysługi – rzucił jej znaczące spojrzenie jednocześnie jedząc lasagne.
            - Czymże są przysługi pomiędzy starymi przyjaciółmi? - spytała przechylając głowę na bok.
            - Czego chcesz Weronika? – zapytał z pełnymi ustami i sosem spływającym na tani krawat.
            - Słyszałam, że w sobotę straciłeś klienta - skubnęła kawałek swojej lasagne.
            - Jakieś pomysły dlaczego tak się stało?
            - Mam zgadywać? Pewnie dlatego, że ktoś chciał wygrać sprawę – odpowiedział.
            - Ktoś taki jak bracia Gutiérrez?
            - Ktoś taki, zgadza się - odłożył widelec.
            - Szczerze mówiąc, cieszy mnie to. Sprawy, w których głupi ludzie robią głupie rzeczy to moja specjalność. Jak ten facet…- podniósł teczkę z zabałaganionego biurka.
            - Wrzucił post na Facebooka będąc w domu, który okradał. Klasyczny materiał dla Cliffa. Zostawiam morderców tym, którzy wiedzą co robią.
            - Więc myślisz, że to zrobił? Myślisz, że Willy Murphy zabił te dziewczyny?
             -Hm, zastanówmy się - Cliff zaczął wyliczać na palcach - był na imprezach, gdzie po raz ostatni widziano dziewczyny, próbował sprzedać własność jednej z nich, a jej włosy znaleziono na tylnym siedzeniu jego samochodu. Dodaj do tego fakt, że koleś jest po wyroku i miał całą aptekę narkotyków w krwioobiegu kiedy został zatrzymany.
            Weronika wyprostowała się zdziwiona.
            - Miał włosy Hayley Dewalt w swoim samochodzie?
            - Nadal czekają na wyniki z laboratorium, ale wygląda na to, że to te same włosy, które znaleźli na jej szczotce. Czasami kiedy coś wygląda jak kaczka zabójca i kwacze jak ona… sama wiesz.
            Złożyła dłonie i oparła na nich brodę marszcząc brwi. Oczy Cliffa zwęziły się.
            - Przeraża mnie widok Ciebie wytężającej umysł.
            - Coś tu po prostu nie gra, Cliff. 
            - Słuchaj dzieciaku - potrząsnął głową - nie jestem jakimś wyszukanym profilerem z dyplomem Uniwersytetu Kolumbia, ale pracuję z takimi typami od dawna. Nie bez powodu nazywają to  zachowaniem odbiegającym od normy. Ciężko je przewiedzieć i często takie działania nie mają sensu. Uwierz mi. Gdybyś usłyszała historię tego chłopaka, Twój wewnętrzny wykrywacz bzdur…
            - Więc masz jego zeznania?
            - Tak - zamknął oczy I westchnął - znam jego wersję i nie, nie mogę Ci nic o tym powiedzieć.
            - Jasne, wiem. Tajemnica adwokacka - przysunęła się na krześle - w końcu studiowałam prawo. Zastanawiam się tylko czy powiedział co zrobił dziewczynom. Bo oboje wiemy, że jeśli Lambowi uda się og skazać, nie będzie go obchodziło czy znajdziemy ciała.
            Usiadła na skraju krzesła, obserwując go. Na jego twarzy zdawała się toczyć jakaś wewnętrzna walka. Patrzył jej w oczy, a potem odwracał wzrok w zamyśleniu. Po kilku sekundach jego twarz się rozluźniła, westchnął i wstał.
            - To była zabawna rozmowa, ale mam spotkanie za parę minut.
            Weronika zaczęła wstawać i już chciała coś powiedzieć, ale powstrzymał ją ruchem dłoni.
            - Wiem, że Twoje umiejętności biurowe pewnie trochę kuleją, ale może zrobisz mi przysługę i wysprzątasz biurko? Skoro już rozmawiamy o przysługach - spojrzał na nią spod zmarszczonych brwi.   - Zamknę drzwi, żeby nikt Ci nie przeszkadzał, zrób to samo kiedy będziesz wychodzić - zapiął marynarkę, poprawił kosmyk włosów na czole i rzucając jej ostatnie, znaczące spojrzenie wyszedł z pokoju.
            Weronika zaczęła przeglądać jego biurko. Było całe w papierach, trzy różne kubki ze śladami używania stały w jego różnych częściach. Jeden z nich miał napis KEITH MARS NA SZERYFA. Inny NEPTUN JEST DLA KOCHANKÓW. Uśmiechnęła się i strzeliła palcami.
            Dwadzieścia minut później, kiedy kosz był już pełny, kubki stały na suszarce w kantynie, dokumenty były posortowane, spięte i ułożone alfabetycznie miała już na kolanach papiery Murphy’ego. Kartkowała je strona po stronie, omijając zdjęcia i raport aż znalazła to czego szukała - transkrypcję zeznania sporządzoną przez Cliffa.
            Zerknęła jeszcze raz w stronę drzwi i zaczęła czytać.
            CM: Tak więc Panie Murphy, szeryf buduje przeciwko panu sprawę. Wiedzą, że był pan na imprezie, na której dziewczyny zniknęły. Mają naszyjnik, który sprzedałeś dwa dni po zaginięciu Hayley Dewalt. I znaleźli trzy długie, brązowe włosy na fotelu pasażera w pana samochodzie. Czekamy na potwierdzenie z laboratorium, ale wyglądają identycznie jak te wyciągnięte ze szczotki Hayley. To nie wygląda dobrze.
            WM: Człowieku, nie wiem o czym mówisz. Nikogo nie zabiłem. Nie robię takich rzeczy. Ja nie… Nie znoszę nawet widoku krwi, ok? Była tej nocy w moim samochodzie. Ale nie chciałem jej nic zrobić. Chciałem jej zrobić pieprzoną przysługę.
            CM: Przysługę?
            WM: Tak człowieku. Tak, gadaliśmy trochę na imprezie. Zaprzyjaźniła się z moim kumplem, jeśli wiesz co mam na myśli. I potem nagle coś jej odwaliło.
            CM: Co masz na myśli?
            WM: Nie wiem człowieku… W jednej chwili leżała na kanapie i bawiła się kolczykiem w uchu Rica, a za chwilę biegała dookoła i pytała czy ktoś może ją powieźć na północ. Rico się wściekł. Urabiał ją cały wieczór, a ona zwiała.
            CM: Czy to był Federico Gutiérrez Ortega?
            WM: Taa.
            CM: Co zrobił?
            WM: Nazwał ją szmatą. Ale się nie przejęła. Chciała jechać do Bakersfield. Od razu. Była zdesperowana. Było mi jej żal. Powiedziałem jej, że jeśli ma kasę na paliwo to ją zawiozę.
            CM: Więc myślisz, że uwierzę, a co ważniejsze ława przysięgłych uwierzy, że dziewczyna która nawet Cię nie znała zdecydowała się jechać z Tobą w środku nocy nie wiadomo dokąd? I to, pomyślmy, 4 godziny drogi?
            WM: Trzy. Tak właśnie było.
            CM: A Ty zrobiłeś to z dobroci serca?
            WM: Słuchaj człowieku, myślałem, że ze mną flirtuje. Uznałem, że jest damą w opałach. A ja rycerzem z Chevroletem 86 El Camino i może, odrobina rycerskości mnie gdzieś zaprowadzi… wiesz, co mam na myśli?
            CM: Ok. Więc co zrobiliście po przyjeździe do Bakersfield?
            WM: Kazała mi się zatrzymać na parkingu ciężarówek, powiedziała, że chce colę. Kiedy wysiadłem, żeby zatankować uciekła. Biegła prosto drogą I-5, nie wiem dokąd. Wołałem za nią, ale przecież nie będę gonił jakieś stukniętej laski o czwartej nad ranem pośrodku niczego. Zjadłem śniadanie w knajpie, żeby dać jej trochę czasu na powrót. Ale nie wróciła. Pojechałem do domu i położyłem się spać. Nie oddała mi nawet za benzynę.
            CM: Więc skąd wziąłeś jej naszyjnik?
            WM: Kiedy wróciłem do samochodu leżał na siedzeniu. Musiał jej spaść. Ale zużyłem cały bak paliwa jadąc 6 godzin, chciałem pokryć straty, więc sprzedałem tą błyskotkę. Nie wiedziałem, że zaginęła. Gdybym wiedział wyrzuciłby go w krzaki.
            CM: A co z Aurorą Scott? Wyraziła nagła chęć na przejażdżkę do Mojave?
            WM: Nigdy z nią nie rozmawiałem. Widziałem ją na imprezie, jak każdy. Brała udział w konkursie na scenie. Seksowna. Ale nie moje progi. Nie wiem co jej się stało. Musisz mi uwierzyć, nie wiem nic więcej.
            Weronika zrobiła zdjęcia telefonem. Potem zamknęła teczkę, położyła ją na stercie dokumentów na biurku i wstała. Cliff miał rację, to była idiotyczna opowieść. Niezdarna, okropna i głupia. Ale nie mogła pozbyć się myśli, że jest tak głupia, że może być prawdziwa. Spojrzała na telefon, była już 15.30. Zdąży dojechać do Bakersfield przed zachodem słońca.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

            Właśnie minęła tabliczkę informującą o wjeździe do okręgu Los Angeles i jechała wzdłuż szaro-zielonych wzgórz parku narodowego Los Padres, kiedy zadzwonił jej telefon.
            - Halo?
            Samochód Logana był wyposażony w Bluetooth i Logan zsynchronizował go z jej komórką zanim wyjechał. Radio się wyłączyło i przez głośniki BMW usłyszała głos Mac.
            - Weronika? Gdzie jesteś?
            - W drodze do Bakersfield, mam trop. Co tam?
            - To może nic nie znaczyć, ale pomyślałam, że powinnaś wiedzieć. Ta historia o Meat Loaf z wiadomości w sprawie okupu, wiesz ten dowód, że żyją?
            - Tak? – Weronika nagle stała się czujna i wyprostowała się na siedzeniu.
            - Umieściła to na Facebooku 5 lat temu…
            Palce Weroniki zacisnęły się mocniej na kierownicy. Wpatrywała się przed siebie.
            - Jesteś tam?
            - Tak, przepraszam Mac. Myślę.
            - To niekoniecznie oznacza, że nie żyje.. prawda?
            - Nie wiem co to znaczy. Masz coś jeszcze?
            - Nie, na razie to wszystko co znalazłam. Zostać w biurze na wypadek gdybyś czegoś potrzebowała?
            - Nie, to nie ma sensu. Wracaj do domu, Mac. Widzimy się jutro.
            Zatrzymała się i poszukała w torbie wizytówki Oxmana. Odpowiedział po trzecim sygnale.
            - Panie Oxman, tu Weronika Mars. Wiem, że kazał mi pan nie wtrącać się zanim nie sprowadzi pan Hayley do domu, ale mam informacje. Wygląda na to, że historia, którą porywacze chcieli udowodnić, że dziewczyna żyje, została opublikowana na Facebooku kiedy miała 13 lat.
            Zapadła długa cisza. Kiedy się odezwał jego głos był niski i ostrożny.
            -Rozumiem.. dobrze wiedzieć. Muszę się temu przyjrzeć – zamilkł by po chwili dodać - Dzięki, dzieciaku.
            Weronika nie miała wizytówki Jacksona, ale na stronie Meridian Group był numer poświęcony dla ogólnych wypadków. Usłyszała damski głos po drugiej stronie słuchawki.
            - Meridian.
            - Tu Weronika Mars, dzwonię do Lee Jackson. Mogłaby mnie pani przełączyć?
            - Przykro mi, Lee jest w terenie.
            - Wiem, ale naprawdę muszę się z nim skontaktować. Czy może pani mnie przekierować albo dać numer, na który…
            - Mogę przekazać wiadomość.
Zacisnęła zęby we frustracji, ale zostawiła swoje nazwisko i numer telefonu. Przez chwilę rozważała czy zadzwonić do Lianne, ale myśl o przeprowadzeniu tej rozmowy z matką sprawiła, że wcisnęło ją mocniej w fotel. Lepiej zostawić to profesjonalistom. Lepiej powiedzieć Jacksonowi i pozwolić mu robić to co do niego należy.
            Wzdłuż drogi I5 były trzy parkingi dla ciężarówek, ale tylko na jednym była całodobowa restauracja, więc musiało to być miejsce, w którym Murphy jadł śniadanie o 4 rano kiedy Hayley zniknęła.
            Jego historia nadal nie miała sensu. Po pierwsze - dlaczego Bakersfield? Nie było cienia dowodu, że znała tam kogoś, nie miała tam też ani rodziny ani przyjaciół i nie był to jakiś znany cel na przerwę wiosenną. Ale szczegóły, które podał Murphy sprawiły, że Weronika mu uwierzyła. To było zbyt dziwne i nietypowe, żeby nie było prawdą. Jeśli chciałby ocalić swój tyłek, wymyśliłby lepszą historię.
            Zaparkowała obok niskiego budynku z brudnymi ścianami pokrytymi aluminium. Migający neonowy znak nad jej głową głosił, że miejsce nazywało się „U Lucy przez całą noc”. Po drugiej stronie parkingu była stacja benzynowa. Między restauracją i stacją paliw stało około 15 ciężarówek. Była prawie 18.30 i wysokie palmy wokół parkingu kładły się cieniem na ziemi. Na wschodzie niebo było już prawie granatowe.
            Skierowała się do knajpy, a odgłos dzwonków obwieścił jej wejście kiedy przekroczyła próg. W środku było gorąco i parno, a w powietrzu wisiał zapach przypalonej kawy i bekonu. Ściany były pokryte tanimi panelami z lat 70, a na stołach leżały biało-czerwone obrusy w kratę.
            Kilku zbłąkanych podróżników siedziało przy stołach dzióbiąc frytki pokryte grubą warstwą keczupu lub trzymając kubki z kawą. Przy ladzie siedział rząd mężczyzn we flanelowych koszulach w kratę i jedna postawna kobieta. Weronice zdawało się, że jest za cicho, szczególnie po hałasie, który panował w Neptun. Nikt nie rozmawiał poza dwoma mężczyznami kłócącymi się o wyniki walki bokserskiej.
            Kelnerka z burzą rudych włosów i mocno wykonturowanymi ustami podeszła do niej z menu. Miała na sobie żółtą sukienkę z bufiastymi rękawami. Jej wizytówka mówiła, że nazywa się Geena.
            - Co mogę dla Ciebie zrobić, skarbie?
            - Cześć. Ja… Mam nadzieję, że odpowiesz mi na klika pytań. Prowadzę śledztwo w sprawie zaginięcia kilku osób w Neptun i zastanawiam się czy porywacz się tutaj nie pojawił. To było 2 tygodnie temu, rankiem jedenastego. Wyjęła telefon ze zdjęciem Murphy’ego. Na zdjęciu miał hawajską koszulę ukazującą jego chudą klatkę piersiową. Na mostku był widoczny gotycki tatuaż ,,Bad dog”, a w ręku trzymał butelkę maltańskiego likieru wznosząc toast. Znalazła to zdjęcie we wpisie na blogu Trish Turley, a ta prawdopodobnie wzięła je z facebooka.
            Kelnerka spojrzała na zdjęcie i potrząsnęła głową.
            - Dużo ludzi przewija się przez to miejsce, wiesz o której godzinie tu był?
            - To było nad ranem, czwarta albo piąta.
            – Pracowałam od czwartej do północy, więc go nie widziałam - Geena wzruszyła ramionami - możesz wrócić jutro, któraś z dziewczyn z nocnej zmiany może coś wiedzieć.
            Weronika poczuła rozczarowanie. Nie wzięła pod uwagę pory dnia. Ktokolwiek pracował nad ranem, nie był tu w porze obiadu. Odwróciła się do wyjścia.
            - Poczekaj!
            Geena stała z wytrzeszczonymi oczami. Uśmiechnęła się odsłaniając zmarszczki wokół ust. Odwróciła się do lady, gdzie chuda brunetka napełniała kubek z kawą jednemu z kierowców.
            - Rosa zwykle pracuje nocami, ale w tym tygodniu jest na popołudnia. Chantelle urodziła dziecko i wywróciło jej życie do góry nogami. Rosa, kochanie, mamy pytanie, znajdziesz chwilę?
            Ciemne oczy dziewczyny zamrugały i przygarbiła się. Pokiwała głową kończąc nalewać kawę i odstawiła dzbanek do podgrzewacza. Wycierając ręce o krawędź fartucha wyszła zza lady.
            - Co tam Geena?
            - Ta mała ma pytanie o jakiegoś faceta, który był tu tydzień temu.
            - Dwa tygodnie - wcięła się Weronika wyciągając telefon.
            - Ten mężczyzna, był tu bardzo wcześnie.
            Rosa spojrzała na mały ekran, uniosła brwi. Była młodsza od Weroniki, może w wieku Hayley, miała okrągłe, różowe policzki, usta układała w dziubek.
            - Tak, pamiętam go. Wypił chyba z pięćdziesiąt filiżanek kawy i pożałował mi napiwku. Wyglądało na to, że miał kiepski humor.
            - Był z nim ktoś? Rozmawiał z kimś?
            - Nie, siedział tam - wskazała na miejsce pod oknem - ze skwaszoną miną. Patrzył przez okno i jadł. Nie odezwał się do nikogo.
            Z szybko bijającym sercem Weronika wygrzebała ulotki z torby. Pokazała je obu kobietom. 
            - Widziałyście ją w ciągu ostatnich dwóch tygodni?
            Obie pokręciły przecząco głowami.
            Podziękowała im za poświęcony czas i dała ulotki na wszelki wypadek.    Niektórzy ludzie w knajpie przyglądali jej się dużymi, zaciekawionymi oczami. Wyszła szybko, a dzwonki rozbrzmiały za jej plecami.
            Weronika stała przez kilka minut na parkingu, rozglądając się po okolicy. Ziemia była sucha i popękana, a pędy zieleni wystawały przez dziury w chodniku. Po drugiej stronie autostrady stał podrzędny motel, z migającym znakiem ogłaszającym wolne pokoje do wynajęcia. Za nią rozciągały się zarośnięte wzgórza, a ptaki latały walcząc z wiejącym wiatrem. Poza tym nie było nic. Powietrze pachniało odchodami i zmęczeniem, czymś cierpkim i brudnym. Odeszła kilka kroków od restauracji.
            Potem jej wzrok zatrzymał się na znaku. Był to jeden z dużych, zielonych znaków kalifornijskiego urzędu drogowego, używanych do wskazania odległości. Jak daleko do następnego punktu orientacyjnego, następnego przystanku i miasta.
SAN JOSE—239, MILESSAN FRANCISCO–280 mil     
I nawet mimo, że nie wymieniono tego na znaku, mogła z łatwością policzyć w głowie. Przejechała tą trasę wiele razy…

STANFORD—263 mil.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY

            Weronika stała jak wmurowana w ziemię. Słyszała z oddali odgłos ruchu ulicznego, ale nie był tak głośny jak krew szumiąca jej w uszach. Chad Cohan nie musiał jechać do Neptun i z powrotem, żeby zdążyć na zajęcia. Musiał dojechać tylko do Bakersfield, cztery godziny w jedną stronę.
            Czas się zgadzał.
            Spojrzała na autostradę. Nie było dużych korków i już po chwili pędziła do motelu Lake Creek znajdującego się po drugiej stronie. Weszła głównym wejściem prosto do recepcji.
            W pomieszczeniu było wilgotno i unosił się słodki zapach. Ścianę pokrywała stara, odrapana tapeta w róże poprzeplatane złotymi pionowymi pasami. Nad biurkiem wisiała niestosownie wielka głowa jelenia z powykręcanymi rogami. Przy biurku nikogo nie było, ale usłyszała z głębi odgłos telewizji. Stary mężczyzna wyszedł zza rogu i chwiejnym krokiem podszedł do biurka. Był niski i zgarbiony, w znoszonym swetrze i obcisłych dżinsach. Zauważyła, że nie ma dwóch palców u lewej ręki kiedy podrapał się kciukiem po podbródku.
            - Dzień dobry pani.
            - Cześć, mam trochę nietypowe pytanie.
            Mężczyzna popatrzył na nią spod wielu zmarszczek. Jego oczy były ciemne i lśniące przez co trudno było z nich coś wyczytać.
            - Co jakiś czas się tu takie zdarzają.
            - Pracuje pan rano? Około czwartej, piątej?
Staruszek pokręcił głową.
            - Mój syn zmienia mnie po północy i zwykle pracuje do 11 w południe.
            - A jest teraz?
            - Śpi proszę pani - przestąpił z nogi na nogę z tą samą miną - pracujemy tu do późna. Nie obudzi się przez ładnych parę godzin.
            Pokiwała głową na znak, że rozumie sytuację.
            - Więc może pan mi pomoże. Nie wiem czy oglądał pan wiadomości, ale w Neptun zaginęło kilka dziewczyn…
            - Widziałem! - twarz mu się rozjaśniła - cały tydzień mówią o tym w programie Trish Turley. Okropieństwo. Mam nadzieję, że ten gość dostanie karę śmierci.
            - Zostałam zatrudniona, żeby znaleźć te dziewczyny i podejrzewam, że jedna z nich nocowała tu 11 marca, meldując się bardzo wcześnie rano. Około czwartej albo piątej? Mogła zatrzymać się tu pod fałszywym nazwiskiem, albo z kimś innym, kto podpisał rachunek. Może mi pan wyciągnąć dokumenty z tego ranka?
            - Eh, zwykle nie podajemy nazwisk i  osobistych informacji o naszych gościach bez nakazu - postukał kciukiem w ladę i patrzył na nią z zaciekawieniem, jakby z jej twarzy chciał wyczytać czy pomoże mu dostać się do programu Turley. To podsunęło jej pomysł.
            - Całkowicie pana rozumiem - powiedziała.
            - Gdybym była na pana miejscu też nie chciałabym całego tego zamieszania. To znaczy wszystkich tych wywiadów - to zawracanie głowy.
            - Słyszałam, że Trish Turley wzywa każdego kto ma jakiś związek ze sprawą i błaga o wywiady.
            Otworzył szeroko oczy. Przez moment stał rozważając. Potem odkręcił się do starego komputera, oparł się o krawędź biurka i zdrową ręką przebierał klucze z pęku, który leżał na biurku.
            - Mówiłaś, że o której tu byli?
            - Między czwartą i piątą rano, 11 marca.
            Jego oczy przesuwały się po monitorze. Wstrzymała oddech.
            - Wygląda na to, że mamy jedno zameldowanie. O 4.15 rano.
            - Czy to była para?
            Spojrzał na nią podejrzliwie. Zdała sobie sprawę, że niczego więcej się nie dowie.
            - Przepraszam. Hm, ale proszę mi zrobić jedną przysługę i uciekam - wzięła głęboki oddech - czy pozwoliłby mi pan rozejrzeć się po ich pokoju?
            Słońce powoli zachodziło kiedy wchodziła do pokoju kilka minut później. Otworzyła okno i włączyła światło.
            Pokój był nędzny, zatęchły i nijaki. Ściany były wytapetowane tak samo jak na recepcji, a szary dywan był poplamiony i zużyty. Stare meble były porozstawiane po pokoju bez ładu, na łóżku leżała brzydka kapa.
            Przez chwilę stała po środku pokoju. Déjà vu. Tak wyglądał każdy tani motel, w którym była - tak jak Camelot gdzie śledziła kobieciarzy i fałszerzy. Tak jak Palm Tree Lodge, gdzie jakiś czas temu szukała innej zaginionej dziewczyny - Amelii DeLongpre. Była prawie pewna, że Hayley Dewalt tu była.
            Zaczęła oczywiście od otwarcia szuflad, macając głęboko niepewna co ma zamiar tam znaleźć, ale zdeterminowana. Może znajdzie coś co Chad albo Hayley zostawili, wskazówkę, która wytłumaczy co stało się tutaj - w połowie drogi między Neptun i Stanford. Szybko przebiegała rękoma po panelach na ścianie, zajrzała do otworów wentylacyjnych, szafek - próbując odkryć coś niezwykłego.
            Kiedy skończyła usiadła na skraju łóżka. Wytężyła wzrok nie patrząc na poszczególne elementy, ale na wszystko. Przebiegała spojrzeniem po każdym fragmencie pokoju myśląc o podejrzeniach jakie miała. Czasem trzeba patrzeć z szerszej perspektywy.
            W tym momencie coś rzuciło jej się w oczy. Ślady na tapecie… Proste, jaśniejsze linie tam gdzie tapeta była czystsza, mniej zniszczona. Tak jakby coś ją zasłaniało - miejsce, w którym zwykle stoją meble.
            Zeskoczyła z łóżka. Najpierw chwyciła nocny stolik. Był zaskakująco lekki. Łóżko było dużo cięższe. Szybko zorientowała się, że ślad na tapecie świadczyły o przesunięciu łóżka około pół metra. Przesunęła je tam gdzie jak podejrzewała, stało wcześniej. Stało teraz bardzo blisko szafy. Przeszła wzdłuż wytężając wzrok i wtedy to zobaczyła.
            Na dywanie była plama krwi.
            Ktoś próbował ją wyczyścić – jasne plamy wokoło wskazywały miejsca gdzie była szorowana. Ale wniknęła w tkaninę zbyt głęboko, by starania się opłaciły. Kilka kropli układało się w okrąg, dalej odpryskiwały kilkanaście centymetrów na lewo.
            Minęło 10 lat odkąd była na stażu w FBI i pracowała z krwią tylko kilka dni, ale było oczywiste, że ktoś dostał i to mocno. Prawdopodobnie więcej niż raz.
            Poczuła jak ścisnęło ją w gardle. Wyprostowała się i rozejrzała po pokoju. Poczuła ucisk klatki piersiowej, paniczny strach i choć próbowała to zignorować to czuła, że jest blisko rozwiązania i to nie koniec nerwów dzisiejszego dnia.
            W pokoju motelowym nie było miejsca, w którym można byłoby kryć coś dużego. Poza tym, po dwóch tygodniach ktoś zwróciłby uwagę na zapach gnijącego ciała. Kiedy wychodziła na zewnątrz zostawiła za sobą uchylone drzwi. Nagle świat wydał jej się dużo bardziej opustoszały niż 20 minut temu, w brązowym odcieniu pod zachodzącym słońcem. Na końcu korytarza zobaczyła światło wydobywające się z automatu z napojami. Obok stała maszyna do lodu…
            Podeszła do niej jakby we śnie. A może we wspomnieniu? Jak wiele martwych dziewczyn utkwiło w jej głowie? Ile duchów ją prześladowało? Zobaczyła obok postać Amelii przeźroczystą i świecącą. Podniosła pokrywę maszyny i weszła do środka.
            To było miejsce, w którym znalazła ciało Amelii lata temu, pokryte lodem, w innym zatęchłym motelu. Zamordowanej przez swojego chłopaka dla pieniędzy, które dostała za ugodę z Kane Software. Piorun nie uderza dwa razy w to samo miejsce, to niemożliwe.
            Przez chwilę stała przed maszyną aż w końcu podniosła wieko. Lód zaskrzypiał. Złapała łopatkę i zaczęła nią grzebać w lodzie. Chwilę później pochyliła się i wypuściła powietrze. Nic tam nie było, tylko lód.
Hayley Dewalt mogła nadal żyć. Może to nie była jej krew, a może była i Hayley uciekła z nadzieją na odcięcie się od wszystkiego w jej życiu co doprowadziło ją do tego miejsca. Wszystkiego co doprowadziło ją do spotkania chłopaka, który ją skrzywdził chociaż podobno ją kochał.
            Weszła z powrotem do pokoju i zatrzasnęła drzwi, a klucz schowała w kieszeni. Odwróciła się chcąc wrócić do recepcji, ale wtedy coś zobaczyła i szczęka jej opadła.
            Ptaki, które wcześniej widziała z drugiej strony ulicy krążyły dookoła na tyłach hotelu. Widziała je teraz dużo wyraźniej - ich czerwone czubki głów, krążące cicho i w skupieniu rytmicznie wymachując skrzydłami. Nagle okropne uczucie ogarnęło jej ciało, przeczucie którego nie mogła odeprzeć.
            Słońce znikało za wzgórzami kiedy obchodziła budynek dookoła. Podwórko motelu ciągnęło się jeszcze kilkanaście metrów przed wznoszącym się poziomem ziemi. Cały teren ogrodzony był starym łańcuchowym płotem, który w kilku miejscach był zardzewiały i porwany. Odgłosy ptaków zrobiły się głośniejsze kiedy podeszła do miejsca, nad którym latały. Stanęła przy zniszczonym ogrodzeniu.
            Gorący, cuchnący odór docierał do niej falami, coraz intensywniej z każdym krokiem. Zakryła usta i nos oddychając wbrew sobie, najpłycej jak mogła. W głowie miała najróżniejsze scenariusze. To mógł być jeleń, kojot, nawet niedźwiedź. Ale wiedziała, że nie był.
            Najpierw zobaczyła włosy, wyjątkowo ciemne na tle wyblakłej ziemi, poskręcane w strąki. Podeszła kilka kroków i zobaczyła ciało. Leżała twarzą do ziemi pod niewielką warstwą krzaków. Wyglądało to tak jakby ktoś chciał przykryć ciało liśćmi i gałęziami, ale coś, prawdopodobnie zwierzęta zburzyły konstrukcje. Zobaczyła kawałek białej sukienki tak brudnej, że zlewała się z ziemią. Odległy i męczący odgłos owadów sprawił, że przeszły ją dreszcze.
            Znalazła Hayley Dewalt.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY

             Do 10 wieczorem na teren motelu zdążyło zjechać się wiele jednostek policji. Jaskrawa żółta taśma oddzielająca miejsce zbrodni odbijała światło reflektorów, dzięki którym w nocy było jasno jak w dzień. Trzy policyjne vany postawione w poprzek parkingu tworzyły barierę, włączona sygnalizacja świetlna mrugała na czerwono i niebiesko. Kilku gapiów próbowało dostrzec cokolwiek zza żółtej taśmy.
             Weronika popijając kawę, patrzyła na miejsce zbrodni przez okno knajpy znajdującej się po przeciwnej stronie ulicy. Odbijała się w szybie na tle miejsca w którym znalazła Hayley. Nawet w odbiciu widać było jak bardzo blade ma usta. Widziała też jaskrawe światła docierające zza jej pleców z kuchni i kilku mężczyzn ubranych we flanelowe koszule. Oni też próbowali podejrzeć co się działo.
             Została na miejscu zbrodni na tyle długo by mieć czas na złożenie zeznań, wytłumaczenie kim jest i jak udało jej się odtworzyć drogę Hayley do motelu. Policjant, który spisywał jej zeznania miał na mundurze przyczepioną plakietkę z nazwiskiem – Meeks. Zapewnił ją, że niewątpliwie znalazła ciało Hayley Dewalt. Był tego pewien, pod jedną z rąk dziewczyny policjanci znaleźli upchniętą torebkę a w środku jej dowód osobisty.
             - To oczywiście informacja między nami – dopowiedział przyglądając się Weronice intensywnie – nie przekazuj jej dalej dopóki nie skontaktujemy się z jej rodziną. Nie powinienem rozmawiać z Tobą o toczącym się śledztwie. Ale skoro ją znalazłaś… - znowu obdarzył Weronikę dziwnym spojrzeniem.     
             Częściowo było mu jej żal, częściowo był pod wrażeniem.
             To Meeks posadził ją na parkingu przed hotelem motelu i czekał z nią na karetkę. Miała przyjechać by sprawdzić czy wszystko w porządku z osobą, która znalazła martwe ciało. To również Meeks upewnił się, że Weronika dostała koc rozgrzewający. Po godzinie odprowadził ją na drugą stroną ulicy do restauracji.
             - Czy mógłbym prosić Cię o pozostanie przez parę godzin w pobliżu? Będziemy mieli na pewno jakieś dodatkowe pytania. Jeśli zrobi się zbyt późno załatwię Ci pokój w hotelu i będziemy mogli porozmawiać na spokojnie jutro.
             - Gdziekolwiek tylko nie w Motelu Bates – odpowiedziała starając się panować nad głosem, który i tak okazał się dużo bardziej roztrzęsiony niż by tego chciała.
             W knajpie Meeks wziął Geenę na bok i szeptem wytłumaczył jej co się stało. W połowie historii zaskoczona Geena zasłoniła usta dłońmi. Po zakończeniu rozmowy policjant odwrócił się w stronę Weroniki, skinął do niej głową i wyszedł z budynku. Geena podeszła do stolika Weroniki, stanęła za nią i delikatnie położyła jej dłonie na ramionach. Weronice to nie przeszkadzało, zachowanie Geeny miało w sobie dużą dozę matczynej wrażliwości. Ta myśl sprawiła, że zachciało jej się płakać.
             - Kochanie, co chciałabyś zjeść? – kelnerka odezwała się w stronę Weroniki zachrypniętym, przepalonym głosem – na koszt firmy.
             By nie urazić Geeny, Weronika zamówiła jajka i tosty. Teraz siedziała nad talerzem z rozgrzebanym jedzeniem, po chwili odsunęła go od siebie, nie mogła patrzeć na jajka i kiełbaskę. Piła za to trzeci kubek kawy, głowa już jej pulsowała od kofeiny, ale ciepły kubek trzymany w dłoniach działał na nią kojąco. Ciepły, lekko gorzki napój trzymał ją z daleka od sytuacji, która wydawała się długim koszmarem sennym. Weronika powoli wracała do siebie.
             Położyła telefon na stole, wyłączyła dźwięki i ustawiła wibracje. Jak gdyby przeczuwając sytuację Mac zadzwoniła do niej po 20 minutach od momentu rozpoczęcia kolacji, mówiła szybko. 
             - Weronika, czuję się jak kretyn. Na wyciągu z banku Chada Cohana nie było żadnych płatności z dnia zaginięcia Hayley, ale już na koncie jego matki jest coś co Cię zainteresuje. Nazywa się Sharon Ganz, zgaduję, że po rozwodzie wróciła do swojego panieńskiego nazwiska. Chad wynajął pokój za pieniądze z jej konta.
             Weronika widziała jak pare osób znajdujących się w knajpie próbowało podsłuchać chociaż strzępki jej rozmowy. Prawdopodobnie powinna bardziej się przejąć czy chronić prywatność Hayley najdłużej jak się da. Wiedziała jednak, że prędzej czy później i tak wszyscy dowiedzą się co się stało.
             - Chłopak pracujący w hotelu w nocy kiedy zniknęła Hayley już zidentyfikował Chada, potwierdził, że to on wynajął pokój – Weronika odpowiedziała Mac.
             - Nadal staram się zrozumieć co się stało, ale pewnie Chad zobaczył zdjęcie Hayley z Rico i spanikował. Tak miało być, Hayley chciała wzbudzić w nim zazdrość, żeby chciał ją odzyskać. Zadzwonił do niej i poprosił, żeby spotkali się w połowie drogi. Zakładam, że ten pomysł wydał jej się romantyczny – Weronika nie potrafiła pozbyć się gorzkiego tonu głosu.
             - Jej przyjaciółki nie lubiły Chada. Nie chciała im mówić gdzie jedzie, poprosiła więc o podwózkę Williego. Willie podwiózł ją z nadzieją, że dziewczyna się z nim prześpi, nie wiem, może z nim flirtowała a może on po prostu sobie to wmówił. Ale gdy zatrzymali się przy knajpie, Hayley wymknęła się do motelu.
             - Więc Chad Cohan spotkał się z nią żeby ją zabić?
             - Nie sądzę. Na pewno tego nie planował. Myślę, że chciał z nią to przegadać, zdobyć ją z powrotem. Ale nad ranem stracił nad sobą panowanie. Coś musiało pójść nie tak, może Hayley nie chciała dać mu tego na co liczył?
             Weronika wyobraziła sobie Chada i tę jego piękną buźkę wykrzywioną i w szale. Jego pięść uderzająca w twarz Hayley z takim impetem, że dziewczyna upadła. Musiał poczuć ulgę. Uderzył ją ponownie? Trzasnął jej głową o podłogę na tyle mocno, że zaczęła jej lecieć krew? Czy może wziął jakiś przedmiot i to nim ją zabił? Może było to coś ciężkiego, lampka? Prawdopodobnie sekcja zwłok przyniesie im jakieś odpowiedzi.
             - W którymś momencie musiał się zorientować, że jego alibi będą zajęcia o 11 i musi na nie zdążyć. Nie miał czasu na to, żeby pozbyć się ciała w jakiś bardziej kreatywny sposób. Przeciągnął je najdalej w głąb krzaków jak się dało i miał nadzieję, że nikt go nie znajdzie chociaż przez jakiś czas. To nie był najgorszy plan. To miejsce przejazdowe, nikt tutaj nie chodzi na spacery po krzakach. Może planował wrócić po jej ciało jak śledztwo trochę się uspokoi.
             Mac przez chwilę się nie odzywała, gdy zaczęła mówić jej głos był niski i pełen napięcia.          
             - Chcesz żebym po Ciebie przyjechała? Mogę przyjechać z Wallacem i jedno z nas wróci samochodem Logana. Żebyś nie musiała wracać sama.
             Weronika poczuła wdzięczność. Spojrzała ponownie na swoje odbicie w szybie i tym razem lekko się uśmiechała.
             - Nie, dziękuję, jest ok. Wrócę do domu pewnie jutro rano. Będę musiała porozmawiać z Dewaltami, co oczywiste, i sprawdzić co u Scottów. Nie jestem pewna co to oznacza dla Aurory. To oczywiste, że wiadomości od porywczy to ściema, ale tak samo oczywiste jest to, że Cohan nie zabił obu dziewczyn. Musimy zacząć od początku.
             - Dzwoniłaś już do swojej mamy?
             - Nie. Myślisz, że powinnam?      
             - Nie wiem. Jako detektyw? Pewnie powinnaś. Jako jej córka… to już Twoja decyzja.
             Po rozmowie z Mac, Weronika patrzyła beznamiętnie na telefon w swojej dłoni. Wiedziała, że musi zadzwonić do Scottów żeby wstrzymali się z przekazaniem okupu. Chciałaby, żeby pieprzony Lee Jackson oddzwonił do niej, żeby nie musiała tego robić sama.   
             Za oknem samochody zwalniały widząc zastępy policji. Powoli tworzył się coraz dłuższy korek. Po drugiej stronie ulicy próbował zaparkować samochód telewizji. Niedługo pojawi się ich więcej, nie dostaną informacji od policji i próbując zdobyć cokolwiek, pojawią się w knajpie.
             - Patrzcie! – usłyszała krzyk zza lady.
             Wszyscy w restauracji odwrócili się w stronę telewizora wiszącego nad barem. Stacja telewizyjna nadawała na żywo, pokazywali z helikoptera fragment autostrady i pościg za Range Roverem. Na pasku na dole ekranu widniał duży czerwony napis: „Z OSTATNIEJ CHWILI”.
             Rosa wzięła do ręki pilot i włączyła głos. Policyjne światła pokazywane w telewizji były dziwnym echem tych, które widzieli przez szybę.
             - … nadajemy na żywo znad autostrady 101, tuż pod San Jose. Mamy informacje o tym, że kierowcą uciekającego samochodu jest student Uniwersytetu Stanford, powiązany z morderstwem. Policja nie chce jednak podawać więcej szczegółów.
             Weronika odstawiła swój kubek. Miała nadzieję, że ktoś zdążył skontaktować się z Dewaltami, jeśli nikt tego nie zrobił, mleko się wylało. Tak właśnie wyglądał świat według Trish Turley – wszyscy czekali na kolejną sprawę Jodi Arias albo O.J. Nie mogli się doczekać, żeby powiedzieć całemu światu jak to ich najgorsze przewidywania odnośnie człowieczeństwa, właśnie się sprawdziły.
             Wstała ostrożnie, wzięła swoją torebkę i schowała do niej telefon. Rosa spojrzała na nią, ich intensywne spojrzenie się spotkały.
            Na parkingu Weronika stanęła przy BMW. Zimne powietrze sprawiało, że miała gęsią skórkę na całym ciele. Z drugiej strony ulicy dochodziły ją odgłosy krótkofalówek policji.
             Lianne odebrała telefon już po pierwszym sygnale.
             - Weronika, co się dzieje? Jakiś dziennikarz przyszedł do nas i powiedział, że znaleźli… dziewczynę. Co…
             - To Hayley – Weronika przerwała matce niskim i ciężkim głosem.
             - O boże – Lianne wydała z siebie westchnięcie.
             - Co to oznacza dla Aurory? – dodała piskliwie.
             - Jeszcze nie wiem, ale mamo… nie sądze, żeby to porywacze zabili Hayle. Nie mogę mówić jeszcze o żadnych szczegółach, ale jej śmierć była oddzielnym przypadkiem.
             Wzięła głęboki oddech. Serce biło jej w tak samo szalonym tempie jak wtedy gdy znalazła ciało Hayley.
             - Wiem, że to przerażające i okropne, ale postaraj się jeszcze nie panikować. Skontaktuje się z Wami jutro jak wrócę do miasta, dobrze?          
             Oddech jej matki był równie ciężki, Weronika zorientowała się, że płacze.  
             - To Ty… Ty znalazłaś Hayley?
             - Tak – Weronika zamknęła oczy.
             Lianne przez chwilę się nie odzywała.   
             - Jedź ostrożnie Weroniko, zobaczymy się jutro rano – odezwała się po dłuższym czasie, jej głos wydawał się spokojniejszy.
             Rozłączyły się ale Weronika stała jeszcze przez chwilę w bezruchu. Czekała aż jej serce zacznie bić w normalnym rytmie. Po drugiej stronie drogi widziała poruszające się po miejscu zbrodni cienie.
             Nie mogła pomóc Hayley. Nie mogła jej uratować w żaden sposób. Hayley nie żyła zanim w ogóle Weronika dowiedziała się o jej zaginięciu. Teraz natomiast… musiała się skupić. Aurora Scott była gdzieś tam i Weronika czuła ogromną potrzebę jej znalezienia. Większą niż kiedykolwiek.


ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY


            Weronika spędziła noc w przyjemnie czystym pokoju hotelowym w Bakersfield, pięć mil od miejsca w którym zginęła Hayley. Niby spała, ale bardzo czujnie i zupełnie się nie wyspała. Nie śniła o niczym konkretnym ale kilka razy obudziła się i leżała z otwartymi oczami mysląc o Hayley Dewalt i jej włosach rozrzuconych w nieładzie na ziemi. O siódmej rano podniosła się z łóżka, wzięła szybki prysznic i ruszyła na posterunek, na spotkanie z Meeksem. Od niego dowiedziała się, że policji udało się zatrzymać Chada nad ranem. Chłopakowi udało się uciec aż do Morhan Hill, gdzie policyjna blokada drogi zmusiła go do zjechania na pobocze. Przez kolejne trzy godziny siedział z naładowanym Glockiem, dopóki delikatny głos negocjatora policyjnego nie przekonał go do oddania się w ręce policji. O 9 rano miał już zatrudnionego obrońcę, Leslie Abrmson. Weronika miała nieprzyjemne uczucie, że uda mu się uniknąć więzienia.

            Była prawie 13 gdy Weronika wyszła z posterunku. Zanim jednak udała się w drogę powrotną do domu, zadzwoniła do Margie Dewalt z kondolencjami. Poczuła ulgę gdy odezwała się automatyczna sekretarka. Weronika domyślała się, że byli w drodze do Bakersfield by zidentyfikować ciało Hayley, a może po prostu rozmawiała z rodziną w Montanie. Postanowiła, że wyśle im kwiaty albo list. Będzie musiała jakoś się zachować, ale na razie da im spokój i pozwoli w spokoju przeżywać żałobę.
            Gdy dotarła do apartamentu Scottów, Lianne chodziła po mieszkaniu zdenerwowana. Hunter bawił się instrumentami muzycznymi, wystukiwał rytm na marakasach do automatycznej muzyki z pianinka. Tanner siedział na jednym z głębokich foteli a Lee Jackson stał tyłem do wejścia do domu, wyglądał jakby podziwiał widok z okna. Weronika zorientowała się widząc go, że nie oddzwonił do niej poprzedniego wieczora. Odwrócił się w jej stronę i skinął na powitanie głową.
            Na stoliku kawowym leżała rozpięta niebieska torba sportowa. Wystawały z niej pliki 20$ banknotów.
            - Jakieś nowe wieści? – Weronika zadała pytanie zamiast przywitania.
            - Nic - Lianne pokręciła przecząco głową – nie wiemy nic, nikt nas o niczym nie informuje.
            - Okej - Weronika wypuściła głośno powietrze z płuc. Zdjęła skórzaną marynarkę i przewiesiła ją sobie przez ramie.
            - A jak się trzymacie? – zapytała po chwili.
            Tanner odwrócił spojrzenie w stronę Weroniki. W jego oczach widać było wyczerpanie, wyglądał jakby nie spał od wielu dni.
            - Weroniko, my jesteśmy po prostu zdezorientowani, zmartwieni i zmęczeni. Nic nie układa się w logiczną całość. Przygotowywaliśmy okup gdy dotarły do nas wieści… - wskazał na torbę leżącą na stoliku.
            Weronika czuła się w obowiązku poklepać go po ramieniu, pocieszyć ale zamiast coś zrobić, stała niepewnie na środku pokoju.
            - Nie wiem czy dotarła do Was już ta informacja, ale chłopak Hayley został oskarżony o jej zamordowanie. W tym wypadku zniknięcie Aurory wydaje się zupełnie niepowiązane ze sprawą Dewaltów.
            - Biedna dziewczyna – Lianne zakryła twarz dłońmi – jej rodzice.
            W pokoju nastała niezręczna cisza, przerywał ją tylko dźwięk marakasów.
            - Macie coś przeciwko, żebym zrobiła sobie kawę? – Weronika zapytała po chwili, próbując rozluźnić atmosferę.
            Lianne pokręciła przecząco głową jednocześnie ruszając w stronę kuchni, Weronika poszła za nią. Musiały przejść nad Hunterem siedzącym w przejściu i wygrywającym kolejne rytmy. Weronika mrugnęła do chłopca porozumiewawczo na co ten uradowany pomachał w jej stronę czerwono-zielonym marakasem.
            - Więc myślisz, że po prostu ktoś zwęszył dobry moment na wyciągnięcie od nas pieniędzy? – Lianne zapytała już w kuchni, opierając się o blat.
            Weronika nalała sobie kawy do kubka, proponowała też filiżankę matce ale ta odmówiła kręcąc przecząco głową.
            - Być może. Istnieje takie prawdopodobieństwo, że osoby odpowiedzialne za porwanie Aurory usłyszały o zniknięciu Hayley. Postanowili po prostu skorzystać z okazji. Tę historię, która dowodziła, że Hayley żyje, wzięli z jej facebooka. Opublikowała ją ponad pięć lat temu. Zgaduję więc, że wiadomość wysłał ktoś kto nie miał żadnego związku z Hayley, po prostu chcieli zgarnąć więcej pieniędzy.
            - A może ktoś kto naprawdę porwał Aurorę chciał przy okazji zdobyć więcej gotówki? – Tanner odezwał się jednocześnie wstając z krzesła.
            Stanął pomiędzy Lianne a Hunterem wyciągając w stronę Weroniki pusty kubek po kawie. Dziewczyna od razu dolała mu kolejną porcję płynu.
            - Panie Jackson? – Weronika zapytała stojącego przy oknie mężczyznę czy nie chce dolewki. Przez chwilę czuła się jak kelnerka.
            - Nie, dziękuję – Jackson nawet się nie odwrócił, poprawił poły marynarki i bezszelestnie ruszył w stronę kanapy, oddalając się od kuchni jeszcze bardziej.
            - Więc jaki jest nasz następny krok? Co robimy? – to pytanie padło z ust Lianne.
            - Po pierwsze, przejrzę jeszcze raz wszystkie zgromadzone do tej pory dowody – pewnie odpowiedziała Weronika – przejrzę wszystkie zdjęcia. Teraz, jak już wiemy, że zaginięcie Aurory nie ma żadnego związku ze sprawą Hayley, coś może zwróci moją uwagę.
            - Musimy zanieść pieniądze na miejsce spotkania. Termin okupu wypada jutro – Tanner zwrócił się do Lianne jednocześnie odkładając kubek po kawie na blat.
            - Tanner to szaleństwo. W tej wiadomości nie ma nic, zupełnie nic co potwierdzałoby, że jej autor przetrzymuje Aurorę.
            - Ale to historia o moim powrocie do…
            - Historia, którą mogła opowiedzieć każdemu. Adrianowi, terapeucie, któremukolwiek z nauczycieli. Do diabła! Ja mogłam to powiedzieć na którymś ze spotkań Anonimowych Alkoholików – Lianne straciła na chwilę panowanie nad sobą.
            - Powinniśmy Cię słuchać od samego początku Weroniko – spojrzała przepraszająco na córkę – miałaś rację. Powinniśmy jej szukać zamiast rzucać pieniędzmi i mieć nadzieję, że to pomoże.  
            - Ale co jeśli ktoś faktycznie ją przetrzymuje? – Tanner nie dawał za wygraną.
            - Co jeśli to nie jest tylko próba wyłudzenia pieniędzy? Jeśli nie zostawimy tych pieniędzy…
            - Tanner na Boga! Ta wiadomość była oszustwem.
            Wraz z podnoszeniem się tonu głosów, marakasy Huntera również stawały się coraz głośniejsze.
            - Do diabła! – Tanner odwrócił się na pięcie i wyrwał instrumenty z rąk syna.
            Przez ułamek sekundy Weronika myślała, że Tanner uderzy chłopca. Tak się nie stało, ale pięści miał pobielałe od ściskania w nich marakasów.
            - Hunter idź się bawić do swojego pokoju. Weź ze sobą keyboard. Nie jestem w stanie skupić się nawet na własnych myślach.
            Przez chwilę nikt się nie ruszał. Hunter spojrzał pytająco na matkę, w jego wielkich oczach widać było wahanie. Lianne rzuciła Tannerowi wściekłe spojrzenie, sekundę później zmieniła jednak wyraz twarzy i nachyliła się uśmiechnięta w stronę syna.
            - Wszystko w porządku kochanie. Idź się pobaw do swojego pokoju. Może później zadzwonimy do Adriana i zapytamy czy nie chciałby się z Tobą wybrać do kina. Teraz mamusia i tatuś są po prostu zdenerwowani.
            Hunter spojrzał przelotnie na Tannera, wziął pod pachę keyboard i marakasy, chwilę później zniknął w długim korytarzu.
            - Świetnie – Lianne rzuciła w stronę męża – wprost cudownie zwracasz się do swojego syna.
            Tanner stał przez chwilę w bezruchu, z jego twarzy nie dało się nic wyczytać.
            - Po prostu chcę żeby Aurora wróciła – usta mu się trzęsły, próbował powstrzymać łzy – Lianne ja po prostu chcę żeby wróciła. Zrobię wszystko. Spuszczę te cholerne pieniądze w toalecie, jeśli to ma pomóc. Wiem, że ten okup to pewnie ściema. Ale co jeśli to prawda? Co jeśli to jest nasza szansa by ją odzyskać?
            Jackson odchrząknął. Powoli przesunął się w stronę rozmawiającej w kuchni trójki. Miał na sobie granatowy garnitur i jaskrawy limonkowy krawat.
            - Pozwólcie, że Wam przerwę. Pani Scott ma rację, to niezbyt mądre przekazać okup bez większego dowodu na to, że Aurora żyje. Jeśli natomiast jej list jest prawdziwy, porywacze oglądając wiadomości już się zorientowali, że ich próba wyłudzenia pieniędzy od rodziny Hayley nie wyszła. Wiedzą, że muszą nas przekonać i dać więcej dowodów na to, że Aurora faktycznie żyje. Będą chcieli się upewnić, że dali nam odpowiednią ilość przekonujących informacji. Myślę, że nie zrobimy Aurorze żadnej krzywdy czekając na kolejny ruch jej domniemanych porywaczy. Na twoim miejscu – Jackson poklepał Tannera po plecach – przygotowałbym torbę z pieniędzmi i dał na przetrzymanie w sejfie. Niech okup będzie gotowy, ale na razie go nie używajmy.
            Lianne patrzyła niepewnie to na Jackona to na Weronikę.
            - Co o tym sądzisz? – w końcu zadała pytanie córce.
            - Ten plan brzmi nieźle – odpowiedziała. Miała jednak przeczucia, że osoby od okupu już się nie odezwą i Jackson był tego prawdopodobnie świadomy. Ponowny kontakt z rodziną Aurory, byłby dla nich zbyt ryzykowny.
            - Nie chcę, żeby pieniądze były poza moim zasięgiem – Tanner nie zgodził się z planem Jacksona – co jeśli będą chcieli tych pieniędzy od razu? Co jeśli minuty spędzone nad próbą kontaktu z Twoją żałosną osobą i próbami poinformowania Cię, że potrzebujemy pieniędzy natychmiast, będą tymi minutami, które stracę razem z możliwością uratowania Aurory?
            - Tanner! – Lianne znowu nie wytrzymała.
            - W porządku Pani Scott – Jackson uśmiechnął się, nie wyglądał na urażonego.
            - W takich sytuacjach bardzo ciężko jest poskromić emocje. Jestem na Pana zawołanie w dzień i w nocy – spojrzał Tannerowi w oczy – dopóki nie rozwiążemy tej sprawy, możecie na mnie liczyć cały czas. Jeśli naprawdę potrzebujecie tych pieniędzy w zasięgu ręki, załatwię to. Nie sądzę jednak żeby to było mądre, trzymać taką sumę na stoliku kawowym.
            - Jackson ma racje – Lianne próbowała przemówić Tannerowi do rozsądku, nagle stała się delikatna, jej gniew zupełnie zniknął, złapała męża za przedramię – proszę Cię kochanie, pozwól mu wziąć te pieniądze.
            Tanner patrzył przez chwilę beznamiętnie na Jacksona. Weronika dopiero teraz zwróciła uwagę, że w dłoniach nadal zaciskał marakasy Huntera. Minęło kilka sekund zanim powoli skinął głową na znak zgody.
            - Dobrze, weź je.
            Jackson skinął głową. Poszedł do stolika, zapiął torbę i podniósł ją za długi pasek.
            - Zadbam o to, żeby były bezpieczne – wskazał na pieniądze – dajcie znać jeśli cokolwiek się zmieni albo będziecie czegoś potrzebowali.
            Nikt go nie odprowadził do drzwi.
            Weronika spojrzała na zegarek. Niedługo musiała wracać do domu. Tata prawdopodobnie czekał na nią z niecierpliwością. Lianne i Tanner wyglądali na wyczerpanych. Przez chwilę zastanawiała się jak bardzo chcą się oboje w tej chwili napić, czy którekolwiek złamało się od zaginięcia Aurory i sięgnęło po kieliszek.
            Nadal stali we trójkę w kuchni, Weronika podniosła kubek z kawą do ust. W tym samym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi.
            - Może Jackson czegoś zapomniał – Lianne zareagowała pierwsza, ruszając w stronę drzwi.
            Weronika poszła za nią, po drodze zabierając z salonu swoją torebkę. Tanner wrócił na swoje stałe miejsce w fotelu.
            - Jadę do domu po świeże ubrania, później jadę do biura i będę tam do rana. Dzwońcie do mnie jeśli tylko pojawią się jakieś nowe informacje. Pogrzebię głębiej w mailach i wiadomościach Aurory. Może mocniejsze cofnięcie się w czasie jakoś nam pomoże – mówiła głośno idąc w stroną Tannera. Tak, żeby Lianne też ją usłyszała.  
            - Znajdziemy ją Tanner, nie ważne jak, ale ją znajdziemy – zawahała się, po czym położyła mu dłoń na ramieniu.
            Tanner dotknął jej dłoni z wdzięcznością. Znowu próbował powstrzymać zbierające się w kącikach oczu łzy.
            Lianne wróciła do salonu, za nią szedł Adrian. Miał na sobie bluzę Hearst College. Wyglądał bardzo blado. Lianne wydawała się natomiast jeszcze bardziej zdenerwowana. Jej oczy skakały po twarzach osób zgromadzonych w pokoju.
            - Adrian ma nam coś ważnego do powiedzenia – odezwała się po chwili.
            - O co chodzi? – Tanner odezwał się cały spięty.
            Adrian przenosił ciężar ciała z jednej nogi na druga. Jego palce bawiły się nieświadomie zamkiem od bluzy. Otworzył usta by coś powiedzieć, ale nie wydał z siebie żadnego odgłosu. Przełknął głośno ślinę i spróbował jeszcze raz.
            - Chodzi o to… - jego głos był pełen wątpliwości – chodzi o to…
            - O co chodzi Adrianie? – Lianne nie mogła się powstrzymać przed pośpieszaniem chłopaka.
            Adrian spojrzał Weronice w oczy. Nie Lianne, nie Tannerowi. Weronice.
            - Chodzi o to, że… wiem gdzie jest Rory.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI

            - O czym Ty do diabła mówisz? – głos Tannera eksplodował w do tej pory cichym salonie. Marakasy, które nadal trzymał w dłoniach, wydały z siebie nieprzyjemne dźwięki gdy podrywał się na równe nogi.
            Adrian jeszcze przez chwilę patrzył Weronice prosto w oczy.
            - Obiecałem, że nic nie powiem, ale wszystko wymknęło się spod kontroli. A do tego widziałem tą drugą dziewczynę w wiadomościach i po prostu… - gestykulował rozkładając szeroko ręce, głos miał roztrzęsiony.
            - Rory przyjechała tutaj, żeby spotkać się z chłopakiem. Nie wiem kim on jest, nie chciała mi powiedzieć. Ale zgaduję, że wiedziała, że nie spodobałby się Wam.
            - O czym Ty mówisz Adrianie? Aurora z chłopakiem? – Lianne mu przerwała.
            - Nie wiem, czy „chłopak” to odpowiednie określenie. Z tego co mówiła, on jest od niej dużo… starszy.
            Lianne stała osłupiała, dla odmiany Tanner potrząsał przecząco głową.
            - Nie ma mowy. Nie zrobiłaby nam tego. Nie wierzę w to!
            Weronika pociągnęła Adriana niezbyt delikatnie za ramię. Udali się w stronę stołu stojącego w jadalni.
            - Siadaj – rozkazała, jednocześnie odsuwając mu krzesło.
            Adrian nie oponował.
            Tanner patrzył na Adriana z taką intensywnością, że jeszcze chwila a oczy wyszłyby mu na wierzch. Z jego twarzy można było wyczytać wiele emocji, od szoku, przez strach i furię. Lianne obserwowała Tannera i Adriana z taką samą częstotliwością, przeskakując wzrokiem od jednego do drugiego. Na chwilę poszła do kuchni i wróciła z niej z wodą, widocznie zmuszała się do zachowania spokoju.
            - Zacznij od początku – Weronika odezwała się spokojnie, w momencie w którym Lianne stawiała butelki na stole.
            - Czy mieliście z Aurorą jakiś plan zanim przyjechaliście do Neptune?
            - Nie do końca byłem częścią tego planu – Adrian poruszył się na krześle.
            - Teoretycznie przyjechała żeby spotkać się ze mną, ale jak tylko wyszła z autobusu, ciągle mówiła o jakimś kolesiu z którym planowała się spotkać. Nie podzieliła się ze mną wieloma szczegółami.
            - Ale przyjechała konkretnie tutaj, żeby się z nim spotkać? Czy on mieszka w Neptune?
            Adrian potrząsnął głową.
            - Nie, miałem wrażenie, że po prostu mieli się tu spotkać. Wiedziała, że rodzice pozwolą jej mnie odwiedzić – Adrian patrzył na stół, nie podnosił wzroku na zgromadzonych – wiedziała też, że jej pomogę.
            - Adrian – Lianne wyglądała jakby miała się popłakać.
            - Przepraszam, bardzo, bardzo Państwa przepraszam. Wiem, że powinienem Wam powiedzieć. Ale wszystko… jakoś… wymknęło się spod kontroli i po prostu nie wiedziałem co mam robić – objął się ramionami za głowę.
            - Rory jest moją najlepszą przyjaciółką. Przeżyliśmy wspólnie wiele okropnych chwil. Była jedyną osobą na którą mogłem liczyć w liceum. Jestem jej wiele winien – a ona poprosiła mnie o przysługę. Więc jej pomogłem.
            - Więc nie spotkałeś tamtego chłopaka? A widziałeś go? Dlaczego Ci go nie przedstawiła skoro jesteś jej najlepszym przyjacielem? – Weronika położyła dłonie na stole i powoli nachylała się w stronę Adriana.
            - Rory uwielbia tajemnice, myśli, że dzięki nim staje się bardziej interesująca Adrian uśmiechnął się nieznacznie – poza tym po prostu nie pytałem. Ona zawsze chce mnie zaszokować, uwielbia dramatyzować. Mi się trochę znudziło bycie jej planem B. Po prostu nie chcę być jej ewentualnością i to ją zawsze wkurza.
            - Kiedy ją widziałeś ostatnio?
            - Z tą częścią historii nic się nie zmienia, było dokładnie tak jak powiedziałem policji. Rory przyjechała autobusem w poniedziałek po południu. Odebrałem ją, pojechaliśmy na plażę i wyłapywaliśmy wzrokiem największych przystojniaków. Wtedy też powiedziała mi, że nie planuje wracać do Tuscon. Poznała tego chłopaka i szaleńczo się w nim zakochała ale jej rodzice nie popieraliby tej znajomości. Miał ją odebrać w środę wieczorem. Błagała mnie, żebym nikomu nie mówił. Oczywiście mówiłem jej, że to głupie, ale wiecie jaka jest Rory. Jej… impulsywność… - ostatnie zdanie wypowiedział w stronę Lianne tonem prawie przepraszającym.
            - Więc w środę wieczorem poszliśmy razem na tę imprezę, właściwie w ostatniej chwili. Około drugiej nad ranem przytuliła mnie, dała mi buziaka w policzek na pożegnanie i powiedziała, że już jedzie a my spotkamy się kiedyś.
            Przez chwilę w pokoju panowała bezwzględna cisza, słychać było tylko ciche tykania zegara ściennego. Tanner stał pod oknem, pod którym jeszcze chwilę temu stał Jackson, obserwował zarośnięty balkon i ciężkie meble ogrodowe. Wydawało się, że stara się wyciągnąć jak najwięcej informacji z monologu Adriana, ręce zwisały mu luźno po bokach.
            Weronika nachyliła się nad blatem stołu.
            - Mamo? Tanner? Wiem, że ostatnie kilka lat spędziliście na przemian ścierając się i żyjąc w zgodzie z Aurorą – starała się utrzymać jak najbardziej neutralny ton.
            - Czy ostatnio stało się coś co ponownie mogło ją zdenerwować? Zakazaliście jej czegoś dla niej ważnego w ciągu ostatnich kilku tygodni?
            Tanner zamknął oczy ale to Lianne odpowiedziała na pytanie Weroniki.
            - Prawie jej nie puściliśmy na ten wyjazd – jej głos był ledwie słyszalny – ostatnio przez jakiś tydzień ciągle wracała później niż się umawialiśmy, że wróci. I to dużo później. Parę razy zrobiła też sobie wagary od szkoły. Gdy wspomniała, że chciałaby odwiedzić Hearst, prawie się nie zgodziliśmy. Tanner obawiał się, że znowu się przed nami buntuje, że może wpadła w złe towarzystwo. Ale ja pomyślałam, że może wizyta u Adriana lepiej jej zrobi. Namówiłam Tannera, żeby się zgodził, myślałam, że… że to ją w jakiś sposób wyciszy, uspokoi.
            Adrian patrzył się w blat stołu, wyglądał jakby chciał się pod nim schować. Veronice było go prawie żal. Nie powinien zachowywać sekretu Aurory dla siebie wiedząc na jak dużą skalę prowadzone są poszukiwania dziewczyny. Ale im więcej słyszała o Aurorze, tym bardziej przychodziła jej do głowy Lily Kane – dzika, o ogromnym sercu, często manipulująca ludźmi wokół niej. W pewnym momencie swojego życia Weronika też była w stanie zrobić dla Lily właściwie wszystko, dzięki temu zachowanie Adriana nie wydawało jej się aż tak abstrakcyjne.
            - Jesteś w stanie się z nią w jakikolwiek sposób skontaktować? Odpowiada na Twoje wiadomości? Maile? – Weronika zapytała odwracając się tym razem w stronę Adriana.
            - Na razie nie odpowiedziała na żadne moje wiadomości – Adrian odpowiedział przygryzając kącik ust – z jej opowieści wynikało, że wybierają się gdzieś gdzie nie ma dostępu do cywilizacji. Ciągle mówiła o jakimś domku w głuszy. Najpierw wspomniała o Oregonie, potem o Idaho. Nie sądzę, żeby miała jakiekolwiek pojęcie gdzie się wybierają. Próbowałem jej dać znać, że wszyscy jej szukają, ale pewnie jest gdzieś, gdzie telefony nie mają zasięgu. Żadne z nas nie wpadło na to, że tamta druga dziewczyna zniknęła. Nie zapaliła nam się żadna czerwona lampka.
            - Aurora miała jakiś plan na ten wypad? Jak to miało wszystko wyglądać? Kiedy mieli wrócić, jak to się miało skończyć? – tym razem pytania padały z ust Lianne – Ma zamiar wrócić czy raczej… zniknąć?
            - Nie wiem Pani Scott – Adrian podniósł głowę odpowiadając jej na pytanie, po policzkach leciały mu łzy.
            - Tak bardzo mi przykro, chciałbym wrócić się w czasie i podjąć inne decyzje. Gdybym tylko powiedział Wam na samym początku gdzie mogła być.
            Lianne podniosła się z krzesła i podeszła do Adriana z lekkim zawahaniem.
            - Ciiiii, ciiii – dotknęła jego ramienia pocieszająco.
            Tanner wypuścił głośno powietrze.
            - Zabije ją – wydusił z siebie – rozpieszczony bachor. Zabije ją.
            Weronika spojrzała na niego zdziwiona. Jego zwykle wypłowiała z kolorów twarz zrobiła się krwiście czerwona, w jego posturze pojawiło się coś niepokojącego. Po raz pierwszy jego urok zniknął a pojawiła się postać Tannera, której Weronika nigdy wcześniej nie widziała. Teraz mogła sobie w końcu wyobrazić dlaczego jego nastoletnia córka mogła chcieć od niego uciec.
            Lianne spojrzała na niego wzrokiem pełnym szoku.
            - Nie mów tak. Nawet tak nie żartuj.
            - Do diabła Lianne! Ona łamała Ci serce raz za razem. Jestem tym zmęczony. Nawet przez chwilę nie pomyślała o nas. Albo nawet gorzej… miała to gdzieś – potrząsnął zrezygnowany głową, przeczesał ręką włosy zostawiając je w nieładzie.
            - To moja wina. To przeze mnie musiała przechodzić to co musiała przechodzić lata temu.
            - Nie mów tak Tanner, proszę Cię. Nie mów tak.
            - Muszę dzisiaj iść na spotkanie AA – Tanner spojrzał zdenerwowany na Adriana, stanął na środku kuchni tylko po to by po chwili odwrócić się na pięcie i ruszyć w stronę korytarza i sypialni. Chwilę później wszyscy usłyszeli trzaśnięcie drzwi. Dźwięk rozniósł się echem po całym domu.
            Lianne patrzyła się przez dłuższą chwilę w stronę w którą poszedł Tanner.
            - Przepraszam – po jakimś czasie odwróciła się w stronę Weroniki – żadne z nas nie spało ostatniej nocy. Jesteśmy strasznie zmęczeni – potrząsnęła głową próbują oczyścić ją z kłębiących się w niej myśli. Po chwili pojawił się na jej ustach uśmiech.
            - Ale to w sumie dobra wiadomość, prawda? To oznacza, że… że Aurora żyje? Jest tam gdzieś, nie wiadomo gdzie i po prostu musimy ją znaleźć.
            Weronika nie odpowiedziała od razu. Podniosła swoją torebkę ze stolika stojącego niedaleko.
            - Powinnam już iść – powiedziała – skontaktuję się z Wami jutro, dobrze? Zadzwońcie do mnie jeśli pojawi się jakaś nowa informacja.
            Myśli Weroniki galopowały. Prawda była taka, że nie miała pojęcia co o tym wszystkim myśleć. Ale zanim mogła się tym zająć, musiała wrócić do domu. Keith na pewno czeka na nią pełen napięcia. Poza tym jedyne o czym mogła myśleć to zmiana wczorajszych ubrań i prysznic.


ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI


            - Więc to oznacza, że to nie jest już nasza sprawa?

            Mac zamknęła drzwi lodówki szybkim kopnięciem i ruszyła z piwami w ręku w stronę kanapy.
            Minęła godzina odkąd Weronika spotkała się z Mac i Wallacem w mieszkaniu przyjaciółki. Po raz pierwszy od wielu dni, które wydawały się wiecznością, żaden z klientów Weroniki nie był w bezpośrednim zagrożeniu życia. Dzięki temu mogła pozwolić sobie na wolny wieczór, spędzony w gronie przyjaciół.
            Wspólnie zdecydowali, że nie chcą nigdzie wychodzić i wolą posiedzieć razem w domu. Weronika kupiła piwa, Wallace przyniósł ze sobą tacos a Mac przygotowała organiczny sos salsa i nachosy. Z głośników puścili muzykę Alabama Shakes.  
            - Nie wiem – Weronika pociągnęła pierwszy łyk piwa odpowiadając Mac na pytanie – wydaje mi się, że według standardów Petry Landros, nasza praca została wykonana. Morderstwo Hayley Dewalt się wyjaśniło, a trochę nie wyobrażam sobie, że chciałaby mi płacić za szukanie nastolatki, która uciekła od rodziców bo zakochała się w chłopaku, którego nie polubiłby jej tata.
            - To mocno pokręcone – Wallace pokręcił głową – przecież musiała wiedzieć, że ktoś jej szuka, co nie? Zostawiła wszystkich bez znaku życia. 
            - Mam przeczucie, że „kontrolowanie impulsywności” nie jest najmocniejszą stroną Aurory. Szczerze mówiąc nie sądzę, żeby uciekając w ogóle myślała o kimkolwiek.
            - Swoją drogą, pobawiłam się dzisiaj w Twoją księgową – odezwała się Mac zmieniając temat – z pieniędzy od Landros i Twojej dniówki, być może uda nam się przekonać elektrownię do zaprzestania wysyłania nam ciągle ponagleń do zapłaty.
            - Wzięłaś też pod uwagę swoją wypłatę, tak?
            - Weronika – Mac spojrzała na przyjaciółkę z politowaniem – oczywiście.
            Stuknęły się butelkami.
            - Więc to ostatni tydzień przerwy wiosennej? – Weronika zapytała, patrząc na Wallace.
            - Zgadza się – westchnął – i powrót do pracy Panie Fennel. Powrót do biura, które śmierdzi skarpetkami. A nawet lepiej. W przyszłym tygodniu jedna z klas zaczyna tematy o edukacji seksualnej.
            - Daj spokój Fennel. Jeśli jest jedna rzecz o której masz jakiekolwiek pojęcia to będzie to właśnie edukacja seksualna – Weronika rzuciła w stronę przyjaciela.
            - Nie masz pojęcia jak to jest. Banda dzieciaków przy której nie jesteś w stanie powiedzieć nic związanego z seksem bez usłyszenia nieopanowanego chichotu.
            Mac zachichotała specjalnie, irytując tym samym Wallace, Weronika jej wtórowała.
            - Śmiejcie się, śmiejcie – na twarzy Wallace pojawił się rozbawiony grymas.
            Pośród śmiechów i rozmów do Weroniki dotarł dźwięk jej dzwoniącego telefonu. Podeszła do wieszaka na którym powiesiła torebkę i z jej dna wygrzebała komórkę.
            Na wyświetlaczu nie pojawiał się numer dzwoniącego.
            - Halo? – odbierając jednocześnie otworzyła drzwi od mieszkania i wyszła na korytarz by odsunąć się od nadal słyszalnych śmiechów Wallace i Mac.  
            - Weronika Mars?
            Głos po drugiej stronie słuchawki był kobiecy, gardłowy, trochę zdarty. Nigdy wcześniej go nie słyszała.      
            - Tak, kto mówi?
            - Tu Lee Jackson z Meridian Group, oddzwaniam do Pani.
            Telefon prawie wypadł Weronice z ręki.
            - Pani Mars? Jest tam Pani? Halo?
            Nawet jadąc osiedlowymi drogami by ominąć korki, dojechanie do Neptun Grand zajęło jej prawie dwadzieścia minut. Starała się nie wściekać będąc za kierownicą ale tym razem właściwie nieustannie używała klaksonu by hordy dzieciaków zeszły z ulicy i dały jej po niej przejechać. Przez całą trasę zebrała mnóstwo nieprzychylnych spojrzeń. Jedna z pijanych nastolatek nawet uderzyła dłonią maskę samochodu. Weronika przez ułamek sekundy wyobrażała sobie jak ją potrąca.
            Jeszcze w mieszkaniu Mac, Weronika poprosiła Lee Jackson czy może do niej oddzwonić. Rozłączyła się, weszła na chwilę do przyjaciół i poinformowała ich, że musi jechać. Ledwie zdążyła zobaczyć zaskoczone miny na ich twarzach a już biegła do samochodu. Wytłumaczy im wszystko później. Teraz musiała znaleźć „Lee Jackson” który miał $600 000 w nieoznaczonych banknotach w łatwiej do transportu sportowej torbie.  
            Im bliżej była hotelu, tym większy robił się korek na drodze. Wszystkie ulice zalewali nastolatkowie a jedna z większych arterii była zamknięta ze względu na koncert. Ludzie wylewali się z barów i sklepów z pamiątkami.
            Z odległości kilku przecznic widziała Grand Hotel, szklana fasada górowała nad innymi pobliskimi budynkami. Weronika znowu stała na jednym za skrzyżowań czekając aż światło zmieni się na zielone.
            Gdy tylko dojechała pod Hotel, rzuciła kluczyki do samochodu parkingowemu. Wbiegła do lobby i szybkim krokiem podeszła do recepcjonistki.
            - Muszę wiedzieć w którym pokoju zatrzymał się Lee Jackson – rzuciła szybko starając się uspokoić oddech.
            Młoda kobieta o ciemnych włosach lekko się skrzywiła.
            - Przepraszam Panią, ale nie mogę…
            - Pracuję dla Petry Landros – Weronika przerwała jej w pół zdania – Weronika Mars? Powiedziała, że jeśli czegoś będę potrzebowała – mam pytać. To wyjątkowa sytuacja, więc pytam.
            Brunetka przez sekundę się wahała ale już po chwili trzymała w dłoni słuchawkę i dzwoniła do, jak się okazało, asystentki Petry.
            - Mówi, że nazywa się Mars. Oh… Dobrze. Przepraszam Gladys, już to załatwiam.
            Weronika miała chwilę by rozejrzeć się po lobby. Dzisiaj było w nim cicho i spokojnie, młodzież zdążyła już wybyć na imprezy. Concierge gawędził z gońcem hotelowym, barmanka w drugiej części hotelu opierała się o bar i oglądała telewizję. Spokój wnętrza hotelu był trudny do ogarnięcia po chaosie jaki panował na ulicach.
            - Bardzo przepraszam Pani Mars. Pan Jackson jest w północnej wieży, pokój 1201, potrzebuje Pani pomocy w znalezieniu pokoju?
            Weronika nie zdążyła odpowiedzieć, biegła przez patio i dookoła basenu by jak najszybciej dostać się na miejsce.
            W wieży hotelu były dwie windy, obie przeszklone, z widokiem na dwie różne strony świata. Weronika wskoczyła do jednej z nich i szybko przycisnęła guzik, dzięki któremu miała wjechać na 12 piętro. Najpierw powoli, potem trochę szybciej, winda pięła się systematycznie w górę.
            Panorama miasta powiększała się z każdym kolejnym metrem. Weronika widziała jasne światła hoteli, w oddali majaczył jej widok luksusowych samochodów sunących po drogach. Spojrzała w dół, na wejście do hotelu.  
            Przycisnęła twarz do szklanej ściany windy bo upewnić się, że widziała to co widziała. Z hotelu wychodził wysoki mężczyzna w garniturze, w ręku trzymał sportową torbę, którą dobrze znała.
            Rzuciła się do przycisków w windzie, uderzyła całą siłą w „stop” by sekundę później panicznie klikać w guzik odpowiadający parterowi. Starała się jednocześnie nie odrywać wzroku od Jacksona, widziała jak przechodzi przez ulicę i oddala się od hotelu. Winda jadąc już do dołu zatrzymała się na czwartym piętrze, do środka weszło 4 nastolatków w koszulkach polo. Całą wieczność zajęło im wybranie na które piętro chcą jechać. Jeden z dzieciaków oparł się o barierkę i próbował zagadać do Weroniki.
            - Nawet nie próbuj i pośpieszcie się w końcu.
            Chłopaki popatrzyli na siebie znacząco.
            - Pośpieszcie się, szybko no! – Weronika nie zwracała uwagi na ich miny.
            Zanim winda znowu ruszyła, Lee Jackson zdążył zniknąć za rogiem butiku.
            Weronika wybiegła z windy na parterze jak poparzona, przebiegła sprintem przez ulicę, zupełnie nie przejmując się klaksonami i przekleństwami ze strony kierowców, które poleciały w jej stronę.
            Gdy zbliżyła się do butiku zobaczyła, że był już zamknięty. Skręciła w ciemną uliczkę znajdującą się tuż za rogiem.
            Prawie natychmiast dotarł do nie odór moczu i śmieci. Uliczka nie była oświetlona. Zwolniła kroku nasłuchując. Jedyne dźwięki jakie do niej docierały, pochodziły z pobliskich ulic, pulsujący bas pobliskiego koncertu, śmiechy studentów. Po dobrej chwili Weronika zorientowała się, że ma ze sobą latarkę, przyczepioną do pęku z kluczami.
            Dzięki jej światłu w końcu wiedziała, że jest w uliczce dla pracowników, pełnej tylnych wejść do sklepów, barów i restauracji. Odgłos uderzających o siebie szklanych śmieci wypełnił przestrzeń przed Weroniką. Po jednej stronie zaułku widać było tymczasowy, opuszczony szałas jakiegoś bezdomnego. Szła powoli, starając się stawiać stopy jak najciszej. Zimny podmuch wiatru podniósł szczątki gazet z ziemi, w tym samym momencie po swojej prawej stronie Weronika usłyszała niskie jęknięcie.
            Odwróciła się szybko w stronę z której dochodziły ją odgłosy. W wątłym świetle latarki zajęło jej chwilę nim go znalazła.
            Mężczyzna leżał na boku, tuż obok przepełnionego śmietnika. Nie widziała jego twarzy – była odwrócona do ziemi – ale rozpoznawała ciemny garnitur. Należał do mężczyzny, który uważał się za Lee Jacksona. Tył jego głowy był mokry od krwi, tak samo jak ramiona marynarki.
            Trzęsącymi rękoma Weronika wybrała numer alarmowy.  
            - Jestem w alejce przy Siódmej ulicy, naprzeciwko Grand Hotelu. Znalazłam mężczyznę z jakimś rodzajem urazu głowy. Chyba jest nieprzytomny – Weronika uklęknęła obok mężczyzny, poświęciła światłem bliżej jego twarzy jednocześnie starając się go w żaden sposób nie dotknąć – Wygląda na to, że ktoś go uderzył tępym narzędziem. Zdecydowanie potrzebuje pomocy medycznej.
            Rozłączyła się zanim dyspozytor poprosił ją o pozostanie na linii. Nie miała dużo czasu do przyjazdu karetki. Jeśli chciała odpowiedzi, musiała je dostać teraz.
            Próbowała przeszukać mu kieszenie w poszukiwaniu portfela. Delikatnie, starają się go jak najmniej dotykać, udało jej się go dostać.
            Okej Lee Jackson. Zobaczmy więc, kim jesteś? Wsadziła sobie latarkę do ust i otworzyła portfel dwoma rękoma.
            Wszystkie przegródki były w nim wypchane do granic możliwości. Wyjęła jedną z kart, która okazała się być prawem jazdy ze stanu Idaho. Na zdjęciu rozpoznała tego samego człowieka, który leżał nieprzytomny obok jej nóg. Zgodnie z danymi z dokumentu mężczyzna miał na imię Omar Tyrell Mitchel, urodził się 12 maja 1968 roku. Tuż za tym prawem jazdy było kolejne, z Arizony, na dane Roy Franklin III. Według kolejnego mężczyzna nazywał się Reginald Dalton Baker i była to jego wojskowa legitymacja. W portfelu były dziesiątki takich dokumentów, z całego kraju, na różne dane, z tym samym zdjęciem, tego samego mężczyzny. Co najmniej 10 dokumentów i kolejne kilkanaście kart kredytowych.
            Albo był zwykłym oszustem albo prywatnym detektywem. Weronika sama miała podobną ilość podrobionych dowodów osobistych. Tym razem jednak jej przeczucie mówiło, że to oszust. Ukradł tożsamość Lee Jackson i chciał zniknąć zanim ktokolwiek by się zorientował. Pytanie brzmiało czy to on skontaktował się z Tannerem? A może tkwili w tym razem? W końcu to Tanner go przyprowadził. To Tanner odmówił współpracy z osobą zatrudnioną przez Dewaltów.
            Dźwięk syren karetki odbijał się echem coraz bliżej miejsca w którym była Weronika. Karetka była blisko, Weronika złożyła więc portfel i wsadziła go z powrotem do kieszeni garnituru. A sekundę później zobaczyła coś, co sprawiło, że zamarła w pół ruchu.
            Powoli i najspokojniej jak umiała podniosła mały, suchy przedmiot z ziemi, leżał tuż obok głowy mężczyzny.
            Fasola pinto. Przez chwilę Weronika patrzyła na ziarno leżące na jej dłoni. Poświeciła sobie latarką po ziemi, było ich więcej. Porozrzucane obok mężczyzny, jedna przykleiła mu się do kołnierzyka koszuli.  
            Weronika ledwie zdążyła przetrawić co właśnie znalazła, tym razem niebiesko czerwone światła pojawiły się w alejce, kolejna syrena wyła głośno. Policja pojawiła się pierwsza, karetka była pewnie tuż za nimi. Weronika wsunęła fasolę do kieszeni. Odsunęła się od mężczyzny i ruszyła w stronę radiowozu naprzeciw oficerowi, który na pewno miał do niej mnóstwo pytań.



ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY
           
            - Mac, musisz sprawdzić Tannera i gdzie bywał. Sprawdź czy gdzieś latał, czy wynajął samochód, cokolwiek co nie będzie Ci pasowało do ostatnich kilku dni.
            BMW przedzierało się przez pagórki w okolicy Neptun. Weronika cały czas trzymała w dłoni fasolkę pinto i bawiła się nią. W głowie jej wirowało od nadmiaru myśli. Przycisnęła pedał gazu jeszcze mocniej, mknąc szybko w stronę apartamentu Scottów.
            - O co chodzi Weronika?
            - Wytłumaczę Ci wszystko jak tylko będę miała chwilę, obiecuje. Na razie po prostu go sprawdź.
            Neptun mimo nadchodzącego końca przerwy wiosennej, nadal buzowało energią. Weronika podjechała pod mieszkanie Scottów, wyłączyła silnik i właściwie pobiegła do drzwi. Zaczęła dzwonić dzwonkiem i jednocześnie uderzać pięścią w drzwi.
            Gdy Lianne otworzyła, Weronika nawet się nie przywitała.
            - Gdzie jest Tanner – wypaliła od razu, mijając matkę i idąc w stronę salonu.
            - Co? Wyszedł – Lianne zamknęła za nią drzwi. Nadal miała na sobie to samo ubranie w którym Weronika widziała ją kilka godzin wcześniej, założyła tylko skarpetki i okulary do czytania.
            - O co chodzi?
            - Wyszedł gdzie?
            - Wyszedł pobiegać! – Lianne zmarszczyła brwi – Hunter dopiero usnął. Możesz mówić trochę ciszej?
            - Wyszedł biegać po ciemku? Po 9 wieczorem?
            - Zawsze biega wieczorami – Lianne patrzyła na Weronikę zaniepokojona.
            - Nie mogliśmy znaleźć dla niego spotkania AA, które odbyłoby się dzisiaj. Bieganie go uspokaja, więc poszedł pobiegać. Powiedziałam mu, żeby biegał tyle ile mu potrzeba, żeby zwalczyć w sobie pokusę sięgnięcia po alkohol.
            Weronika próbowała wyczytać wszystkie emocje z twarzy Lianne. Czy wiedziała? Podejrzewała co zrobił jej mąż? A może mu pomagała? Czy może była jak Willie Murphy – po prostu wrobiona w coś o czym nie miała pojęcia?       
            Lianne była personalnym czarnym charakterem Weroniki przez wiele lat. Nie dlatego, że była zła, ale dlatego, że jej ojciec był dobry. Ponieważ Keith był bohaterem, tym który z nią został. Weronika zawsze znała prawdę o swojej matce, bolącą, okropną prawdę. Lianne była jak wszyscy uzależnieni – najwyższej klasy oszustem. Ale zawsze też dała się nabierać na swoje własne sztuczki. Koniec końców była jedyną osobą, która wierzyła w swoje własne kłamstwa.
            - Mamo – Weronika nie wiedziała jak ma zacząć. Zamknęła więc oczy, pokręciła głową i dopiero po chwili była gotowa by spojrzeć Lianne w oczy.
            - Kto zatrunił Lee Jacksona? Ty go znalazłaś czy Tanner?
            - Tanner go znalazł – Lianne uniosła pytająco brwi – nie miałam pojęcia, że w ogóle istnieje ktoś taki jak specjalista od porwań. Tanner słyszał o tym parę lat temu w jakimś programie telewizyjnym.
            Weronika odetchnęła głęboko.
            - Wczoraj dzwoniłam do Meridian Group, dzisiaj do mnie oddzwonili. Zabawne, ale… okazało się, że Lee Jackson w Meridian jest kobietą. Jej imię i nazwisko na to nie wskazuje, poza tym porwania i okupy to działka zdominowana przez mężczyzn. Podszycie się pod nią nie mogło być trudne. Poza tym w tym świadku anonimowość jest bardzo ważna, więc o ile nie trudno znaleźć CV Lee na stronie Internetowej, o tyle nie znajdziesz jej zdjęcia. Rodziców, którzy są przerażeni, pogrążeni w smutku i żyjący w ogromnym stresie nie trudno przekonać do nawet najmniej prawdopodobnej przykrywki. Do zaufania zwykłemu oszustowi.  
            Lianne patrzyła na Weronikę zaskoczona.
            - Poszłam do Hotelu żeby skonfrontować się z waszym fałszywym Lee Jacksonem, ale zanim tam dotarłam, ktoś zdążył go zaatakować w jakiejś bocznej alejce. Dostał w głowę. Policjanci sprawdzili jego portfel, znaleźli w nim ponad 10 różnych dokumentów na nazwiska różnych osób. Wróciłam do hotelu żeby porozmawiać z obsługą i zgadnij co. Wasze pieniądze nigdy nie zostały schowane w sejfie. Wydaje mi się, że koleś chciał uciec, ale ktoś przejrzał jego plan. Pieniądze też możemy uznać za zaginione.
            - Chcesz powiedzieć, że zatrudniliśmy oszusta? – Lianne usiadła ciężko na jednym z foteli.
            - Nie mamo, nie sądzę. Nie wierzę w to, że Tanner uwierzył przebiegłemu człowiekowi w garniturze. Myślę, że Tanner był z nim w zmowie.
            - Żartujesz prawda? – Lianne wydusiła z siebie paniczny śmiech.
            - Chciałabym, żeby to był żart.
            - Jeśli Tanner miałby z nim współpracować, kto by ukradł te pieniądze?
            Weronika spojrzała na matkę z politowaniem.
            - Obie dobrze wiemy, że wśród złodziei nie istnieje coś takiego jak honor. Zgaduję, że Tanner wolał jednak zachować dla siebie całą kasę zamiast dzielić się z „Lee” po połowie. Może tamten się stawiał a może Tanner planował to od samego początku? Jakby nie było, nie sądzę, żeby Tanner wrócił.
            - Gdzie masz dowody Weronika? – Lianne zwinęła dłonie w pięści ze niemocy.
            - Mamo pomyśl o tym przez sekundę. Tanner powiedział, że dzwonił do Jacksona, tak? To nie Jackson się z nim skontaktował gdy dowiedział się o zniknięciu Aurory.
            - Nie do końca pamiętam jak to wszystko się potoczyło – Lianne była uparta, Weronika głośno wciągnęła powietrze próbując się uspokoić. Nie chciała zaczynać kłótni.
            - Właśnie, że pamiętasz. Dewaltowie zatrudnili Milesa Oxmana, rozmawiali z Wami o tym, chcieli żeby Miles pracował też przy sprawie Aurory. Ale Tanner sprzeciwił się temu pomysłowi mówiąc, że już zadzwonił do specjalisty o którym kiedyś słyszał. Jeśli Tanner chciałby się skontaktować z prawdziwą Lee Jackson – zadzwoniłby do Meridian. Jedyne rozwiązanie jest takie, że Tanner wiedział o wszystkim od początku.
            Lianne poderwała się na równe nogi.
            - Powiem Ci co ja o tym myślę. Myślę, że nie umiesz się pogodzić z tym, że wróciłam do normalnego życia. Nie możesz znieść myśli, że jestem szczęśliwa. Masz tylko nadzieję, że uda Ci się znaleźć coś co sprawi, że to małżeństwo też się posypie. I wtedy wyjdzie na Twoje, będziesz szczęśliwa, bo okaże się, że miałaś rację co do mnie. Chcesz mnie ukarać.
            Dosłownie przez sekundę Weronika miała czerwono przed oczami. Ledwie widziała Lianne prze krwistą mgłę, którą zaszły jej oczy. A później mrugnęła. I wszystko wróciło do normy. Lianne stała wyprostowana, ramiona miała przyciśnięte do boków, jakby powstrzymywała się przed atakiem.
            To tak bardzo w jej stylu, sprawić by także i ta historia stała się opowieścią o niej. Znowu chciała przekręcić wszystko co zrobiła Keithowi i Weronice, tak by wyjść na pokrzywdzoną.
            Tak dobrze znała się na odwracaniu kota ogonem, że Weronika prawie uwierzyła w jej oskarżenia. To był największa umiejętność alkoholików – przekręcanie historii, obwinianie wszystkich tylko nie siebie. Ale czy Lianne nie zasługiwała w końcu na chociażby najmniejszą karę za swoje zachowanie? To niesprawiedliwe, że mogła robić wszystko, decydować kiedy odejść i tak po prostu żyć dalej. To nie w porządku, że mogła zbudować swoje nowe życie, życie w którym nie musiała myśleć o tym co zrobiła Keithowi i Weronice.
            Może i Weronika nie do końca chciała żeby Tanner okazał się oszustem. Ale to czego chciała czy nie chciała Weronika – nie miało znaczenia.
            - Nie chcę Cię skrzywdzić – powiedziała, walcząc o ponowną kontrolę nad swoim głosem – po prosu staram się Cię ostrzec. Jeśli chcesz żyć ciągle sobie zaprzeczając, nic mi do tego. Nie będzie to Twój pierwszy raz.
            Podniosła się, wzięła swoją torebkę i ruszyła w stronę wyjścia. Zatrzymała się po chwili i odwróciła w stronę matki.
            - Gdy Tanner nie wróci dzisiaj na noc – a uwierz mi, że nie wróci – nie dzwoń do mnie. Dzwoń do Szeryfa. Jestem pewna, że do tego momentu uda mu się odkryć kim jest tak naprawdę ten facet z dziurą w głowie i może być bardzo zainteresowany tym dlaczego Tanner i pieniądze zniknęły w tym samym czasie.
            Odwróciła się na pięcie i ruszyła ponownie w stronę drzwi. W tym samym momencie zauważyła, że ktoś wchodzi do domu. Zamarła na moment, żołądek zawiązał jej się na supeł.
            W drzwiach pojawił się Tanner, od stóp do głów ubrany w nylonowe wdzianko do biegania. Pot spływał mu po czole.
            - Weronika – odezwał się zaskoczony, patrzył na nią jednocześnie odwiązując buty – czemu zawdzięczamy tę wizytę?
            - Co… ja… - Weronika gapiła się na niego nie potrafiąc wydusić z siebie słowa. Myśli kłębiły jej się w głowie. Kątem oka zauważyła Lianne. Przez moment myślała, że matką ją wywali albo chociaż coś powie. Może zaśmieje jej się w twarz. Ale zamiast tego, Lianne podeszła do Tannera. Przewyższała go o kilka centymetrów, mimo, że była tylko w skarpetkach.
            - Co się do diabła dzieje Tanner? – przerwała ciszę.
            - Lee Jackson właśnie został zaatakowany na parkingu pod Hotelem Grand, Weronika myśli, że…
            - Lee został zaatakowany? – Tanner jej przerwał.
            Albo Tanner Scott był wyśmienitym aktorem, albo Weronika nie miała racji. Najpierw wyglądał na zdezorientowanego, chwilę później na przestraszonego. W końcu spojrzał na Weronikę.
            - Kto go zaatakował?   
            - Jeszcze nie wiemy – Weronika odpowiedziała delikatnie. Przyglądała się Tannerowi intensywnie – Ktoś zaatakował go od tyłu. Żyje, ale jest w stanie krytycznym.
            - A pieniądze na okup zniknęły – dopowiedziała Lianne.
            - O mój boże – Tanner zamarł.    
            - Cieszę się, że wróciłeś – po twarzy Lianne zaczęły płynąć łzy – po prostu cieszę się, że jesteś.
            Weronika miała właśnie się odezwać, gdy usłyszała dźwięk dochodzący z korytarza w których znajdowały się sypialnie. Hunter pojawił się w salonie, miał na sobie pidżamę w roboty, był boso.
            - Co się dzieje? Dlaczego krzyczycie?
            Lianne podeszła do niego by go przytulić, Tanner w tym samym czasie usiadł powoli w fotelu. Nadal wyglądał na zszokowanego.
            Weronika usłyszała z oddali piknięcie telefonu, sms. Sięgnęła po komórkę, dostała wiadomość od Mac.
            „Tanner. Lot Delta 1792 na Bermudy. Jutro o 6 rano.”
            Weronika podniosła wzrok znad telefonu. Spojrzała na Tannera siedzącego w fotelu, pocierającego nerwowo kolana dłońmi i patrzącego w ogień palący się w kominku. Lianne stała w wejściu do salonu, trzymając Huntera na rękach. Łzy nadal płynęły jej po twarzy. I wtedy oczom Weroniki ukazał się zielono czerwony marakas. Rolował się po podłodze, wpadając pod stół.
            W sekundę podeszła i go podniosła. Zagrzechotał od nagłego poderwania do góry. Wyglądał na lżejszy niż był w rzeczywistości. Weronika podniosła go nad głowę i uderzyła nim pewnie o krawędź stołu. Usłyszała satysfakcjonując dźwięk, zwieńczający rozpad instrumentu. Suche ziarenka wyleciały ze środka, rozsypując się po całej podłodze i nieskazitelnym dywanie.
            Dokładnie te same ziarenka, które rozsypały się po ciele Lee Jacksona.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY
           
            - Po raz setny. To nie ja zaatakowałem Shepa. 
            Był późny wtorkowy wieczór. Weronika obserwowała przesłuchanie Tannera zza lustra weneckiego. Lamb nie chciał wpuścić Weroniki, był gotów ją wyrzucić bez pardonu za przeszkadzanie w prowadzeniu śledztwa, nie wspominając o tym, że osobiście przyprowadziła im podejrzanego. Weronika musiała zadzwonić do Petry Landros i przypomnieć jej, że nadal nie wiedzieli gdzie znajdowało się 60 tysięcy dolarów zebranych przez Izbę Handlową Neptun.
            Myslisz, że Lamb jest w stanie odzyskać te pieniądze?” – Weronika zapytała powątpiewająco Petrę.
            Dwadzieścia minut później, jeden z policjantów na posterunku pokazywał jej gdzie może powiesić swoją kurtkę. Weronika podejrzewała, że Petra przypomniała Lambowi przez telefon skąd biorą się jego fundusze na kampanię. Cokolwiek mu nie powiedziała, ważne, że zadziałało. Nie chciała o tym dłużej myśleć, po prostu nie mogła doczekać się by usłyszeć co też Tanner wymyślił na swoją obronę.
            Drugi mąż jej matki siedział naprzeciwko Lamba, przedramiona położył sztywno na stole. Siedzący obok niego Cliff McCormack notował zaciekle.
            - Niech Wam będzie, tak pracowaliśmy razem – środkowozachodni akcent Tannera stał się nagle wyraźniejszy niż zwykle. Był zdenerwowany.
            - Mam na myśli, że pracowałem dla niego. To wszystko to był jego pomysł. Tak długo byłem poza całym tym gównem, żyłem spokojnie, zgodnie z prawem i bez nałogów. A potem pojawił się Shep…  
            - Masz na myśli Duane Shepherda? Ofiarę?
            - Tak, odezwał się do mnie jeszcze w Tuscon. Nie widziałem go przez osiem lat. Kiedyś byliśmy współpracownikami.
            W tym momencie Cliff przysunął się do swojego klienta i szepnął mu coś na ucho. Tanner jednak potrząsnął przecząco głową.
            - Nie, Cliff. Przyznam się do wszystkiego, co faktycznie zrobiłem. Ale przysięgam na Boga, że nie byłem dzisiaj w pobliżu tego hotelu. Nie miałem żadnego związku z tym marakasem.
            - Trochę razem pracowaliśmy, jeszcze zanim przestałem pić. Dziewięć lat temu mnie dorwali, odsiedziałem swoje. Przestraszyłem się na tyle, że zawalczyłem o swoje życie. Wytrzeźwiałem, ogarnąłem się. Zanim wyszedłem z więzienia, Shepa też zamkęli. Nie widziałem go aż do zeszłego tygodnia.
            Weronika przez większość nocy była w kontakcie z Mac. Wiedziała na tyle dużo, że potrafiła zlepić w całość historię Tannera. Nawet bez tych części, które on pomijał. Wiedziała, że siedział za oszustwo. Okazało się jednak, że to Shepherd z ich dwójki miał więcej za uszami. W latach dziewięćdziesiątych odsiedział pół roku za sprzedaż podrabianych pamiątek sportowych w Sacramento. Kilka lat później znowu wpadł w tarapaty. Tym razem próbując spieniężyć podrabiane kupony z loterii w Denver. Ostatnie z jego przewinień, to które łączyło się w czasie z odsiadką Tannera, było pięcioletnim pobytem w więzieniu federalnym za kradzież tożsamości i kart kredytowych setek ludzi.
            Żadne z popełnionych przez nich przestępstwem, nie było ich wspólnym przewinieniem, ale Weronika czuła, że musieli współpracować ze sobą, z przerwami, przez wiele, wiele lat. Po wielu godzinach przeszukiwania danych, Mac dokopała się do informacji z Reno, Fresno i Phoenix – wszystkie dotyczyły podobnego rodzaju przestępstw. Sześć kobiet twierdziło, że zostały okradzione z tożsamości, żadnej jednak nie udało się tego udowodnić. Punktem wspólnym w ich sprawach była „firma modelingowa”, która miała im płacić z góry za zdjęcia. Po jakimś czasie okazywało się, że firma znikała a modelki zostawały z niczym. Kilka spraw dotyczyło starszych par, które kupowały łódkę od „młodego, szczupłego, niebieskookiego mężczyzny’ – który znikał chwilę po tym gdy dostał od nich zaliczkę. Weronika wiedziała, że drugie tyle spraw, nigdy nie było zgłoszone na policję. Oszukani w ten sposób ludzie zwykle byli zbyt zawstydzeni tym, że dali się podejść i odpuszczali poszukiwania przestępców, którzy uciekli z ich pieniędzmi. Na każdą osobę, która zgłosiła się na policję, można była przypuszczać, że kolejne sześć – po prostu siedziało cicho.
            - Shepherd miał pomysł na to jak zarobić trochę pieniędzy. Powiedziałem mu, że nie jestem zainteresowany. Ale Shep potraf być bardzo przekonujący – Tanner przetarł oczy wnętrzem dłoni – zmusił mnie do wzięcia w tym udziału.
            - Jak to Cię zmusił? – Lamb uniósł powątpiewająco brew – groził Ci?
            - Shep ma na mnie dużo haków z zamierzchłych czasów. Wystarczająco, żebym musiał wrócić do więzienia. Nic co miałoby związek z brutalnością – dodał szybko.
            - Trochę oszustw, które nakręciliśmy wspólnie i które… powiedzmy, że nadal nie zostały rozwiązane. Groził mi, że wyjawi wszystko policji. Nigdy nie chciałem nikogo skrzywdzić. Przysięgam.
            - Wierzysz mu?
            Weronika podniosła wzrok. Norris Clayton wślizgnął się do pokoju i stanął obok niej, w ręku trzymał dwa kubki z kawą. Jeden podał Weronice.
            - W to, że Shepherd mu groził? Pół na pół. To możliwe, ale Tanner jest kłamcą a Shepherd nie do końca jest w tej chwili w stanie się bronić.
            - O, to nie słyszałaś? – Norris wyszczerzył zęby w uśmiechu – Shepher zniknął ze swojego szpitalnego łóżka jakąś godzinę temu. Nikt nie jest do końca pewien jak mu się tu udało, ale rozpłynął się jak kamfora.
            Weronika odwróciła się w stronę Claytona ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy, nie miała jednak czasu na rozmowę. Chciała wysłuchać przesłuchania Tannera do końca. Odwróciła się więc ponownie w stronę lustra weneckiego.
            - Okej, okej. Więc jaki Shepherd miał plan? Opowiedz mi o tym planie jakbym był głupi– Lamb kontynuował.   
            Norris prychnął na te słowa. Szacunek Weroniki do Claytona wzrósł wręcz dramatycznie.
            - Więc… Shepherd wiedział jak dużo pieniędzy wpływało na konto Hayley Dewalt. Sami wiecie, że do północy pierwszego dnia zbiórki, zebrano ponad sto tysięcy. To było nieprawdopodobne. Shepherd mówił, że powtórzenie tego wyczynu będzie bardzo proste. Aurora musiała tylko pojawić się na imprezie w domu, z którego zniknęła Hayley. Później miała się ukrywać przez kilka tygodni podczas których ludzie wpłacaliby pieniądze na jej zbiórkę. Cała reszta miała pójść już z górki. Oddalibyśmy pieniądze porywaczowi a kilka dni po tym, Aurora miała się pojawić na jakiejś przypadkowej stacji benzynowej, brudna i roztrzęsiona. Shep miał wywieźć pieniądze poza miasto, potem byśmy się spotkali i podzielili łupem.
            - Poczekaj – Lamb gapił się na Tannera w osłupieniu – chcesz mi powiedzieć, że Twoja szesnastoletnia córka była wtajemniczona w całą tą akcję?
            Tanner zawahał się ale sekundę później pokiwał potwierdzająco głową.
            Szeryf splótł ramiona przed sobą i odchylił się na krześle, jednocześnie wypuszczając głośno powietrze.
            - Co powiesz mi na to, że mamy świadka, Adriana Marksa, który twierdzi, że Aurora uciekła z jakimś chłopakiem? Powiem Ci, że dużo łatwiej mi uwierzyć, że z kimś zwiała niż, że zaplanowała ze swoim ojcem taki przekręt. I to w trakcie przerwy wiosennej.
            - Nie znasz zbyt wielu nastolatek, nie?
            Lamb nie podzielił zrezygnowanego uśmiechu Tannera, zamiast tego westchnął głośno po raz kolejny. Zanim jednak zdążył coś powiedzieć, Tanner odezwał się ponownie.
            - Właśnie na tym cały plan się posypał. Powiedziała temu swojemu koledze, że ucieka z jakimś chłopakiem, żeby się o nią nie martwił. Zakładam, że chciała być miła. Ale to był duży błąd – Tanner zamyślił się i wybuchnął niekontrolowanym śmiechem. Po chwili dodał:
            - Myślałem, że lepiej ją wyszkoliłem.
             - Panie Scott. Proszę wybaczyć mi moją ignorancję, ale nie widzę nic śmiesznego w tym, że użył Pan swojej nieletniej córki do przeprowadzenia takiej akcji.
            W sekundę wyraz twarzy Tannera zmienił się na poważny.
            - Nie oceniaj jej zbyt pochopnie. Aurora nie chciała w tym brać żadnego udziału, ale dowiedziała się, że Shepherd mi groził. Bała się. Ostatnim razem gdy trafiłem do więzienia, trafiła pod opiekę systemu. Przez 1,5 roku opiekowała się nią rodzina zastępcza. Aurora jest przerażona, że mogłaby mnie stracić jeszcze chociażby raz.
            - A co z Pana żoną i synem? Wiedzieli co się dzieje?  
            Wyraz twarzy Tannera był nieodgadniony. Weronika nie mogła zdecydować czy widziała bardziej żal, czy ulgę.
            - Nie. Nie wiedzieli. Nic nie wiedzieli.
            Weronika wiedziała, że jeśli Tanner faktycznie mówi prawdę, miał zamiar zostawić jej matkę. Uciec daleko i z kupą forsy. Świadczył o tym chociażby bilet lotniczy na Bermudy.
            Lianne była przesłuchiwana w innym pokoju. Mimo, że miała do niego tylko kilka kroków, Weronika nie chciała przysłuchiwać się temu co ma do powiedzenia jej matka.
            - Więc obie wiadomości od porywczy były Twoją sprawką?
            - Shepa. To on potrafi w te techniczne klocki. Miał nadzieję, że uda mu się przejąć ten pieniądze ze zbiórki Haley ale zanim to się stało tamta dziewczyna znalazła jej ciało.
            Weronika uśmiechnęła się do siebie. Właśnie z „Weroniko, kochanie” przeszedł płynnie do nazywania jej „tamtą dziewczyną”. Z dwojga złego wolała być uznawana za „tamtą dziewczynę”.
            - Więc dzisiaj, po tym jak Adrian Marks przyznał się do tego co wiedział, postanowiliście zacząć działać z pieniędzmi. Pobiegłeś do Hotelu z jednym z marakasów swojego syna, zaczekałeś na Shepherda, zaatakowałeś go instrumentem i wziąłeś pieniądze.
            - Nie – Tanner uderzył pięścią w stół – Nie, nie zrobiłem tego. Nie byłem nawet w pobliżu tego hotelu. Sprawdzałem jak się miewa Aurora. Pokój numer 24 w Pinehurst Lodge. Powtarzam Wam to od dwóch godzin. Zapytajcie się jej jeśli mi nie wierzycie.
            - Sprawdziliśmy.
            Zaskoczenie pojawiło się na twarzy Tannera nagle. Tak nagle, że nie udało mu się go w żaden sposób zamarkować.
            - I co Wam powiedziała?
            Lamb wciągnął powietrze do płuc z głośnym świstem. Weronika wyobrażała sobie jak bardzo musi być z siebie dumny, z tych przedłużających się sekund, którymi torturował Tannera patrząc mu prosto w oczu. Zbyt dużo kosztowała go strata Williego Murphiego. I o to pojawił się wspaniały zamiennik. Tanner. Ponownie mógł się napuszać pokazując swoją wyższość.
            - Panie Scott. Nikt w Pinehurst nigdy nie widział Pana córki. Pokój numer 24 jest pusty od ponad tygodnia. Nie ma żadnych dowodów na to, że Aurora była chociaż w pobliżu tego motelu.
            Tanner zacisnął mocno szczęki, oddychał głęboko. Po chwili odezwał się, mówił przez zaciśnięte zęby.
            - To nieprawda. Widziałem ją tam ledwie trzy godziny temu. Widziałem ją!      
            - Wychodzi na to, że nie dość, że oskarżę cię o napad na Duane Shpherda, oskarżę cię również o morderstwo Aurory Scott.
            - Lamb, wróć do rzeczywistości – Cliff odezwał się pierwszy raz od dłuższej chwili – nie masz niczego, żadnego dowodu na to, że Aurora Scott została zamordowana, i to konkretnie przez mojego klienta.
            - Jeszcze! – Lamb odpowiedział wyszczerzając zęby w uśmiechu – dopóki nie dostanę konkretnych odpowiedzi na moje pytania, cały czas istnieje taka możliwość.
            - Przeszukaliśmy okolice w których mógł być Scott – wyszeptał Norris -  nie mamy pomysłu gdzie mógł schować taką ilość gotówki. Spójrz na niego, przecież on nawet nie ma kieszeni. Gdzieś musiał ukryć te pieniądze.
            Świat wokół Weroniki zatrzymał się na chwilę. Dźwięki przestały do niej dochodzić, jedynie bicie własnego serca słyszała głośno i wyraźnie. Przed oczami stawały pojawiały jej się obrazy, jasne i wyraźne, zmieniały się jak w kalejdoskopie. Zamknęła oczy. Poczuła jak nieśmiało uśmiech pojawia się na jej twarzy.
            - Nie znajdziecie tych pieniędzy nigdzie w ich mieszkaniu, w hotelu czy gdziekolwiek gdzie był Scott – odezwała się po chwili.
            Otworzyła oczy. Norris przypatrywał się jej z ciekawością.    
            - Jak to? – zapytał.
            - Daj mi godzinę, wszystko Ci wytłumaczę – poprawiła torebkę na ramieniu i ruszyła w stronę drzwi – Dzięki Norris, muszę iść.          
            Była w połowie korytarza gdy usłyszała za sobą głos Norrisa.
            - Uważaj na siebie!
            Odwróciła się, uniosła kciuk w górę i poszła w swoją stronę.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY

            Adrian Marks mieszkał w kompleksie tandetnych mieszkań kilka przecznic od szerokich pasów zieleni nieopodal Hearst College. Weronika dotarła tam przed jedenastą. Basen był pełen dzieciaków – rozpoczął się semestr, ale wyglądało na to, że mieszkańcy chcieli przedłużyć sobie imprezę. Wzdłuż basenu stały lodówki wypełnione butelkami z piwem, a kilka opróżnionych dryfowało na powierzchni wody.
            Pokój Adriana był na ostatnim piętrze. W oknie paliło się światło, prześwitując lekko przez żaluzje. Weronika przyłożyła ucho do drzwi, ale nie mogła usłyszeć nic poza muzyką płynącą z dołu. Zapukała. Światło w oknie zamrugało kiedy ktoś poruszył się w środku. Wydawało jej się, że minęło kilka minut, cofnęła się o parę centymetrów – była tak niska, że często ludzie nie widzieli jej przez wizjer.
            Po dłuższej chwili drzwi się otworzyły. Adrian stanął bez słowa na wycieraczce. Miał na sobie wyciągnięty T-shirt i bokserki, ciemne włosy opadały mu na oczy. Poznała go tylko tydzień wcześniej i nie widziała go jeszcze w takim stanie – do tej pory sprawiał wrażenie poukładanego i ogarniętego, nawet kiedy miał na sobie zwykłe jeansy i T-shirt.
            - Chyba Cię nie obudziłam – spytała przepraszająco Weronika – Wiem, że jest późno.
            Adrian potarł się po karku i posłał jej niezręczny uśmiech.
            - Nie spałem jeszcze, dopiero się zadomawiam. Ten dzień to był koszmar. – przeciągnął się z poirytowaną miną.
            -  Tak wiem, że musiałeś złożyć zeznania. To musiało być dla Ciebie trudne.
            -  Nigdy więcej nie chcę przez coś takiego przechodzić – wzdrygnął się.
            Weronika odpowiedziała mu uśmiechem.
            - Tylko, że ja mam jeszcze kilka pytań o Aurorę. Miałam nadzieję, że rozjaśnisz mi kilka spraw.
            - Czy to nie może poczekać do jutra? Miałem zamiar się położyć - Adrian zerknął w głąb mieszkania.
            - To zajmie tylko chwilę. Chcę się upewnić, że z Aurorą wszystko w porządku.
             Za plecami usłyszała pisk i plusk wody w basenie. Po kilku sekundach Adrian otworzył szerzej drzwi i wpuścił ją do środka.  
            Małe, ciasne mieszkanko było w fatalnym stanie. Brudne naczynia i pudełka po pizzy piętrzyły się na podłodze. Przepełniona popielniczka stała na stercie podręczników, tuż obok butelek po piwie. Jedna z żarówek w kuchni była przepalona. Smród brudnych skarpetek mieszał się z zapachem zepsutego jedzenia. Dało się odczuć też lekki powiew słodkiego zapachu, czegoś przypominającego świeczkę zapachową.
            - A więc masz jakieś pytania? – wykrztusił Adrian.  
Wsadziła ręce do kieszeni kołysząc się lekko na krawędziach stóp.
            - Słyszałeś co się stało wczoraj? Pan Jackson - ten ekspert od porwań. Ktoś zaatakował go przed Neptune Grand i ukradł pieniądze z okupu.
            - Co? - Adrian potrząsnął głową ze zdziwieniem.
            - Szaleństwo, prawda? – przesunęła ciężar ciała na jedną nogę.
            - Szeryf wezwał pana Scotta na przesłuchanie.
            - Pana Scotta? Ale dlaczego? – jego brwi uniosły się w zdziwieniu.
            - Wygląda na to, że Jackson i Tanner pracowali razem przez cały czas. To znaczy Jackson, Tanner i Aurora. Według Tannera Aurora też brała w tym udział.  Weronika obserwowała uważnie twarz Adriana. Wyglądał na zmieszanego, miał szeroko otwarte ze zdziwienie oczy.
            - Zdecydowali się upozorować jej zniknięcie kiedy Hayley zaginęła, stworzyli żądanie okupu, mając nadzieję zgarnąć kasę za obie dziewczyny. Ale kiedy wyglądało na to, że wszystko się posypie, Jackson próbował uciec z pieniędzmi. Lamb myśli, że to Tanner go zaatakował i ukrył pieniądze.
            Adrian usiadł na tandetnym słabym krześle, skrzypnęło pod nim.
            - Mój Boże. – zakrył twarz dłonią, potem zwiesił głowę. – Zabije ją! Pozwoliła mi siedzieć tu i czuć się jak ostatni dupek kryjąc ją przed wszystkimi a ona przez cały czas brała w tym udział? Nie mogę w to kurwa uwierzyć.
            Weronika usiadła na przeciwko niego na kanapie i położyła ręce na kolanach. Z miejsca, w którym siedziała mogła zobaczyć ciemny korytarz, jedne drzwi były zamknięte, jedne uchylone, ale było zbyt ciemno by zajrzeć do środka.   -  Więc nie odezwała się dziś do Ciebie?
            Potrząsnął głową przecząco.
            - Policja ją znalazła? – zapytał.
            - W tym problem. Nie ma jej w motelu, o którym mówił Tanner. Tym razem naprawdę zaginęła.
            - Co sugerujesz?
            - Nie wiem – Weronika wyprostowała się  – Lamb mówił o oskarżeniu Tannera o zabójstwo, ale ja tego nie kupuję. Po pierwsze nie ma dowodów. Nie, żeby to powstrzymało Lamba. Ale oprócz tego Tanner podobno uderzył swojego wspólnika w głowę grzechotką. Nie wierzę, że uderzył go czymś takim, a swoją córkę zabił z zimną krwią.
            - Grzechotką? – spytał Adrian wyglądając jakby poraził go piorun.
            - A więc zastanawiam się - ciągnęła jakby go nie słyszała - czy myślisz, że Aurora mogła przechytrzyć swojego ojca.
            Przez chwilę gapił się na nią z otwartymi ustami.
            - Bo w tym rzecz - zaczęła - Tanner może być szemrany, ale wygląda na mądrego faceta. Więc dlaczego wziąłby instrument swojego dziecka - który widziałam u niego parę godzin wcześniej, żeby kogoś zaatakować? – skrzywiła się.            - Poza tym gdzie by go trzymał? Wyszedł pobiegać. Widziałam jego ubrania, szorty, T-shirt, bez kieszeni. Więc co, poszedł do hotelu z grzechotką w dłoni, a potem uciekł z workiem pieniędzy? Wątpię. Ale jeśli Tanner tego nie zrobił to ktoś bardzo chciał, żeby oskarżenie padło na niego. Jedyną osobą w kręgu podejrzeń, o której udziale nikt nie wiedział była Aurora. A jeśli czegoś się o niej dowiedziałam w ostatnim tygodniu to na pewno tego, że jest ambitna, mądra i potrafi świetnie kłamać.
            Adrian przeczesał włosy palcami. Milczał przez chwilę, patrząc pusto w sufit. Kiedy spojrzał na nią jego wzrok sprawiał wrażenie jakby się wahał.
            - Już sam nie wiem. Kilka godzin temu powiedziałbym, że Rory nie byłaby w stanie zrobić czegoś takiego swojemu tacie. Ale okłamywała mnie przez cały ten czas. Wszystkich okłamywała. Więc nie wiem co myśleć, przykro mi, że nie mogę Ci pomóc.
            – W porządku Adrian – Weronika wstała - musiało Cię to dużo kosztować – uśmiechnęła się podając mu rękę.
            – Zadzwoń do mnie jeśli się do Ciebie odezwie, ok? Chcę tylko wiedzieć, że jest cała.
            - Zadzwonię. – obiecał.
            Odwróciła się, żeby wyjść, ale przystanęła obok ciemnego korytarza. Teraz albo nigdy.
            - Mogę skorzystać z łazienki zanim wyjdę?
Zanim odpowiedział popchnęła zamknięte drzwi, te które uważała za sypialnię. Poczuła mocniej zapach słodkiej waniliowej świeczki zapachowej. Nagle poczuła ukłucie bólu. Mięsnie jej się skurczyły i upadła tak, że nie mogła nawet ruszyć rękoma, żeby zamortyzować upadek.
Chwilę przed tym jak spadła na dywan zdążyła dostrzec piegowatą twarz i proste kasztanowe włosy napastniczki z paralizatorem w dłoniach.
            - Cześć Aurora.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY

            - Cholera! Co my teraz zrobimy?
            - Zamknij się i daj mi pomyśleć.
            Weronika leżała na podłodze patrząc na kłęby kurzu i kapsle od piwa walające się po dywanie w kolorze khaki. Nie była w stanie przekręcić głowy, ale z miejsca, w którym leżała widziała łóżko z poplamioną kołdrą i lampką biurową rzucającą mały strumień światła na pokój. Po pokoju walały się brudne ubrania, a zaledwie kilkanaście centymetrów dalej leżała niebieska, nylonowa torba.
            Poczuła mocniej zapach wanilii i czyjś oddech na karku. Po jej ciele rozlała się fala bólu kiedy Aurora poraziła ją po raz drugi, miała wrażenie że jej komórki nerwowe krzyczą. Czuła jak nogi leżą bezwładnie na podłodze, opadła jak umierająca ryba i zastanawiała się czy to nie karma wraca do niej po tym jak wielokrotnie używała paralizatora przez te lata.
            - Podaj mi jej torebkę – rzuciła Aurora – Musimy się upewnić, że nie jest uzbrojona.
            Usłyszała szelest kiedy Aurora opróżniała jej torebkę i wyciągała jej własny paralizator.
            - Trzymaj to. Zdecydowanie nie chcemy, żeby tego na nas użyła.
            Mieli jej paralizator. Zaschło jej w ustach. Już czuła ukłucia przypominające wbijanie igieł i szpilek w ciało, ale zanim się poruszyła poczuła, że coś przytrzymuje jej nogi.
            - Musimy ją związać zanim minie szok.         
            - Ok, ale co potem? Widziała Cię, Rory. Co my z nią do cholery zrobimy? – głos Adriana zdawał się niższy o dwie oktawy.
            - Skarbie, kocham Cię, ale nie pomagasz – głos Aurory był pewny i kontrolujący – użyj swojej taśmy do ćwiczeń i zwiąż ją.
            Usłyszała za sobą szuranie. Poruszyła palcami u stóp, żeby przetestować na ile odzyskała czucie w nogach. Nagle stanęła przed nią Aurora, podnosząc jej głowę tak, żeby mogły spojrzeć sobie w oczy. Miała na sobie czarną bieliznę, rozpuszczone włosy opadały jej na ramiona. Maskara rozmazała jej się pod oczami. W prawej ręce trzymała paralizator.    
            - Nie uwierzysz, ile o Tobie słyszałam. – powiedziała. Jej głos był napięty i podniecony - mądra, dobra Weronika Mars, córka tak uczciwa i niezwykła, że Lianne nie mogła spojrzeć jej w oczy. To kurwa żałosne. Nigdy nie miała tego problemu ze mną – zaśmiała się szorstko.
            - Potrzeba kanciarza, żeby rozpoznać kanciarza – wychrypiała Weronika. Miała sucho w gardle, jej mięśnie były spięte i obolałe. Jęknęła, jej głos był słaby i roztrzęsiony kiedy Adrian pojawił się i szarpnął ją za ręce. Obwiązał jej nadgarstki czymś zimnym i ciasnym. Instynktownie poruszyła rękoma mając nadzieję, że poluzuje więzy.
            Aurorze sprawiał przyjemność widok jej niewygodnego położenia.
            - Więc to Adrian zaatakował Duane Shepherd’a i zostawił grzechotkę, żebym ją znalazła?
            - Wiedziałam, że ten idiota szeryf tego nie powiąże, ale pomyślałam, że Ty możesz – Aurora zaczęła spacerować boso po dywanie.
            - Nigdy nie lubiłam Shepa. Lubił myśleć, że jest głową całej operacji. Trochę szkoda, że to nie ja go walnęłam – zrobiła pauzę i spojrzała na Adriana –zawiązałeś ciasno? Nogi też zwiąż.
            Następny będzie knebel. Nie miała wiele czasu, żeby skłonić ich do mówienia. Podniosła lekko głowę, żeby spojrzeć Aurorze w oczy.
            - Więc jak długo sypiasz ze swoim najlepszym przyjacielem gejem?
Aurora przystanęła i zachichotała. Brzmiało to dziecinnie.
            - Zaczęliśmy sztukę Will & Grace w zeszłym roku, tuż po tym, jak zaczęliśmy się spotykać. Najpierw zrobiliśmy to, żeby zobaczyć, czy uda nam się pociągnąć tą historyjkę. Opowiedziałem Lianne i tacie kilka smutnych historii o tym, jak dręczyły go dzieci w szkole, o tym, jak jego rodzina wyrzekłaby się go, gdyby wiedzieli. Łyknęli to bez wahania. Nigdy nie powiedzieli ani słowa, nawet wtedy, gdy wyszłam z pokoju, w którym był Adrian na wpół naga. Uśmiechnęła się.
            - Nie byłam zaskoczona, że Lianne to kupiła, ale mój tata powinien to rozgryźć. Stracił czujność.
            - Puściłaś plotkę, żeby się wygłupić? - zapytała Veronica. Adrian szybko owinął ręcznikiem jej kostki. Znowu trzymała je niemal niedostrzegalnie osobno.
            -To długa intryga. Jestem pod wrażeniem.
            Aurora wzruszyła ramionami. Zatrzymała się, by podnieść długą jedwabną szarfę z górnej części komody i ścisnęła ją mocną w pięści.
            - Nie wiedzieliśmy, że to się później przyda. Nie planowaliśmy tego. Ale okazało się to bardzo przydatne. Nikt nie podejrzewałby, że słodki, niewinny Adrian ma cokolwiek wspólnego z moim zniknięciem.
            - Więc teraz masz pieniądze – powiedziała Weronika – i jako bonus udało Cię się oskarżyć ojca. To dość wyrachowane, Aurora.
            Nozdrza dziewczyny się poruszyły.
            - Ma na co zasłużył.
            - Mam wrażenie, że oboje zasłużyliście na to samo.     
Dziewczyna upadła na jedno kolano przed Weroniką. Jej uśmieszek zmienił się we wzburzenie i gniew. 
            – Nic o mnie nie wiesz. Nie masz prawa mnie osądzać - ujęła garść włosów Weroniki i podniosła jej głowę. Weronika krzyknęła z bólu, ale gdy tylko jej usta się otworzyły dziewczyna wepchnęła w nie szalik.

            Weronika próbowała machać głową, by wyrwać się z uścisku Aurory, ale dziewczyna trzymała się, przygniatając ją do podłogi. Skóra Weroniki płonęła, a jedwabny szal wypełnił jej suche usta, rozciągając jej policzki do granic możliwości.
Wzrok Aurory spotkał się z oczami Weroniki.
            - Tanner traktował mnie jak głupią małą dziewczynkę, którą byłam, zanim wyszedł na prostą. Nigdy nawet nie przestał myśleć, że mogłabym zrobić coś takiego, gdybym chciała. Ale spędziłem pierwsze siedem lat życia jako rekwizyt w jego małych gierkach. Kazał mi zwracać skradzione psy za nagrody pieniężne. Pewnego razu on i Shep ogolili mi głowę i przedstawiali jako małą pacjentkę chorą na raka - parsknęła.
            - Jezu, przez jakiś czas, kiedy byliśmy w drodze, kazał mi czekać samej na przystanku lub na stacji benzynowej. Kiedy jakiś człowiek rozmawiał ze mną lub zapytał, czy potrzebuję pomocy, miałam zacząć krzyczeć, że mnie mordują. Tato przybiegał i oskarżał faceta o próbę porwania. Dziewięć razy na dziesięć, biedny gość był tak przerażony, że zapłaciłby wszystko, co miał, żeby problem zniknął. A potem, tylko dlatego, że bał się więzienia, postanowił wyjść na prostą. Po prostu zdecydował za nas oboje, ja nie miałam prawa głosu. Potem było dziewięć lat mówienia ,,Musisz wyjść na prostą Auroro!" dziewięć lat, "Idziesz niebezpieczną ścieżką panienko." Wstrząsnęło nią – Weronika nie mogła ocenić czy z furii czy z nerwów.
            - Choć Shep był cholernie denerwujący, byłam zachwycona, kiedy pojawił się z planem. Oczywiście w jego wersji miałam zamiar być dobrą dziewczyną i zostać w tym podrzędnym motelu, który wybrał dla mnie. Nie było tam nawet kablówki! Zamiast tego zostałam tutaj, dokładnie w miejscu, w którym chciałam być. Włamałam się do motelu i byłam tam wystarczająco długo, by tato mnie tam zobaczył i wrócił  prosto tutaj. Teraz obaj zostali złapani i zapłacą karę za to, że mnie nie docenili - nagle puściła jej włosy.
            Weronika uderzyła głową o dywan i zobaczyła gwiazdy.
            - Dawaj Adrian, musimy się spieszyć. Musimy stąd spadać.
            - Co z nią zrobimy?
            - Zostawimy ją tu. Związaną i zakneblowaną. Ktoś ją znajdzie za kilka dni.
Nacisk na nogi Veroniki zniknął, gdy Adrian wstał. Zacisnął pięści na bokach, aż jego kłykcie były białe.
            - To się nie uda i ty to wiesz. Ludzie wiedzą kim ona jest. Będą jej szukać i jeśli znajdą, zanim odejdziemy ..  
            - Więc co proponujesz? - syknęła.
            Posłał jej znaczące spojrzenie. Dziewczyna zbladła.
            - Nie ma mowy – wyszeptała - to szaleństwo, myślisz, że uda nam się zniknąć jeśli kogoś zabijemy?
            Weronice zacisnęło się gardło. Przez chwilę poczuła, że krztusi się szalikiem. Poruszyła palcami, sprawdzając jak mocno jest skrępowana. Było trochę luzu, ale wymagało dużo pracy, żeby się wydostać.
            - Nie możemy ryzykować, że ją znajdą – Adrian potrząsnął Aurorą ze spanikowanym spojrzeniem - musimy się jej pozbyć.
            Patrzyli na siebie w milczeniu. Weronika starała się uspokoić oddech. Potrzebowała zarówno swojego oddechu jak i energii, żeby stąd uciec.
            Nagle ciszę przecięło pukanie do drzwi. Serce jej zadrżało.
            Aurora i Adrian spojrzeli na siebie unosząc brwi. Adrian wyślizgnął się zamykając za sobą drzwi. Weronika słuchała jego kroków. Drzwi się otworzyły. Adriana ledwo było słychać, ale głos gościa był głośny i wyraźny.
            - Dzień dobry Panie Marks. Przepraszam za najście, ale szukam swojej córki.
            To był Keith.
            Nareszcie, pomyślała Weronika. Jest tutaj.      



ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY

            Weronika słyszała głos Adriana przez ścianę. Znowu mówił wysokim tonem, wyobrażała sobie jak trzyma rękę na biodrze i macha zniewieściale ręką.
            - Twoja córka?            
            - Tak, jestem pewien, że ją znasz, blondynka, nie za wysoka. Weronika. Prywatny detektyw pomagający odnaleźć Aurorę.
            Weronika czuła łzy napływające jej do oczu, mrugała by się ich pozbyć. Gdy dzwoniła do ojca jadąc do mieszkania Adriana, i przedstawiała mu swoją teorię, umówili się, że poczeka na niego na parkingu. Zmieniła jednak zdanie tuż przed spotkaniem Adriana, bojąc się, że młodzi mogą być już w trakcie ucieczki z miasta. Nie doceniła jednak Aurory, przez co jej własny ojciec też był w niebezpieczeństwie.
            - Ah tak, widziałem ją dzisiaj po południu. Coś się stało? – w jego głosie słychać było zaniepokojenie.
            Aurora kucała nieruchomo tuż obok Weroniki, w ręku miała paralizator. Była tak skupiona na podsłuchiwaniu rozmowy Keitha z Adrianem, że nie zwróciła uwagi na Weronikę próbującą wyswobodzić się z więzów.
            - Powiem Ci, to ciekawe Adrian. Jej samochód stoi na parkingu właściwie pod Twoim mieszkaniem. Wiem też, że pracowała nad sprawą w którą ty jesteś zamieszany. Dodatkowo zadzwoniła do mnie niedawno, mówiąc, że wybiera się do Ciebie.
            - Noszkurwa – wysapała cicho Aurora.
            Dość długo Keith i Adrian stali w ciszy, którą w końcu przerwał młodzieniec.
            - Przepraszam Panie Mars. Nic nie wiem. Jutro rano mam zajęcia, chciałbym się wyspać. Ale jeśli Weronika się ze mną skontaktuje dam Panu znać.
            Weronika usłyszała zamykane drzwi. Zamykane na kuli ojca?
            - Przepraszam Panie Marks, ale czułbym się o wiele lepiej gdybym mógł rozejrzeć się po twoim mieszkaniu. 
            - Ej człowieku, nie możesz sobie tu tak po prostu…
            - Weronika? – Keith przerwał Adrianowi w pół zdania – słyszysz mnie?   
            - Wypad z mojego mieszkania – głos Adriana znowu stał się niższy.
            - Nie podoba Ci się to? Dzwoń po szeryfa dzieciaku – Weronika z ulgą odebrała  autorytatywny głos ojca.
            Zamknęła oczy próbując oddychać mimo szalika wypełniającego jej usta. Zdecydowanie nie chciała panikować. Starała się też nie myśleć o tym jak ma się jej pięćdziesięcioletni ojciec po wypadku, do osiemnastoletniego, rosłego i wysportowanego Adriana.
            Dotarły do niej dźwięki szarpaniny. Ściana pokoju w którym znajdowały się z Aurorą, zatrząsnęła się od uderzenia. W tej samej sekundzie Aurora poderwała się na równe nogi i wybiegła przez drzwi. Weronika ostatni raz wyszarpnęła rękę i uwolniła lewy nadgarstek.
            - Odsuń się dziadku, jeśli nie chcesz, żeby stała Ci się krzywda – głos Aurory dotarł do Weroniki zza ściany zniekształcony ale słychać było w nim wyraźnie zadowolenie.
            Usłyszała kolejne głośne uderzenie i jęk. Usiadła szybko by rozwiązać taśmę, którą krępowała jej stopy, jednocześnie pozbywając się szalika z ust.
            Miała szczęście, że Adrian nie zdążył jej przeszukać. Wyjęła rewolwer schowany na plecach za paskiem spodni, upewniła się, że jest odbezpieczony i ruszyła w stronę drzwi. Broń trzymała przed sobą.
            Tym razem ręce jej się nie trzęsły.
            Keith leżał na boku pod ścianą, trzymał się za brzuch. Adrian stał na nim trzymając tytanową laskę ojca, z nosa lała mu się krew. Zanim zobaczył Weronikę, zdążył jeszcze raz wbić laskę w brzuch Keitha. Aurora obserwowała całe zajście z bezpiecznej odległości. Wyglądała jakby za chwilę miała wpaść w szał ekstazy. Wszystko co Weronika o niej wiedziała, wszystkie jej założenia na temat Aurory – zniknęły w sekundę. Teraz widziała tylko pełną nienawiści nastolatkę.
            Weronika nie zatrzymała się nawet na moment by pomyśleć. Wycelowała broń w lampę znajdującą się kilka metrów od lewego ramienia Adriana. Nacisnęła spust.
            Dźwięk wystrzału przedarł się przez cały pokój. Ceramiczna lampa eksplodowała na tysiące kawałków. Adrian upuścił laskę i zasłonił dłońmi uszy. Weronika odwróciła się delikatnie i wymierzyła rewolwer w Aurorę. Dziewczyna powoli wypuściła paralizator i podniosła ręce do góry w geście poddania.
            Z daleka docierały do nich odgłosy policyjnych syren.
            Dziesięć minut później Weronika i Keith siedzieli na progu mieszkania Adriana, obserwowali jak Norris Clayton prowadzi Aurorę na tył samochodu policyjnego. Adrian nadal siedział w mieszkaniu za ich plecami. Ratownicy medyczni opatrywali jego pogruchotany nos. Keith natomiast był w lepszym stanie niż Weronika przypuszczała.
            - Przyznali się? – zapytał patrząc kątem oka na Weronikę.
            - Oh – sięgnęła do kieszeni kurtki po telefon, który nadal miał włączoną funkcję nagrywania – prawie zapomniałam!
            - Mogli Cię zabić – w głosie Keitha nie było oskarżenia, tylko dużo bólu.   
            - Powiedziałem Ci, żebyś na mnie poczekała.
            Weronika spojrzała na ojca, próbując odczytać poziom jego złości.
            - Aurora i Adrian zamierzali uciec z miasta. Liczyła się każda sekunda.
            - Weronika, to nie było warte ryzykowania swoim własnym życiem. Policja by ich złapała – podniósł głos – nie każda walka jest warta ryzyka tylko po to, żeby ją wygrać.
            Weronika pokiwała głową, zapatrzyła się na basen. Wszyscy studenci słysząc zbliżającą się policję uciekli w mgnieniu oka. Zostały po nich tylko puste butelki po piwie i porozrzucane meble ogrodowe. Weronika wiedziała, że ojciec ma racje. Wiedziała też, że to go przerażało najbardziej – brak umiejętności Weroniki do powstrzymania samej siebie. Wiedział, że Weronika nie znosi niczego bardziej niż faktu, że niektórym wszystko uchodzi na sucho a inni, jak rodzina Hayley Dewalt, są w tym wszystkim najbardziej pokrzywdzeni.
            - Następnym razem chcę, żebyś na mnie poczekała. Weronika, jestem Twoim wsparciem – Keith objął córkę ramieniem.
            Zawahał się, po czym po chwili dodał.
            - Jestem Twoim wspólnikiem.
            Przez chwilę zdanie, które wypowiedział, zawisło nad nimi. Jak gdyby żadne z nich nie wiedziało jak je odebrać. Brzmiało obco a nawet wymuszenie. Jakby oboje chcieli w nie uwierzyć zbyt mocno. Weronika spojrzała na ojca, zastanawiając się czy kiedykolwiek poczuje się kimś więcej niż zwykłym dzieciakiem, pracującym ze swoim ojcem. Zastanawiała się czy to w ogóle możliwe, żeby kiedykolwiek pracowali jako wspólnicy.  
            Po chwili uśmiechnęła się, uświadamiając sobie, że tak. Jest to możliwe.  Przecież już od wielu, wielu lat potrzebowali się wzajemnie. Od dawna byli wspólnikami, tylko żadne z nich nie wypowiedziało tego na głos.
            Położyła głowę na ramieniu ojca i jeszcze raz zapatrzyła się na policyjny samochód.  Odjeżdżał, w środku wioząc pasierbicę jej matki.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY

            Był późny środowy poranek. Słońce wpadało przez zakurzone okna budynków znajdujących się w fabrycznej dzielnicy Neptun sprawiając, że unoszące się drobinki kurzu wyglądały jak fale oceanu. Nawet tak bardzo w głębi lądu, z daleka od Pacyfiku, wyglądało na to, że będzie to kolejny piękny, słoneczny dzień w Neptune, w Kalifornii.
            Weronika zatrzasnęła za sobą drzwi wychodząc z BMW. Przystanęła na chwilę, podniosła głowę i przyglądała się budynkowi, w którym miała swoje biuro. Nie minęły jeszcze 24 godziny od momentu aresztowania Adriana i Aurory. Jej ciało nadal wyraźnie odczuwało skutki szarpaniny i nieprzespanej nocy. Jeśli kiedykolwiek zasługiwała na dzień wolny, było to właśnie teraz. Wiedziała jednak, że nie może sobie na to pozwolić, czekał ją pracowity dzień w biurze. Zwykle po zamknięciu tak popularnej sprawy, następował szczyt zainteresowania ludzi jej usługami. Wiedziała, że musi być zwarta i gotowa do pracy i nowych zleceń, mimo, że pieniądze, które zarobiła dzięki tej sprawie, spokojnie wystarczyłyby na przynajmniej kilka tygodni spokoju. Weronika wciągnęła głęboko powietrze i ruszyła w stronę budynku.
            Łapała już za klamkę od drzwi gdy te niespodziewanie się otworzyły a jej oczom ukazała się wychodząca z budynku Petra Landros. Jak zwykle wyglądała nienagannie, miała na sobie śliwkową sukienkę i niebotycznie wysokie Louboutiny. Gdyby nie otaczające ją budynki, można było się pomylić i założyć, że wychodziła z luksusowego butiku. Uśmiechnęła się do Weroniki szczerze, uwidaczniając w uśmiechu swoje nabłyszczykowane usta.
            - Panno Mars! Gratuluję kolejnej zamkniętej sprawy – wyciągnęła w jej stronę dłoń, którą Weronika uścisnęła – właśnie wychodzę z Pani biura, zostawiłam czek asystentce.
            - Mac nie jest moją asystentką, jest bardziej… - zatrzymała się w pół słowa, uświadamiając sobie, że prawie wydała się, że Mac jest po prostu jej hakerem.
            - Koleżanką, jest moją koleżanką – dodała po chwili.
            Petra machnęła ręką na znak, że nie ma to większego znaczenie. Zamiast tego zniżyła się twarzą tak, by patrzeć Weronice prosto w oczy. Przybliżyła się do niej na niemal niezręczną odległość.   
            - Mam nadzieję, że wiesz, że jesteś niesamowitą młodą kobietą. Zdolną, zaradną i upartą jak chyba nikt inny kogo znam – uśmiechnęła się miękko i wróciła do swojej poprzedniej pozycji  – czuję się dużo bezpieczniej wiedząc, że wróciłaś do Neptun i masz nas wszystkich pod swoją opieką.
            - Dziękuję Pani Landros, jestem wdzięczna za to zlecenie. Ale muszę o coś zapytać. Czy nie taniej dla Izby Handlowej byłoby wpłynąć na wybór lepszego, kompetentnego Szeryfa, zamiast zatrudniać mnie do poprawiania wszystkiego co Lambowi nie wyjdzie?
            Spodziewała się, że uśmiech Landros zrzednie, zamiast tego, Petra uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
            - Nadal nie jesteś natomiast dobrym sprzedawcą – zaśmiała się – jak już wspomniałam Panno Mars. Jest Pani zdolna, zaradna i uparta. Wszystkie te cechy są wspaniałe, zapewniam. Czasami jednak warto mieć na podorędziu osobę, która robi dokładnie to, czego od niej oczekujemy. 
            Uśmiechnęła się jeszcze raz do Weroniki, skinęła jej głową na pożegnanie i ruszyła do swojego czarnego mercedesa, stojącego na poboczu. Weronika patrzyła na Petrę jak zwinnie wchodzi do samochodu i zamyka za sobą drzwi.
            Pokręciła głową jednocześnie skonfundowana i zadowolona. Pociągnęła za klamkę i w tej samej chwili dotarł do niej głos Trish Turley. Westchnęła i ruszyła w stronę biura. Znalazła Mac oglądającą wypowiedź Trish na jednym z jej ogromnych monitorów.
            - … rozmawiamy właśnie z Danem Lambem, szeryfem Neptun w Kalifornii, który wczoraj wieczorem dokonał kilku aresztowań w związku ze sprawą Aurory Scott. Co jeszcze bardziej zaskakujące, jedną z tych osób była sama Aurora! Proszę mi powiedzieć Szeryfie, jak dokładnie udało się Panu znaleźć Aurorę?
            - Oh Trish, szczerze mówiąc, to dzięki starym, dobrym metodom policyjnym.  
            - Wyłącz to zanim się porzygam – Weronika westchnęła do Mac, jednocześnie rzucając siebie i swoją torebkę na jedną z kanap.
            Mac przyciszyła głos w komputerze i wstała zza biurka. Wzięła do ręki stosik małych różowych kartek z koszyka znajdującego się na jej biurku i bezceremonialnie oddała je w ręce Weroniki.
            - Wiadomości – uniosła brwi – do Ciebie. Wszystkie, które odebrałam do godziny dziesiątej. Później wyłączyłam telefon. Część z nich to dziennikarze, ale kilka osób to potencjalni klienci. Podejrzewam, że jeszcze więcej wiadomości znajdziesz teraz na swojej sekretarce.
            - Poza tym – dodała ze swoim uśmieszkiem – jeśli chcesz mieć tutaj recepcjonistkę, czy inną asystentkę, musisz sobie znaleźć kogoś kto jest dobry w relacjach międzyludzkich – ponownie usiadła za biurkiem. Weronika nie odpowiadała.
            - No i na koniec, rada ode mnie. Oddzwoń chociaż do niektórych z tych dziennikarzy. Lamb jest zajęty opowiadaniem wszystkim jak to on rozgryzł tę sprawę. Jego poparcie wzrasta z minuty na minutę.
            Weronika oparła się wygodnie na kanapie, nogi położyła na stoliku znajdującym się przed nią.
            - Dajmy idiotom głosować na niego. Mamy takich przywódców na jakich zasługujemy, nie?
            - O, widzę, że poziom niechęci do gatunku ludzkiego jest u nas dzisiaj wysoki – Mac podniosła czek leżący na jej biurku i odwróciła go w stronę Weroniki.
             – To powinno Ci podnieść morale chociaż na chwilę. Nie dość, że będziesz mogła zapłacić czynsz za najbliższe kilka miesięcy, będzie też Cię stać na Twoją super uzdolnioną technicznie a do tego bardzo hot sekretarkę – wskazała na siebie.
            Weronika uśmiechnęła się.
            - Masz rację, to zdecydowanie informacja, która poprawia mi humor. Ostatecznie może się okazać, że jakoś to ogarniemy Mac.
            - Oczywiście, że to ogarniemy – Mac odpowiedziała, wstając jednocześnie do ekspresu do kawy.
            - Nadal nie wierzę, że Aurora była w to zamieszana od początku – nalała sobie kawy do kubka – pomysł na ubicie kasy i obrabowanie swojego ojca to jedno, ale żerowanie na rodzinie niewinnej ofiary. To zupełnie inny poziom świństwa. Nawet jak na Neptun. 
            Weronika nie odpowiedziała. Zbyt łatwo było jej sobie wyobrazić Tannera i Aurorę zanim wyszli na prostą. W czasach gdy ich życie wyglądało zupełnie inaczej. Oczyma wyobraźni widziała jak Tanner uśmiecha się do córki gdy ta popełniała w jego imieniu kolejne oszustwo jako kilkulatka. Wyobrażała sobie jak ją ignorował przez wiele tygodni, wpadając w ciąg alkoholowy. To było nieuniknione, że Aurora w pewnym momencie zrozumie, że miłość jest tylko kolejnym sposobem ułatwiającym oszustwa.
            - Lepiej wezmę się za oddzwanianie – Weronika podniosła się z kanapy i rozciągnęła, jednocześnie ziewając – chcesz iść potem ze mną na lunch do Dorioli? Ja stawiam.
            - Jasne – Mac nadal obserwowała zamyśloną Weronikę gdy ta szła do swojego biura – brzmi nieźle.
            Weronika zmarszczyła brwi wchodząc do swojego pokoju nagle zwracając uwagę na badawczy wzrok Mac.
            Nie zdążyła jej jednak zapytać o co chodzi, otworzyła drzwi i zamarła w pół ruchu.
            Za jej biurkiem siedział Keith. Miał na sobie szary garnitur i niebieski krawat, laskę powiesił na krawędzi biurka. Drugie, nowe biurko, stało ustawione prostopadle do tego przy którym siedział.
            - Spóźniłaś się – Keith powiedział na przywitanie – ostatnio jak sprawdzałem, dzień pracy zaczynał się o 9 rano.
            Weronika uśmiechnęła się kręcąc głową, lekko niedowierzają. Spojrzała przez ramię na Mac, która wzruszyła ramionami i również uśmiechnięta, odwróciła się w stronę swojego komputera.
            Weronika weszła w końcu do pokoju i usiadła przy swoim nowym biurku, na swoim nowym krześle.
            - Myślałam, że dzisiaj masz rehabilitację – powiedziała.
            - Składanie nowych mebli jest, mniej więcej, odpowiednikiem szpitalnej rehabilitacji – odpowiedział jej ojciec.
            Spojrzeli na siebie, wyraz twarzy Keitha mówił dużo więcej, niż jego słowa.
            Chwilę później Weronika usłyszała otwierające się drzwi do głównego biura. Spojrzała przez szybę na gości. Hunter i Lianne stali przy biurku Mac.
            Nawet z daleka oczy Lianne były ciemne i podkrążone ze zmęczenia. Miała na sobie ten sam szary sweter i jeansy, w których Weronika widziała ją dzień wcześniej. Hunter, jak to Hunter, rozglądał się posępnie po biurze. Chociaż raz nie miał przy sobie żadnego instrumentu. Weronika i Keith wstali w tym samym momencie i wyszli do głównej przestrzeni biura by ich przywitać.
            - Lianne – Keith przywitał swoją byłą żonę kiwnięciem głowy. Wyglądał na lekko zażenowanego, nie wiedział co zrobić z rękoma, które zwisały mu po bokach. Chwilę później wystawił obie ręce do przodu, na co Lianne zareagowała z wyraźną ulgą. Przytuliła się do Keitha, opierając swoją brodę na jego ramieniu.
            Odsuwając się od siebie Keith złapał Lianne za ramiona.    
            - Jak się trzymasz? – zapytał szczerze patrząc na jej poplamione i pomięte ubrania.
            - Trzymam się… - Lianne spojrzała załzawionymi oczami na Huntera – mamy się dobrze. Dziękuję.
            - Jak się masz Hunter? – Weronika przykucnęła zadając to pytanie. Hunter patrzył na nią sceptycznie.
            -  Byliśmy w więzieniu – w jego głosie słychać było dumę wymieszaną z czymś jeszcze. Może rezygnacją? Szczyptą smutku?
            - Policjant dał mi odznakę! Widzisz?
            - To świetnie – Weronika zachwyciła się, jednocześnie przyglądając się przypince przyczepionej do jego swetra.
            - Jest plastikowa – Hunter dopowiedział.
            Lianne bawiła się swoją obrączką, jej usta wykrzywiły się w bolesnym uśmiechu.
            - Moglibyśmy porozmawiać w Twoim biurze? – zapytała Keitha tak cicho jak tylko mogła. Było jasne, że nie chciała by Hunter zwrócił na nią uwagę.
            - Oczywiście – odpowiedział Keith – Weronika, dacie sobie tutaj radę?
            - Jasne – Weronika przytaknęła, odprowadziła swoich rodziców wzrokiem do biura, które dzieliła z ojcem.
            - Szeryf może aresztować moją mamę – nagle wyrzucił z siebie Hunter.
            - Właśnie dlatego rozmawia z Twoim tatą.
            Weronika usiadła na kanapie, dzięki czemu jej twarz znalazła się mniej więcej na wysokości twarzy Huntera a jednocześnie nie musiała nadwyrężać swojego zbolałego ciała kucaniem.
            - Tak Ci powiedziała?
            - Nie – potrząsnął głową – to usłyszałem.
            Weronika patrzyła skupiona na tego małego nieznajomego. Jej brata. Lianne mogła być trzeźwa przez całe jego życie, ale mimo wszystko widać w nim było dziecko uzależnionych rodziców. Był skryty, cichy, ostrożny. Może to efekt dorastania wśród tylu sekretów i kłamstw? Jego ojciec może i przestał pić, ale zdecydowanie nie przestał być złodziejem. Jego siostra była urodzoną i wychowaną przestępczynią. No i na koniec matka, której ponad wszystko zależało na utrzymaniu sekretu swojej przeszłości.
            - Powiedział, że mama jest… współwinna.
            - Współwinna?
            - Tak – pokiwał głową – i, że może pójść za to do więzienia. A ja zostanę sam.    
            Weronika milczała przez chwilę. Jedynym dźwiękiem dochodzącym do nich zza ściany, był niski głos jej ojca. Nie była w stanie rozróżnić pojedynczych słów, ale wyczuwała spokój w tym co mówił. Zastanawiało ją tylko w jaki sposób Keith mógł pomóc Lianne tym razem. Znowu się zamyśliła. Nie wiedząc nawet co nią kierowało, odwróciła się w stronę Huntera i przytuliła go. Chłopiec na chwilę zamarł.
            - Posłuchaj Hunter - Weronika wyszeptała mu do ucha – nie wiem jak to wszystko się skończy, ale mogę Ci obiecać jedno. Nie będziesz sam. Jeśli coś się stanie Twojej mamie, jeśli będzie musiała iść do więzienia, ja się Tobą zajmę, ok? Będziesz miał mnie. A ja nie pozwolę na to, żeby stała Ci się krzywda.
            Poczuła jak Hunter się rozluźnił. Poczuła też jak pociągnął nosem wciągając głęboko powietrze. Uniósł ręce i oplótł jej szyję w uścisku.
            Kilka minut później Keith otworzył drzwi od biura. Lianne była zapłakana, miała czerwone od płaczu policzki i oczy. Mimo wszystko, wyglądała jednak na spokojną. Jakby jej ulżyło. Uśmiechnęła się gdy zobaczyła Huntera siedzącego na kanapie tuż obok Weroniki. Przeglądał National Geographic.
            - Hunter – zawołała Lianne by zwrócić na siebie jego uwagę – możemy już iść. Jestem pewna, że Weronika i Keith mają dużo pracy.
            - Mogę Was odprowadzić do wyjścia z budynku – Weronika wstała z kanapy. Nie była do końca pewna dlaczego, ale nie była gotowa na pożegnanie.
            Na dole, tuż przed przejściem przez główne drzwi, zatrzymała się na chwilę. Przypomniało jej się jak tydzień wcześniej to jej matka odprowadzała ją do drzwi, po tym jak spotkały się po raz pierwszy od ponad dziesięciu lat. Drzwi. Nie mogła pojąć, że przechodzenie przez drzwi mogło wywołać w niej tyle emocji. Za każdym razem któraś z nich chciała przez nie przebiec, nie mając pojęcia jak się zachować. Weronika czuła się jakby przerwanie tych 11 lat ciszy nastąpiło za szybko, zbyt intensywnie, zbyt głośno.
            Przez ostatni tydzień była ostrożna w kontaktach z matką. Postawiła sobie niewidoczne bariery, ustaliła sobie zasady, dzięki którym mogła być tak profesjonalna jak tylko umiała. Oznaczało to, że żadne emocje nie opuszczały jej myśli, wszystko tłumiła w sobie. Nie pokazywała tego jak bardzo była zraniona, jak dużo emocji kosztowała ją ta sprawa, jak wiele starych, zabliźnionych ran – otworzyło się na nowo. Wiedziała, że nie musi współczuć swojej matce. Wiedziała, że nie musi nic czuć patrząc na nią. 
            Obojętność stała się nagle jednak zbyt trudna do wywołania. Może była po prostu zmęczona, w końcu od ponad dwóch tygodni nie tylko mało spała, ale śniły jej się głupoty przez które wstawała jeszcze bardziej zmęczona. A może po prostu spojrzała na swoją matkę inaczej widząc złamaną kobietę, która stała teraz przed nią w drzwiach, nie wiedząc jak ma się zachować. Życie Lianne, odbudowane po spaleniu za sobą tylu mostów, rozpadło się po raz kolejny. Rodzina, której uważała się przez tyle lat częścią, nagle okazała się kłamstwem. Była zdradzona i porzucona.
            Weronika poczuła pod dłońmi wychudzone plecy Lianne. Przytulając ją czuła, jak matka z ulgą wypuszcza powietrze. Weronika zamknęła oczy i starała się nie myśleć zbyt dużo.
            Nie była dobra w wybaczaniu, nie leżało to w jej naturze. Miała natomiast dość tej ciągłej wojny.
            - Pa, mamo – szepnęła i rozluźniła uścisk.
            W końcu mogła otworzyć drzwi.


[całość w wersji pdf: http://chomikuj.pl/weronika.mars]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz