ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Następnego
ranka blade słońce padało na schody przed sądem gdy zbierali się przed nim
reporterzy z kamerami. Dramatyczne wydarzenia poprzedniego dnia i złapanie
Williego Murphiego stały się głównym tematem wszystkich porannych serwisów
informacyjnych. Lamb zwołał konferencję prasową na 9 rano, tym samym oficjalnie
potwierdzając krążące po mediach informacje. Wszyscy czekający na spotkanie
dziennikarze mówili do swoich widzów po drugiej stronie kamery, że już nie
długo będą świadkami przełomu w sprawię zaginionych nastolatek.
Weronika stała na podium,
towarzyszyli jej Keith i Mac. Byłaby więcej niż szczęśliwa oglądając całe to
wydarzenie z domu ale Petra Landros zadzwoniła do niej prosząc ją o obecność na
konferencji. Weronika i tak nie mogła w nocy spać, nadal była pod wpływem
emocji dnia poprzedniego. Wzięła prysznic, spięła włosy w profesjonalny kok i z
premedytacją założyła bluzkę z dekoltem pod marynarkę. Chciała jak najbardziej
podkreślić długą, czerwoną bliznę na szyi. No dalej, niech mnie ktoś
spyta co mi się stało, kto mi to zrobił. Bez wahania powiem im kto jest za to
odpowiedzialny.
Kątem oka spojrzała na Keitha,
stał obok niej obierając dwie dłonie na swojej drewnianej lasce, z jego twarzy
nie można było wyczytać żadnych emocji. Rano milczał słuchając Weroniki i
wszystkiego co wydarzyło się podczas imprezy. Gdy skończyła przytulił ją mocno,
nadal niezdolny wydusić z siebie słowa. Widziała jak ojciec zerkał w stronę
drewnianego pudełka kryjącego rewolwer ale Keith nie ośmielił się jej pouczać.
Czekał na nią ubrany w garnitur i krawat gdy wyszła ze swojego pokoju w którym
szykowała się do konferencji. Musiał też zadzwonić do Mac bo spotkali ją tuż
przy sądzie. Jej duże oczy wydawały się nawet większe niż zwykle, przyniosła
każdemu z nich po kubku kawy.
Weronika była wdzięczna za ich
obecność. Stojąc samotnie naprzeciwko tych wszystkich ludzi i obserwując jak
Lamb zachowuje się jak głupek ignorując pozostałe ważne kawałki układanki,
przysłuchując się jak twierdzi, że sprawa została zakończona. Mogłaby
zwyczajnie tego nie wytrzymać.
Przebiegła wzrokiem przez
zgromadzony tłum. Kilka metrów od niej stała rodzina Dewaltów, Mike obejmował
Ellę. Crane wyglądał jakby był na skraju załamania nerwowego, miał rozbiegany i
spanikowany wzrok. Po policzkach Margie spływały łzy. Weronika próbowała w
tłumie znaleźć znajomą twarz swojej matki i udało jej się, Lianne stała prawie
na końcu zgromadzonego tłumu. Tanner stał obok niej i patrzył przed siebie
jakby nie wiedział co robi i gdzie się znajduje. Weronika zastanawiała się czy
do nich też zadzwoniła Petra i poprosiła ich o przyjście, czy po prostu tak
bardzo potrzebowali nowych informacji.
- Panno Mars?
Weronika
odwróciła się by ujrzeć przed sobą Petrę Landros. Gęste czarne włosy miała
spięte na czubku głowy, żakiet od Armaniego jak zwykle podkreślał jej
idealną figurę.
- Musisz być z siebie bardzo dumna – uśmiechnęła
się do Weroniki ściskając jej dłoń na powitanie.
- Pan musi być tym sławetnym
Detektywem Mars, miło mi poznać – odwróciła się w stronę Keitha.
- Sławetny? - Keith uniósł brwi w
zdziwieniu.
- Za Pana kadencji jako szeryfa nie
działo się najlepiej, sam Pan dobrze wie. Co nie zmienia faktu, że Pana imię
przewijało się nieustannie w rozmowach Izby Handlowej Neptun gdy zastanawialiśmy
się kogo powinniśmy zatrudnić do odnalezienia Hayley. Wszyscy twierdzą, że jest
Pan po prostu najlepszy. Musi Pan też wiedzieć, że Pana córka zdecydowanie
podtrzymała Pana reputację – Petra uśmiechnęła się i odwróciła ponownie w
stronę Weroniki.
- Więc powinnam Ci wysłać pieniądze
czy wolisz przyjść do mnie do biura po czek?
- Zazwyczaj moi
zleceniodawcy płacą mi po zamknięciu sprawy. Ta sprawa jeszcze nie jest
zamknięta, nadal nie znaleźliśmy dziewczyn – Weronika ściągnęła brwi chwilowo
zrezygnowana.
Petra przestała się uśmiechać,
udzieliła jej się konsternacja Weroniki.
- Oczywiście – dopowiedziała po
chwili – znajdźmy te dziewczyny, zróbmy to dla ich rodzin.
Weronika bezwiednie zacisnęła
szczęki. Nietrudno było zrozumieć co Petra ma na myśli, według Izby
Handlowej Neptun sprawa rozwiązała się wraz z aresztowaniem Williego.
Chłopak idealnie pasował do profilu sprawcy, bez względu na to czy faktycznie
był winny czy nie.
Zarówno prawo jak i
sprawiedliwość nie ma dla nich znaczenia, najważniejszy jest stan faktyczny.
Dopóki pieniądze turystów płynął do ich kieszeni, nikomu nie przeszkadza, że
podejrzany wcale nie musi być sprawcą.
Zgromadzony tłum nagle
zamilkł, Lamb pojawił się przy mikrofonie na podium. Kamery poszły w ruch,
mikrofony reporterów wypełniły całą przestrzeń tuż przed szeryfem. Weronika
wyprostowała się nieznacznie. Mundur Lamba był nadzwyczajnie wyprasowany, każdy
guzik i lampas świecił się w słońcu. Szeryf zaczął swoją przemową od
dramatycznej pauzy i przebiegnięcia wzrokiem po zebranych ludziach. Na końcu
spojrzał w przygotowane notatki.
- Dzisiaj nad ranem, właściwie
tuż po północy, aresztowaliśmy podejrzanego w sprawie zaginięcia Hayley Dewalt
i Aurory Scott. Dwudziestoczteroletni William Murphy był widziany z obiema
nastolatkami tuż przed ich zaginięciem. Nie mogę na razie wypowiadać się w
sprawie dowodów w trakcie trwającego śledztwa, ale... Wśród reporterów nastała wrzawa. Keith stał obok
Weroniki, knykcie miał białe od ściskania kuli. Mac skrzywiła się jednocześnie
stąpając z nogi na nogę. Lamb stojąc nadal na podium podniósł ręce w ojcowskim
geście.
- Proszę państwa, proszę
zadawać pytania pojedyncze – uśmiechnął się z wyższością.
- O co oskarżycie Williama? -
najszybciej zadane pytanie padło z ust reportera w średnim wieku – wiecie co
stało się z Hayley i Aurorą?
- Czy Murphy się przyznał –
kolejne pytanie padło od kobiety w fioletowym żakiecie – a może macie jakieś
dowody rzeczowe łączące go z oboma zaginięciami?
- Gdzie są dziewczyny? - Weronika
nie była w stanie powiedzieć z czyich ust padło to pytanie ale przeszło echem
przez tłum.
- Gdzie jest Hayley i Aurora?
- Sprowadzicie je do domów?
- W tej chwili posuwamy się ze
śledztwem do przodu – Lamb odchrząknął zanim odpowiedział.
Przez tłum znowu przetoczył się
pomruk. Weronika wymieniła z Keithem znaczące spojrzenia. Murphy faktycznie im
coś powiedział czy po prostu Lambowi zależało tylko na efekcie jego słów.
- Powtórzę się. W tej chwili
nie mogę rozmawiać o szczegółach śledztwa ponieważ nadal na nim pracujemy.
Najważniejsze jest to, że złapaliśmy podejrzanego i Neptun jest znowu
bezpieczne.
- Szeryfie, chodzą głosy, że
Murphy jest członkiem większej organizacji przestępczej. Czy mógłby się Pan do
tego odnieść? - padło kolejne pytanie.
Okazuje się, że reporterzy nie byli aż
tak głupi. Weronika nie była zdziwiona, że to konkretne pytanie padło od
Martiny Vasquez, dziennikarki z San Diego. Pociemniałe z wściekłości oczy Lamba
zwróciły się w jej stronę. Zanim zdążył się pozbierać z szoku otworzył i
zamknął usta.
- Martino, nie mogę wypowiadać
się w sprawie jakichś plotek. Poza tym wydaje mi się to skrajnie
nieodpowiedzialne, że media podają pogłoski jako fakty – oparł się ramieniem o
mównice, uśmiechał się fałszywie do Mariny jak gdyby właśnie zachowała się jak
niesforne dziecko.
Mac stłumiła w sobie głośne
westchnięcie.
- Trudno uwierzyć, że jest
sam, co nie? - Weronika wyszeptała do przyjaciółki. Obie nie mogły powstrzymać
uśmieszków. Jeśli ktokolwiek ze zgromadzonych miałby kopać pytaniami głębiej,
była to właśnie Martina, która wydawała się być taką samą fanką szeryfa jak
Weronika. Może Weronika powinna wysłać jej anonimowo kilka wskazówek odnośnie
kuzynów Gutierrez? Zainteresowanie mediów kartelem mogłoby wzmóc w Lambie
potrzebę zajęcia się sprawą od dobrej strony.
- Czy myśli Pan, że Murphy
doprowadzi Was do ciał dziewczyn? - z tłumu padło kolejne pytanie.
Lamb zgniótł nieznacznie notatki
które trzymał w dłoniach.
- Jak na razie Murphy nie
podzielił się z nami żadnymi informacjami na ten temat. Ale wierzę w to,
że prędzej czy później uda nam się od niego uzyskać odpowiedzi na nasze
pytania. Jak tylko zorientuje się, że nie ma innego wyjścia, będzie to kwestią
czasu.
Weronika zerknęła na Keitha, szczęki
miał zaciśnięte, oddychał głośno panując nad nerwami, stał nieruchomo jak
posąg. Znała tę jego postawę. Im bardziej był zdenerwowany, im większa była
stawka, tym spokojniej Keith Mars wyglądał. Oznaczało to, że w tej chwili Keith
był po prostu wkurwiony.
Kilka metrów od nich Margie Dewalt łkała
cicho w tkaną chusteczkę. Weronika spojrzała Elli w oczy przez jedną długą
chwilę, zmuszając się do nie odwrócenia wzroku. Ścisnęło ją w klatce. Widziała
Pana Dewalt wyciągającego telefon z kieszeni, zatkał sobie lewe ucho
jednocześnie przykładając telefon do prawego. Wyglądał na zaskoczonego. Tłum
się przesunął, Dewalt zniknął Weronica na chwilę z oczu.
- W takim razie skoro nie ma więcej
pytań – Weronika usłyszała głos Lamba, w połowie zdania przerwał mu jednak
krzyk Pana Dewalta:
- O mój Boże! Ona żyje!
Tłum odwrócił się natychmiast
w stronę mężczyzny z ust którego wydobyły się te dźwięki. Chwilę później
Weronika ujrzała Mike Dewalta, na twarzy mieszał mu się wyraz zaskoczenia i
strachu. Telefon nadal trzymał przy uchu.
Przez chwilę tłum zawrzał po czym ucichł
dając Dewaltowi możliwość rozmawiania przez telefon.
- Hayley żyje – głos mężczyzny był
chropowaty od emocji – tak samo jak Aurora. One żyją!
Wysunął rękę z telefonem w
stronę tłumu, jak gdyby komórka miała być dowodem. Szeroko otwarte oczy
wypełniły mu się łzami.
- Właśnie dzwonili porywacze. Chcą
okupu.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
Pokój przesłuchań „B” nie
zmienił się prawie w ogóle od momentu w którym Weronika była w nim po raz
ostatni ponad dziesięć lat temu. Drewniana boazeria, obskurna żółta farba na
górnej części ścian. A na dokładkę stara kredowa tablica z zapiskami
wyglądającymi na pierwszy rzut oka jak rozpisane poszlaki, które po głębszej analizie
okazały się wynikami meczów footballowych. Wchodząc do tego pomieszczenia można
się było poczuć jak w wehikule czasu.
Różnica jest tylko
taka, że zamiast próżnego, leniwego i niekompetentnego Szeryfa Lamba mamy teraz
do czynienia z człowiekiem próżnym, leniwym i skorumpowanym. Weronika
omiotła wzrokiem siedzących przy stole ludzi ostatecznie zawieszając wzrok na
groźnie wyglądającym Lambie. Dopiero zszedł ze sceny i nie wyglądał na
zadowolonego.
Pokój był
wypełniony do granic możliwości. Weronika i Keith usiedli naprzeciwko Dana
Lamba i Petry Landros. Mike, Margie i Ella Dewalt siedzieli blisko siebie po
lewej stronie Weroniki. Crane stał za nimi. Po prawej od Keita siedziała
rodzina Scott. Lianne dzieliło od Keitha tylko kilka centymetrów. Ich bliskość
wprawiała Weronikę w konsternację, czuła mrowienie w kręgosłupie za każdym
razem gdy spojrzała w ich stronę.
Keith i Lianne nie
widzieli się ponad dziesięć lat; ich rozwód był szybki i bezproblemowy. Jeden
podpis na dokumentach. Weronika martwiła się, że ich obecność w jednym pokoju
może mieć zły wpływ na atmosferę spotkania, materia i antymateria na granicy
eksplozji. Nic takiego nie miało jednak miejsca, uśmiechnęli się do siebie
witając się uściskiem dłoni. Normalne, ludzkie zachowanie.
- Cześć Keith.
- Lianne, miło Cię
widzieć. Przykro mi tylko, że w takich okolicznościach.
Chwilę później po prostu
usiedli. To była ich cała interakcja.
Weronika spojrzała jeszcze
raz na twarze zgromadzonych w pokoju osób. Mike Dewalt patrzył przed siebie, z
jego wzroku można było wyczytać jak wielką ulgę przyniosła mu niedawno odebrana
wiadomość. Margie nie mogła przestać płakać, chowała twarz za
ogromną chustką. Ella była po prostu blada, jej usta i oczy odznaczały się
na tle szarej twarzy. Crane, stojący za nimi, trzymał się kurczowo krzesła.
Palce miał białe od ściskania oparcia. Siedzący po drugiej stronie stołu Lianne
i Tanner trzymali się za ręce. Hunter siedział na kolanach Lianne, opierał
głowę o jej ramię i patrzył tempo w przestrzeń.
Dopiero obie rodziny
zostały poinformowane, że ich córki nie żyją, że zostały zamordowane. Tylko po
to, by chwilę później dowiedzieć się, że to nie prawda. W powietrzu było czuć
niepisaną ulgę.
- Adres mailowy z którego
przyszła wiadomość jest tylko zlepkiem nic nieznaczących liczb – Mike odezwał
się jako pierwszy – Ale w załączniku był dodany plik dźwiękowy. Jak to się
nazywa kochanie?
- Mp3 – Ella odpowiedziała
mu swoim miękkim głosem.
- Mp3 – powtórzył –
posłuchajcie.
Nacisnął przycisk.
Usłyszeli męski głos. Nagranie zostało jednak wcześniej przerobione, brzmiało
jakby mówił do nich robot-zabawka.
„Dewaltowie: Wasza
córka żyje. Jeśli chcecie ją jeszcze kiedyś zobaczyć: podążajcie za naszymi
instrukcjami. Chcemy 600 tysięcy dolarów w nieoznaczonych banknotach. Spakujcie
je w małą walizkę. Nie próbujcie dodawać do niej żadnego urządzenia do
śledzenia. Jeśli to zrobicie – skażecie swoje dziecko na natychmiastową śmierć.
Nie angażujcie w to policji; skażecie tym swoje dziecko na natychmiastową
śmierć. Skontaktujemy się z Wami wieczorem 26 i podamy kolejne instrukcje –
gdzie macie zostawić pieniądze. Nie próbujcie organizować na nas zasadzki,
obserwujemy każdy Wasz ruch.
Na razie Wasza córka jest
cała i zdrowa, ale bardzo przestraszona. W dowód na to, że żyje – zapytaliśmy
ją o coś, co tylko ona mogłaby wiedzieć. Powiedziała nam, że raz wymknęło się
Wam, że została poczęta w rytm piosenki Meat Loaf „I’d Do Antyhing For Love”.
Powiedziała, że tylko Pan i Pani Dewalt mogą to wiedzieć.
Nie próbujcie nas
przechytrzyć. Jeśli będziecie kierować się naszymi instrukcjami – Wasza córka
wróci do Was przed końcem weekendu. Nie chcemy postępować brutalnie, ale jeśli
nas do tego zmusicie – będziemy.”
Margie schowała
twarz całkowicie w swoich dłoniach. Jej szlochanie wypełniło cały pokój. Ella
oplotła ją swoim ramieniem. Wyglądała na mocno przestraszoną. Przez chwilę nikt
się nie odzywał.
- Ktoś musiał śledzić ruch
pieniędzy na stronie – powiedziała Weronika. Jej głos wydawał się trochę za
głośny – porywacze żądają dokładnie takiej sumy jaka została zebrana. To nie
może być przypadek.
- Wiadomość do nas jest
prawie identyczna – Tanner w końcu się odezwał. Miał na sobie koszulkę z
wizerunkiem córki. Różowy napis „Aurora” zasłaniał dziewczynie pół czoła.
Tanner wyglądał jakby postarzał się w ostatnich dniach o co najmniej kilka lat.
Zmarszczki na jego twarzy znacznie się pogłębiły. Przycisnął guzik w telefonie
by puścić wiadomość którą dostali.
Miał rację; była prawie
taka sama. Słowo w słowo. Jedyną różnicą było zdanie mające udowodnić rodzinie
Aurory, że ta żyje.
„Aurora
powiedziała, że wraz z Lianne robiły imbirowe naleśniki w noc podczas której
Tanner miał ostatni nawrót. Czekałyście na jego powrót do domu i próbowałyście
zabić czas gotując. Nakarmiłyście nimi psa.”
- To było lata
temu – wyszeptała Lianne – miała może dwanaście czy trzynaście lat. Nie
rozmawiałyśmy o tym od tamtej pory.
Lianne wzięła głęboki
oddech i rozejrzała się po pokoju.
- Ale to dobrze, prawda?
To znaczy, że dziewczynki żyją. To znaczy, że możemy je odzyskać.
Lamb odchrząknął.
Widać było, że walczy ze sobą by jego twarz nadal wyglądała sympatycznie, ale
nie było to ani trochę naturalne. Wyglądał jakby swoim pozytywnym nastawieniem
miał za chwilę kogoś przydusić.
- Nie chcę zabijać Waszych
nadziei, ale po każdym porwaniu pojawiają się fałszywe informacje od fałszywych
porywaczy. Dziecko Lindbergów – Jon Benet… teraz też możemy mieć do czynienia z
podobnym żartem.
Margie wydała z siebie
głośne westchnięcie.
- Nie ma takiej
możliwości, że Hayley powiedziałaby komukolwiek o tej piosence. To było dla
niej za bardzo upokarzające. Ja myślałam, że to zabawne, nie mogłam się
powstrzymać żeby jej o tym powiedzieć gdy kiedyś puścili tę piosenkę w radio
gdy razem przygotowywałyśmy kolację. Musiałam jej powiedzieć. Ale ona uciekła
do pokoju i nie wyszła z niego do końca wieczora.
- Mogła powiedzieć którejś
przyjaciółce, chłopakowi… - odezwał się Lamb.
- Nie. Nie zna Pan
Hayley tak jak ja ją znam. Była wściekła, że jej o tym powiedziałam. Nie
wyobrażam sobie, że mogłaby to powiedzieć komukolwiek.
- Ja po prostu nie chcę,
żebyście wpadali w euforię – Lamb westchnął – przyjrzymy się nowym możliwościom
jakie dały nam te dwa maile. Ale faktem jest, że mamy podejrzanego w areszcie i
połączyliśmy go z miejscem obu zbrodni. Mamy też fizyczny dowód na to, że ma
związek ze zniknięciem obu dziewczyn. Nie wygląda to dobrze i byłoby błędem
gdybyśmy podążali zgodnie z instrukcjami porywaczy.
- Błędem? – Weronika
usłyszała głos Lianne, przez chwilę zobaczyła w niej cząstkę matki, którą tak
dobrze pamiętała. Żona policjanta, skora do walki o sprawiedliwość.
- Posłuchaj mnie Szeryfie
– Lianne pochyliła się w stronę Lamba – Dopóki istnieje cień szansy, że Aurora
żyje. Będziemy się tego trzymać. Zrobimy wszystko, żeby ją odzyskać.
W tym momencie
Landros podniosła dłonie. Jej udawana mina było dużo bardziej przekonująca niż
maska, którą przybrał Lamb. Usta miała wygięte w podkówkę, w oczach widać było
dobroć.
- Proszę, Pani Scott.
Jesteśmy tutaj by pomóc. Zapewniam, że zrobimy wszystko co w naszej mocy by
pomóc sprowadzić dziewczynki do domów całe i zdrowe.
- Co myślisz, Keith? –
Lianne nagle odwróciła się w stronę ojca Weroniki.
- Nie pracowałem nad tą
sprawą - Keith potrząsnął głową – Nie mogę wypowiadać się odnośnie szczegółów.
Powinnaś zadać to pytanie Weronice.
Wszystkie oczy zwróciły
się w stronę Weroniki. Serce zaczęło jej bić szybciej, właściwie bezwiednie
podniosła rękę i dotknęła opatrunku na szyi.
- Więc – powiedziała
ostrożnie – nie mogę być niczego pewna. Ale nie jestem przekonana by Willie
Murphy był osobą, której szukamy.
- Przecież to Ty
zapewniłaś mi dowody, Mars! A teraz mówisz…. - Lamb patrzył na Weronikę z
niedowierzaniem.
- Mówię, że
nie znamy jeszcze całej historii – Weronika przerwała mu w pół słowa – Murphy
zaryzykował swoim życiem by pomóc mi wydostać się z domu braci Gutierrez.
Myślę, że on wie coś o zaginięciu dziewczyn, ale nie sądzę, żeby był
porywaczem. Albo mordercą. I wszyscy ignorują fakt, że był zamknięty w
areszcie gdy dostaliśmy informacje od porywaczy. Oznacza to, że albo ma
wspólnika, albo po prostu nie stoi za tą sprawą.
Weronika patrzyła Lambowi
prosto w oczy, lekko uniosła brodę, napięcie unoszące się nad stołem na ich
linii wzroku – rosło niebezpiecznie.
- Możemy użyć uzbieranych
pieniędzy na zapłacenie okupu? Czy to… Czy to możliwe Pani Landros? – Margie
Dewalt przerwała ciszę podnosząc zapłakaną twarz znad chustki – wiem, że te
pieniądze były zbierane jako nagroda za odnalezienie dziewczynek, ale na razie
te środki w żaden sposób nie pomogły nam zbliżyć się do odkrycia prawdy. Może
chociaż pomogą nam sprowadzić nasze córki do domów?
- Koleś którego aresztowaliście
miał jej naszyjnik. Czy to nie oczywiste, że ją zabił? - Nagle odezwał się
Crane, mówił głośno i z wyraźnym szyderą w głosie.
- Powiedziała wam, że
Willie był w więzieniu gdy pojawiły się maile – kiwnął głową w stronę Weroniki
– ktokolwiek nie wysłał tych maili, stara się tylko wyciągnąć z Was pieniądze.
Mike Dewalt skoczył na
równe nogi. Widać było przerażenie na jego twarzy. Bez zawahania podszedł do
swojego syna i złapał go za przód koszuli zbliżając swoją twarz do jego. Margie
zapiszczała odsuwając się na krześle jak najdalej od obojga. Weronika spojrzała
kątem oka na Ellę, na jej twarzy pojawiła się nagle chęć obrony.
Keith wstał ze swojego
krzesła zanim ktokolwiek zdążył zareagować. Podniósł obie dłonie w
uspokajającym geście, jednocześnie robiąc kilka kroków w stronę mężczyzn.
- Panie Dewalt. Proszę…
Nie chciałbym zobaczyć Pana zamkniętego w celi. Nie w momencie, w którym
wszyscy powinniśmy być skupieni na ściągnięciu Hayley do domu – jego głos był
cichy ale dobrze słyszalny.
Pokój pogrążył się w
ciszy. Weronika zorientowała się, że przez cały ten czas wstrzymywała oddech.
Mięśnie miała spięte do granic możliwości.
Mike zamarł, jeszcze przez
chwilę patrzył prosto w oczy swojego syna. Po chwili puścił jego koszulę. Crane
oparł się o ścianę, trząsł się – Weronika nie umiała stwierdzić czy z
wściekłości czy ze strachu.
- Odpowiadając na
Pana pytanie, porozmawiam dzisiaj z prawnikami. Na razie nie widzę powodu, dla
którego nie mielibyśmy użyć tych pieniędzy na spłatę okupu – Petra poczekała aż
Mike usiądzie nim się odezwała.
Tym razem po chwili ciszy
odezwał się Tanner.
- A co ze specjalistami od
okupów?
Oczy wszystkich
zgromadzonych w pokoju spoczęły na jego zmęczonej twarzy. Tanner skakał
wzrokiem od jednej osoby do kolejnej.
- Z kim? – Petra patrzyła
na niego zdziwiona.
Tanner uśmiechnął się
przepraszająco, jakby jego pytanie było niezręczne.
- No wie Pani –
mówię o ludziach, dzięki którym przekazywanie okupów odbywa się zgodnie z
ustalonym planem? Wiele firm ochroniarskich proponuje takie usługi – Tanner
polizał swoje spierzchłe wargi.
Margie spojrzała na
swojego męża, szczerze zainteresowana podjętym przez niego tematem. Lamb
patrzył spode łba, ale nie odezwał się słowem.
- Oh, oczywiście. Jeżeli
Waszym zdaniem pomoże to w rozwiązaniu tej sprawy – Petra nie zdążyła dokończyć
zdania gdy Lianne wstała nagle z Hunterem na rękach.
- Oczywiście, ze takie
jest nasze zdanie – spojrzała morderczym wzrokiem na Lamba – czułabym się bezpieczniej
z profesjonalistami u naszego boku.
Weronika wiedziała,
że wypowiedź Lianne była skierowana do Lamba ale nadal się spięła. Poczuła się
jakby ona i Keith nie byli profesjonalistami, jakby nie robiła wszystkiego co w
jej mocy, żeby sprowadzić dziewczyny do domów.
Lianne była w połowie
drogi do drzwi zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć. Tanner spojrzał na
wszystkich niezręcznie i ruszył za nią.
Spotkanie chyliło się ku
końcowi. Crane wybiegł z pokoju zanim ktokolwiek z jego rodziny zdążył się
podnieść z krzeseł. Wszyscy nadal obecni zbierali swoje rzeczy i powoli
opuszczali pomieszczenie. Weronika po raz ostatni spojrzała na Lamba i również
wyszła. Keith szedł tuż za nią.
- Wszystko w
porządku? – zapytał gdy byli już na schodach na zewnątrz.
- Tak, wszystko ok –
Weronika odpowiedziała uśmiechając się lekko.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
Weronika nie mogła
powstrzymać drżenia dłoni. Trzymała rewolwer prosto przed sobą oddychając
powoli i głęboko, metaliczny zapach drażnił jej nozdrza. Próbowała rozluźnić
ramiona. Potem pociągnęła za spust.
Było wczesne, sobotnie popołudnie. Przeszła samą siebie, wyślizgując się za
drzwi kiedy usłyszała jak jej tata odpala kosiarkę na podwórku. Nie chciała,
żeby widział ją skradającą się do kuchni niczym złodziej i biorącą broń, z
miejsca w którym oboje ją zostawiali.
Wiedziała, że postępuje
głupio. Keith był dobrym strzelcem, to on powinien ją uczyć. Ale z pewnych
względów wolała zrobić to sama. Może dlatego, że nie chciała przyznać się do
błędu po ich ostatniej kłótni, chociaż wcale nie próbował jej tego wypominać.
Bardziej prawdopodobne było to, że nie chciała by zobaczył jej strach, kiedy
trzymała narzędzie służące do ranienia ludzi. Do zabijania. Nie chciała, żeby
wiedział jak myśl o użyciu go, przyprawia ją o mdłości. Wiedziała, że uzna to
za słabość, znak, że nie jest gotowa do pracy detektywa. Dlatego spędziła ranek
na googlowaniu jak naładować broń i jak z niej strzelać. Znalazła video bloga,
na którym wesoły ex-policjany z Florydy udzielał instrukcji krok po kroku.
Gliniarz za każdym razem trafiał prosto w głowę przeciwnika.
Weronika po raz kolejny
wycelowała broń próbując się skoncentrować i strzeliła.
Jedynym człowiekiem w pobliżu był zwalisty mężczyzna z dwoma nastoletnimi
synami, wszyscy byli ubrani w moro. Mężczyzna miał szeroką szczękę i krótkie,
najeżone włosy. Jego synowie nosili takie same jaskrawo pomarańczowe
bejsbolówki jak on. Mieli ze sobą tuzin pistoletów i przyjmowali pozy Rambo,
kpiąc z siebie nawzajem po każdym chybionym strzale. Weronika nie słyszała ich
przez ogromne, plastikowe nauszniki, ale rozumiała sens ich słów. Kilka razy
kiedy myśleli, że nie patrzy zauważyła spojrzenie ich ojca z tych w rodzaju
,,czyż nie jest słodka?”.
Strzeliła jeszcze raz,
myśląc o imprezie i nożu, który Eduardo przystawił jej do szyi. Starała się
zezłościć tak bardzo, żeby sprawiło jej przyjemność wyobrażanie sobie jako celu
twarzy Eduardo. Czuła nienawiść, ale myśl o tym, żeby go zabić, nie sprawiała
jej radości. Chciała go zranić, zemścić się, ale nie w ten sposób.
Miała kieszonkową
trzydziestkę ósemkę z krótką lufą, która niespecjalnie przypominała broń. Ale
odrzut wstrząsał jej ciałem przy każdym strzale. Przeładowała broń, stanęła z
szeroko rozstawionymi nogami na wprost celu i wystrzeliła wszystkie pięć naboi,
powoli i w przemyślany sposób. Potem przycisnęła guzik i tarcza wróciła do niej
trzepocząc. Uderzyła ją dwukrotnie, raz w gładką krawędź i znów w miejsce,
gdzie znajdowałoby się ramię ofiary. Ale czy na pewno powinna traktować go
jako ofiarę? A może oprawcę? Zacisnęła zęby i wcisnęła guzik odsyłając
tarczę z powrotem. Nie było sensu zakładać nowej – ta była zaledwie lekko
wgnieciona.
Odwracała się, żeby
przeładować broń, kiedy poczuła rękę na ramieniu. Obróciła się przestraszona i
zobaczyła Weevil’a Navarro stojącego za nią w błyszczącej, czarnej motocyklowej
kurtce i dżinsach. Jego usta w kształcie szczupłej, koziej bródki były
zaciśnięte tak, że sprawiał wrażenie jednocześnie melancholijnego i twardego
faceta. Miał duże, diamentowe kolczyki w uszach i mogła dostrzec krawędzie
tatuaży, które rozciągały się od szyi w dół na ramiona. Ostrożnie odłożyła broń
do kabury i wyjęła zatyczkę z ucha.
- Nie sądzę, że powinieneś
skradać się do kogoś trzymającego broń.
- Musisz stać na miękkich
nogach, nachyl się trochę, żeby zneutralizować szok - uniósł głowę w górę, a
potem w dół krótkim, oceniającym kiwnięciem.
Weronika posłała mu
sceptyczny uśmieszek.
- Właściwie nie wiem czy
to dobry pomysł, żeby słuchać rad kogoś oskarżonego o kradzież broni.
- Hej, wiesz tak dobrze
jak ja, że ktoś podłożył tego glocka - wyprostował się i podszedł do stanowiska
obok, żeby pokazać jak balansuje na palcach.
- Możesz delikatnie zgiąć
się w talii, to pomaga w utrzymaniu równowagi.
Weronika przyglądała mu się
przez chwilę, ale nie ruszyła się po broń. Znała się Weevilem długo i kiedy już
była pewna, że może nazwać go przyjacielem ich relacja stała się…
skomplikowana. W liceum był przywódcą gangu motocyklowego i mieli ze sobą
pewnego rodzaju sojusz. Wiedziała, że może liczyć na jego pomoc kiedy
potrzebowała kogoś silnego, był też dobrym źródłem informacji o przestępczym
światku Neptun. Weronika ze swojej strony wiele razy uratowała go przed
kłopotami, łącznie z poprawczakiem. Ale widziała jak daleko potrafi się
posunąć, żeby pozostać na szczycie i jakie zniszczenia to powoduje.
Kiedy parę miesięcy temu
wróciła do Neptun, wiedziała, że wyszedł na prostą. Na własne oczy widziała jak
patrzył na swoją żonę, i jak się przez to poczuła? Zadowolona z jego szczęścia?
Zazdrosna, że nawet Eli „Weevil” Navarro mógł się ustatkować i znaleźć swego
rodzaju spokój, podczas gdy ona wychodziła z siebie, żeby przeżyć chociaż jedno
długie, spokojne popołudnie?
Jednak kiedy Celeste Kane
postrzeliła go, twierdząc, że to była samoobrona, kradziona broń znalazła się w
jego nieprzytomnych rękach. Od tego czasu coś się zmieniło. Wrócił na motocykl,
mknąc przez ulice Neptun ze swoim starym gangiem, wierząc, że to jedyny sposób,
żeby mieć szansę do walki.
Nagle ta myśl sprawiła jej
głęboki, bolesny smutek. Oboje byli z powrotem w tym samym miejscu. Wychodziło
na to, że żadne z nich nie potrafi uciec od przeszłości, nieważne jak bardzo
się starali.
- A co Ty tu właściwie
robisz? – spytała Weronika.
- Zobaczyłem na parkingu
ten Twój ekstrawagancki samochód i pomyślałem, że muszę to zobaczyć. Weronika
Mars z pistoletem. Jakbyś nie była wystarczająco straszna.
Spojrzała na rewolwer,
schowany w jasnej, piankowej kaburze.
- Tata chce, żebym się
uczyła.
- Mądry facet – Weevil
podniósł pistolet i zważył go w rękach – to gówniane miasto, trzeba na siebie
uważać – wycelował broń w dół, trzymając ją w jednej ręce w kowbojskim stylu.
- Słyszałem, że zrobiłaś
zamieszanie na imprezie Gutiérrez’a.
- Kto Ci to powiedział?
- Oh, wiesz. Ślędzę Twojego
Twittera: zbyt_głośna_dla_swojego_cholernego_dobra.
Weronika posłała mu
sztuczny uśmiech, ale szybko spoważniała.
- Więc znasz
kuzynów Gutiérrez?
Spojrzał na nią, kierując
broń ostrożnie w dół.
- Wiem o nich. Zaufaj
mi V. Są pewne rzeczy w tym mieście, od których nawet ja trzymam się z daleka.
Powiedziałbym, żebyś brała ze mnie przykład, ale nigdy nie byłaś na tyle mądra,
żeby słuchać dobrych rad.
Pokręciła głową.
- Weevil, dwie dziewczyny
zaginęły, próbuję je odnaleźć.
- Tak? Słyszałem, że
złapali gościa, który je zabił.
Skrzywiła się.
- Willie Murphy?
Wątpię. Wczoraj rodziny dostały wiadomości w sprawie okupu od kogoś, kto
twierdzi że żyją. Jeśli wiesz coś o tych ludziach coś, co może mi pomóc je
znaleźć…
Weevil westchnął i odłożył
broń. Potarł kciukiem czubek głowy.
- Tak jak powiedziałem,
trzymam się z daleka od tego zamieszania. Nie wiem wiele, ale mogę Ci
powiedzieć, że the Milenios nie robią żadnych przyjemnych interesów w tym
mieście.
- Ale Eduardo i Rico… -
Weronika zmarszczyła brwi.
- To dwaj krystalicznie
czyści, nienotowani chłoptasie. I założę się, że chcą nimi pozostać. Jest im
tak wygodnie – są poza linią strzału, uczą się i mają szansę prać brudne
pieniądze wrzucając je do legalnego interesu.
- Ale Milenios są znani z
brania zakładników dla okupu. Są setki udokumentowanych spraw kiedy porywali
studentów prosto z ulic - wtrąciła Weronika.
- W Meksyku - powiedział i
potrząsnął głową - pomyśl, V. Która zdrowa na umyśle gruba ryba każe porwać
dwie, białe amerykańskie dziewczyny? To ryzyko sprowadzenia sobie na głowę FBI
i DEA.
- 1,2 miliona okupu to
dużo pieniędzy.
- To drobniaki dla tych
gości - włożył ręce do kieszeni - nie wiem, to możliwe, że wspaniali Gutiérrez
zmienili strategię. Może próbują dostać lepszą działkę.
- A może po prostu lubią
ranić ludzi i nikt im się nigdy nie przeciwstawił - jej głos był niski i
napięty.
Weevil wzruszył ramionami.
- Może, ale Ci kolesie nie
srają do własnego gniazda. Nie ma mowy, żeby El Oso się na to zgodził. Nie na
porwanie ani morderstwo. I jeśli dowiedziałby się, że Ci kolesie działają na
własną rękę - zapłaciliby za to. - Znów wzruszył ramionami.
- Ale tak jak mówiłem, nie
zadaje zbyt wiele pytań o tych gości, więc może nie wiem co mówię.
Weronika wolno pokiwała
głową. Podniosła pistolet i opróżniła magazynek. Jej palce już się nie trzęsły.
Załadowała pięć kolejnych naboi.
- Skrzywdzili Cię? – głos
Weevila zabrzmiał ciszej niż przedtem. Parę stanowisk dalej ojciec z
nastolatkami pakowali broń. Jeden z dzieciaków obserwował ją i Weevila bladymi,
załzawionymi oczami. Weronika skrzywiła się, a on odwrócił się zarumieniony.
- Mam się dobrze. –
odbezpieczyła magazynek - powinieneś założyć nauszniki.
Potem wypuściła serię
pięciu szybkich strzałów. Echo wystrzału rozległo się z oddali wokół jej
czaszki, a w nosie poczuła ostry i słodki zapach prochu. Kiedy wcisnęła guzik,
żeby przywołać tarczę, oddała jeszcze dwa strzały do przestępcy. Jeden nisko,
we wnętrzności. Drugi trafił prosto w jego głowę.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
W biurze Szeryfa wrzało jak w
ulu gdy Weronika dotarła tam w niedzielny poranek. Reporterzy stali na parkingu
przed budynkiem czekając na chociażby skrawek nowych informacji. Dostrzegła
Martinę Vasques zaciągającą się szybko papierosem sekundy przed wejściem na
wizję.
Weronika chciała porozmawiać z
Williem Murphy. Wiedziała, że to nie będzie łatwe. Teraz gdy Lamb miał go w
swoim areszcie, perfekcyjnego oskarżonego, nie będzie chciał pozwolić nikomu na
dokładniejsze przyjrzenie się sprawie. Weronika wiedziała, że musi spróbować.
Jeśli nie podejmie próby, jej źródło informacji o kuzynach Guiterrez wyschnie
bezpowrotnie.
- Chciałaby Pani podzielić się
swoją opinią na temat pracy szeryfa Lamba nad sprawą Dewalt-Scott? – mężczyzna
o wyglądzie lalki Kena podstawił Weronice mikrofon pod brodę. Weronika
odskoczyła zdegustowana.
- Nie dziękuję – powiedziała krótko.
Ominęła go i ruszyła w stronę drzwi
wejściowych do komisariatu. W tej samej chwili wpadła na kogoś kto wyłonił się
zza dziennikarza.
Tą osobą okazał się być Crane
Dewalt, był dziwnie blady i słaniał się na nogach. Za nim stała cała jego
rodzina i piąta osoba, której Weronika wcześniej nie widziała. Niski, ale
dobrze zbudowany mężczyzna.
- Dzień dobry Państwu, Elle –
zwróciła się do rodziny – jak się trzymacie?
- Tak jak można się tego spodziewać.
Chyba – matka Hayley wystąpiła przed szereg i złapała Weronikę za dłoń.
- Pojawiły się jakieś nowe
informacje o Hayley? – zapytała Weronika.
- Nie odpowiadaj na to pytanie –
odezwał się nieznany mężczyzna.
Weronika odwróciła się w jego stronę
skonsternowana.
- Bez urazy – dodał widząc jej
spojrzenie – po prostu chcemy mieć wszystkie informacje pod jak największą
kontrolą.
Mężczyzna miał na sobie zapinaną na
guziki koszulę i dopasowane materiałowe spodnie. Nie miał ani marynarki, ani
krawatu. Włosy na czubku głowy zaczęły mu się przerzedzać, pozostałe jednak
były gęste, kręcone i przydługie. Grube szkła okularów korekcyjnych nadawały
jego twarzy wyrazu permanentnego zaskoczenia. Z jego stroju i aparycji nie dało
się wywnioskować nic więcej oprócz tego, że wyglądał jak nauczyciel.
- Weroniko, Miles Oxman - Pani
Dewalt wskazała dłonią mężczyznę.
- Jestem prywatnym konsultantem do
spraw bezpieczeństwa – dodał.
Nie wiadomo skąd wyciągnął nagle
wizytówkę i podał ją Weronice. W prawym górnym rogu kartonika widniała nazwa
jego firmy „GULL I WSPÓLNICY”. Weronika schowała ją do torebki.
- Pan Oxman pomaga nam uporządkować
wszystkie informacje odnośnie okupu – wyjaśniła Pani Dewalt.
- Nie chcemy popełnić żadnych
błędów.
- Więc przesłuchiwał Pan dzisiaj
Murphy’ego? – Weronika poprawiła nieświadomie torebkę na ramieniu.
- W tym momencie nie jestem
zainteresowany tym kto porwał Hayley, jestem tu by upewnić się, że przejęcie
okupu pójdzie najsprawniej jak się da i Hayley bezpiecznie wróci do domu – usta
Oxmana poszerzyły się w szczerym uśmiechu.
- Nie możemy siedzieć bezczynnie,
mając nadzieję, że ktoś ją znajdzie. Jedyne co możemy zrobić to słuchać
instrukcji porywaczy i odzyskać naszą córkę – Pan Dewalt w końcu się odezwał.
- Mike – wyszeptała Pani Dewalt bez
przekonania.
- W porządku Pani Dewalt, nie
pierwszy raz ktoś powiedział dokładnie to co sama sądzę – Weronika spojrzała w
stronę Oxmana – Co z rodziną Scott? Z nimi też pracujesz?
- Rozmawialiśmy z nimi o tym.
Myśleliśmy, że będzie dla wszystkich łatwiej i bezpieczniej dzięki dodatkowej
osobie do pomocy. Ale nie byli zainteresowani. Powiedzieli, że mają swojego
eksperta – odpowiedział jej Mike Dewalt.
- Powiedzieli z kim pracują? – Oxman
zapytał bujając się z pięt na palce.
- Hmm, Grupa Meridian? Jakiś Lee
Jackson?
- Tak, oni są dobrzy. My też
zapracujemy na swoją reputację – Oxman zdawał się być niewzruszony konkurencją
– Bardzo dobrze.
Nagle usłyszeli szloch, wszyscy
odwrócili się w stronę reportera, którego przed chwilą omijała Weronika. Ella
stała przed jego mikrofonem, ramiona miała oplecione wokół swojej talii.
- Chciałabyś coś przekazać swojej
siostrze? Albo jej porywaczom? Jak Ty się czujesz, Ella? Boisz się? – reporter
wyrzucał z siebie pytania, jego ton był bliski groźbie.
Wszystko co nastąpiło chwilę
później, wydarzyło się zbyt szybko by ktokolwiek mógł zareagować. Crane wyrwał
mikrofon z ręki reportera i rzucił na ziemie. Dosłownie w tej samej chwili
wziął zamach a jego pięść wylądowała na twarzy dziennikarza. Mężczyznę
odrzuciło do tyłu, na stojącego za nim operatora kamery. Słychać było czyjś
krzyk dochodzący z parkingu, w jednej chwili zrobił się zamęt. Coraz więcej
osób zainteresowało się incydentem, z posterunku wybiegało już czterech
policjantów. Lamb szedł dostojnie za nimi. Dostrzegł możliwość wystąpienia
przed kamerami. Założył lustrzane okulary, na pewno przypadkiem miał je pod
ręką gdy usłyszał szarpaninę.
- Odwal się od mojej siostry –
krzyknął Crane, pięści miał zaciśnięte do granic możliwości. Ręce jednak
trzymał przy sobie.
Tuż za nim Ella płakała cicho, po
jej policzkach płynęły łzy. Pani Dewalt pobiegła w jej stronę, przyciągnęła ją
do siebie i zamknęła w szczelnym uścisku. Reporter leżał na ziemi, na jego
twarzy widać było zdziwienie. Jeden z policjantów dotknął ramienia Crane’a.
Pozostali dziennikarze przybiegli na
miejsce zdarzenie. Jak sępy wyczuwające krew, wszystkie kamery nagrywały. Jeden
z policjantów pomógł usiąść, nadal leżącemu na ziemi, reporterowi.
- Będziemy musieli porozmawiać w
środku - Lamb stanął naprzeciwko Crane’a i wskazał na komisariat.
- Teraz ruszyłeś dupę, co? – Crane
wciągnął powietrze nosem.
Żyły na jego czole wyszły na wierzch
jeszcze bardziej niż zwykle. Wyglądał jak Hulk. Stał nieruchomo, z ramionami
wygiętymi do tyłu, gotowy na kolejną rundę.
- W końcu odkryłem jak zmotywować do
podniesienia się ze stołka – dodał po chwili.
Jeden z policjantów kucnął by ocenić
stan dziennikarza, siedzącego kilka kroków od Crane’a i Lamba. Drugi z
mundurowych rozmawiał z Ellą i jej matką, delikatnie kierując je w stronę
szklanych drzwi prowadzących do komendy.
Crane nadal wciągał i wypuszczał
agresywnie powietrze z płuc. Przez jeden, wspaniały moment Weronika myślała, że
uderzy również Lamba. Crane jednak się rozluźnił, opadł z sił, jakby coś do
niego dotarło. Podniósł ręce do twarzy, wyglądał na zrezygnowanego. Kolejny z
funkcjonariuszy dotknął jego ramienia i również poprowadził go w stronę
szklanych drzwi. Lamb tylko obserwował całą sytuację.
- Wszystko pod kontrolą – odezwał
się w końcu, kierując swoje słowa w stronę zgromadzonego tłumu.
- Wszystko w porządku Langston?
Weźmiemy Cię do środka żeby spisać zeznania - teatralnym gestem zdjął okulary z
nosa i schylił się do dziennikarza.
Lamb poczekał chwilę i upewnił się,
że wszystkie kamery go nagrały, zanim odwrócił się i również ruszył w stronę
drzwi. Odwracając się zobaczył Weronikę.
- Co Ty tu robisz? – zmrużył oczy.
Weronika miała tysiące
przemądrzałych odpowiedzi na końcu języka, ale chociaż raz się powstrzymała.
Zmusiła się do uśmiechu i bycia „grzeczną”.
- Miałam nadzieję, że uda mi się
zadać parę pytań Williemu Muphy’emu…
Nie zdążyła do kończyć zdania, Lamb
zdążył już kiwać głową na „nie”.
- Zapomnij, Mars. Nawet jeśli
chciałbym Cię do niego dopuścić, czego oczywiście nie mam ochoty robić, Murphy
nie przyjmuje żadnych wizyt. Nie sądzę też, że chciałby w ogóle z tobą
rozmawiać. Nie oskarża się człowieka o porwanie i morderstwo tylko po to, żeby
następnego dnia chcieć mu zadawać pytania.
- Ja nie… Okey. W jego zeznaniach
jest tyle dziur i nieścisłości, to nie ma sensu. Nie będę Ci nawet tłumaczyć o
co mi chodzi – spojrzała na Lamba ozięble.
Mogłam rzucić mu jedną z moich
odzywek, miałabym chociaż satysfakcję.
- Jeśli pozwolisz, Mars… Idę do środka
porozmawiać z Panem Dewaltem o jego zachowaniu – uśmiechnął się nieszczerze do
Weroniki, odwrócił się też w stronę Oxmana i kiwnął do niego głową na
przywitanie.
- Muszą go oskarżyć, nie mogą
pozwolić na jego zwolnienie – Oxman odezwał się chcąc rozpocząć rozmowę.
Ziewnął, otworzył usta tak szeroko, że było widać wszystkie jego pożółkłe od
kawy zęby.
- Nadal pracujesz nad tą sprawą? –
zapytał się Weroniki gdy Lamb zniknął z pola widzenia.
- Tak, dopóki nie dowiem się co się
stało z Aurorą i Hayley.
Oxman poprawił kołnierzyk od
koszuli. Weronika zwróciła uwagę na plamy potu pod jego pachami.
- Najlepszą rzeczą jaką możesz
zrobić dla tych dziewczyn to po prostu się wycofać. Pozwól nam robić swoje –
Oxman zniżył głos i kontynuował – Kartele nie bawią się w gierki. Uwierz mi –
zajmuję się tym od ponad dekady.
- Więc uważasz, że Milenios je mają?
- Tego nie powiedziałam – Oxman
jakby w panice oderwał wzrok od Weroniki i rozejrzał się przestraszony po
parkingu.
Weronika zamrugała zdziwiona.
Wydawało jej się, że spanikował przez wypowiedziane na głos „Milenios”.
- Nie wiem kto porwał Hayley Dewalt
i szczerze mówiąc, nie chcę wiedzieć. Ale powiem Ci coś. Trzy godziny temu
Murphy zrezygnował ze swojego adwokata z urzędu. Teraz reprezentują go Schultz
i Wspólnicy.
- Schultz? Przecież to ogromna
firma. I droga – Weronika zdziwiła się podnosząc głos – jak do diabła Willie
Murphy jest w stanie ich opłacić?
- Dokładnie – Oxman wykonał
tryumfalny gest z palcem wskazującym wycelowanym w niebo.
Może Weevil ostatecznie się
mylił. Schultz i Wspólnicy są firmą z wyższej półki. Nawet jeśli miało się
pieniądze – nie łatwo było zdobyć ich pomoc. Trzeba było mieć kontakty, być
kimś ważnym. Willie Murphy nie miał nawet własnego kąta, który mógłby nazwać
swoim domem. Ktoś chciał go chronić, zatuszować morderstwo i porwanie – a może
coś jeszcze?
- Nie mogę Ci powiedzieć co masz
robić a czego nie. Ale dzieciaku, uważaj na siebie – Oxman pogładził się po
nosie – jeden z moich kolegów dał się podejść w Oaxace w zeszłym roku. Zniknął
bez śladu pracując nad sprawą. Oni nie mają problemu z pozbywaniem się takich
jak my. Zrobią wszystko, żeby mieć spokój. A Ty zrób nam wszystkim przysługę i
nie wyciągaj za dużo gówna zanim dziewczyny nie wrócą do domów.
Oxman ruszył w stronę parkingu. W
tym momencie Weronika doznała olśnienia.
- Hej, pamiętasz może nazwisko tego
adwokata z urzędu, którego Willie zwolnił? – krzyknęła jeszcze w stronę Oxmana.
- Nie przypomnę sobie. Ale z tego co
wiem to jakaś tania, lokalna papuga. McCoś – wzruszył ramionami.
Na twarzy Weroniki pojawił się uśmiech. Bingo.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
Zerwał się
wiatr, kiedy Weronika dotarła do apartamentu Scorrów później tego dnia. Cienkie
chmury rozpościerały się na niebie, a drzewa szumiały delikatnie gałęziami
poruszanymi przez każdy powiew wiatru. Weronika wzięła różowe pudełko z
siedzenia pasażera i podeszła powoli w kierunku drzwi.
Z
początku nie zdawała sobie sprawy jaki jest dzień, dopóki nie zostawiła
wiadomości na sekretarce Cliffa Mcormacka.
-
Muszę z Tobą porozmawiać. To pilne. Jest niedziela, 23 marca, chwilę po
trzeciej. Oddzwoń.
-
Kiedy tylko się rozłączyła, poczuła jakby ta data parzyła ją w usta. 23 marca,
urodziny jej matki.
Sama
przed sobą nie chciała przyznać, że nadal o tym pamięta. A jednak data była
zapisana niezmywalnym tuszem gdzieś w jej głowie. Razem ze wspomnieniami, do
których nie chciała wracać - Lianne pochłaniająca tanie martini i średniej
jakości restauracje, gdzie świętowali jej urodziny i gdzie upiła się tak, że
głowa upadła jej na kartę deserów. Innego roku, kiedy wyprawili jej urodziny w
domu, nie pojawiła się. Kiedy zataczała się w drzwiach o 3 nad ranem doszło do
jednej z okropnych kłótni z Keithem. I inne wspomnienia, które w pewnym sensie
były nawet gorsze – kiedy popłynęli w rejs i ich trójka stała w ciszy na
pokładzie obserwując jak wieloryby bawią się koło statku. Rok, w którym Keith
przyniósł do domu słodkiego szczeniaczka z kokardą na szyi, a Lianne nosiła go
jak dziecko całe popołudnie.
Weronika
poprawiła pudełko w dłoniach. Czy było nie na miejscu przynosić tort w czasie
tego kryzysu? Jak powinna się zachować? Wyobraziła sobie czekoladową polewę z
białym napisem: Wszystkiego najlepszego, mam nadzieję, że Twoja córka nie jest
martwa. Ale Lianne w tym roku kończyła pięćdziesiątkę, Weronika musiała coś
zrobić. Po drodze do mieszkania zatrzymała się w cukierni i kupiła mały
niemiecki tort czekoladowy. To ulubiony tort jej mamy, a przynajmniej taki był
10 lat temu.
Lianne
uchyliła drzwi chwilę po dzwonku tak jakby na nią czekała. Zatrzęsła się lekko
kiedy zobaczyła Weronikę.
-Weronika,
cześć. Przepraszam, spodziewałam się… Wejdź. Siedzimy na tarasie – otworzyła
szerzej drzwi.
Weronika
poszła za nią w głąb domu. Wyglądał prawie tak samo jak ostatnio, może był
tylko trochę bardziej zamieszkany. Cała masa instrumentów walała się po
podłodze w salonie – mały plastikowy akordeon, miniaturowe cymbałki, tamburyn z
brakującą połową blaszek. Do połowy puste szklanki na stole, obok małej sterty
gazet i zapach w powietrzu, pozostałość po tygodniowym jedzeniu fast foodu.
Lianne
otworzyła szklane drzwi i wpuściła ją na taras wystający zza skarpy. Był
wyłożony szarymi płytkami, otoczony balustradą z kutego żelaza i osłonięty
składanym daszkiem. Duże donice z filodendronem i bungewillą stały w każdym
kącie nadając miejscu wyglądu dżungli. W dalekim końcu balkonu w bulgoczącym
jacuzzi siedział Tanner, z głową opartą o nietonącą poduszkę.
-Weronika,
nie spodziewaliśmy się Ciebie! - pomachał kiedy obie weszły na taras.
-
Dzień dobry Panie Scott. – powiedziała, a po chwili zastanowienia dodała -
Tanner.
Hunter
siedział przy okrągłym, szklanym stole ze starym syntezatorem Casio, uderzając
palcami w klawisze i wygrywając dźwięki bossa nova. Włosy sterczały mu do tyłu,
a w kąciku ust miał smugę czegoś co przypominało sos barbecue. Weronika
uśmiechnęła się do niego i postawiła pudełko na stole.
-
Cześć Hunter, jak leci?
Zmrużył
oczy z rezerwą.
-
Myślałam, że przyszedł specjalista od porwań - powiedziała Lianne zasuwając
szklane drzwi.
-
Powinien się pojawić lada chwila.
-
Więc macie zamiar zapłacić okup? – zapytała Weronika.
-
Oczywiście, że tak. – Lianne zrobiła kilka kroków po tarasie, była spięta. Miała na sobie ten sam T-shirt z
napisem ZNAJDŹMY AURORĘ, który Tanner nosił w piątek. Twarz Aurory była dziwnie
rozciągnięta, jakby była wykrzywiona bólem.
Weronika
obserwowała ruchy swojej matki - jednocześnie nerwowe i kontrolowane, jakby
przemyślała każdy krok. Jakby czekała na kogoś, kto wyskoczy z krzaków i
krzyknie -Bu!
To
było znajome, boleśnie znajome. Tak wyglądała Lianne na kilka dni przed
powrotem do picia.
-
A po co to?
Wszyscy
odwrócili się i spojrzeli na Huntera, który zdjął pokrywę pudełka i spoglądał w
dół na tort. Weronika zaśmiała się nerwowo.
-
Ach to…więc… - uśmiechnęła się nerwowo do Lianne.
-
Wiem, że nie są to do końca szczęśliwe urodziny, ale pomyślałam, że powinniśmy
chociaż zjeść trochę tortu.
Lianne
spojrzała na pudełko, a potem na Weronikę. Przez moment wpatrywały się w siebie
bez słowa. Lianne otworzyła usta, policzki jej się zaróżowiły.
-
Urodziny? - Tanner przenosił wzrok z jednej na drugą.
-
Jest…o Jezu, znowu zapomniałem, prawda?
Wyskoczył
z jacuzzi, rozchlapując dookoła wodę. Miał na sobie jaskrawo zielone kąpielówki
z palmą i drzewami. Na piersi odznaczało się kilka starych blizn kontrastując z
opaloną skórą.
-
W porządku, Tanner. Tyle się działo…prawie sama zapomniała.
-
Powinniśmy coś zaplanować - owinął się ręcznikiem, objął Lianne mokrym
ramieniem i pocałował w czubek głowy.
-
Hunter, zapomnieliśmy o urodzinach mamy, będziemy musieli jej to wynagrodzić.
-
Jakim cudem ona pamiętała? - zapytał Hunter wpatrując się w Weronikę.
Dźwięk
bossa nova rozdarł ciszę, która między nimi nastała. Czy to był dobry moment,
żeby uświadomić sześciolatka, że jego mama ma inne dziecko? Wyjaśnić, dlaczego
nie była obecna w ich życiu? Czoło Huntera wykrzywiło się w boleśnie znajomym
grymasie - rodzinne czoło, sceptyczne i niespokojne. Czoło dziecka, które
słyszało i widziało wszystko, nawet jeśli tego jeszcze nie rozumiało.
Spojrzenia
Veroniki i Lianne spotkały się nad głową chłopca. Potem Lianne usiadła obok
Huntera i ujęła go za ramiona tak, żeby spojrzał jej w oczy.
-
Hunter, nie byliśmy z Tobą do końca szczerzy - powiedziała drżącym głosem.
-
Wiesz, że Rory jest Twoją przyrodnią siostrą z pierwszego małżeństwa taty?
Weronika jest Twoją przyrodnią siostrą z drugiej strony. Jest moją córką, Twoją
siostrą.
Hunter
jeszcze bardziej zmarszczył czoło. Przez chwilę Weronika zastanawiała się czy
nie zacznie płakać. Zdała sobie sprawę, że wstrzymała oddech, serce jej waliło
i prawie się zaśmiała. W jaki sposób, po wszystkim co przeszła w tym tygodniu,
reakcja sześciolatka na wieść, o tym że jest jego siostrą była tak stresująca?
-
Więc będziemy go jeść? - Hunter spojrzał na tort.
Usta
Lianne drżały. Odkręciła się, żeby objąć Huntera, a łza spłynęła jej po
policzku.
-
Tak kochanie, zjemy go. Mamusia pójdzie po nóż. Możesz podziękować Weronice?
-
Dzięki za ciasto – powiedział. Potem uderzył w kilka losowych klawiszy i
zaśpiewał – Dzięki… za ciaaasto.
Lianne
weszła do domu, żeby przynieść talerze i sztućce. Hunter pobiegł za nią
śpiewając pod nosem. Weronika została sama z Tannerem. Zapadła niezręczna
cisza.
-
Dziękuję Ci bardzo za upewnienie się, że Twoja mama będzie miała miłe urodziny
– potrząsnął głową – chciałbym powiedzieć, że zapomniałem przez to wszystko…
ale prawda jest taka, że jestem kiepski jeśli chodzi o urodziny. To moja wada,
ale to nie przez brak troski. Po prostu zniszczyłem za dużo szarych komórek.
Zaśmiał
się chrapliwie i usiadł przy stole naprzeciwko Weroniki. Jego niebieskie oczy
były jednym elementem, który nie wyglądał na wyblakły.
Weronika
nie wiedziała co powiedzieć. Nigdy nie miała tego problemu. Ani ona ani jej
tata nigdy nie zapomnieli o urodzinach. Korzystali z każdej wymówki, żeby
cieszyć się sobą i, żeby Lianne poczuła się kochana. I to nie wystarczyło,
nigdy.
A
jednak Lianne była z kimś nowym. Wiedziała, że nie powinna tak myśleć, ale zastanawiała
się jakim sposobem Tanner utrzymał przy sobie Lianne skoro Keith nie zdołał.
Zdawało
się, że Tanner wyczytał coś z jej twarzy i posłał jej szeroki uśmiech. Zwinnie
chwycił paczkę papierosów, które leżały na stole. Kiedy zapalił uważał na to, żeby
nie wydmuchać dymu w jej stronę.
-
Rzuciłem zanim to się stało - powiedział trzymając papierosa ze zmieszanym
wyrazem twarzy.
-
Ale sama wiesz, stres. – przez moment wpatrywał się w niebo. Potem odwrócił się
do Weroniki.
-
Twoja mama pracowała naprawdę ciężko, żeby wytrwać w trzeźwości. I wiem… wiem,
że wy dwie macie swoje niedokończone sprawy. Jeśli ktokolwiek to wie to właśnie
ja. Z matką Rory… - przerwał i zaciągnął się.
-
Jesteś dorosłą kobietą, więc nie powiem Ci jak masz się czuć. Nie mam prawa
wtrącać się w relacje matki z córką. Wszystko co mogę powiedzieć to, że czasami
jest łatwiej być ze swoim dzieckiem. Twoja mama nigdy nie była kimś dla Twojego
taty… Nie mówię o nim nic złego. Może nawet przeciwnie. Jest ciężko patrzeć w
twarz ludziom, których się kocha kiedy niszczysz wszystko czego się dotkniesz.
Czasem jest łatwiej odbudować swoje życie z kimś kto upadł tak samo nisko.
Weronika
miała odpowiedzieć kiedy Hunter wybiegł na taras. – Jest już!
Lianne wyszła na zewnątrz z pustymi rękoma, a
za nią wysoki Afroamerykanin w perfekcyjnie skrojonym garniturze. Tanner wstał,
chwilę później Weronika zrobiła to samo.
-
Pan Jackson?
Mężczyzna
wyciągnął długą, kościstą dłoń i przywitał się z Tannerem.
-Miło
mi Pana poznać, panie Scott. Przykro mi z powodu wszystkiego co pan przechodzi.
Był
po czterdziestce, świeżo ogolony, z głębokim uspokajającym głosem. Swoje
szerokie ramiona miał wyprostowane i poruszał się w wystudiowany sposób. W
porównaniu z nerwowymi ruchami Lianne i Tannera wydawał się mieć niewiarygodną
grację.
-
A to moja córka, Weronika Mars - powiedziała Lianne.
Również
uścisnął jej rękę , a jego chwyt
był zimny i uprzejmy.
-
Weronika jest prywatnym detektywem - dodał Tanner.
–
Pomaga nam ze sprawą.
Jackson
spojrzał na nią z większym zainteresowaniem.
-
Ciekawe - puścił jej dłoń.
-
Podać Panu coś? Wodę, mrożoną herbatę? Mogę nastawić kawę, jeśli ma pan
ochotę - zaproponowała Lianne.
-Nie,
dziękuję Pani Scott - położył swoją teczkę i podniósł jej wieko.
-
Zanim zaczniemy, chciałbym Państwa o czymś zapewnić. Wiem, że oboje się
boicie. Przeżyliście piekło. Jednak wiedzcie, że jesteście w dobrych
rękach. Zajmowałem się ponad setką takich spraw, w kraju i na świecie. Ci
ludzie chcą pieniędzy. Tak długo jak będziecie mi ufać i dacie wolną rękę mamy
szansę odzyskać Aurorę, ale to oznacza, że musimy postępować zgodnie z
zasadami. Nie chcę zagrozić życiu Aurory niepotrzebnym zamieszaniem. Jestem
pewien, że to docenicie - spojrzał na Weronikę.
-
Czyli planuje pan dać porywaczom to czego chcą? I co potem? – Weronika
zmarszczyła brwi.
-
Nie chce pan wiedzieć kim oni są i pociągnąć ich do odpowiedzialności?
Powstrzymać ich?
-
Plan Panno Mars - powiedział spokojnie - to sprowadzić Aurorę do domu. To jest
to, czym się zajmuję. Wszystko co się liczy. I proszę o pomyślenie dwa razy
zanim Pani się wtrąci. To delikatna operacja. Jeden błąd może wszystko
zaprzepaścić.
Wpatrywał
się w nią, a ona nie mrugnęła.
-
Weronika… - głos jej matki trząsł się przeraźliwie - Proszę Cię…
Spojrzała
na matkę, miała szeroko otwarte, wystraszone oczy.
Przez chwilę poczuła się zawstydzona. Wszyscy
na nią patrzyli, czekając w napięciu. Pod patio wiatr poruszał liśćmi na
drzewach. Podniosła torebkę.
-
Nie martwcie się. Nie mam zamiaru wtrącać się w wasze negocjacje.
Skierowała
się do drzwi.
-
Powodzenia. – rzuciła przez ramię.
-
I wszystkiego najlepszego.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY
Była
prawie 23 gdy Weronika weszła do swojego pokoju sprawdzić czy Logan jest już
online. Nie odpowiedział na wiadomość, którą wysłała mu na początku tygodnia,
ale to jeszcze o niczym nie świadczyło. Jego plan dni i tygodni był tak
samo nieprzewidywalny jak jej. Chciała tylko się upewnić, że nie omija ją
szansa porozmawiania z Loganem, gdy ten ma chwilę na skorzystanie z komputera.
Po obejrzeniu wieczornych wiadomości z Keithem, pocałowała ojca w czoło i
wróciła do swojego pokoju.
Stanęła
przed lustrem, palcami przeczesała włosy. Przez myśl przeszedł jej absurdalny
pomysł przebrania się w coś bardziej seksownego. Przynajmniej od pasa w górę,
skoro i tak tylko tyle widać podczas rozmów przez kamerkę internetową.
Zdecydowała jednak, że nie ma to sensu. Logan zakochał się w niej ubranej w
koszulkę w paski i jeansy. Nie było sensu nagle się stroić.
Weronika
rozejrzała się po swoim pokoju. Naszło ją dziwne uczucie, uciskające w klatce.
Wszystko przez to, że mieszkała w miejscu, które wywoływało u niej tysiące
wspomnień. Każdy przedmiot o czymś jej przypominał. Oczywiście, jej zdjęcie z
Disneylandu stojące na półce było po prostu słodkie. Po chwili jednak
przypomniała sobie, że to Lianne ją tam zabrała. I nawet jak zdjęła ramkę z
półki – jak wiele innych rzeczy przypomni jej o tym co straciła w życiu?
Niedaleko ramki leżał miś, którego wygrał dla niej Duncan Kane w pierwszej klasie
liceum. Na drzewku z biżuterią wisiał i błyszczał w jej stronę naszyjnik
należący niegdyś do Lilly Kane. Miała też koszulkę Logana, którą zachowała po
wspólnie spędzonym czasie.
Weronika
nagle zatęskniła za Loganem bardziej niż przez wszystkie tygodnie rozłąki.
Postawiła się do pionu.
Po
prostu próbujesz się uporać ze swoją matką. Pamiętaj o zasadach Mars – nie ma
użalania się, nie ma jęczenia. Patrz na wszystko pozytywnie.
Próbowała ustawić lampkę na biurku i odpowiednio oświetlić sobie twarz gdy
usłyszała charakterystyczny dźwięk przychodzącego połączenia.
Po
chwili zobaczyła Logana na ekranie monitora. Miał na sobie swój khaki strój
pilota, odpiął górne guziki dzięki czemu Weronika widziała czarną podkoszulkę,
którą miał pod spodem. Tym razem jego oczy patrzyły prosto w jej, musiał
ustawić odpowiednio kamerkę. Mimo świadomości, że dzielą ich tysiące kilometrów
i widzą się przez kamerkę, Weronika poczuła przyjemne dreszcze wzdłuż
kręgosłupa.
-
No, i jesteś – odezwał się Logan jednocześnie posyłając jej uśmiech.
-
Jestem – odpowiedziała Weronika.
Przez
chwilę po prostu się na siebie patrzyli, napawając się swoją obecnością.
-
Jak dużo mamy czasu?
Zbyt
długo zajęło mu odpowiadanie na jej pytanie. Musieli mieć jakieś opóźnienie.
-
Nie za dużo. Piętnaście, dwadzieścia minut? Jest lista oczekujących na
korzystanie z komputerów – uśmiechnął się lekko.
-
Przepraszam, że nie było mnie ostatnim razem, ale… eh…. Straciłem przywilej
korzystania z Internetu. Bla, bla, bla, niesubordynacja.
-
Zupełnie jak nie Ty.
-
Ktoś mnie wrobił.
-
Dzień jak co dzień – Weronika uśmiechnęła się delikatnie.
Logan
odpowiedział cichym śmiechem, obraz na ekranie komputera na chwilę się
zamroził. Weronika wstrzymała oddech wiedząc, że może się to skończyć
przerwaniem połączenia. Po chwili jednak ekran się odmroził.
-
Widzisz mnie teraz? – zapytała starając się nie skupiać na tym, że było to
najczęściej wypowiadane zdanie podczas ich krótkich rozmów.
Widzisz
mnie? Słyszysz mnie? Jesteś tam? Pieprzony komputer. Mac pomogła
Weronice zoptymalizować jej komputer, ale Logan był mniej więcej osiem tysięcy
kilometrów od niej, unosił się na morzu w ogromnej metalowej puszce, otoczony
ogromną ilością sprzętu, który wpływał na ich połączenie.
Przez
chwilę siedzieli w ciszy.
-
Pięknie wyglądasz – w końcu Logan się odezwał.
-
Dziękuję – Weronika wyszeptała – Jak się masz?
-
Dobrze. Nasz lekarz dopuścił mnie wczoraj do powrotu do czynnej służby. Dzisiaj
po południu lecę na misję, więc może minąć kilka dni zanim będę mógł skorzystać
z Internetu – polizał nerwowo usta.
-
Więc jak się ma Lianne?
-
Hmmm, jest czysta. Ma nową rodzinę i nowe życie.
-
A jak Ty się masz?
Weronika
się zawahała.
-
Mam… się dobrze – odpowiedziała delikatnie – oczywiście nie było łatwo patrzeć
na moją matkę w takich okolicznościach. Ale wiesz… i ja i ona podjęłyśmy własne
decyzje już dawno temu – zaśmiała się krótko.
-
Wydaje się jakby była naprawdę szczęśliwa zanim to się stało. Chyba nikt w jej
aktualnym życiu nie sprawia, że chce się napić.
-
Weronika, wiesz, że ona nie odeszła przez Ciebie, prawda? – Brwi Logana uniosły
się ukazując jego frustrację.
Weronika
nie odpowiedziała. Znowu poczuła się jak dziecko. Czy mamusia mnie
kocha? – takie pytania bardziej nadają się do dziecięcego pamiętnika
niż do rozpamiętywania podczas rozmowy ze swoim chłopakiem gdy ma się
dwadzieścia osiem lat.
Logan
powiedział coś jeszcze ale ekran komputera znowu się zamroził a jego głos
zaczął się przerywać. Weronika nie mogła poskładać w całość jego wypowiedzi. - Logan?
-
Ty… lepiej… Twój tata – Logan dokończył.
Weronika
uderzyła pięścią w stół. Bardziej z frustracji niż nadziei, że to pomoże w polepszeniu
ich połączenia. Nie miała serca by prosić Logana o powtórzenie tego co
powiedział. Spędziliby kolejne piętnaście minut na analizowaniu tego samego
problemu z połączeniem.
-
Jesteś tam? – zapytał zbliżając twarz do kamery.
-
Tak, słyszę Cię. Logan?
-
Weronika? Jesteś tam?
Jej
serca znowu zabiło mocniej. Nachyliła się nad monitorem z nadzieją, że ich
połączenie polepszy się samo z siebie, że głos Logana dotrze do niej bez
przerywania. Ale było tylko gorzej, Logan pojawiał się i znikał a jego głos był
zmieniony i zupełnie niezrozumiały. Chwilę później ekran komputera stał się
całkowicie czarny.
Weronika
jeszcze długo siedziała w fotelu wpatrując się w czerń monitora. Frustracja
narastała w niej niebezpiecznie. Wiedziała, że nie powinna martwić się o nagłe
zerwanie połączenia, Logan wiele razy zapewniał ją, że to po prostu brak
Internetu a nie nagły atak czy wypadek. Ale dzisiaj Weronika poczuła się
odcięta od niego dużo bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Po
jakimś czasie w końcu wyłączyła komputer. Loganowi podczas ich krótkiej rozmowy
udało się przekazać jej coś, co wszyscy w okół niej próbowali jej wytłumaczyć
już od jakiegoś czasu. Bez względu na to jak bardzo „profesjonalnie” będzie
próbowała się zachowywać i odcinać emocjonalnie od prowadzonej spraw, Lianne na
zawsze pozostanie matką, która ją opuściła. Kobietą, która odcięła się od jej
życia uciekła, gdy pojawiły się problemy. Obserwowanie jej starań w
odnalezieniu przybranej córki bolało Weronikę w bardzo dziecinny sposób.
Przeżywała to dużo bardziej niż chciała się przyznać.
Usłyszała
kroki ojca na korytarzu, gdy mijał jej pokój i szedł w stronę swojej sypialni.
Wstała z fotela, jej postać rzucała cień na okno za którym zdążyło zrobić się
ciemno. Logan widział w niej dużo więcej niż inni, widział prawdziwą ją,
dlatego go kochała. Potrafił jej powiedzieć rzeczy, których ona często nie była
w stanie powiedzieć sama sobie. Ale jaki to miało wpływ na jej relację z
Lianne? Nie mogły cofnąć się w czasie i zmienić tego, że matka ją opuściła,
zawiodła i spaliła za sobą mosty. W żaden sposób nie mogłaby naprawić ich
relacji, nie była w stanie zmusić Lianne do miłości do własnej córki.
Weronika
dotknęła okładki pamiętnika Aurory, który leżał na jej biurku. Nie po raz pierwszy
poczuła jakąś niepisaną więź z dziewczyną.
Obie
jesteśmy zagubione – pomyślała. Ale może… Może uda mi się
chociaż jedną z nas odnaleźć i sprowadzić do domu.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY
Gabinet
obrońcy z urzędu okręgu Balboa mieścił się w funkcjonalnym budynku z płyty,
zlokalizowanym zaledwie kilka przecznic od posterunku policji w centrum Neptun.
Weronika dotarła tam o trzynastej następnego dnia. Niosła ze sobą lasagne od
Mama Leone’s. Z uśmiechem wjechała windą na szóste piętro do gabinetu Cliffa
McCormacka.
Cliff
i jej tata przyjaźnili się od prawie dwudziestu lat, a agencja detektywistyczna
Mars uratowała więcej niż kilku jego klientów przed odsiadką. Oczywiście dowody
przez nich zbierane odstraszyły też sporą część klientów, ale tak wyglądała
codzienność systemu sprawiedliwości. Czasami trzeba bronić tych, których
wybronić się nie da.
Nie
znała innego prawnika pokroju Cliffa, który pracowałby w Urzędzie Obrońcy
Publicznego i mógłby jej pomóc w dotarciu do zeznać Williego Murphy’ego. Cliff
jako miejscowy adwokat był nie tylko tani ale też bliski jej sercu i
pożyteczny. Jedynym problem mogło się okazać jego oddanie etyce zawodowej. Mimo
bycia cynikiem, jego skrupulatność i przywiązanie do tajemnicy obowiązującej
prawnika w stosunku do klienta – mogła pokrzyżować Weronice plany. Dlatego
miała nadzieję, że gorąca lasagne skłoni go do działania w szarej strefie i
zdradzenia informacji.
Drzwi
były otwarte, ale zapukała cicho we framugę. Cliff podniósł wzrok zza biurka gdzie
siedział przekopując się przez zawartość szarych teczek. Uniósł brwi gdy ją
zobaczył.
-
Przyniosłam lunch – zaśpiewała machając i mamiąc go trzymaną przed sobą torebką
-
Prosto od Mama Leone’s – dodała z uśmiechem.
- Wydaje Ci się, że jestem
aż tak tani? – nozdrza mu zadrżały – Lepiej nie odpowiadaj.
Zrobiła
parę kroków w głąb gabinetu, delikatnie zamykając za sobą drzwi. To była raczej
szafa bez okien niż pokój, ze ścianami pomalowanymi na ponury zielonkawoszary
kolor. Masywna szafka z książkami pokryta kurzem zajmowała większą część
ściany. Biruko była jedną, wielką katastrofą – zawalone brązowymi teczkami,
kawałkami papieru, z gdzieniegdzie walającymi się papierami po kanapkach i
napoczętymi opakowaniami krakersów. Weronika usiadła na sztywnym krześle na
naprzeciwko Cliffa.
-
Ignorowałeś moje połączenia, Cliffy.
Mężczyzna
się skrzywił. Był wysokim i barczysty a jego czarne, nażelowane włosy
błyszczały. Usta miał zawsze wykrzywione w kwaśnym uśmiechu, a brwi sceptyczne
i ekspresyjne.
Patrzył z rezerwą jak Weronika odkrywa porcję
lasagne na wynos, wbija plastikowy widelec w jeszcze bulgoczący ser i wręcza mu
je nad biurkiem.
-
W przeciwieństwie do tego co Ty i ojciec myślicie, mam życie prywatne –
przymknął oczy i wciągnął serowy aromat, a potem zmarszczył brwi.
–
Tak się składa, że wczoraj miałem plany.
-
Czyżby była już promocja na dzień w Ślicznotkach? Coś mi umknęło.
-
Jeśli musisz wiedzieć, byłem na lampce wina z przyjaciółką. I okazało się, że
przyjaciółki są dużo mniej przyjazne kiedy przerywasz randkę i odbierasz
telefon od figlarnej blondynki. Szczególnie takiej, która ma w zwyczaju prosić
o przysługi – rzucił jej znaczące spojrzenie jednocześnie jedząc lasagne.
-
Czymże są przysługi pomiędzy starymi przyjaciółmi? - spytała przechylając głowę
na bok.
-
Czego chcesz Weronika? – zapytał z pełnymi ustami i sosem spływającym na tani
krawat.
-
Słyszałam, że w sobotę straciłeś klienta - skubnęła kawałek swojej lasagne.
-
Jakieś pomysły dlaczego tak się stało?
-
Mam zgadywać? Pewnie dlatego, że ktoś chciał wygrać sprawę – odpowiedział.
-
Ktoś taki jak bracia Gutiérrez?
-
Ktoś taki, zgadza się - odłożył widelec.
-
Szczerze mówiąc, cieszy mnie to. Sprawy, w których głupi ludzie robią głupie
rzeczy to moja specjalność. Jak ten facet…- podniósł teczkę z zabałaganionego
biurka.
-
Wrzucił post na Facebooka będąc w domu, który okradał. Klasyczny materiał dla
Cliffa. Zostawiam morderców tym, którzy wiedzą co robią.
-
Więc myślisz, że to zrobił? Myślisz, że Willy Murphy zabił te dziewczyny?
-Hm,
zastanówmy się - Cliff zaczął wyliczać na palcach - był na imprezach, gdzie po
raz ostatni widziano dziewczyny, próbował sprzedać własność jednej z nich, a
jej włosy znaleziono na tylnym siedzeniu jego samochodu. Dodaj do tego fakt, że
koleś jest po wyroku i miał całą aptekę narkotyków w krwioobiegu kiedy został
zatrzymany.
Weronika
wyprostowała się zdziwiona.
-
Miał włosy Hayley Dewalt w swoim samochodzie?
-
Nadal czekają na wyniki z laboratorium, ale wygląda na to, że to te same włosy,
które znaleźli na jej szczotce. Czasami kiedy coś wygląda jak kaczka zabójca i
kwacze jak ona… sama wiesz.
Złożyła
dłonie i oparła na nich brodę marszcząc brwi. Oczy Cliffa zwęziły się.
-
Przeraża mnie widok Ciebie wytężającej umysł.
-
Coś tu po prostu nie gra, Cliff.
-
Słuchaj dzieciaku - potrząsnął głową - nie jestem jakimś wyszukanym profilerem
z dyplomem Uniwersytetu Kolumbia, ale pracuję z takimi typami od dawna. Nie bez
powodu nazywają to zachowaniem odbiegającym od normy. Ciężko je
przewiedzieć i często takie działania nie mają sensu. Uwierz mi. Gdybyś
usłyszała historię tego chłopaka, Twój wewnętrzny wykrywacz bzdur…
-
Więc masz jego zeznania?
-
Tak - zamknął oczy I westchnął - znam jego wersję i nie, nie mogę Ci nic o tym
powiedzieć.
-
Jasne, wiem. Tajemnica adwokacka - przysunęła się na krześle - w końcu
studiowałam prawo. Zastanawiam się tylko czy powiedział co zrobił dziewczynom.
Bo oboje wiemy, że jeśli Lambowi uda się og skazać, nie będzie go obchodziło
czy znajdziemy ciała.
Usiadła
na skraju krzesła, obserwując go. Na jego twarzy zdawała się toczyć jakaś
wewnętrzna walka. Patrzył jej w oczy, a potem odwracał wzrok w zamyśleniu. Po
kilku sekundach jego twarz się rozluźniła, westchnął i wstał.
-
To była zabawna rozmowa, ale mam spotkanie za parę minut.
Weronika
zaczęła wstawać i już chciała coś powiedzieć, ale powstrzymał ją ruchem dłoni.
-
Wiem, że Twoje umiejętności biurowe pewnie trochę kuleją, ale może zrobisz mi
przysługę i wysprzątasz biurko? Skoro już rozmawiamy o przysługach - spojrzał
na nią spod zmarszczonych brwi. - Zamknę drzwi, żeby nikt Ci
nie przeszkadzał, zrób to samo kiedy będziesz wychodzić - zapiął marynarkę,
poprawił kosmyk włosów na czole i rzucając jej ostatnie, znaczące spojrzenie
wyszedł z pokoju.
Weronika
zaczęła przeglądać jego biurko. Było całe w papierach, trzy różne kubki ze
śladami używania stały w jego różnych częściach. Jeden z nich miał napis KEITH
MARS NA SZERYFA. Inny NEPTUN JEST DLA KOCHANKÓW. Uśmiechnęła się i strzeliła
palcami.
Dwadzieścia
minut później, kiedy kosz był już pełny, kubki stały na suszarce w kantynie,
dokumenty były posortowane, spięte i ułożone alfabetycznie miała już na
kolanach papiery Murphy’ego. Kartkowała je strona po stronie, omijając zdjęcia
i raport aż znalazła to czego szukała - transkrypcję zeznania sporządzoną przez
Cliffa.
Zerknęła
jeszcze raz w stronę drzwi i zaczęła czytać.
CM:
Tak więc Panie Murphy, szeryf buduje przeciwko panu sprawę. Wiedzą, że był pan
na imprezie, na której dziewczyny zniknęły. Mają naszyjnik, który sprzedałeś
dwa dni po zaginięciu Hayley Dewalt. I znaleźli trzy długie, brązowe włosy na
fotelu pasażera w pana samochodzie. Czekamy na potwierdzenie z laboratorium,
ale wyglądają identycznie jak te wyciągnięte ze szczotki Hayley. To nie wygląda
dobrze.
WM:
Człowieku, nie wiem o czym mówisz. Nikogo nie zabiłem. Nie robię takich rzeczy.
Ja nie… Nie znoszę nawet widoku krwi, ok? Była tej nocy w moim samochodzie. Ale
nie chciałem jej nic zrobić. Chciałem jej zrobić pieprzoną przysługę.
CM:
Przysługę?
WM:
Tak człowieku. Tak, gadaliśmy trochę na imprezie. Zaprzyjaźniła się z moim
kumplem, jeśli wiesz co mam na myśli. I potem nagle coś jej odwaliło.
CM:
Co masz na myśli?
WM:
Nie wiem człowieku… W jednej chwili leżała na kanapie i bawiła się kolczykiem w
uchu Rica, a za chwilę biegała dookoła i pytała czy ktoś może ją powieźć na
północ. Rico się wściekł. Urabiał ją cały wieczór, a ona zwiała.
CM:
Czy to był Federico Gutiérrez Ortega?
WM:
Taa.
CM:
Co zrobił?
WM:
Nazwał ją szmatą. Ale się nie przejęła. Chciała jechać do Bakersfield. Od razu.
Była zdesperowana. Było mi jej żal. Powiedziałem jej, że jeśli ma kasę na
paliwo to ją zawiozę.
CM:
Więc myślisz, że uwierzę, a co ważniejsze ława przysięgłych uwierzy, że
dziewczyna która nawet Cię nie znała zdecydowała się jechać z Tobą w środku
nocy nie wiadomo dokąd? I to, pomyślmy, 4 godziny drogi?
WM:
Trzy. Tak właśnie było.
CM:
A Ty zrobiłeś to z dobroci serca?
WM:
Słuchaj człowieku, myślałem, że ze mną flirtuje. Uznałem, że jest damą w
opałach. A ja rycerzem z Chevroletem 86 El Camino i może, odrobina rycerskości
mnie gdzieś zaprowadzi… wiesz, co mam na myśli?
CM:
Ok. Więc co zrobiliście po przyjeździe do Bakersfield?
WM:
Kazała mi się zatrzymać na parkingu ciężarówek, powiedziała, że chce colę.
Kiedy wysiadłem, żeby zatankować uciekła. Biegła prosto drogą I-5, nie wiem
dokąd. Wołałem za nią, ale przecież nie będę gonił jakieś stukniętej laski o
czwartej nad ranem pośrodku niczego. Zjadłem śniadanie w knajpie, żeby dać jej
trochę czasu na powrót. Ale nie wróciła. Pojechałem do domu i położyłem się
spać. Nie oddała mi nawet za benzynę.
CM:
Więc skąd wziąłeś jej naszyjnik?
WM:
Kiedy wróciłem do samochodu leżał na siedzeniu. Musiał jej spaść. Ale zużyłem
cały bak paliwa jadąc 6 godzin, chciałem pokryć straty, więc sprzedałem tą
błyskotkę. Nie wiedziałem, że zaginęła. Gdybym wiedział wyrzuciłby go w krzaki.
CM:
A co z Aurorą Scott? Wyraziła nagła chęć na przejażdżkę do Mojave?
WM:
Nigdy z nią nie rozmawiałem. Widziałem ją na imprezie, jak każdy. Brała udział
w konkursie na scenie. Seksowna. Ale nie moje progi. Nie wiem co jej się stało.
Musisz mi uwierzyć, nie wiem nic więcej.
Weronika
zrobiła zdjęcia telefonem. Potem zamknęła teczkę, położyła ją na stercie
dokumentów na biurku i wstała. Cliff miał rację, to była idiotyczna opowieść.
Niezdarna, okropna i głupia. Ale nie mogła pozbyć się myśli, że jest tak
głupia, że może być prawdziwa. Spojrzała na telefon, była już 15.30. Zdąży dojechać
do Bakersfield przed zachodem słońca.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY
Właśnie
minęła tabliczkę informującą o wjeździe do okręgu Los Angeles i jechała wzdłuż
szaro-zielonych wzgórz parku narodowego Los Padres, kiedy zadzwonił jej
telefon.
-
Halo?
Samochód
Logana był wyposażony w Bluetooth i Logan zsynchronizował go z jej komórką
zanim wyjechał. Radio się wyłączyło i przez głośniki BMW usłyszała głos Mac.
-
Weronika? Gdzie jesteś?
-
W drodze do Bakersfield, mam trop. Co tam?
-
To może nic nie znaczyć, ale pomyślałam, że powinnaś wiedzieć. Ta historia o
Meat Loaf z wiadomości w sprawie okupu, wiesz ten dowód, że żyją?
-
Tak? – Weronika nagle stała się czujna i wyprostowała się na siedzeniu.
-
Umieściła to na Facebooku 5 lat temu…
Palce
Weroniki zacisnęły się mocniej na kierownicy. Wpatrywała się przed siebie.
-
Jesteś tam?
-
Tak, przepraszam Mac. Myślę.
-
To niekoniecznie oznacza, że nie żyje.. prawda?
-
Nie wiem co to znaczy. Masz coś jeszcze?
-
Nie, na razie to wszystko co znalazłam. Zostać w biurze na wypadek gdybyś
czegoś potrzebowała?
-
Nie, to nie ma sensu. Wracaj do domu, Mac. Widzimy się jutro.
Zatrzymała
się i poszukała w torbie wizytówki Oxmana. Odpowiedział po trzecim sygnale.
-
Panie Oxman, tu Weronika Mars. Wiem, że kazał mi pan nie wtrącać się zanim nie
sprowadzi pan Hayley do domu, ale mam informacje. Wygląda na to, że historia,
którą porywacze chcieli udowodnić, że dziewczyna żyje, została opublikowana na
Facebooku kiedy miała 13 lat.
Zapadła
długa cisza. Kiedy się odezwał jego głos był niski i ostrożny.
-Rozumiem..
dobrze wiedzieć. Muszę się temu przyjrzeć – zamilkł by po chwili dodać -
Dzięki, dzieciaku.
Weronika
nie miała wizytówki Jacksona, ale na stronie Meridian Group był numer
poświęcony dla ogólnych wypadków. Usłyszała damski głos po drugiej stronie
słuchawki.
-
Meridian.
-
Tu Weronika Mars, dzwonię do Lee Jackson. Mogłaby mnie pani przełączyć?
-
Przykro mi, Lee jest w terenie.
-
Wiem, ale naprawdę muszę się z nim skontaktować. Czy może pani mnie
przekierować albo dać numer, na który…
-
Mogę przekazać wiadomość.
Zacisnęła zęby we frustracji, ale zostawiła
swoje nazwisko i numer telefonu. Przez chwilę rozważała czy zadzwonić do
Lianne, ale myśl o przeprowadzeniu tej rozmowy z matką sprawiła, że wcisnęło ją
mocniej w fotel. Lepiej zostawić to profesjonalistom. Lepiej powiedzieć
Jacksonowi i pozwolić mu robić to co do niego należy.
Wzdłuż
drogi I5 były trzy parkingi dla ciężarówek, ale tylko na jednym była całodobowa
restauracja, więc musiało to być miejsce, w którym Murphy jadł śniadanie o 4
rano kiedy Hayley zniknęła.
Jego
historia nadal nie miała sensu. Po pierwsze - dlaczego Bakersfield? Nie było
cienia dowodu, że znała tam kogoś, nie miała tam też ani rodziny ani przyjaciół
i nie był to jakiś znany cel na przerwę wiosenną. Ale szczegóły, które podał
Murphy sprawiły, że Weronika mu uwierzyła. To było zbyt dziwne i nietypowe,
żeby nie było prawdą. Jeśli chciałby ocalić swój tyłek, wymyśliłby lepszą
historię.
Zaparkowała
obok niskiego budynku z brudnymi ścianami pokrytymi aluminium. Migający neonowy
znak nad jej głową głosił, że miejsce nazywało się „U Lucy przez całą noc”. Po
drugiej stronie parkingu była stacja benzynowa. Między restauracją i stacją
paliw stało około 15 ciężarówek. Była prawie 18.30 i wysokie palmy wokół
parkingu kładły się cieniem na ziemi. Na wschodzie niebo było już prawie
granatowe.
Skierowała
się do knajpy, a odgłos dzwonków obwieścił jej wejście kiedy przekroczyła próg.
W środku było gorąco i parno, a w powietrzu wisiał zapach przypalonej kawy i
bekonu. Ściany były pokryte tanimi panelami z lat 70, a na stołach leżały
biało-czerwone obrusy w kratę.
Kilku
zbłąkanych podróżników siedziało przy stołach dzióbiąc frytki pokryte grubą
warstwą keczupu lub trzymając kubki z kawą. Przy ladzie siedział rząd mężczyzn
we flanelowych koszulach w kratę i jedna postawna kobieta. Weronice zdawało
się, że jest za cicho, szczególnie po hałasie, który panował w Neptun. Nikt nie
rozmawiał poza dwoma mężczyznami kłócącymi się o wyniki walki bokserskiej.
Kelnerka
z burzą rudych włosów i mocno wykonturowanymi ustami podeszła do niej z menu.
Miała na sobie żółtą sukienkę z bufiastymi rękawami. Jej wizytówka mówiła, że
nazywa się Geena.
-
Co mogę dla Ciebie zrobić, skarbie?
-
Cześć. Ja… Mam nadzieję, że odpowiesz mi na klika pytań. Prowadzę śledztwo w
sprawie zaginięcia kilku osób w Neptun i zastanawiam się czy porywacz się tutaj
nie pojawił. To było 2 tygodnie temu, rankiem jedenastego. Wyjęła telefon ze
zdjęciem Murphy’ego. Na zdjęciu miał hawajską koszulę ukazującą jego chudą
klatkę piersiową. Na mostku był widoczny gotycki tatuaż ,,Bad dog”, a w ręku
trzymał butelkę maltańskiego likieru wznosząc toast. Znalazła to zdjęcie we
wpisie na blogu Trish Turley, a ta prawdopodobnie wzięła je z facebooka.
Kelnerka
spojrzała na zdjęcie i potrząsnęła głową.
-
Dużo ludzi przewija się przez to miejsce, wiesz o której godzinie tu był?
-
To było nad ranem, czwarta albo piąta.
–
Pracowałam od czwartej do północy, więc go nie widziałam - Geena wzruszyła
ramionami - możesz wrócić jutro, któraś z dziewczyn z nocnej zmiany może coś
wiedzieć.
Weronika
poczuła rozczarowanie. Nie wzięła pod uwagę pory dnia. Ktokolwiek pracował nad
ranem, nie był tu w porze obiadu. Odwróciła się do wyjścia.
-
Poczekaj!
Geena
stała z wytrzeszczonymi oczami. Uśmiechnęła się odsłaniając zmarszczki wokół
ust. Odwróciła się do lady, gdzie chuda brunetka napełniała kubek z kawą
jednemu z kierowców.
-
Rosa zwykle pracuje nocami, ale w tym tygodniu jest na popołudnia. Chantelle
urodziła dziecko i wywróciło jej życie do góry nogami. Rosa, kochanie, mamy
pytanie, znajdziesz chwilę?
Ciemne
oczy dziewczyny zamrugały i przygarbiła się. Pokiwała głową kończąc nalewać
kawę i odstawiła dzbanek do podgrzewacza. Wycierając ręce o krawędź fartucha
wyszła zza lady.
-
Co tam Geena?
-
Ta mała ma pytanie o jakiegoś faceta, który był tu tydzień temu.
-
Dwa tygodnie - wcięła się Weronika wyciągając telefon.
-
Ten mężczyzna, był tu bardzo wcześnie.
Rosa
spojrzała na mały ekran, uniosła brwi. Była młodsza od Weroniki, może w wieku
Hayley, miała okrągłe, różowe policzki, usta układała w dziubek.
-
Tak, pamiętam go. Wypił chyba z pięćdziesiąt filiżanek kawy i pożałował mi
napiwku. Wyglądało na to, że miał kiepski humor.
-
Był z nim ktoś? Rozmawiał z kimś?
-
Nie, siedział tam - wskazała na miejsce pod oknem - ze skwaszoną miną. Patrzył
przez okno i jadł. Nie odezwał się do nikogo.
Z
szybko bijającym sercem Weronika wygrzebała ulotki z torby. Pokazała je obu
kobietom.
-
Widziałyście ją w ciągu ostatnich dwóch tygodni?
Obie
pokręciły przecząco głowami.
Podziękowała
im za poświęcony czas i dała ulotki na wszelki
wypadek. Niektórzy ludzie w knajpie przyglądali jej się
dużymi, zaciekawionymi oczami. Wyszła szybko, a dzwonki rozbrzmiały za jej
plecami.
Weronika
stała przez kilka minut na parkingu, rozglądając się po okolicy. Ziemia była
sucha i popękana, a pędy zieleni wystawały przez dziury w chodniku. Po drugiej
stronie autostrady stał podrzędny motel, z migającym znakiem ogłaszającym wolne
pokoje do wynajęcia. Za nią rozciągały się zarośnięte wzgórza, a ptaki latały
walcząc z wiejącym wiatrem. Poza tym nie było nic. Powietrze pachniało
odchodami i zmęczeniem, czymś cierpkim i brudnym. Odeszła kilka kroków od
restauracji.
Potem
jej wzrok zatrzymał się na znaku. Był to jeden z dużych, zielonych znaków
kalifornijskiego urzędu drogowego, używanych do wskazania odległości. Jak
daleko do następnego punktu orientacyjnego, następnego przystanku i miasta.
SAN JOSE—239, MILESSAN
FRANCISCO–280 mil
I nawet mimo, że nie wymieniono tego na znaku,
mogła z łatwością policzyć w głowie. Przejechała tą trasę wiele razy…
STANFORD—263 mil.
ROZDZIAŁ
DWUDZIESTY DZIEWIĄTY
Weronika
stała jak wmurowana w ziemię. Słyszała z oddali odgłos ruchu ulicznego, ale nie
był tak głośny jak krew szumiąca jej w uszach. Chad Cohan nie musiał jechać do
Neptun i z powrotem, żeby zdążyć na zajęcia. Musiał dojechać tylko do Bakersfield,
cztery godziny w jedną stronę.
Czas
się zgadzał.
Spojrzała
na autostradę. Nie było dużych korków i już po chwili pędziła do motelu Lake
Creek znajdującego się po drugiej stronie. Weszła głównym wejściem prosto do
recepcji.
W
pomieszczeniu było wilgotno i unosił się słodki zapach. Ścianę pokrywała stara,
odrapana tapeta w róże poprzeplatane złotymi pionowymi pasami. Nad biurkiem
wisiała niestosownie wielka głowa jelenia z powykręcanymi rogami. Przy biurku
nikogo nie było, ale usłyszała z głębi odgłos telewizji. Stary mężczyzna
wyszedł zza rogu i chwiejnym krokiem podszedł do biurka. Był niski i zgarbiony,
w znoszonym swetrze i obcisłych dżinsach. Zauważyła, że nie ma dwóch palców u
lewej ręki kiedy podrapał się kciukiem po podbródku.
-
Dzień dobry pani.
-
Cześć, mam trochę nietypowe pytanie.
Mężczyzna
popatrzył na nią spod wielu zmarszczek. Jego oczy były ciemne i lśniące przez
co trudno było z nich coś wyczytać.
-
Co jakiś czas się tu takie zdarzają.
-
Pracuje pan rano? Około czwartej, piątej?
Staruszek pokręcił głową.
-
Mój syn zmienia mnie po północy i zwykle pracuje do 11 w południe.
-
A jest teraz?
-
Śpi proszę pani - przestąpił z nogi na nogę z tą samą miną - pracujemy tu do
późna. Nie obudzi się przez ładnych parę godzin.
Pokiwała
głową na znak, że rozumie sytuację.
-
Więc może pan mi pomoże. Nie wiem czy oglądał pan wiadomości, ale w Neptun
zaginęło kilka dziewczyn…
-
Widziałem! - twarz mu się rozjaśniła - cały tydzień mówią o tym w programie
Trish Turley. Okropieństwo. Mam nadzieję, że ten gość dostanie karę śmierci.
-
Zostałam zatrudniona, żeby znaleźć te dziewczyny i podejrzewam, że jedna z nich
nocowała tu 11 marca, meldując się bardzo wcześnie rano. Około czwartej albo
piątej? Mogła zatrzymać się tu pod fałszywym nazwiskiem, albo z kimś innym, kto
podpisał rachunek. Może mi pan wyciągnąć dokumenty z tego ranka?
-
Eh, zwykle nie podajemy nazwisk i osobistych informacji o naszych
gościach bez nakazu - postukał kciukiem w ladę i patrzył na nią z
zaciekawieniem, jakby z jej twarzy chciał wyczytać czy pomoże mu dostać się do
programu Turley. To podsunęło jej pomysł.
-
Całkowicie pana rozumiem - powiedziała.
-
Gdybym była na pana miejscu też nie chciałabym całego tego zamieszania. To
znaczy wszystkich tych wywiadów - to zawracanie głowy.
-
Słyszałam, że Trish Turley wzywa każdego kto ma jakiś związek ze sprawą i błaga
o wywiady.
Otworzył
szeroko oczy. Przez moment stał rozważając. Potem odkręcił się do starego
komputera, oparł się o krawędź biurka i zdrową ręką przebierał klucze z pęku,
który leżał na biurku.
-
Mówiłaś, że o której tu byli?
-
Między czwartą i piątą rano, 11 marca.
Jego
oczy przesuwały się po monitorze. Wstrzymała oddech.
-
Wygląda na to, że mamy jedno zameldowanie. O 4.15 rano.
-
Czy to była para?
Spojrzał
na nią podejrzliwie. Zdała sobie sprawę, że niczego więcej się nie dowie.
-
Przepraszam. Hm, ale proszę mi zrobić jedną przysługę i uciekam - wzięła
głęboki oddech - czy pozwoliłby mi pan rozejrzeć się po ich pokoju?
Słońce
powoli zachodziło kiedy wchodziła do pokoju kilka minut później. Otworzyła okno
i włączyła światło.
Pokój
był nędzny, zatęchły i nijaki. Ściany były wytapetowane tak samo jak na
recepcji, a szary dywan był poplamiony i zużyty. Stare meble były porozstawiane
po pokoju bez ładu, na łóżku leżała brzydka kapa.
Przez
chwilę stała po środku pokoju. Déjà vu. Tak wyglądał każdy tani motel, w którym
była - tak jak Camelot gdzie śledziła kobieciarzy i fałszerzy. Tak jak Palm
Tree Lodge, gdzie jakiś czas temu szukała innej zaginionej dziewczyny - Amelii
DeLongpre. Była prawie pewna, że Hayley Dewalt tu była.
Zaczęła
oczywiście od otwarcia szuflad, macając głęboko niepewna co ma zamiar tam
znaleźć, ale zdeterminowana. Może znajdzie coś co Chad albo Hayley zostawili,
wskazówkę, która wytłumaczy co stało się tutaj - w połowie drogi między Neptun
i Stanford. Szybko przebiegała rękoma po panelach na ścianie, zajrzała do
otworów wentylacyjnych, szafek - próbując odkryć coś niezwykłego.
Kiedy
skończyła usiadła na skraju łóżka. Wytężyła wzrok nie patrząc na poszczególne
elementy, ale na wszystko. Przebiegała spojrzeniem po każdym fragmencie pokoju
myśląc o podejrzeniach jakie miała. Czasem trzeba patrzeć z szerszej
perspektywy.
W
tym momencie coś rzuciło jej się w oczy. Ślady na tapecie… Proste, jaśniejsze
linie tam gdzie tapeta była czystsza, mniej zniszczona. Tak jakby coś ją
zasłaniało - miejsce, w którym zwykle stoją meble.
Zeskoczyła
z łóżka. Najpierw chwyciła nocny stolik. Był zaskakująco lekki. Łóżko było dużo
cięższe. Szybko zorientowała się, że ślad na tapecie świadczyły o przesunięciu
łóżka około pół metra. Przesunęła je tam gdzie jak podejrzewała, stało
wcześniej. Stało teraz bardzo blisko szafy. Przeszła wzdłuż wytężając wzrok i
wtedy to zobaczyła.
Na
dywanie była plama krwi.
Ktoś
próbował ją wyczyścić – jasne plamy wokoło wskazywały miejsca gdzie była
szorowana. Ale wniknęła w tkaninę zbyt głęboko, by starania się opłaciły. Kilka
kropli układało się w okrąg, dalej odpryskiwały kilkanaście centymetrów na
lewo.
Minęło
10 lat odkąd była na stażu w FBI i pracowała z krwią tylko kilka dni, ale było
oczywiste, że ktoś dostał i to mocno. Prawdopodobnie więcej niż raz.
Poczuła
jak ścisnęło ją w gardle. Wyprostowała się i rozejrzała po pokoju. Poczuła
ucisk klatki piersiowej, paniczny strach i choć próbowała to zignorować to
czuła, że jest blisko rozwiązania i to nie koniec nerwów dzisiejszego dnia.
W
pokoju motelowym nie było miejsca, w którym można byłoby kryć coś dużego. Poza
tym, po dwóch tygodniach ktoś zwróciłby uwagę na zapach gnijącego ciała. Kiedy
wychodziła na zewnątrz zostawiła za sobą uchylone drzwi. Nagle świat wydał jej
się dużo bardziej opustoszały niż 20 minut temu, w brązowym odcieniu pod
zachodzącym słońcem. Na końcu korytarza zobaczyła światło wydobywające się z
automatu z napojami. Obok stała maszyna do lodu…
Podeszła
do niej jakby we śnie. A może we wspomnieniu? Jak wiele martwych dziewczyn
utkwiło w jej głowie? Ile duchów ją prześladowało? Zobaczyła obok postać Amelii
przeźroczystą i świecącą. Podniosła pokrywę maszyny i weszła do środka.
To
było miejsce, w którym znalazła ciało Amelii lata temu, pokryte lodem, w innym
zatęchłym motelu. Zamordowanej przez swojego chłopaka dla pieniędzy, które
dostała za ugodę z Kane Software. Piorun nie uderza dwa razy w to samo miejsce,
to niemożliwe.
Przez
chwilę stała przed maszyną aż w końcu podniosła wieko. Lód zaskrzypiał. Złapała
łopatkę i zaczęła nią grzebać w lodzie. Chwilę później pochyliła się i
wypuściła powietrze. Nic tam nie było, tylko lód.
Hayley Dewalt mogła nadal żyć. Może to nie była
jej krew, a może była i Hayley uciekła z nadzieją na odcięcie się od
wszystkiego w jej życiu co doprowadziło ją do tego miejsca. Wszystkiego co
doprowadziło ją do spotkania chłopaka, który ją skrzywdził chociaż podobno ją
kochał.
Weszła
z powrotem do pokoju i zatrzasnęła drzwi, a klucz schowała w kieszeni.
Odwróciła się chcąc wrócić do recepcji, ale wtedy coś zobaczyła i szczęka jej
opadła.
Ptaki,
które wcześniej widziała z drugiej strony ulicy krążyły dookoła na tyłach
hotelu. Widziała je teraz dużo wyraźniej - ich czerwone czubki głów, krążące
cicho i w skupieniu rytmicznie wymachując skrzydłami. Nagle okropne uczucie
ogarnęło jej ciało, przeczucie którego nie mogła odeprzeć.
Słońce
znikało za wzgórzami kiedy obchodziła budynek dookoła. Podwórko motelu ciągnęło
się jeszcze kilkanaście metrów przed wznoszącym się poziomem ziemi. Cały teren
ogrodzony był starym łańcuchowym płotem, który w kilku miejscach był
zardzewiały i porwany. Odgłosy ptaków zrobiły się głośniejsze kiedy podeszła do
miejsca, nad którym latały. Stanęła przy zniszczonym ogrodzeniu.
Gorący,
cuchnący odór docierał do niej falami, coraz intensywniej z każdym krokiem.
Zakryła usta i nos oddychając wbrew sobie, najpłycej jak mogła. W głowie miała
najróżniejsze scenariusze. To mógł być jeleń, kojot, nawet niedźwiedź. Ale
wiedziała, że nie był.
Najpierw
zobaczyła włosy, wyjątkowo ciemne na tle wyblakłej ziemi, poskręcane w strąki.
Podeszła kilka kroków i zobaczyła ciało. Leżała twarzą do ziemi pod niewielką
warstwą krzaków. Wyglądało to tak jakby ktoś chciał przykryć ciało liśćmi i
gałęziami, ale coś, prawdopodobnie zwierzęta zburzyły konstrukcje. Zobaczyła
kawałek białej sukienki tak brudnej, że zlewała się z ziemią. Odległy i męczący
odgłos owadów sprawił, że przeszły ją dreszcze.
Znalazła
Hayley Dewalt.
ROZDZIAŁ
TRZYDZIESTY
Do 10 wieczorem na teren motelu zdążyło
zjechać się wiele jednostek policji. Jaskrawa żółta taśma oddzielająca miejsce
zbrodni odbijała światło reflektorów, dzięki którym w nocy było jasno jak w
dzień. Trzy policyjne vany postawione w poprzek parkingu tworzyły barierę,
włączona sygnalizacja świetlna mrugała na czerwono i niebiesko. Kilku gapiów
próbowało dostrzec cokolwiek zza żółtej taśmy.
Weronika popijając kawę, patrzyła na miejsce
zbrodni przez okno knajpy znajdującej się po przeciwnej stronie ulicy. Odbijała
się w szybie na tle miejsca w którym znalazła Hayley. Nawet w odbiciu widać
było jak bardzo blade ma usta. Widziała też jaskrawe światła docierające zza
jej pleców z kuchni i kilku mężczyzn ubranych we flanelowe koszule. Oni też
próbowali podejrzeć co się działo.
Została na miejscu zbrodni na tyle długo by
mieć czas na złożenie zeznań, wytłumaczenie kim jest i jak udało jej się
odtworzyć drogę Hayley do motelu. Policjant, który spisywał jej zeznania miał
na mundurze przyczepioną plakietkę z nazwiskiem – Meeks. Zapewnił ją, że
niewątpliwie znalazła ciało Hayley Dewalt. Był tego pewien, pod jedną z rąk
dziewczyny policjanci znaleźli upchniętą torebkę a w środku jej dowód osobisty.
- To oczywiście informacja między nami –
dopowiedział przyglądając się Weronice intensywnie – nie przekazuj jej dalej
dopóki nie skontaktujemy się z jej rodziną. Nie powinienem rozmawiać z Tobą o
toczącym się śledztwie. Ale skoro ją znalazłaś… - znowu obdarzył Weronikę
dziwnym spojrzeniem.
Częściowo było mu jej żal, częściowo był pod
wrażeniem.
To Meeks posadził ją na parkingu przed hotelem
motelu i czekał z nią na karetkę. Miała przyjechać by sprawdzić czy wszystko w
porządku z osobą, która znalazła martwe ciało. To również Meeks upewnił się, że
Weronika dostała koc rozgrzewający. Po godzinie odprowadził ją na drugą stroną
ulicy do restauracji.
- Czy mógłbym prosić Cię o pozostanie przez
parę godzin w pobliżu? Będziemy mieli na pewno jakieś dodatkowe pytania. Jeśli
zrobi się zbyt późno załatwię Ci pokój w hotelu i będziemy mogli porozmawiać na
spokojnie jutro.
- Gdziekolwiek tylko nie w Motelu Bates –
odpowiedziała starając się panować nad głosem, który i tak okazał się dużo
bardziej roztrzęsiony niż by tego chciała.
W knajpie Meeks wziął Geenę na bok i szeptem
wytłumaczył jej co się stało. W połowie historii zaskoczona Geena zasłoniła
usta dłońmi. Po zakończeniu rozmowy policjant odwrócił się w stronę Weroniki,
skinął do niej głową i wyszedł z budynku. Geena podeszła do stolika Weroniki,
stanęła za nią i delikatnie położyła jej dłonie na ramionach. Weronice to nie
przeszkadzało, zachowanie Geeny miało w sobie dużą dozę matczynej wrażliwości.
Ta myśl sprawiła, że zachciało jej się płakać.
- Kochanie, co chciałabyś zjeść? – kelnerka
odezwała się w stronę Weroniki zachrypniętym, przepalonym głosem – na koszt
firmy.
By nie urazić Geeny, Weronika zamówiła jajka i
tosty. Teraz siedziała nad talerzem z rozgrzebanym jedzeniem, po chwili
odsunęła go od siebie, nie mogła patrzeć na jajka i kiełbaskę. Piła za to trzeci
kubek kawy, głowa już jej pulsowała od kofeiny, ale ciepły kubek trzymany w
dłoniach działał na nią kojąco. Ciepły, lekko gorzki napój trzymał ją z daleka
od sytuacji, która wydawała się długim koszmarem sennym. Weronika powoli
wracała do siebie.
Położyła telefon na stole, wyłączyła dźwięki i
ustawiła wibracje. Jak gdyby przeczuwając sytuację Mac zadzwoniła do niej po 20
minutach od momentu rozpoczęcia kolacji, mówiła szybko.
- Weronika, czuję się jak kretyn. Na wyciągu z
banku Chada Cohana nie było żadnych płatności z dnia zaginięcia Hayley, ale już
na koncie jego matki jest coś co Cię zainteresuje. Nazywa się Sharon Ganz,
zgaduję, że po rozwodzie wróciła do swojego panieńskiego nazwiska. Chad wynajął
pokój za pieniądze z jej konta.
Weronika widziała jak pare osób znajdujących
się w knajpie próbowało podsłuchać chociaż strzępki jej rozmowy. Prawdopodobnie
powinna bardziej się przejąć czy chronić prywatność Hayley najdłużej jak się
da. Wiedziała jednak, że prędzej czy później i tak wszyscy dowiedzą się co się
stało.
- Chłopak pracujący w hotelu w nocy kiedy
zniknęła Hayley już zidentyfikował Chada, potwierdził, że to on wynajął pokój –
Weronika odpowiedziała Mac.
- Nadal staram się zrozumieć co się stało, ale
pewnie Chad zobaczył zdjęcie Hayley z Rico i spanikował. Tak miało być, Hayley
chciała wzbudzić w nim zazdrość, żeby chciał ją odzyskać. Zadzwonił do niej i
poprosił, żeby spotkali się w połowie drogi. Zakładam, że ten pomysł wydał jej
się romantyczny – Weronika nie potrafiła pozbyć się gorzkiego tonu głosu.
- Jej przyjaciółki nie lubiły Chada. Nie
chciała im mówić gdzie jedzie, poprosiła więc o podwózkę Williego. Willie
podwiózł ją z nadzieją, że dziewczyna się z nim prześpi, nie wiem, może z nim
flirtowała a może on po prostu sobie to wmówił. Ale gdy zatrzymali się przy
knajpie, Hayley wymknęła się do motelu.
- Więc Chad Cohan spotkał się z nią żeby ją
zabić?
- Nie sądzę. Na pewno tego nie planował.
Myślę, że chciał z nią to przegadać, zdobyć ją z powrotem. Ale nad ranem
stracił nad sobą panowanie. Coś musiało pójść nie tak, może Hayley nie chciała
dać mu tego na co liczył?
Weronika wyobraziła sobie Chada i tę jego
piękną buźkę wykrzywioną i w szale. Jego pięść uderzająca w twarz Hayley z
takim impetem, że dziewczyna upadła. Musiał poczuć ulgę. Uderzył ją ponownie?
Trzasnął jej głową o podłogę na tyle mocno, że zaczęła jej lecieć krew? Czy
może wziął jakiś przedmiot i to nim ją zabił? Może było to coś ciężkiego,
lampka? Prawdopodobnie sekcja zwłok przyniesie im jakieś odpowiedzi.
- W którymś momencie musiał się zorientować,
że jego alibi będą zajęcia o 11 i musi na nie zdążyć. Nie miał czasu na to,
żeby pozbyć się ciała w jakiś bardziej kreatywny sposób. Przeciągnął je
najdalej w głąb krzaków jak się dało i miał nadzieję, że nikt go nie znajdzie
chociaż przez jakiś czas. To nie był najgorszy plan. To miejsce przejazdowe,
nikt tutaj nie chodzi na spacery po krzakach. Może planował wrócić po jej ciało
jak śledztwo trochę się uspokoi.
Mac przez chwilę się nie odzywała, gdy zaczęła
mówić jej głos był niski i pełen napięcia.
- Chcesz żebym po Ciebie przyjechała? Mogę
przyjechać z Wallacem i jedno z nas wróci samochodem Logana. Żebyś nie musiała
wracać sama.
Weronika poczuła wdzięczność. Spojrzała
ponownie na swoje odbicie w szybie i tym razem lekko się uśmiechała.
- Nie, dziękuję, jest ok. Wrócę do domu pewnie
jutro rano. Będę musiała porozmawiać z Dewaltami, co oczywiste, i sprawdzić co
u Scottów. Nie jestem pewna co to oznacza dla Aurory. To oczywiste, że
wiadomości od porywczy to ściema, ale tak samo oczywiste jest to, że Cohan nie
zabił obu dziewczyn. Musimy zacząć od początku.
- Dzwoniłaś już do swojej mamy?
- Nie. Myślisz, że powinnam?
- Nie wiem. Jako detektyw? Pewnie powinnaś.
Jako jej córka… to już Twoja decyzja.
Po rozmowie z Mac, Weronika patrzyła
beznamiętnie na telefon w swojej dłoni. Wiedziała, że musi zadzwonić do Scottów
żeby wstrzymali się z przekazaniem okupu. Chciałaby, żeby pieprzony Lee Jackson
oddzwonił do niej, żeby nie musiała tego robić sama.
Za oknem samochody zwalniały widząc zastępy
policji. Powoli tworzył się coraz dłuższy korek. Po drugiej stronie ulicy
próbował zaparkować samochód telewizji. Niedługo pojawi się ich więcej, nie
dostaną informacji od policji i próbując zdobyć cokolwiek, pojawią się w
knajpie.
- Patrzcie! – usłyszała krzyk zza lady.
Wszyscy w restauracji odwrócili się w stronę
telewizora wiszącego nad barem. Stacja telewizyjna nadawała na żywo, pokazywali
z helikoptera fragment autostrady i pościg za Range Roverem. Na pasku na dole
ekranu widniał duży czerwony napis: „Z OSTATNIEJ CHWILI”.
Rosa wzięła do ręki pilot i włączyła głos.
Policyjne światła pokazywane w telewizji były dziwnym echem tych, które
widzieli przez szybę.
- … nadajemy na żywo znad autostrady 101, tuż
pod San Jose. Mamy informacje o tym, że kierowcą uciekającego samochodu jest
student Uniwersytetu Stanford, powiązany z morderstwem. Policja nie chce jednak
podawać więcej szczegółów.
Weronika odstawiła swój kubek. Miała nadzieję,
że ktoś zdążył skontaktować się z Dewaltami, jeśli nikt tego nie zrobił, mleko
się wylało. Tak właśnie wyglądał świat według Trish Turley – wszyscy czekali na
kolejną sprawę Jodi Arias albo O.J. Nie mogli się doczekać, żeby powiedzieć
całemu światu jak to ich najgorsze przewidywania odnośnie człowieczeństwa,
właśnie się sprawdziły.
Wstała ostrożnie, wzięła swoją torebkę i
schowała do niej telefon. Rosa spojrzała na nią, ich intensywne spojrzenie się
spotkały.
Na
parkingu Weronika stanęła przy BMW. Zimne powietrze sprawiało, że miała gęsią
skórkę na całym ciele. Z drugiej strony ulicy dochodziły ją odgłosy
krótkofalówek policji.
Lianne odebrała telefon już po pierwszym
sygnale.
- Weronika, co się dzieje? Jakiś dziennikarz
przyszedł do nas i powiedział, że znaleźli… dziewczynę. Co…
- To Hayley – Weronika przerwała matce niskim
i ciężkim głosem.
- O boże – Lianne wydała z siebie
westchnięcie.
- Co to oznacza dla Aurory? – dodała
piskliwie.
- Jeszcze nie wiem, ale mamo… nie sądze, żeby
to porywacze zabili Hayle. Nie mogę mówić jeszcze o żadnych szczegółach, ale
jej śmierć była oddzielnym przypadkiem.
Wzięła głęboki oddech. Serce biło jej w tak
samo szalonym tempie jak wtedy gdy znalazła ciało Hayley.
- Wiem, że to przerażające i okropne, ale
postaraj się jeszcze nie panikować. Skontaktuje się z Wami jutro jak wrócę do
miasta, dobrze?
Oddech jej matki był równie ciężki, Weronika
zorientowała się, że płacze.
- To Ty… Ty znalazłaś Hayley?
- Tak – Weronika zamknęła oczy.
Lianne przez chwilę się nie odzywała.
- Jedź ostrożnie Weroniko, zobaczymy się jutro
rano – odezwała się po dłuższym czasie, jej głos wydawał się spokojniejszy.
Rozłączyły się ale Weronika stała jeszcze
przez chwilę w bezruchu. Czekała aż jej serce zacznie bić w normalnym rytmie.
Po drugiej stronie drogi widziała poruszające się po miejscu zbrodni cienie.
Nie mogła pomóc Hayley. Nie mogła jej uratować
w żaden sposób. Hayley nie żyła zanim w ogóle Weronika dowiedziała się o jej
zaginięciu. Teraz natomiast… musiała się skupić. Aurora Scott była gdzieś tam i
Weronika czuła ogromną potrzebę jej znalezienia. Większą niż kiedykolwiek.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY
Weronika spędziła noc w
przyjemnie czystym pokoju hotelowym w Bakersfield, pięć mil od miejsca w którym
zginęła Hayley. Niby spała, ale bardzo czujnie i zupełnie się nie wyspała. Nie
śniła o niczym konkretnym ale kilka razy obudziła się i leżała z otwartymi
oczami mysląc o Hayley Dewalt i jej włosach rozrzuconych w nieładzie na ziemi.
O siódmej rano podniosła się z łóżka, wzięła szybki prysznic i ruszyła na
posterunek, na spotkanie z Meeksem. Od niego dowiedziała się, że policji udało
się zatrzymać Chada nad ranem. Chłopakowi udało się uciec aż do Morhan Hill,
gdzie policyjna blokada drogi zmusiła go do zjechania na pobocze. Przez kolejne
trzy godziny siedział z naładowanym Glockiem, dopóki delikatny głos negocjatora
policyjnego nie przekonał go do oddania się w ręce policji. O 9 rano miał już
zatrudnionego obrońcę, Leslie Abrmson. Weronika miała nieprzyjemne uczucie, że
uda mu się uniknąć więzienia.
Była
prawie 13 gdy Weronika wyszła z posterunku. Zanim jednak udała się w drogę
powrotną do domu, zadzwoniła do Margie Dewalt z kondolencjami. Poczuła ulgę gdy
odezwała się automatyczna sekretarka. Weronika domyślała się, że byli w drodze
do Bakersfield by zidentyfikować ciało Hayley, a może po prostu rozmawiała z
rodziną w Montanie. Postanowiła, że wyśle im kwiaty albo list. Będzie musiała
jakoś się zachować, ale na razie da im spokój i pozwoli w spokoju przeżywać
żałobę.
Gdy
dotarła do apartamentu Scottów, Lianne chodziła po mieszkaniu zdenerwowana.
Hunter bawił się instrumentami muzycznymi, wystukiwał rytm na marakasach do
automatycznej muzyki z pianinka. Tanner siedział na jednym z głębokich foteli a
Lee Jackson stał tyłem do wejścia do domu, wyglądał jakby podziwiał widok z
okna. Weronika zorientowała się widząc go, że nie oddzwonił do niej
poprzedniego wieczora. Odwrócił się w jej stronę i skinął na powitanie głową.
Na
stoliku kawowym leżała rozpięta niebieska torba sportowa. Wystawały z niej
pliki 20$ banknotów.
-
Jakieś nowe wieści? – Weronika zadała pytanie zamiast przywitania.
-
Nic - Lianne pokręciła przecząco głową – nie wiemy nic, nikt nas o niczym nie
informuje.
-
Okej - Weronika wypuściła głośno powietrze z płuc. Zdjęła skórzaną marynarkę i
przewiesiła ją sobie przez ramie.
-
A jak się trzymacie? – zapytała po chwili.
Tanner
odwrócił spojrzenie w stronę Weroniki. W jego oczach widać było wyczerpanie,
wyglądał jakby nie spał od wielu dni.
-
Weroniko, my jesteśmy po prostu zdezorientowani, zmartwieni i zmęczeni. Nic nie
układa się w logiczną całość. Przygotowywaliśmy okup gdy dotarły do nas wieści…
- wskazał na torbę leżącą na stoliku.
Weronika
czuła się w obowiązku poklepać go po ramieniu, pocieszyć ale zamiast coś
zrobić, stała niepewnie na środku pokoju.
-
Nie wiem czy dotarła do Was już ta informacja, ale chłopak Hayley został
oskarżony o jej zamordowanie. W tym wypadku zniknięcie Aurory wydaje się
zupełnie niepowiązane ze sprawą Dewaltów.
-
Biedna dziewczyna – Lianne zakryła twarz dłońmi – jej rodzice.
W
pokoju nastała niezręczna cisza, przerywał ją tylko dźwięk marakasów.
-
Macie coś przeciwko, żebym zrobiła sobie kawę? – Weronika zapytała po chwili,
próbując rozluźnić atmosferę.
Lianne
pokręciła przecząco głową jednocześnie ruszając w stronę kuchni, Weronika
poszła za nią. Musiały przejść nad Hunterem siedzącym w przejściu i
wygrywającym kolejne rytmy. Weronika mrugnęła do chłopca porozumiewawczo na co
ten uradowany pomachał w jej stronę czerwono-zielonym marakasem.
-
Więc myślisz, że po prostu ktoś zwęszył dobry moment na wyciągnięcie od nas
pieniędzy? – Lianne zapytała już w kuchni, opierając się o blat.
Weronika
nalała sobie kawy do kubka, proponowała też filiżankę matce ale ta odmówiła
kręcąc przecząco głową.
-
Być może. Istnieje takie prawdopodobieństwo, że osoby odpowiedzialne za
porwanie Aurory usłyszały o zniknięciu Hayley. Postanowili po prostu skorzystać
z okazji. Tę historię, która dowodziła, że Hayley żyje, wzięli z jej facebooka.
Opublikowała ją ponad pięć lat temu. Zgaduję więc, że wiadomość wysłał ktoś kto
nie miał żadnego związku z Hayley, po prostu chcieli zgarnąć więcej pieniędzy.
-
A może ktoś kto naprawdę porwał Aurorę chciał przy okazji zdobyć więcej
gotówki? – Tanner odezwał się jednocześnie wstając z krzesła.
Stanął
pomiędzy Lianne a Hunterem wyciągając w stronę Weroniki pusty kubek po kawie.
Dziewczyna od razu dolała mu kolejną porcję płynu.
-
Panie Jackson? – Weronika zapytała stojącego przy oknie mężczyznę czy nie chce
dolewki. Przez chwilę czuła się jak kelnerka.
-
Nie, dziękuję – Jackson nawet się nie odwrócił, poprawił poły marynarki i
bezszelestnie ruszył w stronę kanapy, oddalając się od kuchni jeszcze bardziej.
-
Więc jaki jest nasz następny krok? Co robimy? – to pytanie padło z ust Lianne.
-
Po pierwsze, przejrzę jeszcze raz wszystkie zgromadzone do tej pory dowody –
pewnie odpowiedziała Weronika – przejrzę wszystkie zdjęcia. Teraz, jak już
wiemy, że zaginięcie Aurory nie ma żadnego związku ze sprawą Hayley, coś może
zwróci moją uwagę.
-
Musimy zanieść pieniądze na miejsce spotkania. Termin okupu wypada jutro –
Tanner zwrócił się do Lianne jednocześnie odkładając kubek po kawie na blat.
-
Tanner to szaleństwo. W tej wiadomości nie ma nic, zupełnie nic co
potwierdzałoby, że jej autor przetrzymuje Aurorę.
-
Ale to historia o moim powrocie do…
-
Historia, którą mogła opowiedzieć każdemu. Adrianowi, terapeucie, któremukolwiek
z nauczycieli. Do diabła! Ja mogłam to powiedzieć na którymś ze spotkań
Anonimowych Alkoholików – Lianne straciła na chwilę panowanie nad sobą.
-
Powinniśmy Cię słuchać od samego początku Weroniko – spojrzała przepraszająco
na córkę – miałaś rację. Powinniśmy jej szukać zamiast rzucać pieniędzmi i mieć
nadzieję, że to pomoże.
-
Ale co jeśli ktoś faktycznie ją przetrzymuje? – Tanner nie dawał za wygraną.
-
Co jeśli to nie jest tylko próba wyłudzenia pieniędzy? Jeśli nie zostawimy tych
pieniędzy…
-
Tanner na Boga! Ta wiadomość była oszustwem.
Wraz
z podnoszeniem się tonu głosów, marakasy Huntera również stawały się coraz
głośniejsze.
-
Do diabła! – Tanner odwrócił się na pięcie i wyrwał instrumenty z rąk syna.
Przez
ułamek sekundy Weronika myślała, że Tanner uderzy chłopca. Tak się nie stało,
ale pięści miał pobielałe od ściskania w nich marakasów.
-
Hunter idź się bawić do swojego pokoju. Weź ze sobą keyboard. Nie jestem w
stanie skupić się nawet na własnych myślach.
Przez
chwilę nikt się nie ruszał. Hunter spojrzał pytająco na matkę, w jego wielkich
oczach widać było wahanie. Lianne rzuciła Tannerowi wściekłe spojrzenie,
sekundę później zmieniła jednak wyraz twarzy i nachyliła się uśmiechnięta w
stronę syna.
-
Wszystko w porządku kochanie. Idź się pobaw do swojego pokoju. Może później
zadzwonimy do Adriana i zapytamy czy nie chciałby się z Tobą wybrać do kina.
Teraz mamusia i tatuś są po prostu zdenerwowani.
Hunter
spojrzał przelotnie na Tannera, wziął pod pachę keyboard i marakasy, chwilę później
zniknął w długim korytarzu.
-
Świetnie – Lianne rzuciła w stronę męża – wprost cudownie zwracasz się do
swojego syna.
Tanner
stał przez chwilę w bezruchu, z jego twarzy nie dało się nic wyczytać.
-
Po prostu chcę żeby Aurora wróciła – usta mu się trzęsły, próbował powstrzymać
łzy – Lianne ja po prostu chcę żeby wróciła. Zrobię wszystko. Spuszczę te
cholerne pieniądze w toalecie, jeśli to ma pomóc. Wiem, że ten okup to pewnie
ściema. Ale co jeśli to prawda? Co jeśli to jest nasza szansa by ją odzyskać?
Jackson
odchrząknął. Powoli przesunął się w stronę rozmawiającej w kuchni trójki. Miał
na sobie granatowy garnitur i jaskrawy limonkowy krawat.
-
Pozwólcie, że Wam przerwę. Pani Scott ma rację, to niezbyt mądre przekazać okup
bez większego dowodu na to, że Aurora żyje. Jeśli natomiast jej list jest
prawdziwy, porywacze oglądając wiadomości już się zorientowali, że ich próba
wyłudzenia pieniędzy od rodziny Hayley nie wyszła. Wiedzą, że muszą nas
przekonać i dać więcej dowodów na to, że Aurora faktycznie żyje. Będą chcieli
się upewnić, że dali nam odpowiednią ilość przekonujących informacji. Myślę, że
nie zrobimy Aurorze żadnej krzywdy czekając na kolejny ruch jej domniemanych porywaczy.
Na twoim miejscu – Jackson poklepał Tannera po plecach – przygotowałbym torbę z
pieniędzmi i dał na przetrzymanie w sejfie. Niech okup będzie gotowy, ale na
razie go nie używajmy.
Lianne
patrzyła niepewnie to na Jackona to na Weronikę.
-
Co o tym sądzisz? – w końcu zadała pytanie córce.
-
Ten plan brzmi nieźle – odpowiedziała. Miała jednak przeczucia, że osoby od
okupu już się nie odezwą i Jackson był tego prawdopodobnie świadomy. Ponowny
kontakt z rodziną Aurory, byłby dla nich zbyt ryzykowny.
-
Nie chcę, żeby pieniądze były poza moim zasięgiem – Tanner nie zgodził się z
planem Jacksona – co jeśli będą chcieli tych pieniędzy od razu? Co jeśli minuty
spędzone nad próbą kontaktu z Twoją żałosną osobą i próbami poinformowania Cię,
że potrzebujemy pieniędzy natychmiast, będą tymi minutami, które stracę razem z
możliwością uratowania Aurory?
-
Tanner! – Lianne znowu nie wytrzymała.
-
W porządku Pani Scott – Jackson uśmiechnął się, nie wyglądał na urażonego.
-
W takich sytuacjach bardzo ciężko jest poskromić emocje. Jestem na Pana
zawołanie w dzień i w nocy – spojrzał Tannerowi w oczy – dopóki nie rozwiążemy
tej sprawy, możecie na mnie liczyć cały czas. Jeśli naprawdę potrzebujecie
tych pieniędzy w zasięgu ręki, załatwię to. Nie sądzę jednak żeby to było
mądre, trzymać taką sumę na stoliku kawowym.
-
Jackson ma racje – Lianne próbowała przemówić Tannerowi do rozsądku, nagle
stała się delikatna, jej gniew zupełnie zniknął, złapała męża za przedramię –
proszę Cię kochanie, pozwól mu wziąć te pieniądze.
Tanner
patrzył przez chwilę beznamiętnie na Jacksona. Weronika dopiero teraz zwróciła
uwagę, że w dłoniach nadal zaciskał marakasy Huntera. Minęło kilka sekund zanim
powoli skinął głową na znak zgody.
-
Dobrze, weź je.
Jackson
skinął głową. Poszedł do stolika, zapiął torbę i podniósł ją za długi pasek.
-
Zadbam o to, żeby były bezpieczne – wskazał na pieniądze – dajcie znać jeśli
cokolwiek się zmieni albo będziecie czegoś potrzebowali.
Nikt
go nie odprowadził do drzwi.
Weronika
spojrzała na zegarek. Niedługo musiała wracać do domu. Tata prawdopodobnie
czekał na nią z niecierpliwością. Lianne i Tanner wyglądali na wyczerpanych.
Przez chwilę zastanawiała się jak bardzo chcą się oboje w tej chwili napić, czy
którekolwiek złamało się od zaginięcia Aurory i sięgnęło po kieliszek.
Nadal
stali we trójkę w kuchni, Weronika podniosła kubek z kawą do ust. W tym samym
momencie zadzwonił dzwonek do drzwi.
-
Może Jackson czegoś zapomniał – Lianne zareagowała pierwsza, ruszając w stronę
drzwi.
Weronika
poszła za nią, po drodze zabierając z salonu swoją torebkę. Tanner wrócił na swoje
stałe miejsce w fotelu.
-
Jadę do domu po świeże ubrania, później jadę do biura i będę tam do rana.
Dzwońcie do mnie jeśli tylko pojawią się jakieś nowe informacje. Pogrzebię
głębiej w mailach i wiadomościach Aurory. Może mocniejsze cofnięcie się w czasie
jakoś nam pomoże – mówiła głośno idąc w stroną Tannera. Tak, żeby Lianne też ją
usłyszała.
-
Znajdziemy ją Tanner, nie ważne jak, ale ją znajdziemy – zawahała się, po czym
położyła mu dłoń na ramieniu.
Tanner
dotknął jej dłoni z wdzięcznością. Znowu próbował powstrzymać zbierające się w
kącikach oczu łzy.
Lianne
wróciła do salonu, za nią szedł Adrian. Miał na sobie bluzę Hearst
College. Wyglądał bardzo blado. Lianne wydawała się natomiast jeszcze
bardziej zdenerwowana. Jej oczy skakały po twarzach osób zgromadzonych w
pokoju.
-
Adrian ma nam coś ważnego do powiedzenia – odezwała się po chwili.
-
O co chodzi? – Tanner odezwał się cały spięty.
Adrian
przenosił ciężar ciała z jednej nogi na druga. Jego palce bawiły się
nieświadomie zamkiem od bluzy. Otworzył usta by coś powiedzieć, ale nie wydał z
siebie żadnego odgłosu. Przełknął głośno ślinę i spróbował jeszcze raz.
-
Chodzi o to… - jego głos był pełen wątpliwości – chodzi o to…
-
O co chodzi Adrianie? – Lianne nie mogła się powstrzymać przed pośpieszaniem
chłopaka.
Adrian
spojrzał Weronice w oczy. Nie Lianne, nie Tannerowi. Weronice.
-
Chodzi o to, że… wiem gdzie jest Rory.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI
-
O czym Ty do diabła mówisz? – głos Tannera eksplodował w do tej pory cichym
salonie. Marakasy, które nadal trzymał w dłoniach, wydały z siebie nieprzyjemne
dźwięki gdy podrywał się na równe nogi.
Adrian
jeszcze przez chwilę patrzył Weronice prosto w oczy.
-
Obiecałem, że nic nie powiem, ale wszystko wymknęło się spod kontroli. A do
tego widziałem tą drugą dziewczynę w wiadomościach i po prostu… - gestykulował
rozkładając szeroko ręce, głos miał roztrzęsiony.
-
Rory przyjechała tutaj, żeby spotkać się z chłopakiem. Nie wiem kim on jest,
nie chciała mi powiedzieć. Ale zgaduję, że wiedziała, że nie spodobałby się
Wam.
-
O czym Ty mówisz Adrianie? Aurora z chłopakiem? – Lianne mu przerwała.
-
Nie wiem, czy „chłopak” to odpowiednie określenie. Z tego co mówiła, on jest od
niej dużo… starszy.
Lianne stała osłupiała, dla
odmiany Tanner potrząsał przecząco głową.
-
Nie ma mowy. Nie zrobiłaby nam tego. Nie wierzę w to!
Weronika
pociągnęła Adriana niezbyt delikatnie za ramię. Udali się w stronę stołu
stojącego w jadalni.
-
Siadaj – rozkazała, jednocześnie odsuwając mu krzesło.
Adrian
nie oponował.
Tanner
patrzył na Adriana z taką intensywnością, że jeszcze chwila a oczy wyszłyby mu
na wierzch. Z jego twarzy można było wyczytać wiele emocji, od szoku, przez
strach i furię. Lianne obserwowała Tannera i Adriana z taką samą
częstotliwością, przeskakując wzrokiem od jednego do drugiego. Na chwilę poszła
do kuchni i wróciła z niej z wodą, widocznie zmuszała się do zachowania
spokoju.
-
Zacznij od początku – Weronika odezwała się spokojnie, w momencie w którym
Lianne stawiała butelki na stole.
-
Czy mieliście z Aurorą jakiś plan zanim przyjechaliście do Neptune?
-
Nie do końca byłem częścią tego planu – Adrian poruszył się na krześle.
-
Teoretycznie przyjechała żeby spotkać się ze mną, ale jak tylko wyszła z
autobusu, ciągle mówiła o jakimś kolesiu z którym planowała się spotkać. Nie
podzieliła się ze mną wieloma szczegółami.
-
Ale przyjechała konkretnie tutaj, żeby się z nim spotkać? Czy on mieszka w
Neptune?
Adrian
potrząsnął głową.
-
Nie, miałem wrażenie, że po prostu mieli się tu spotkać. Wiedziała, że rodzice
pozwolą jej mnie odwiedzić – Adrian patrzył na stół, nie podnosił wzroku na
zgromadzonych – wiedziała też, że jej pomogę.
- Adrian – Lianne wyglądała
jakby miała się popłakać.
-
Przepraszam, bardzo, bardzo Państwa przepraszam. Wiem, że powinienem Wam
powiedzieć. Ale wszystko… jakoś… wymknęło się spod kontroli i po prostu nie
wiedziałem co mam robić – objął się ramionami za głowę.
-
Rory jest moją najlepszą przyjaciółką. Przeżyliśmy wspólnie wiele okropnych
chwil. Była jedyną osobą na którą mogłem liczyć w liceum. Jestem jej wiele
winien – a ona poprosiła mnie o przysługę. Więc jej pomogłem.
-
Więc nie spotkałeś tamtego chłopaka? A widziałeś go? Dlaczego Ci go nie
przedstawiła skoro jesteś jej najlepszym przyjacielem? – Weronika położyła
dłonie na stole i powoli nachylała się w stronę Adriana.
- Rory uwielbia tajemnice,
myśli, że dzięki nim staje się bardziej interesująca - Adrian uśmiechnął się nieznacznie – poza
tym po prostu nie pytałem. Ona zawsze chce mnie zaszokować, uwielbia
dramatyzować. Mi się trochę znudziło bycie jej planem B. Po prostu nie chcę być
jej ewentualnością i to ją zawsze wkurza.
-
Kiedy ją widziałeś ostatnio?
- Z tą częścią historii nic
się nie zmienia, było dokładnie tak jak powiedziałem policji. Rory przyjechała
autobusem w poniedziałek po południu. Odebrałem ją, pojechaliśmy na plażę i
wyłapywaliśmy wzrokiem największych przystojniaków. Wtedy też powiedziała mi,
że nie planuje wracać do Tuscon. Poznała tego chłopaka i szaleńczo się w nim
zakochała ale jej rodzice nie popieraliby tej znajomości. Miał ją odebrać w
środę wieczorem. Błagała mnie, żebym nikomu nie mówił. Oczywiście mówiłem jej,
że to głupie, ale wiecie jaka jest Rory. Jej… impulsywność… - ostatnie zdanie
wypowiedział w stronę Lianne tonem prawie przepraszającym.
-
Więc w środę wieczorem poszliśmy razem na tę imprezę, właściwie w ostatniej
chwili. Około drugiej nad ranem przytuliła mnie, dała mi buziaka w policzek na
pożegnanie i powiedziała, że już jedzie a my spotkamy się kiedyś.
Przez chwilę w pokoju panowała
bezwzględna cisza, słychać było tylko ciche tykania zegara ściennego. Tanner
stał pod oknem, pod którym jeszcze chwilę temu stał Jackson, obserwował
zarośnięty balkon i ciężkie meble ogrodowe. Wydawało się, że stara się
wyciągnąć jak najwięcej informacji z monologu Adriana, ręce zwisały mu luźno po
bokach.
Weronika
nachyliła się nad blatem stołu.
-
Mamo? Tanner? Wiem, że ostatnie kilka lat spędziliście na przemian ścierając
się i żyjąc w zgodzie z Aurorą – starała się utrzymać jak najbardziej neutralny
ton.
-
Czy ostatnio stało się coś co ponownie mogło ją zdenerwować? Zakazaliście jej
czegoś dla niej ważnego w ciągu ostatnich kilku tygodni?
Tanner
zamknął oczy ale to Lianne odpowiedziała na pytanie Weroniki.
- Prawie jej nie puściliśmy na
ten wyjazd – jej głos był ledwie słyszalny – ostatnio przez jakiś tydzień
ciągle wracała później niż się umawialiśmy, że wróci. I to dużo później. Parę
razy zrobiła też sobie wagary od szkoły. Gdy wspomniała, że chciałaby odwiedzić
Hearst, prawie się nie zgodziliśmy. Tanner obawiał się, że znowu się przed
nami buntuje, że może wpadła w złe towarzystwo. Ale ja pomyślałam, że może
wizyta u Adriana lepiej jej zrobi. Namówiłam Tannera, żeby się zgodził,
myślałam, że… że to ją w jakiś sposób wyciszy, uspokoi.
Adrian
patrzył się w blat stołu, wyglądał jakby chciał się pod nim schować. Veronice
było go prawie żal. Nie powinien zachowywać sekretu Aurory dla siebie wiedząc
na jak dużą skalę prowadzone są poszukiwania dziewczyny. Ale im więcej słyszała
o Aurorze, tym bardziej przychodziła jej do głowy Lily Kane – dzika, o ogromnym
sercu, często manipulująca ludźmi wokół niej. W pewnym momencie swojego życia
Weronika też była w stanie zrobić dla Lily właściwie wszystko, dzięki temu
zachowanie Adriana nie wydawało jej się aż tak abstrakcyjne.
- Jesteś w stanie się z nią w
jakikolwiek sposób skontaktować? Odpowiada na Twoje wiadomości? Maile? –
Weronika zapytała odwracając się tym razem w stronę Adriana.
-
Na razie nie odpowiedziała na żadne moje wiadomości – Adrian odpowiedział
przygryzając kącik ust – z jej opowieści wynikało, że wybierają się gdzieś
gdzie nie ma dostępu do cywilizacji. Ciągle mówiła o jakimś domku w głuszy.
Najpierw wspomniała o Oregonie, potem o Idaho. Nie sądzę, żeby miała
jakiekolwiek pojęcie gdzie się wybierają. Próbowałem jej dać znać, że wszyscy
jej szukają, ale pewnie jest gdzieś, gdzie telefony nie mają zasięgu. Żadne z
nas nie wpadło na to, że tamta druga dziewczyna zniknęła. Nie zapaliła nam się
żadna czerwona lampka.
- Aurora miała jakiś plan na
ten wypad? Jak to miało wszystko wyglądać? Kiedy mieli wrócić, jak to się miało
skończyć? – tym razem pytania padały z ust Lianne – Ma zamiar wrócić czy
raczej… zniknąć?
-
Nie wiem Pani Scott – Adrian podniósł głowę odpowiadając jej na pytanie, po
policzkach leciały mu łzy.
-
Tak bardzo mi przykro, chciałbym wrócić się w czasie i podjąć inne decyzje.
Gdybym tylko powiedział Wam na samym początku gdzie mogła być.
Lianne
podniosła się z krzesła i podeszła do Adriana z lekkim zawahaniem.
-
Ciiiii, ciiii – dotknęła jego ramienia pocieszająco.
Tanner
wypuścił głośno powietrze.
- Zabije ją – wydusił z siebie
– rozpieszczony bachor. Zabije ją.
Weronika
spojrzała na niego zdziwiona. Jego zwykle wypłowiała z kolorów twarz zrobiła
się krwiście czerwona, w jego posturze pojawiło się coś niepokojącego. Po raz
pierwszy jego urok zniknął a pojawiła się postać Tannera, której Weronika nigdy
wcześniej nie widziała. Teraz mogła sobie w końcu wyobrazić dlaczego jego
nastoletnia córka mogła chcieć od niego uciec.
Lianne
spojrzała na niego wzrokiem pełnym szoku.
-
Nie mów tak. Nawet tak nie żartuj.
-
Do diabła Lianne! Ona łamała Ci serce raz za razem. Jestem tym zmęczony. Nawet
przez chwilę nie pomyślała o nas. Albo nawet gorzej… miała to gdzieś – potrząsnął
zrezygnowany głową, przeczesał ręką włosy zostawiając je w nieładzie.
-
To moja wina. To przeze mnie musiała przechodzić to co musiała przechodzić lata
temu.
- Nie mów tak Tanner, proszę
Cię. Nie mów tak.
-
Muszę dzisiaj iść na spotkanie AA – Tanner spojrzał zdenerwowany na Adriana,
stanął na środku kuchni tylko po to by po chwili odwrócić się na pięcie i
ruszyć w stronę korytarza i sypialni. Chwilę później wszyscy usłyszeli
trzaśnięcie drzwi. Dźwięk rozniósł się echem po całym domu.
Lianne
patrzyła się przez dłuższą chwilę w stronę w którą poszedł Tanner.
-
Przepraszam – po jakimś czasie odwróciła się w stronę Weroniki – żadne z nas
nie spało ostatniej nocy. Jesteśmy strasznie zmęczeni – potrząsnęła głową
próbują oczyścić ją z kłębiących się w niej myśli. Po chwili pojawił się na jej
ustach uśmiech.
-
Ale to w sumie dobra wiadomość, prawda? To oznacza, że… że Aurora żyje? Jest
tam gdzieś, nie wiadomo gdzie i po prostu musimy ją znaleźć.
Weronika nie odpowiedziała od
razu. Podniosła swoją torebkę ze stolika stojącego niedaleko.
-
Powinnam już iść – powiedziała – skontaktuję się z Wami jutro, dobrze?
Zadzwońcie do mnie jeśli pojawi się jakaś nowa informacja.
Myśli
Weroniki galopowały. Prawda była taka, że nie miała pojęcia co o tym wszystkim
myśleć. Ale zanim mogła się tym zająć, musiała wrócić do domu. Keith na pewno
czeka na nią pełen napięcia. Poza tym jedyne o czym mogła myśleć to zmiana
wczorajszych ubrań i prysznic.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI
- Więc to
oznacza, że to nie jest już nasza sprawa?
Mac
zamknęła drzwi lodówki szybkim kopnięciem i ruszyła z piwami w ręku w stronę
kanapy.
Minęła
godzina odkąd Weronika spotkała się z Mac i Wallacem w mieszkaniu przyjaciółki.
Po raz pierwszy od wielu dni, które wydawały się wiecznością, żaden z klientów
Weroniki nie był w bezpośrednim zagrożeniu życia. Dzięki temu mogła pozwolić
sobie na wolny wieczór, spędzony w gronie przyjaciół.
Wspólnie
zdecydowali, że nie chcą nigdzie wychodzić i wolą posiedzieć razem w domu.
Weronika kupiła piwa, Wallace przyniósł ze sobą tacos a Mac przygotowała
organiczny sos salsa i nachosy. Z głośników puścili muzykę Alabama
Shakes.
- Nie wiem – Weronika
pociągnęła pierwszy łyk piwa odpowiadając Mac na pytanie – wydaje mi się, że
według standardów Petry Landros, nasza praca została wykonana. Morderstwo
Hayley Dewalt się wyjaśniło, a trochę nie wyobrażam sobie, że chciałaby mi
płacić za szukanie nastolatki, która uciekła od rodziców bo zakochała się w
chłopaku, którego nie polubiłby jej tata.
-
To mocno pokręcone – Wallace pokręcił głową – przecież musiała wiedzieć, że
ktoś jej szuka, co nie? Zostawiła wszystkich bez znaku życia.
-
Mam przeczucie, że „kontrolowanie impulsywności” nie jest najmocniejszą stroną
Aurory. Szczerze mówiąc nie sądzę, żeby uciekając w ogóle myślała o kimkolwiek.
- Swoją drogą, pobawiłam się
dzisiaj w Twoją księgową – odezwała się Mac zmieniając temat – z pieniędzy od
Landros i Twojej dniówki, być może uda nam się przekonać elektrownię do
zaprzestania wysyłania nam ciągle ponagleń do zapłaty.
-
Wzięłaś też pod uwagę swoją wypłatę, tak?
-
Weronika – Mac spojrzała na przyjaciółkę z politowaniem – oczywiście.
Stuknęły
się butelkami.
-
Więc to ostatni tydzień przerwy wiosennej? – Weronika zapytała, patrząc na
Wallace.
-
Zgadza się – westchnął – i powrót do pracy Panie Fennel. Powrót do biura, które
śmierdzi skarpetkami. A nawet lepiej. W przyszłym tygodniu jedna z klas zaczyna
tematy o edukacji seksualnej.
-
Daj spokój Fennel. Jeśli jest jedna rzecz o której masz jakiekolwiek pojęcia to
będzie to właśnie edukacja seksualna – Weronika rzuciła w stronę przyjaciela.
- Nie masz pojęcia jak to
jest. Banda dzieciaków przy której nie jesteś w stanie powiedzieć nic
związanego z seksem bez usłyszenia nieopanowanego chichotu.
Mac
zachichotała specjalnie, irytując tym samym Wallace, Weronika jej wtórowała.
-
Śmiejcie się, śmiejcie – na twarzy Wallace pojawił się rozbawiony grymas.
Pośród
śmiechów i rozmów do Weroniki dotarł dźwięk jej dzwoniącego telefonu. Podeszła
do wieszaka na którym powiesiła torebkę i z jej dna wygrzebała komórkę.
Na
wyświetlaczu nie pojawiał się numer dzwoniącego.
-
Halo? – odbierając jednocześnie otworzyła drzwi od mieszkania i wyszła na
korytarz by odsunąć się od nadal słyszalnych śmiechów Wallace i
Mac.
- Weronika Mars?
Głos
po drugiej stronie słuchawki był kobiecy, gardłowy, trochę zdarty. Nigdy
wcześniej go nie słyszała.
-
Tak, kto mówi?
-
Tu Lee Jackson z Meridian Group, oddzwaniam do Pani.
Telefon
prawie wypadł Weronice z ręki.
-
Pani Mars? Jest tam Pani? Halo?
Nawet jadąc osiedlowymi
drogami by ominąć korki, dojechanie do Neptun Grand zajęło jej prawie
dwadzieścia minut. Starała się nie wściekać będąc za kierownicą ale tym razem
właściwie nieustannie używała klaksonu by hordy dzieciaków zeszły z ulicy i
dały jej po niej przejechać. Przez całą trasę zebrała mnóstwo nieprzychylnych
spojrzeń. Jedna z pijanych nastolatek nawet uderzyła dłonią maskę samochodu.
Weronika przez ułamek sekundy wyobrażała sobie jak ją potrąca.
Jeszcze
w mieszkaniu Mac, Weronika poprosiła Lee Jackson czy może do niej oddzwonić.
Rozłączyła się, weszła na chwilę do przyjaciół i poinformowała ich, że musi
jechać. Ledwie zdążyła zobaczyć zaskoczone miny na ich twarzach a już biegła do
samochodu. Wytłumaczy im wszystko później. Teraz musiała znaleźć „Lee Jackson”
który miał $600 000 w nieoznaczonych banknotach w łatwiej do transportu
sportowej torbie.
Im bliżej była hotelu, tym
większy robił się korek na drodze. Wszystkie ulice zalewali nastolatkowie a
jedna z większych arterii była zamknięta ze względu na koncert. Ludzie wylewali
się z barów i sklepów z pamiątkami.
Z
odległości kilku przecznic widziała Grand Hotel, szklana fasada górowała nad
innymi pobliskimi budynkami. Weronika znowu stała na jednym za skrzyżowań czekając
aż światło zmieni się na zielone.
Gdy
tylko dojechała pod Hotel, rzuciła kluczyki do samochodu parkingowemu. Wbiegła
do lobby i szybkim krokiem podeszła do recepcjonistki.
- Muszę wiedzieć w którym
pokoju zatrzymał się Lee Jackson – rzuciła szybko starając się uspokoić oddech.
Młoda
kobieta o ciemnych włosach lekko się skrzywiła.
-
Przepraszam Panią, ale nie mogę…
-
Pracuję dla Petry Landros – Weronika przerwała jej w pół zdania – Weronika
Mars? Powiedziała, że jeśli czegoś będę potrzebowała – mam pytać. To wyjątkowa
sytuacja, więc pytam.
Brunetka
przez sekundę się wahała ale już po chwili trzymała w dłoni słuchawkę i
dzwoniła do, jak się okazało, asystentki Petry.
-
Mówi, że nazywa się Mars. Oh… Dobrze. Przepraszam Gladys, już to załatwiam.
Weronika miała chwilę by
rozejrzeć się po lobby. Dzisiaj było w nim cicho i spokojnie, młodzież zdążyła
już wybyć na imprezy. Concierge gawędził z gońcem hotelowym, barmanka w drugiej
części hotelu opierała się o bar i oglądała telewizję. Spokój wnętrza hotelu
był trudny do ogarnięcia po chaosie jaki panował na ulicach.
-
Bardzo przepraszam Pani Mars. Pan Jackson jest w północnej wieży, pokój 1201,
potrzebuje Pani pomocy w znalezieniu pokoju?
Weronika
nie zdążyła odpowiedzieć, biegła przez patio i dookoła basenu by jak
najszybciej dostać się na miejsce.
W wieży hotelu były dwie
windy, obie przeszklone, z widokiem na dwie różne strony świata. Weronika
wskoczyła do jednej z nich i szybko przycisnęła guzik, dzięki któremu miała
wjechać na 12 piętro. Najpierw powoli, potem trochę szybciej, winda pięła się
systematycznie w górę.
Panorama
miasta powiększała się z każdym kolejnym metrem. Weronika widziała jasne
światła hoteli, w oddali majaczył jej widok luksusowych samochodów sunących po
drogach. Spojrzała w dół, na wejście do hotelu.
Przycisnęła twarz do szklanej
ściany windy bo upewnić się, że widziała to co widziała. Z hotelu wychodził
wysoki mężczyzna w garniturze, w ręku trzymał sportową torbę, którą dobrze
znała.
Rzuciła
się do przycisków w windzie, uderzyła całą siłą w „stop” by sekundę później
panicznie klikać w guzik odpowiadający parterowi. Starała się jednocześnie nie
odrywać wzroku od Jacksona, widziała jak przechodzi przez ulicę i oddala się od
hotelu. Winda jadąc już do dołu zatrzymała się na czwartym piętrze, do środka
weszło 4 nastolatków w koszulkach polo. Całą wieczność zajęło im wybranie na
które piętro chcą jechać. Jeden z dzieciaków oparł się o barierkę i próbował
zagadać do Weroniki.
- Nawet nie próbuj i
pośpieszcie się w końcu.
Chłopaki
popatrzyli na siebie znacząco.
-
Pośpieszcie się, szybko no! – Weronika nie zwracała uwagi na ich miny.
Zanim
winda znowu ruszyła, Lee Jackson zdążył zniknąć za rogiem butiku.
Weronika
wybiegła z windy na parterze jak poparzona, przebiegła sprintem przez ulicę,
zupełnie nie przejmując się klaksonami i przekleństwami ze strony kierowców,
które poleciały w jej stronę.
Gdy
zbliżyła się do butiku zobaczyła, że był już zamknięty. Skręciła w ciemną
uliczkę znajdującą się tuż za rogiem.
Prawie natychmiast dotarł do
nie odór moczu i śmieci. Uliczka nie była oświetlona. Zwolniła kroku
nasłuchując. Jedyne dźwięki jakie do niej docierały, pochodziły z pobliskich
ulic, pulsujący bas pobliskiego koncertu, śmiechy studentów. Po dobrej chwili
Weronika zorientowała się, że ma ze sobą latarkę, przyczepioną do pęku z
kluczami.
Dzięki
jej światłu w końcu wiedziała, że jest w uliczce dla pracowników, pełnej
tylnych wejść do sklepów, barów i restauracji. Odgłos uderzających o siebie
szklanych śmieci wypełnił przestrzeń przed Weroniką. Po jednej stronie zaułku
widać było tymczasowy, opuszczony szałas jakiegoś bezdomnego. Szła powoli,
starając się stawiać stopy jak najciszej. Zimny podmuch wiatru podniósł
szczątki gazet z ziemi, w tym samym momencie po swojej prawej stronie Weronika
usłyszała niskie jęknięcie.
Odwróciła się szybko w stronę
z której dochodziły ją odgłosy. W wątłym świetle latarki zajęło jej chwilę nim
go znalazła.
Mężczyzna
leżał na boku, tuż obok przepełnionego śmietnika. Nie widziała jego twarzy –
była odwrócona do ziemi – ale rozpoznawała ciemny garnitur. Należał do
mężczyzny, który uważał się za Lee Jacksona. Tył jego głowy był mokry od krwi,
tak samo jak ramiona marynarki.
Trzęsącymi
rękoma Weronika wybrała numer alarmowy.
- Jestem w alejce przy Siódmej
ulicy, naprzeciwko Grand Hotelu. Znalazłam mężczyznę z jakimś rodzajem urazu
głowy. Chyba jest nieprzytomny – Weronika uklęknęła obok mężczyzny, poświęciła
światłem bliżej jego twarzy jednocześnie starając się go w żaden sposób nie
dotknąć – Wygląda na to, że ktoś go uderzył tępym narzędziem. Zdecydowanie
potrzebuje pomocy medycznej.
Rozłączyła
się zanim dyspozytor poprosił ją o pozostanie na linii. Nie miała dużo czasu do
przyjazdu karetki. Jeśli chciała odpowiedzi, musiała je dostać teraz.
Próbowała
przeszukać mu kieszenie w poszukiwaniu portfela. Delikatnie, starają się go jak
najmniej dotykać, udało jej się go dostać.
Okej Lee Jackson. Zobaczmy
więc, kim jesteś? Wsadziła sobie latarkę do ust
i otworzyła portfel dwoma rękoma.
Wszystkie
przegródki były w nim wypchane do granic możliwości. Wyjęła jedną z kart, która
okazała się być prawem jazdy ze stanu Idaho. Na zdjęciu rozpoznała tego samego
człowieka, który leżał nieprzytomny obok jej nóg. Zgodnie z danymi z dokumentu
mężczyzna miał na imię Omar Tyrell Mitchel, urodził się 12 maja 1968 roku. Tuż
za tym prawem jazdy było kolejne, z Arizony, na dane Roy Franklin III. Według
kolejnego mężczyzna nazywał się Reginald Dalton Baker i była to jego wojskowa
legitymacja. W portfelu były dziesiątki takich dokumentów, z całego kraju, na
różne dane, z tym samym zdjęciem, tego samego mężczyzny. Co najmniej 10
dokumentów i kolejne kilkanaście kart kredytowych.
Albo był zwykłym oszustem albo
prywatnym detektywem. Weronika sama miała podobną ilość podrobionych dowodów
osobistych. Tym razem jednak jej przeczucie mówiło, że to oszust. Ukradł
tożsamość Lee Jackson i chciał zniknąć zanim ktokolwiek by się zorientował.
Pytanie brzmiało czy to on skontaktował się z Tannerem? A może tkwili w tym
razem? W końcu to Tanner go przyprowadził. To Tanner odmówił
współpracy z osobą zatrudnioną przez Dewaltów.
Dźwięk syren karetki odbijał
się echem coraz bliżej miejsca w którym była Weronika. Karetka była blisko,
Weronika złożyła więc portfel i wsadziła go z powrotem do kieszeni garnituru. A
sekundę później zobaczyła coś, co sprawiło, że zamarła w pół ruchu.
Powoli
i najspokojniej jak umiała podniosła mały, suchy przedmiot z ziemi, leżał tuż
obok głowy mężczyzny.
Fasola
pinto. Przez chwilę Weronika patrzyła na ziarno leżące na jej dłoni. Poświeciła
sobie latarką po ziemi, było ich więcej. Porozrzucane obok mężczyzny, jedna
przykleiła mu się do kołnierzyka koszuli.
Weronika
ledwie zdążyła przetrawić co właśnie znalazła, tym razem niebiesko czerwone
światła pojawiły się w alejce, kolejna syrena wyła głośno. Policja pojawiła się
pierwsza, karetka była pewnie tuż za nimi. Weronika wsunęła fasolę do
kieszeni. Odsunęła się od mężczyzny i ruszyła w stronę radiowozu naprzeciw
oficerowi, który na pewno miał do niej mnóstwo pytań.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY
-
Mac, musisz sprawdzić Tannera i gdzie bywał. Sprawdź czy gdzieś latał, czy
wynajął samochód, cokolwiek co nie będzie Ci pasowało do ostatnich kilku dni.
BMW
przedzierało się przez pagórki w okolicy Neptun. Weronika cały czas trzymała w
dłoni fasolkę pinto i bawiła się nią. W głowie jej wirowało od nadmiaru myśli.
Przycisnęła pedał gazu jeszcze mocniej, mknąc szybko w stronę apartamentu
Scottów.
-
O co chodzi Weronika?
-
Wytłumaczę Ci wszystko jak tylko będę miała chwilę, obiecuje. Na razie po
prostu go sprawdź.
Neptun
mimo nadchodzącego końca przerwy wiosennej, nadal buzowało energią. Weronika
podjechała pod mieszkanie Scottów, wyłączyła silnik i właściwie pobiegła do
drzwi. Zaczęła dzwonić dzwonkiem i jednocześnie uderzać pięścią w drzwi.
Gdy Lianne otworzyła, Weronika
nawet się nie przywitała.
-
Gdzie jest Tanner – wypaliła od razu, mijając matkę i idąc w stronę salonu.
-
Co? Wyszedł – Lianne zamknęła za nią drzwi. Nadal miała na sobie to samo
ubranie w którym Weronika widziała ją kilka godzin wcześniej, założyła tylko
skarpetki i okulary do czytania.
-
O co chodzi?
-
Wyszedł gdzie?
-
Wyszedł pobiegać! – Lianne zmarszczyła brwi – Hunter dopiero usnął. Możesz
mówić trochę ciszej?
-
Wyszedł biegać po ciemku? Po 9 wieczorem?
- Zawsze biega wieczorami –
Lianne patrzyła na Weronikę zaniepokojona.
-
Nie mogliśmy znaleźć dla niego spotkania AA, które odbyłoby się dzisiaj.
Bieganie go uspokaja, więc poszedł pobiegać. Powiedziałam mu, żeby biegał tyle
ile mu potrzeba, żeby zwalczyć w sobie pokusę sięgnięcia po alkohol.
Weronika
próbowała wyczytać wszystkie emocje z twarzy Lianne. Czy wiedziała?
Podejrzewała co zrobił jej mąż? A może mu pomagała? Czy może była jak Willie
Murphy – po prostu wrobiona w coś o czym nie miała pojęcia?
Lianne
była personalnym czarnym charakterem Weroniki przez wiele lat. Nie dlatego, że
była zła, ale dlatego, że jej ojciec był dobry. Ponieważ Keith był bohaterem,
tym który z nią został. Weronika zawsze znała prawdę o swojej matce, bolącą,
okropną prawdę. Lianne była jak wszyscy uzależnieni – najwyższej klasy
oszustem. Ale zawsze też dała się nabierać na swoje własne sztuczki. Koniec
końców była jedyną osobą, która wierzyła w swoje własne kłamstwa.
-
Mamo – Weronika nie wiedziała jak ma zacząć. Zamknęła więc oczy, pokręciła
głową i dopiero po chwili była gotowa by spojrzeć Lianne w oczy.
- Kto zatrunił Lee Jacksona?
Ty go znalazłaś czy Tanner?
-
Tanner go znalazł – Lianne uniosła pytająco brwi – nie miałam pojęcia, że w
ogóle istnieje ktoś taki jak specjalista od porwań. Tanner słyszał o tym parę
lat temu w jakimś programie telewizyjnym.
Weronika
odetchnęła głęboko.
-
Wczoraj dzwoniłam do Meridian Group, dzisiaj do mnie oddzwonili. Zabawne, ale…
okazało się, że Lee Jackson w Meridian jest kobietą. Jej imię i nazwisko na to
nie wskazuje, poza tym porwania i okupy to działka zdominowana przez mężczyzn.
Podszycie się pod nią nie mogło być trudne. Poza tym w tym świadku anonimowość
jest bardzo ważna, więc o ile nie trudno znaleźć CV Lee na stronie
Internetowej, o tyle nie znajdziesz jej zdjęcia. Rodziców, którzy są
przerażeni, pogrążeni w smutku i żyjący w ogromnym stresie nie trudno przekonać
do nawet najmniej prawdopodobnej przykrywki. Do zaufania zwykłemu
oszustowi.
Lianne patrzyła na Weronikę
zaskoczona.
-
Poszłam do Hotelu żeby skonfrontować się z waszym fałszywym Lee Jacksonem, ale
zanim tam dotarłam, ktoś zdążył go zaatakować w jakiejś bocznej alejce. Dostał
w głowę. Policjanci sprawdzili jego portfel, znaleźli w nim ponad 10 różnych
dokumentów na nazwiska różnych osób. Wróciłam do hotelu żeby porozmawiać z
obsługą i zgadnij co. Wasze pieniądze nigdy nie zostały schowane w sejfie.
Wydaje mi się, że koleś chciał uciec, ale ktoś przejrzał jego plan. Pieniądze
też możemy uznać za zaginione.
-
Chcesz powiedzieć, że zatrudniliśmy oszusta? – Lianne usiadła ciężko na jednym
z foteli.
-
Nie mamo, nie sądzę. Nie wierzę w to, że Tanner uwierzył przebiegłemu
człowiekowi w garniturze. Myślę, że Tanner był z nim w zmowie.
-
Żartujesz prawda? – Lianne wydusiła z siebie paniczny śmiech.
-
Chciałabym, żeby to był żart.
- Jeśli Tanner miałby z nim
współpracować, kto by ukradł te pieniądze?
Weronika
spojrzała na matkę z politowaniem.
-
Obie dobrze wiemy, że wśród złodziei nie istnieje coś takiego jak honor.
Zgaduję, że Tanner wolał jednak zachować dla siebie całą kasę zamiast dzielić
się z „Lee” po połowie. Może tamten się stawiał a może Tanner planował to od
samego początku? Jakby nie było, nie sądzę, żeby Tanner wrócił.
-
Gdzie masz dowody Weronika? – Lianne zwinęła dłonie w pięści ze niemocy.
-
Mamo pomyśl o tym przez sekundę. Tanner powiedział, że dzwonił do Jacksona,
tak? To nie Jackson się z nim skontaktował gdy dowiedział się o zniknięciu
Aurory.
-
Nie do końca pamiętam jak to wszystko się potoczyło – Lianne była uparta,
Weronika głośno wciągnęła powietrze próbując się uspokoić. Nie chciała zaczynać
kłótni.
- Właśnie, że pamiętasz.
Dewaltowie zatrudnili Milesa Oxmana, rozmawiali z Wami o tym, chcieli żeby
Miles pracował też przy sprawie Aurory. Ale Tanner sprzeciwił się temu
pomysłowi mówiąc, że już zadzwonił do specjalisty o którym kiedyś słyszał.
Jeśli Tanner chciałby się skontaktować z prawdziwą Lee Jackson – zadzwoniłby do
Meridian. Jedyne rozwiązanie jest takie, że Tanner wiedział o wszystkim od
początku.
Lianne
poderwała się na równe nogi.
-
Powiem Ci co ja o tym myślę. Myślę, że nie umiesz się pogodzić z tym, że
wróciłam do normalnego życia. Nie możesz znieść myśli, że jestem szczęśliwa.
Masz tylko nadzieję, że uda Ci się znaleźć coś co sprawi, że to małżeństwo też
się posypie. I wtedy wyjdzie na Twoje, będziesz szczęśliwa, bo okaże się, że
miałaś rację co do mnie. Chcesz mnie ukarać.
Dosłownie przez sekundę
Weronika miała czerwono przed oczami. Ledwie widziała Lianne prze krwistą mgłę,
którą zaszły jej oczy. A później mrugnęła. I wszystko wróciło do normy. Lianne
stała wyprostowana, ramiona miała przyciśnięte do boków, jakby powstrzymywała
się przed atakiem.
To
tak bardzo w jej stylu, sprawić by także i ta historia stała się opowieścią o
niej. Znowu chciała przekręcić wszystko co zrobiła Keithowi i Weronice, tak by
wyjść na pokrzywdzoną.
Tak
dobrze znała się na odwracaniu kota ogonem, że Weronika prawie uwierzyła w jej
oskarżenia. To był największa umiejętność alkoholików – przekręcanie historii,
obwinianie wszystkich tylko nie siebie. Ale czy Lianne nie zasługiwała w końcu
na chociażby najmniejszą karę za swoje zachowanie? To niesprawiedliwe, że mogła
robić wszystko, decydować kiedy odejść i tak po prostu żyć dalej. To nie w
porządku, że mogła zbudować swoje nowe życie, życie w którym nie musiała myśleć
o tym co zrobiła Keithowi i Weronice.
Może i Weronika nie do końca
chciała żeby Tanner okazał się oszustem. Ale to czego chciała czy nie chciała
Weronika – nie miało znaczenia.
-
Nie chcę Cię skrzywdzić – powiedziała, walcząc o ponowną kontrolę nad swoim
głosem – po prosu staram się Cię ostrzec. Jeśli chcesz żyć ciągle sobie
zaprzeczając, nic mi do tego. Nie będzie to Twój pierwszy raz.
Podniosła
się, wzięła swoją torebkę i ruszyła w stronę wyjścia. Zatrzymała się po chwili
i odwróciła w stronę matki.
-
Gdy Tanner nie wróci dzisiaj na noc – a uwierz mi, że nie wróci – nie dzwoń do
mnie. Dzwoń do Szeryfa. Jestem pewna, że do tego momentu uda mu się odkryć kim
jest tak naprawdę ten facet z dziurą w głowie i może być bardzo zainteresowany
tym dlaczego Tanner i pieniądze zniknęły w tym samym czasie.
Odwróciła się na pięcie i
ruszyła ponownie w stronę drzwi. W tym samym momencie zauważyła, że ktoś
wchodzi do domu. Zamarła na moment, żołądek zawiązał jej się na supeł.
W
drzwiach pojawił się Tanner, od stóp do głów ubrany w nylonowe wdzianko do
biegania. Pot spływał mu po czole.
-
Weronika – odezwał się zaskoczony, patrzył na nią jednocześnie odwiązując buty
– czemu zawdzięczamy tę wizytę?
-
Co… ja… - Weronika gapiła się na niego nie potrafiąc wydusić z siebie słowa.
Myśli kłębiły jej się w głowie. Kątem oka zauważyła Lianne. Przez moment
myślała, że matką ją wywali albo chociaż coś powie. Może zaśmieje jej się w
twarz. Ale zamiast tego, Lianne podeszła do Tannera. Przewyższała go o kilka
centymetrów, mimo, że była tylko w skarpetkach.
- Co się do diabła dzieje
Tanner? – przerwała ciszę.
-
Lee Jackson właśnie został zaatakowany na parkingu pod Hotelem Grand, Weronika
myśli, że…
-
Lee został zaatakowany? – Tanner jej przerwał.
Albo
Tanner Scott był wyśmienitym aktorem, albo Weronika nie miała racji. Najpierw
wyglądał na zdezorientowanego, chwilę później na przestraszonego. W końcu
spojrzał na Weronikę.
-
Kto go zaatakował?
-
Jeszcze nie wiemy – Weronika odpowiedziała delikatnie. Przyglądała się
Tannerowi intensywnie – Ktoś zaatakował go od tyłu. Żyje, ale jest w stanie
krytycznym.
-
A pieniądze na okup zniknęły – dopowiedziała Lianne.
- O mój boże – Tanner
zamarł.
-
Cieszę się, że wróciłeś – po twarzy Lianne zaczęły płynąć łzy – po prostu
cieszę się, że jesteś.
Weronika
miała właśnie się odezwać, gdy usłyszała dźwięk dochodzący z korytarza w
których znajdowały się sypialnie. Hunter pojawił się w salonie, miał na sobie
pidżamę w roboty, był boso.
-
Co się dzieje? Dlaczego krzyczycie?
Lianne podeszła do niego by go
przytulić, Tanner w tym samym czasie usiadł powoli w fotelu. Nadal wyglądał na
zszokowanego.
Weronika
usłyszała z oddali piknięcie telefonu, sms. Sięgnęła po komórkę, dostała
wiadomość od Mac.
„Tanner.
Lot Delta 1792 na Bermudy. Jutro o 6 rano.”
Weronika
podniosła wzrok znad telefonu. Spojrzała na Tannera siedzącego w fotelu,
pocierającego nerwowo kolana dłońmi i patrzącego w ogień palący się w kominku.
Lianne stała w wejściu do salonu, trzymając Huntera na rękach. Łzy nadal
płynęły jej po twarzy. I wtedy oczom Weroniki ukazał się zielono czerwony
marakas. Rolował się po podłodze, wpadając pod stół.
W
sekundę podeszła i go podniosła. Zagrzechotał od nagłego poderwania do góry.
Wyglądał na lżejszy niż był w rzeczywistości. Weronika podniosła go nad głowę i
uderzyła nim pewnie o krawędź stołu. Usłyszała satysfakcjonując dźwięk,
zwieńczający rozpad instrumentu. Suche ziarenka wyleciały ze środka, rozsypując
się po całej podłodze i nieskazitelnym dywanie.
Dokładnie
te same ziarenka, które rozsypały się po ciele Lee Jacksona.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY
-
Po raz setny. To nie ja zaatakowałem Shepa.
Był
późny wtorkowy wieczór. Weronika obserwowała przesłuchanie Tannera zza lustra
weneckiego. Lamb nie chciał wpuścić Weroniki, był gotów ją wyrzucić bez pardonu
za przeszkadzanie w prowadzeniu śledztwa, nie wspominając o tym, że osobiście
przyprowadziła im podejrzanego. Weronika musiała zadzwonić do Petry Landros i
przypomnieć jej, że nadal nie wiedzieli gdzie znajdowało się 60 tysięcy dolarów
zebranych przez Izbę Handlową Neptun.
„Myslisz, że Lamb jest w stanie odzyskać te
pieniądze?” – Weronika zapytała powątpiewająco Petrę.
Dwadzieścia minut później, jeden
z policjantów na posterunku pokazywał jej gdzie może powiesić swoją kurtkę.
Weronika podejrzewała, że Petra przypomniała Lambowi przez telefon skąd biorą
się jego fundusze na kampanię. Cokolwiek mu nie powiedziała, ważne, że
zadziałało. Nie chciała o tym dłużej myśleć, po prostu nie mogła
doczekać się by usłyszeć co też Tanner wymyślił na swoją obronę.
Drugi
mąż jej matki siedział naprzeciwko Lamba, przedramiona położył sztywno na
stole. Siedzący obok niego Cliff McCormack notował zaciekle.
-
Niech Wam będzie, tak pracowaliśmy razem – środkowozachodni
akcent Tannera stał się nagle wyraźniejszy niż zwykle. Był zdenerwowany.
-
Mam na myśli, że pracowałem dla niego. To wszystko to był jego pomysł. Tak
długo byłem poza całym tym gównem, żyłem spokojnie, zgodnie z prawem i bez
nałogów. A potem pojawił się Shep…
- Masz na myśli Duane
Shepherda? Ofiarę?
-
Tak, odezwał się do mnie jeszcze w Tuscon. Nie widziałem go przez osiem lat.
Kiedyś byliśmy współpracownikami.
W
tym momencie Cliff przysunął się do swojego klienta i szepnął mu coś na ucho.
Tanner jednak potrząsnął przecząco głową.
-
Nie, Cliff. Przyznam się do wszystkiego, co faktycznie zrobiłem. Ale przysięgam
na Boga, że nie byłem dzisiaj w pobliżu tego hotelu. Nie miałem żadnego związku
z tym marakasem.
- Trochę razem pracowaliśmy,
jeszcze zanim przestałem pić. Dziewięć lat temu mnie dorwali, odsiedziałem
swoje. Przestraszyłem się na tyle, że zawalczyłem o swoje życie. Wytrzeźwiałem,
ogarnąłem się. Zanim wyszedłem z więzienia, Shepa też zamkęli. Nie widziałem go
aż do zeszłego tygodnia.
Weronika przez większość nocy
była w kontakcie z Mac. Wiedziała na tyle dużo, że potrafiła zlepić w całość
historię Tannera. Nawet bez tych części, które on pomijał. Wiedziała, że
siedział za oszustwo. Okazało się jednak, że to Shepherd z ich dwójki miał
więcej za uszami. W latach dziewięćdziesiątych odsiedział pół roku za sprzedaż
podrabianych pamiątek sportowych w Sacramento. Kilka lat później znowu wpadł w
tarapaty. Tym razem próbując spieniężyć podrabiane kupony z loterii w Denver.
Ostatnie z jego przewinień, to które łączyło się w czasie z odsiadką Tannera,
było pięcioletnim pobytem w więzieniu federalnym za kradzież tożsamości i kart
kredytowych setek ludzi.
Żadne z popełnionych przez
nich przestępstwem, nie było ich wspólnym przewinieniem, ale Weronika czuła, że
musieli współpracować ze sobą, z przerwami, przez wiele, wiele lat. Po wielu
godzinach przeszukiwania danych, Mac dokopała się do informacji z Reno, Fresno
i Phoenix – wszystkie dotyczyły podobnego rodzaju przestępstw. Sześć kobiet
twierdziło, że zostały okradzione z tożsamości, żadnej jednak nie udało się
tego udowodnić. Punktem wspólnym w ich sprawach była „firma modelingowa”, która
miała im płacić z góry za zdjęcia. Po jakimś czasie okazywało się, że firma
znikała a modelki zostawały z niczym. Kilka spraw dotyczyło starszych par,
które kupowały łódkę od „młodego, szczupłego, niebieskookiego mężczyzny’ –
który znikał chwilę po tym gdy dostał od nich zaliczkę. Weronika wiedziała, że
drugie tyle spraw, nigdy nie było zgłoszone na policję. Oszukani w ten sposób
ludzie zwykle byli zbyt zawstydzeni tym, że dali się podejść i odpuszczali
poszukiwania przestępców, którzy uciekli z ich pieniędzmi. Na każdą osobę,
która zgłosiła się na policję, można była przypuszczać, że kolejne sześć – po
prostu siedziało cicho.
- Shepherd miał pomysł na to
jak zarobić trochę pieniędzy. Powiedziałem mu, że nie jestem
zainteresowany. Ale Shep potraf być bardzo przekonujący – Tanner przetarł oczy
wnętrzem dłoni – zmusił mnie do wzięcia w tym udziału.
-
Jak to Cię zmusił? – Lamb uniósł powątpiewająco brew – groził Ci?
-
Shep ma na mnie dużo haków z zamierzchłych czasów. Wystarczająco, żebym musiał
wrócić do więzienia. Nic co miałoby związek z brutalnością – dodał szybko.
-
Trochę oszustw, które nakręciliśmy wspólnie i które… powiedzmy, że nadal nie
zostały rozwiązane. Groził mi, że wyjawi wszystko policji. Nigdy nie chciałem
nikogo skrzywdzić. Przysięgam.
-
Wierzysz mu?
Weronika
podniosła wzrok. Norris Clayton wślizgnął się do pokoju i stanął obok niej, w
ręku trzymał dwa kubki z kawą. Jeden podał Weronice.
- W to, że Shepherd mu groził?
Pół na pół. To możliwe, ale Tanner jest kłamcą a Shepherd nie do końca jest w
tej chwili w stanie się bronić.
-
O, to nie słyszałaś? – Norris wyszczerzył zęby w uśmiechu – Shepher zniknął ze
swojego szpitalnego łóżka jakąś godzinę temu. Nikt nie jest do końca pewien jak
mu się tu udało, ale rozpłynął się jak kamfora.
Weronika
odwróciła się w stronę Claytona ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy, nie miała
jednak czasu na rozmowę. Chciała wysłuchać przesłuchania Tannera do końca.
Odwróciła się więc ponownie w stronę lustra weneckiego.
-
Okej, okej. Więc jaki Shepherd miał plan? Opowiedz mi o tym planie jakbym był
głupi– Lamb kontynuował.
Norris prychnął na te słowa.
Szacunek Weroniki do Claytona wzrósł wręcz dramatycznie.
-
Więc… Shepherd wiedział jak dużo pieniędzy wpływało na konto Hayley Dewalt.
Sami wiecie, że do północy pierwszego dnia zbiórki, zebrano ponad sto tysięcy.
To było nieprawdopodobne. Shepherd mówił, że powtórzenie tego wyczynu będzie
bardzo proste. Aurora musiała tylko pojawić się na imprezie w domu, z którego
zniknęła Hayley. Później miała się ukrywać przez kilka tygodni podczas których
ludzie wpłacaliby pieniądze na jej zbiórkę. Cała reszta miała pójść już z
górki. Oddalibyśmy pieniądze porywaczowi a kilka dni po tym, Aurora miała się
pojawić na jakiejś przypadkowej stacji benzynowej, brudna i roztrzęsiona. Shep
miał wywieźć pieniądze poza miasto, potem byśmy się spotkali i podzielili
łupem.
-
Poczekaj – Lamb gapił się na Tannera w osłupieniu – chcesz mi powiedzieć, że
Twoja szesnastoletnia córka była wtajemniczona w całą tą akcję?
Tanner
zawahał się ale sekundę później pokiwał potwierdzająco głową.
Szeryf splótł ramiona przed
sobą i odchylił się na krześle, jednocześnie wypuszczając głośno powietrze.
-
Co powiesz mi na to, że mamy świadka, Adriana Marksa, który twierdzi, że
Aurora uciekła z jakimś chłopakiem? Powiem Ci, że dużo łatwiej mi uwierzyć, że
z kimś zwiała niż, że zaplanowała ze swoim ojcem taki przekręt. I to w trakcie
przerwy wiosennej.
-
Nie znasz zbyt wielu nastolatek, nie?
Lamb
nie podzielił zrezygnowanego uśmiechu Tannera, zamiast tego westchnął głośno po
raz kolejny. Zanim jednak zdążył coś powiedzieć, Tanner odezwał się ponownie.
-
Właśnie na tym cały plan się posypał. Powiedziała temu swojemu koledze, że
ucieka z jakimś chłopakiem, żeby się o nią nie martwił. Zakładam, że chciała
być miła. Ale to był duży błąd – Tanner zamyślił się i wybuchnął
niekontrolowanym śmiechem. Po chwili dodał:
-
Myślałem, że lepiej ją wyszkoliłem.
- Panie Scott. Proszę
wybaczyć mi moją ignorancję, ale nie widzę nic śmiesznego w tym, że użył Pan
swojej nieletniej córki do przeprowadzenia takiej akcji.
W
sekundę wyraz twarzy Tannera zmienił się na poważny.
-
Nie oceniaj jej zbyt pochopnie. Aurora nie chciała w tym brać żadnego udziału,
ale dowiedziała się, że Shepherd mi groził. Bała się. Ostatnim razem gdy
trafiłem do więzienia, trafiła pod opiekę systemu. Przez 1,5 roku opiekowała
się nią rodzina zastępcza. Aurora jest przerażona, że mogłaby mnie
stracić jeszcze chociażby raz.
-
A co z Pana żoną i synem? Wiedzieli co się dzieje?
Wyraz
twarzy Tannera był nieodgadniony. Weronika nie mogła zdecydować czy widziała
bardziej żal, czy ulgę.
-
Nie. Nie wiedzieli. Nic nie wiedzieli.
Weronika wiedziała, że jeśli
Tanner faktycznie mówi prawdę, miał zamiar zostawić jej matkę. Uciec daleko i z
kupą forsy. Świadczył o tym chociażby bilet lotniczy na Bermudy.
Lianne
była przesłuchiwana w innym pokoju. Mimo, że miała do niego tylko kilka kroków,
Weronika nie chciała przysłuchiwać się temu co ma do powiedzenia jej matka.
-
Więc obie wiadomości od porywczy były Twoją sprawką?
-
Shepa. To on potrafi w te techniczne klocki. Miał nadzieję, że uda mu się
przejąć ten pieniądze ze zbiórki Haley ale zanim to się stało tamta dziewczyna
znalazła jej ciało.
Weronika
uśmiechnęła się do siebie. Właśnie z „Weroniko, kochanie” przeszedł płynnie do
nazywania jej „tamtą dziewczyną”. Z dwojga złego wolała być uznawana za „tamtą
dziewczynę”.
- Więc dzisiaj, po tym jak
Adrian Marks przyznał się do tego co wiedział, postanowiliście zacząć działać z
pieniędzmi. Pobiegłeś do Hotelu z jednym z marakasów swojego syna, zaczekałeś
na Shepherda, zaatakowałeś go instrumentem i wziąłeś pieniądze.
-
Nie – Tanner uderzył pięścią w stół – Nie, nie zrobiłem tego. Nie byłem nawet w
pobliżu tego hotelu. Sprawdzałem jak się miewa Aurora. Pokój numer 24 w
Pinehurst Lodge. Powtarzam Wam to od dwóch godzin. Zapytajcie się jej jeśli mi
nie wierzycie.
-
Sprawdziliśmy.
Zaskoczenie
pojawiło się na twarzy Tannera nagle. Tak nagle, że nie udało mu się go w żaden
sposób zamarkować.
-
I co Wam powiedziała?
Lamb wciągnął powietrze do
płuc z głośnym świstem. Weronika wyobrażała sobie jak bardzo musi być z siebie
dumny, z tych przedłużających się sekund, którymi torturował Tannera patrząc mu
prosto w oczu. Zbyt dużo kosztowała go strata Williego Murphiego. I o to
pojawił się wspaniały zamiennik. Tanner. Ponownie mógł się napuszać pokazując
swoją wyższość.
-
Panie Scott. Nikt w Pinehurst nigdy nie widział Pana córki. Pokój numer 24 jest
pusty od ponad tygodnia. Nie ma żadnych dowodów na to, że Aurora była chociaż w
pobliżu tego motelu.
Tanner
zacisnął mocno szczęki, oddychał głęboko. Po chwili odezwał się, mówił przez
zaciśnięte zęby.
-
To nieprawda. Widziałem ją tam ledwie trzy godziny temu. Widziałem
ją!
-
Wychodzi na to, że nie dość, że oskarżę cię o napad na Duane Shpherda, oskarżę
cię również o morderstwo Aurory Scott.
-
Lamb, wróć do rzeczywistości – Cliff odezwał się pierwszy raz od dłuższej
chwili – nie masz niczego, żadnego dowodu na to, że Aurora Scott została
zamordowana, i to konkretnie przez mojego klienta.
-
Jeszcze! – Lamb odpowiedział wyszczerzając zęby w uśmiechu – dopóki nie dostanę
konkretnych odpowiedzi na moje pytania, cały czas istnieje taka możliwość.
-
Przeszukaliśmy okolice w których mógł być Scott – wyszeptał Norris
- nie mamy pomysłu gdzie mógł schować taką ilość gotówki. Spójrz na
niego, przecież on nawet nie ma kieszeni. Gdzieś musiał ukryć te pieniądze.
Świat
wokół Weroniki zatrzymał się na chwilę. Dźwięki przestały do niej dochodzić,
jedynie bicie własnego serca słyszała głośno i wyraźnie. Przed oczami stawały
pojawiały jej się obrazy, jasne i wyraźne, zmieniały się jak w kalejdoskopie.
Zamknęła oczy. Poczuła jak nieśmiało uśmiech pojawia się na jej twarzy.
-
Nie znajdziecie tych pieniędzy nigdzie w ich mieszkaniu, w hotelu czy
gdziekolwiek gdzie był Scott – odezwała się po chwili.
Otworzyła oczy. Norris
przypatrywał się jej z ciekawością.
-
Jak to? – zapytał.
-
Daj mi godzinę, wszystko Ci wytłumaczę – poprawiła torebkę na ramieniu i
ruszyła w stronę drzwi – Dzięki Norris, muszę iść.
Była
w połowie korytarza gdy usłyszała za sobą głos Norrisa.
-
Uważaj na siebie!
Odwróciła
się, uniosła kciuk w górę i poszła w swoją stronę.
ROZDZIAŁ
TRZYDZIESTY SZÓSTY
Adrian Marks mieszkał w kompleksie tandetnych mieszkań
kilka przecznic od szerokich pasów zieleni nieopodal Hearst College. Weronika
dotarła tam przed jedenastą. Basen był pełen dzieciaków – rozpoczął się
semestr, ale wyglądało na to, że mieszkańcy chcieli przedłużyć sobie
imprezę. Wzdłuż basenu stały lodówki wypełnione butelkami z piwem, a kilka
opróżnionych dryfowało na powierzchni wody.
Pokój Adriana był na ostatnim piętrze. W oknie paliło się
światło, prześwitując lekko przez żaluzje. Weronika przyłożyła ucho do drzwi,
ale nie mogła usłyszeć nic poza muzyką płynącą z dołu. Zapukała. Światło w
oknie zamrugało kiedy ktoś poruszył się w środku. Wydawało jej się, że minęło
kilka minut, cofnęła się o parę centymetrów – była tak niska, że często ludzie
nie widzieli jej przez wizjer.
Po dłuższej chwili drzwi się otworzyły. Adrian stanął bez
słowa na wycieraczce. Miał na sobie wyciągnięty T-shirt i bokserki, ciemne
włosy opadały mu na oczy. Poznała go tylko tydzień wcześniej i nie widziała go
jeszcze w takim stanie – do tej pory sprawiał wrażenie poukładanego i
ogarniętego, nawet kiedy miał na sobie zwykłe jeansy i T-shirt.
- Chyba Cię nie obudziłam – spytała przepraszająco
Weronika – Wiem, że jest późno.
Adrian potarł się po karku i posłał jej niezręczny
uśmiech.
- Nie spałem jeszcze, dopiero się zadomawiam. Ten dzień
to był koszmar. – przeciągnął się z poirytowaną miną.
- Tak wiem, że
musiałeś złożyć zeznania. To musiało być dla Ciebie trudne.
- Nigdy więcej nie
chcę przez coś takiego przechodzić – wzdrygnął się.
Weronika odpowiedziała mu uśmiechem.
- Tylko, że ja mam jeszcze kilka pytań o Aurorę. Miałam
nadzieję, że rozjaśnisz mi kilka spraw.
- Czy to nie może poczekać do jutra? Miałem zamiar się
położyć - Adrian zerknął w głąb mieszkania.
- To zajmie tylko chwilę. Chcę się upewnić, że z Aurorą
wszystko w porządku.
Za plecami usłyszała pisk i plusk wody w basenie.
Po kilku sekundach Adrian otworzył szerzej drzwi i wpuścił ją do środka.
Małe, ciasne mieszkanko było w fatalnym stanie. Brudne
naczynia i pudełka po pizzy piętrzyły się na podłodze. Przepełniona
popielniczka stała na stercie podręczników, tuż obok butelek po piwie. Jedna z
żarówek w kuchni była przepalona. Smród brudnych skarpetek mieszał się z
zapachem zepsutego jedzenia. Dało się odczuć też lekki powiew słodkiego
zapachu, czegoś przypominającego świeczkę zapachową.
- A więc masz jakieś pytania? – wykrztusił Adrian.
Wsadziła ręce do kieszeni
kołysząc się lekko na krawędziach stóp.
- Słyszałeś co się stało wczoraj? Pan Jackson - ten
ekspert od porwań. Ktoś zaatakował go przed Neptune Grand i ukradł pieniądze z
okupu.
- Co? - Adrian potrząsnął głową ze zdziwieniem.
- Szaleństwo, prawda? – przesunęła ciężar ciała na jedną
nogę.
- Szeryf wezwał pana Scotta na przesłuchanie.
- Pana Scotta? Ale dlaczego? – jego brwi uniosły się w
zdziwieniu.
- Wygląda na to, że Jackson i Tanner pracowali razem
przez cały czas. To znaczy Jackson, Tanner i Aurora. Według Tannera Aurora też
brała w tym udział. Weronika obserwowała
uważnie twarz Adriana. Wyglądał na zmieszanego, miał szeroko otwarte ze
zdziwienie oczy.
- Zdecydowali się upozorować jej zniknięcie kiedy Hayley
zaginęła, stworzyli żądanie okupu, mając nadzieję zgarnąć kasę za obie
dziewczyny. Ale kiedy wyglądało na to, że wszystko się posypie, Jackson
próbował uciec z pieniędzmi. Lamb myśli, że to Tanner go zaatakował i ukrył
pieniądze.
Adrian usiadł na tandetnym słabym krześle, skrzypnęło pod
nim.
- Mój Boże. – zakrył twarz dłonią, potem zwiesił głowę. –
Zabije ją! Pozwoliła mi siedzieć tu i czuć się jak ostatni dupek kryjąc ją
przed wszystkimi a ona przez cały czas brała w tym udział? Nie mogę w to kurwa
uwierzyć.
Weronika usiadła na przeciwko niego na kanapie i położyła
ręce na kolanach. Z miejsca, w którym siedziała mogła zobaczyć ciemny korytarz,
jedne drzwi były zamknięte, jedne uchylone, ale było zbyt ciemno by zajrzeć do
środka. - Więc nie odezwała
się dziś do Ciebie?
Potrząsnął głową przecząco.
- Policja ją znalazła? – zapytał.
- W tym problem. Nie ma jej w motelu, o którym mówił
Tanner. Tym razem naprawdę zaginęła.
- Co sugerujesz?
- Nie wiem – Weronika wyprostowała się – Lamb
mówił o oskarżeniu Tannera o zabójstwo, ale ja tego nie kupuję. Po pierwsze nie
ma dowodów. Nie, żeby to powstrzymało Lamba. Ale oprócz tego Tanner podobno
uderzył swojego wspólnika w głowę grzechotką. Nie wierzę, że uderzył go czymś
takim, a swoją córkę zabił z zimną krwią.
- Grzechotką? – spytał Adrian wyglądając jakby poraził go
piorun.
- A więc zastanawiam się - ciągnęła jakby go nie słyszała
- czy myślisz, że Aurora mogła przechytrzyć swojego ojca.
Przez chwilę gapił się na nią z otwartymi ustami.
- Bo w tym rzecz - zaczęła - Tanner może być szemrany,
ale wygląda na mądrego faceta. Więc dlaczego wziąłby instrument swojego dziecka
- który widziałam u niego parę godzin wcześniej, żeby kogoś zaatakować? –
skrzywiła się. - Poza tym gdzie
by go trzymał? Wyszedł pobiegać. Widziałam jego ubrania, szorty, T-shirt, bez
kieszeni. Więc co, poszedł do hotelu z grzechotką w dłoni, a potem uciekł z
workiem pieniędzy? Wątpię. Ale jeśli Tanner tego nie zrobił to ktoś bardzo
chciał, żeby oskarżenie padło na niego. Jedyną osobą w kręgu podejrzeń, o
której udziale nikt nie wiedział była Aurora. A jeśli czegoś się o niej
dowiedziałam w ostatnim tygodniu to na pewno tego, że jest ambitna, mądra i
potrafi świetnie kłamać.
Adrian przeczesał włosy palcami. Milczał przez chwilę,
patrząc pusto w sufit. Kiedy spojrzał na nią jego wzrok sprawiał wrażenie jakby
się wahał.
- Już sam nie wiem. Kilka godzin temu powiedziałbym, że
Rory nie byłaby w stanie zrobić czegoś takiego swojemu tacie. Ale okłamywała
mnie przez cały ten czas. Wszystkich okłamywała. Więc nie wiem co myśleć,
przykro mi, że nie mogę Ci pomóc.
– W porządku Adrian – Weronika wstała - musiało Cię to
dużo kosztować – uśmiechnęła się podając mu rękę.
– Zadzwoń do mnie jeśli się do Ciebie odezwie, ok? Chcę
tylko wiedzieć, że jest cała.
- Zadzwonię. – obiecał.
Odwróciła się, żeby wyjść, ale przystanęła obok ciemnego
korytarza. Teraz albo nigdy.
- Mogę skorzystać z łazienki zanim wyjdę?
Zanim odpowiedział popchnęła
zamknięte drzwi, te które uważała za sypialnię. Poczuła mocniej zapach słodkiej
waniliowej świeczki zapachowej. Nagle poczuła ukłucie bólu. Mięsnie jej się
skurczyły i upadła tak, że nie mogła nawet ruszyć rękoma, żeby zamortyzować
upadek.
Chwilę przed tym jak spadła na
dywan zdążyła dostrzec piegowatą twarz i proste kasztanowe włosy napastniczki z
paralizatorem w dłoniach.
- Cześć Aurora.
ROZDZIAŁ
TRZYDZIESTY SIÓDMY
- Cholera! Co my teraz zrobimy?
- Zamknij się i daj mi pomyśleć.
Weronika leżała na podłodze patrząc na kłęby kurzu i
kapsle od piwa walające się po dywanie w kolorze khaki. Nie była w stanie
przekręcić głowy, ale z miejsca, w którym leżała widziała łóżko z poplamioną
kołdrą i lampką biurową rzucającą mały strumień światła na pokój. Po pokoju
walały się brudne ubrania, a zaledwie kilkanaście centymetrów dalej leżała
niebieska, nylonowa torba.
Poczuła mocniej zapach wanilii i czyjś oddech na karku.
Po jej ciele rozlała się fala bólu kiedy Aurora poraziła ją po raz drugi, miała
wrażenie że jej komórki nerwowe krzyczą. Czuła jak nogi leżą bezwładnie na
podłodze, opadła jak umierająca ryba i zastanawiała się czy to nie karma wraca
do niej po tym jak wielokrotnie używała paralizatora przez te lata.
- Podaj mi jej torebkę – rzuciła Aurora – Musimy się
upewnić, że nie jest uzbrojona.
Usłyszała szelest kiedy Aurora opróżniała jej torebkę i
wyciągała jej własny paralizator.
- Trzymaj to. Zdecydowanie nie chcemy, żeby tego na nas
użyła.
Mieli jej paralizator. Zaschło jej w ustach. Już czuła
ukłucia przypominające wbijanie igieł i szpilek w ciało, ale zanim się
poruszyła poczuła, że coś przytrzymuje jej nogi.
- Musimy ją związać zanim minie szok.
- Ok, ale co potem? Widziała Cię, Rory. Co my z nią do
cholery zrobimy? – głos Adriana zdawał się niższy o dwie oktawy.
- Skarbie, kocham Cię, ale nie pomagasz – głos Aurory był
pewny i kontrolujący – użyj swojej taśmy do ćwiczeń i zwiąż ją.
Usłyszała za sobą szuranie. Poruszyła palcami u stóp,
żeby przetestować na ile odzyskała czucie w nogach. Nagle stanęła przed nią
Aurora, podnosząc jej głowę tak, żeby mogły spojrzeć sobie w oczy. Miała na
sobie czarną bieliznę, rozpuszczone włosy opadały jej na ramiona. Maskara
rozmazała jej się pod oczami. W prawej ręce trzymała
paralizator.
- Nie uwierzysz, ile o Tobie słyszałam. – powiedziała.
Jej głos był napięty i podniecony - mądra, dobra Weronika Mars, córka tak
uczciwa i niezwykła, że Lianne nie mogła spojrzeć jej w oczy. To kurwa żałosne.
Nigdy nie miała tego problemu ze mną – zaśmiała się szorstko.
- Potrzeba kanciarza, żeby rozpoznać kanciarza –
wychrypiała Weronika. Miała sucho w gardle, jej mięśnie były spięte i obolałe.
Jęknęła, jej głos był słaby i roztrzęsiony kiedy Adrian pojawił się i szarpnął
ją za ręce. Obwiązał jej nadgarstki czymś zimnym i ciasnym. Instynktownie
poruszyła rękoma mając nadzieję, że poluzuje więzy.
Aurorze sprawiał przyjemność widok jej niewygodnego
położenia.
- Więc to Adrian zaatakował Duane Shepherd’a i zostawił
grzechotkę, żebym ją znalazła?
- Wiedziałam, że ten idiota szeryf tego nie powiąże, ale
pomyślałam, że Ty możesz – Aurora zaczęła spacerować boso po dywanie.
- Nigdy nie lubiłam Shepa. Lubił myśleć, że jest głową
całej operacji. Trochę szkoda, że to nie ja go walnęłam – zrobiła pauzę i
spojrzała na Adriana –zawiązałeś ciasno? Nogi też zwiąż.
Następny będzie knebel. Nie miała wiele czasu, żeby
skłonić ich do mówienia. Podniosła lekko głowę, żeby spojrzeć Aurorze w oczy.
- Więc jak długo sypiasz ze swoim najlepszym przyjacielem
gejem?
Aurora przystanęła i
zachichotała. Brzmiało to dziecinnie.
- Zaczęliśmy sztukę Will & Grace w zeszłym roku, tuż
po tym, jak zaczęliśmy się spotykać. Najpierw zrobiliśmy to, żeby zobaczyć, czy
uda nam się pociągnąć tą historyjkę. Opowiedziałem Lianne i tacie kilka
smutnych historii o tym, jak dręczyły go dzieci w szkole, o tym, jak jego
rodzina wyrzekłaby się go, gdyby wiedzieli. Łyknęli to bez wahania. Nigdy nie
powiedzieli ani słowa, nawet wtedy, gdy wyszłam z pokoju, w którym był Adrian
na wpół naga. Uśmiechnęła się.
- Nie byłam zaskoczona, że Lianne to kupiła, ale mój tata
powinien to rozgryźć. Stracił czujność.
- Puściłaś plotkę, żeby się wygłupić? - zapytała
Veronica. Adrian szybko owinął ręcznikiem jej kostki. Znowu trzymała je niemal
niedostrzegalnie osobno.
-To długa intryga. Jestem pod wrażeniem.
Aurora wzruszyła ramionami. Zatrzymała się, by podnieść
długą jedwabną szarfę z górnej części komody i ścisnęła ją mocną w pięści.
- Nie wiedzieliśmy, że to się później przyda. Nie
planowaliśmy tego. Ale okazało się to bardzo przydatne. Nikt nie podejrzewałby,
że słodki, niewinny Adrian ma cokolwiek wspólnego z moim zniknięciem.
- Więc teraz masz pieniądze – powiedziała Weronika – i
jako bonus udało Cię się oskarżyć ojca. To dość wyrachowane, Aurora.
Nozdrza dziewczyny się poruszyły.
- Ma na co zasłużył.
- Mam wrażenie, że oboje zasłużyliście na to
samo.
Dziewczyna upadła na jedno
kolano przed Weroniką. Jej uśmieszek zmienił się we wzburzenie i gniew.
–
Nic o mnie nie wiesz. Nie masz prawa mnie osądzać - ujęła garść włosów Weroniki
i podniosła jej głowę. Weronika krzyknęła z bólu, ale gdy tylko jej usta się
otworzyły dziewczyna wepchnęła w nie szalik.
Weronika próbowała machać głową, by wyrwać się z uścisku
Aurory, ale dziewczyna trzymała się, przygniatając ją do podłogi. Skóra
Weroniki płonęła, a jedwabny szal wypełnił jej suche usta, rozciągając jej
policzki do granic możliwości.
Wzrok Aurory spotkał się z
oczami Weroniki.
- Tanner traktował mnie jak głupią małą dziewczynkę,
którą byłam, zanim wyszedł na prostą. Nigdy nawet nie przestał myśleć, że
mogłabym zrobić coś takiego, gdybym chciała. Ale spędziłem pierwsze siedem lat
życia jako rekwizyt w jego małych gierkach. Kazał mi zwracać skradzione psy za
nagrody pieniężne. Pewnego razu on i Shep ogolili mi głowę i przedstawiali jako
małą pacjentkę chorą na raka - parsknęła.
- Jezu, przez jakiś czas, kiedy byliśmy w drodze, kazał
mi czekać samej na przystanku lub na stacji benzynowej. Kiedy jakiś człowiek
rozmawiał ze mną lub zapytał, czy potrzebuję pomocy, miałam zacząć krzyczeć, że
mnie mordują. Tato przybiegał i oskarżał faceta o próbę porwania. Dziewięć razy
na dziesięć, biedny gość był tak przerażony, że zapłaciłby wszystko, co miał,
żeby problem zniknął. A potem, tylko dlatego, że bał się więzienia, postanowił
wyjść na prostą. Po prostu zdecydował za nas oboje, ja nie miałam prawa głosu.
Potem było dziewięć lat mówienia ,,Musisz wyjść na prostą Auroro!"
dziewięć lat, "Idziesz niebezpieczną ścieżką panienko." Wstrząsnęło
nią – Weronika nie mogła ocenić czy z furii czy z nerwów.
- Choć Shep był cholernie denerwujący, byłam zachwycona,
kiedy pojawił się z planem. Oczywiście w jego wersji miałam zamiar być dobrą
dziewczyną i zostać w tym podrzędnym motelu, który wybrał dla mnie. Nie było
tam nawet kablówki! Zamiast tego zostałam tutaj, dokładnie w miejscu, w którym chciałam
być. Włamałam się do motelu i byłam tam wystarczająco długo, by tato mnie tam
zobaczył i wrócił prosto tutaj. Teraz obaj zostali złapani i zapłacą
karę za to, że mnie nie docenili - nagle puściła jej włosy.
Weronika uderzyła głową o dywan i zobaczyła gwiazdy.
- Dawaj Adrian, musimy się spieszyć. Musimy stąd spadać.
- Co z nią zrobimy?
- Zostawimy ją tu. Związaną i zakneblowaną. Ktoś ją
znajdzie za kilka dni.
Nacisk na nogi Veroniki
zniknął, gdy Adrian wstał. Zacisnął pięści na bokach, aż jego kłykcie były
białe.
- To się nie uda i ty to wiesz. Ludzie wiedzą kim ona
jest. Będą jej szukać i jeśli znajdą, zanim odejdziemy ..
- Więc co proponujesz? - syknęła.
Posłał jej znaczące spojrzenie. Dziewczyna zbladła.
- Nie ma mowy – wyszeptała - to szaleństwo, myślisz, że
uda nam się zniknąć jeśli kogoś zabijemy?
Weronice zacisnęło się gardło. Przez chwilę poczuła, że
krztusi się szalikiem. Poruszyła palcami, sprawdzając jak mocno jest
skrępowana. Było trochę luzu, ale wymagało dużo pracy, żeby się wydostać.
- Nie możemy ryzykować, że ją znajdą – Adrian potrząsnął
Aurorą ze spanikowanym spojrzeniem - musimy się jej pozbyć.
Patrzyli na siebie w milczeniu. Weronika starała się
uspokoić oddech. Potrzebowała zarówno swojego oddechu jak i energii, żeby stąd
uciec.
Nagle ciszę przecięło pukanie do drzwi. Serce jej
zadrżało.
Aurora i Adrian spojrzeli na siebie unosząc brwi. Adrian
wyślizgnął się zamykając za sobą drzwi. Weronika słuchała jego kroków. Drzwi
się otworzyły. Adriana ledwo było słychać, ale głos gościa był głośny i
wyraźny.
- Dzień dobry Panie Marks. Przepraszam za najście, ale
szukam swojej córki.
To był Keith.
Nareszcie, pomyślała Weronika. Jest tutaj.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY
Weronika słyszała głos Adriana
przez ścianę. Znowu mówił wysokim tonem, wyobrażała sobie jak trzyma rękę na
biodrze i macha zniewieściale ręką.
-
Twoja córka?
-
Tak, jestem pewien, że ją znasz, blondynka, nie za wysoka. Weronika. Prywatny
detektyw pomagający odnaleźć Aurorę.
Weronika
czuła łzy napływające jej do oczu, mrugała by się ich pozbyć. Gdy dzwoniła do
ojca jadąc do mieszkania Adriana, i przedstawiała mu swoją teorię, umówili się,
że poczeka na niego na parkingu. Zmieniła jednak zdanie tuż przed spotkaniem
Adriana, bojąc się, że młodzi mogą być już w trakcie ucieczki z miasta. Nie
doceniła jednak Aurory, przez co jej własny ojciec też był w
niebezpieczeństwie.
-
Ah tak, widziałem ją dzisiaj po południu. Coś się stało? – w jego głosie
słychać było zaniepokojenie.
Aurora kucała nieruchomo tuż obok
Weroniki, w ręku miała paralizator. Była tak skupiona na podsłuchiwaniu rozmowy
Keitha z Adrianem, że nie zwróciła uwagi na Weronikę próbującą wyswobodzić się
z więzów.
-
Powiem Ci, to ciekawe Adrian. Jej samochód stoi na parkingu właściwie pod Twoim
mieszkaniem. Wiem też, że pracowała nad sprawą w którą ty jesteś zamieszany.
Dodatkowo zadzwoniła do mnie niedawno, mówiąc, że wybiera się do Ciebie.
-
Noszkurwa – wysapała cicho Aurora.
Dość długo Keith i Adrian
stali w ciszy, którą w końcu przerwał młodzieniec.
-
Przepraszam Panie Mars. Nic nie wiem. Jutro rano mam zajęcia, chciałbym się
wyspać. Ale jeśli Weronika się ze mną skontaktuje dam Panu znać.
Weronika
usłyszała zamykane drzwi. Zamykane na kuli ojca?
-
Przepraszam Panie Marks, ale czułbym się o wiele lepiej gdybym mógł rozejrzeć
się po twoim mieszkaniu.
-
Ej człowieku, nie możesz sobie tu tak po prostu…
-
Weronika? – Keith przerwał Adrianowi w pół zdania – słyszysz
mnie?
-
Wypad z mojego mieszkania – głos Adriana znowu stał się niższy.
- Nie podoba Ci się to? Dzwoń
po szeryfa dzieciaku – Weronika z ulgą odebrała autorytatywny głos
ojca.
Zamknęła
oczy próbując oddychać mimo szalika wypełniającego jej usta. Zdecydowanie nie
chciała panikować. Starała się też nie myśleć o tym jak ma się jej
pięćdziesięcioletni ojciec po wypadku, do osiemnastoletniego, rosłego i
wysportowanego Adriana.
Dotarły
do niej dźwięki szarpaniny. Ściana pokoju w którym znajdowały się z Aurorą,
zatrząsnęła się od uderzenia. W tej samej sekundzie Aurora poderwała się na
równe nogi i wybiegła przez drzwi. Weronika ostatni raz wyszarpnęła rękę i
uwolniła lewy nadgarstek.
-
Odsuń się dziadku, jeśli nie chcesz, żeby stała Ci się krzywda – głos Aurory
dotarł do Weroniki zza ściany zniekształcony ale słychać było w nim wyraźnie
zadowolenie.
Usłyszała
kolejne głośne uderzenie i jęk. Usiadła szybko by rozwiązać taśmę, którą
krępowała jej stopy, jednocześnie pozbywając się szalika z ust.
Miała szczęście, że Adrian nie
zdążył jej przeszukać. Wyjęła rewolwer schowany na plecach za paskiem spodni,
upewniła się, że jest odbezpieczony i ruszyła w stronę drzwi. Broń
trzymała przed sobą.
Tym
razem ręce jej się nie trzęsły.
Keith
leżał na boku pod ścianą, trzymał się za brzuch. Adrian stał na nim trzymając
tytanową laskę ojca, z nosa lała mu się krew. Zanim zobaczył Weronikę, zdążył
jeszcze raz wbić laskę w brzuch Keitha. Aurora obserwowała całe zajście z
bezpiecznej odległości. Wyglądała jakby za chwilę miała wpaść w szał ekstazy.
Wszystko co Weronika o niej wiedziała, wszystkie jej założenia na temat Aurory
– zniknęły w sekundę. Teraz widziała tylko pełną nienawiści nastolatkę.
Weronika nie zatrzymała się
nawet na moment by pomyśleć. Wycelowała broń w lampę znajdującą się kilka
metrów od lewego ramienia Adriana. Nacisnęła spust.
Dźwięk
wystrzału przedarł się przez cały pokój. Ceramiczna lampa eksplodowała na
tysiące kawałków. Adrian upuścił laskę i zasłonił dłońmi uszy. Weronika
odwróciła się delikatnie i wymierzyła rewolwer w Aurorę. Dziewczyna powoli
wypuściła paralizator i podniosła ręce do góry w geście poddania.
Z
daleka docierały do nich odgłosy policyjnych syren.
Dziesięć
minut później Weronika i Keith siedzieli na progu mieszkania Adriana,
obserwowali jak Norris Clayton prowadzi Aurorę na tył samochodu policyjnego. Adrian
nadal siedział w mieszkaniu za ich plecami. Ratownicy medyczni opatrywali jego
pogruchotany nos. Keith natomiast był w lepszym stanie niż Weronika
przypuszczała.
-
Przyznali się? – zapytał patrząc kątem oka na Weronikę.
- Oh – sięgnęła do kieszeni
kurtki po telefon, który nadal miał włączoną funkcję nagrywania – prawie
zapomniałam!
-
Mogli Cię zabić – w głosie Keitha nie było oskarżenia, tylko dużo
bólu.
-
Powiedziałem Ci, żebyś na mnie poczekała.
Weronika
spojrzała na ojca, próbując odczytać poziom jego złości.
-
Aurora i Adrian zamierzali uciec z miasta. Liczyła się każda sekunda.
-
Weronika, to nie było warte ryzykowania swoim własnym życiem. Policja by ich
złapała – podniósł głos – nie każda walka jest warta ryzyka tylko po to, żeby
ją wygrać.
Weronika pokiwała głową,
zapatrzyła się na basen. Wszyscy studenci słysząc zbliżającą się policję
uciekli w mgnieniu oka. Zostały po nich tylko puste butelki po piwie i
porozrzucane meble ogrodowe. Weronika wiedziała, że ojciec ma racje. Wiedziała też,
że to go przerażało najbardziej – brak umiejętności Weroniki do powstrzymania
samej siebie. Wiedział, że Weronika nie znosi niczego bardziej niż faktu, że
niektórym wszystko uchodzi na sucho a inni, jak rodzina Hayley Dewalt, są w tym
wszystkim najbardziej pokrzywdzeni.
-
Następnym razem chcę, żebyś na mnie poczekała. Weronika, jestem Twoim wsparciem
– Keith objął córkę ramieniem.
Zawahał
się, po czym po chwili dodał.
-
Jestem Twoim wspólnikiem.
Przez chwilę zdanie, które
wypowiedział, zawisło nad nimi. Jak gdyby żadne z nich nie wiedziało jak je
odebrać. Brzmiało obco a nawet wymuszenie. Jakby oboje chcieli w nie uwierzyć
zbyt mocno. Weronika spojrzała na ojca, zastanawiając się czy kiedykolwiek
poczuje się kimś więcej niż zwykłym dzieciakiem, pracującym ze swoim ojcem.
Zastanawiała się czy to w ogóle możliwe, żeby kiedykolwiek pracowali jako
wspólnicy.
Po
chwili uśmiechnęła się, uświadamiając sobie, że tak. Jest to
możliwe. Przecież już od wielu, wielu lat potrzebowali się
wzajemnie. Od dawna byli wspólnikami, tylko żadne z nich nie wypowiedziało tego
na głos.
Położyła
głowę na ramieniu ojca i jeszcze raz zapatrzyła się na policyjny
samochód. Odjeżdżał, w środku wioząc pasierbicę jej matki.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY
DZIEWIĄTY
Był
późny środowy poranek. Słońce wpadało przez zakurzone okna budynków
znajdujących się w fabrycznej dzielnicy Neptun sprawiając, że unoszące się
drobinki kurzu wyglądały jak fale oceanu. Nawet tak bardzo w głębi lądu, z
daleka od Pacyfiku, wyglądało na to, że będzie to kolejny piękny, słoneczny
dzień w Neptune, w Kalifornii.
Weronika
zatrzasnęła za sobą drzwi wychodząc z BMW. Przystanęła na chwilę, podniosła
głowę i przyglądała się budynkowi, w którym miała swoje biuro. Nie minęły
jeszcze 24 godziny od momentu aresztowania Adriana i Aurory. Jej ciało nadal
wyraźnie odczuwało skutki szarpaniny i nieprzespanej nocy. Jeśli kiedykolwiek
zasługiwała na dzień wolny, było to właśnie teraz. Wiedziała jednak, że nie
może sobie na to pozwolić, czekał ją pracowity dzień w biurze. Zwykle po
zamknięciu tak popularnej sprawy, następował szczyt zainteresowania ludzi jej
usługami. Wiedziała, że musi być zwarta i gotowa do pracy i nowych zleceń,
mimo, że pieniądze, które zarobiła dzięki tej sprawie, spokojnie wystarczyłyby
na przynajmniej kilka tygodni spokoju. Weronika wciągnęła głęboko powietrze i
ruszyła w stronę budynku.
Łapała już za klamkę
od drzwi gdy te niespodziewanie się otworzyły a jej oczom ukazała się
wychodząca z budynku Petra Landros. Jak zwykle wyglądała nienagannie, miała na
sobie śliwkową sukienkę i niebotycznie wysokie Louboutiny. Gdyby nie otaczające
ją budynki, można było się pomylić i założyć, że wychodziła z luksusowego
butiku. Uśmiechnęła się do Weroniki szczerze, uwidaczniając w uśmiechu swoje
nabłyszczykowane usta.
-
Panno Mars! Gratuluję kolejnej zamkniętej sprawy – wyciągnęła w jej stronę
dłoń, którą Weronika uścisnęła – właśnie wychodzę z Pani biura, zostawiłam czek
asystentce.
-
Mac nie jest moją asystentką, jest bardziej… - zatrzymała się w pół słowa,
uświadamiając sobie, że prawie wydała się, że Mac jest po prostu jej hakerem.
-
Koleżanką, jest moją koleżanką – dodała po chwili.
Petra
machnęła ręką na znak, że nie ma to większego znaczenie. Zamiast tego zniżyła
się twarzą tak, by patrzeć Weronice prosto w oczy. Przybliżyła się do niej na
niemal niezręczną odległość.
- Mam nadzieję, że
wiesz, że jesteś niesamowitą młodą kobietą. Zdolną, zaradną i upartą jak chyba
nikt inny kogo znam – uśmiechnęła się miękko i wróciła do swojej poprzedniej
pozycji – czuję się dużo bezpieczniej wiedząc,
że wróciłaś do Neptun i masz nas wszystkich pod swoją opieką.
-
Dziękuję Pani Landros, jestem wdzięczna za to zlecenie. Ale muszę o coś
zapytać. Czy nie taniej dla Izby Handlowej byłoby wpłynąć na wybór lepszego,
kompetentnego Szeryfa, zamiast zatrudniać mnie do poprawiania wszystkiego co
Lambowi nie wyjdzie?
Spodziewała
się, że uśmiech Landros zrzednie, zamiast tego, Petra uśmiechnęła się jeszcze
szerzej.
-
Nadal nie jesteś natomiast dobrym sprzedawcą – zaśmiała się – jak już
wspomniałam Panno Mars. Jest Pani zdolna, zaradna i uparta. Wszystkie te cechy
są wspaniałe, zapewniam. Czasami jednak warto mieć na podorędziu osobę, która
robi dokładnie to, czego od niej oczekujemy.
Uśmiechnęła się
jeszcze raz do Weroniki, skinęła jej głową na pożegnanie i ruszyła do swojego
czarnego mercedesa, stojącego na poboczu. Weronika patrzyła na Petrę jak
zwinnie wchodzi do samochodu i zamyka za sobą drzwi.
Pokręciła
głową jednocześnie skonfundowana i zadowolona. Pociągnęła za klamkę i w tej
samej chwili dotarł do niej głos Trish Turley. Westchnęła i ruszyła w stronę
biura. Znalazła Mac oglądającą wypowiedź Trish na jednym z jej ogromnych
monitorów.
-
… rozmawiamy właśnie z Danem Lambem, szeryfem Neptun w Kalifornii, który
wczoraj wieczorem dokonał kilku aresztowań w związku ze sprawą Aurory Scott. Co
jeszcze bardziej zaskakujące, jedną z tych osób była sama Aurora! Proszę mi
powiedzieć Szeryfie, jak dokładnie udało się Panu znaleźć Aurorę?
-
Oh Trish, szczerze mówiąc, to dzięki starym, dobrym metodom policyjnym.
- Wyłącz to zanim się
porzygam – Weronika westchnęła do Mac, jednocześnie rzucając siebie i swoją
torebkę na jedną z kanap.
Mac
przyciszyła głos w komputerze i wstała zza biurka. Wzięła do ręki stosik małych
różowych kartek z koszyka znajdującego się na jej biurku i bezceremonialnie
oddała je w ręce Weroniki.
-
Wiadomości – uniosła brwi – do Ciebie. Wszystkie, które odebrałam do godziny
dziesiątej. Później wyłączyłam telefon. Część z nich to dziennikarze, ale kilka
osób to potencjalni klienci. Podejrzewam, że jeszcze więcej wiadomości
znajdziesz teraz na swojej sekretarce.
-
Poza tym – dodała ze swoim uśmieszkiem – jeśli chcesz mieć tutaj recepcjonistkę,
czy inną asystentkę, musisz sobie znaleźć kogoś kto jest dobry w relacjach
międzyludzkich – ponownie usiadła za biurkiem. Weronika nie odpowiadała.
-
No i na koniec, rada ode mnie. Oddzwoń chociaż do niektórych z tych
dziennikarzy. Lamb jest zajęty opowiadaniem wszystkim jak to on rozgryzł tę
sprawę. Jego poparcie wzrasta z minuty na minutę.
Weronika oparła się
wygodnie na kanapie, nogi położyła na stoliku znajdującym się przed nią.
-
Dajmy idiotom głosować na niego. Mamy takich przywódców na jakich zasługujemy, nie?
-
O, widzę, że poziom niechęci do gatunku ludzkiego jest u nas dzisiaj wysoki –
Mac podniosła czek leżący na jej biurku i odwróciła go w stronę Weroniki.
– To powinno Ci podnieść morale chociaż na
chwilę. Nie dość, że będziesz mogła zapłacić czynsz za najbliższe kilka
miesięcy, będzie też Cię stać na Twoją super uzdolnioną technicznie a do tego
bardzo hot sekretarkę – wskazała na siebie.
Weronika
uśmiechnęła się.
-
Masz rację, to zdecydowanie informacja, która poprawia mi humor. Ostatecznie
może się okazać, że jakoś to ogarniemy Mac.
-
Oczywiście, że to ogarniemy – Mac odpowiedziała, wstając jednocześnie do
ekspresu do kawy.
-
Nadal nie wierzę, że Aurora była w to zamieszana od początku – nalała sobie
kawy do kubka – pomysł na ubicie kasy i obrabowanie swojego ojca to jedno, ale
żerowanie na rodzinie niewinnej ofiary. To zupełnie inny poziom świństwa. Nawet
jak na Neptun.
Weronika nie
odpowiedziała. Zbyt łatwo było jej sobie wyobrazić Tannera i Aurorę zanim
wyszli na prostą. W czasach gdy ich życie wyglądało zupełnie inaczej. Oczyma
wyobraźni widziała jak Tanner uśmiecha się do córki gdy ta popełniała w jego
imieniu kolejne oszustwo jako kilkulatka. Wyobrażała sobie jak ją ignorował
przez wiele tygodni, wpadając w ciąg alkoholowy. To było nieuniknione, że
Aurora w pewnym momencie zrozumie, że miłość jest tylko kolejnym sposobem
ułatwiającym oszustwa.
-
Lepiej wezmę się za oddzwanianie – Weronika podniosła się z kanapy i
rozciągnęła, jednocześnie ziewając – chcesz iść potem ze mną na lunch do
Dorioli? Ja stawiam.
- Jasne – Mac nadal
obserwowała zamyśloną Weronikę gdy ta szła do swojego biura – brzmi nieźle.
Weronika
zmarszczyła brwi wchodząc do swojego pokoju nagle zwracając uwagę na badawczy
wzrok Mac.
Nie
zdążyła jej jednak zapytać o co chodzi, otworzyła drzwi i zamarła w pół ruchu.
Za
jej biurkiem siedział Keith. Miał na sobie szary garnitur i niebieski krawat,
laskę powiesił na krawędzi biurka. Drugie, nowe biurko, stało ustawione
prostopadle do tego przy którym siedział.
-
Spóźniłaś się – Keith powiedział na przywitanie – ostatnio jak sprawdzałem,
dzień pracy zaczynał się o 9 rano.
Weronika
uśmiechnęła się kręcąc głową, lekko niedowierzają. Spojrzała przez ramię na
Mac, która wzruszyła ramionami i również uśmiechnięta, odwróciła się w stronę
swojego komputera.
Weronika
weszła w końcu do pokoju i usiadła przy swoim nowym biurku, na swoim nowym
krześle.
- Myślałam, że
dzisiaj masz rehabilitację – powiedziała.
-
Składanie nowych mebli jest, mniej więcej, odpowiednikiem szpitalnej
rehabilitacji – odpowiedział jej ojciec.
Spojrzeli
na siebie, wyraz twarzy Keitha mówił dużo więcej, niż jego słowa.
Chwilę
później Weronika usłyszała otwierające się drzwi do głównego biura. Spojrzała
przez szybę na gości. Hunter i Lianne stali przy biurku Mac.
Nawet
z daleka oczy Lianne były ciemne i podkrążone ze zmęczenia. Miała na sobie ten
sam szary sweter i jeansy, w których Weronika widziała ją dzień wcześniej.
Hunter, jak to Hunter, rozglądał się posępnie po biurze. Chociaż raz nie miał
przy sobie żadnego instrumentu. Weronika i Keith wstali w tym samym momencie i
wyszli do głównej przestrzeni biura by ich przywitać.
- Lianne – Keith
przywitał swoją byłą żonę kiwnięciem głowy. Wyglądał na lekko zażenowanego, nie
wiedział co zrobić z rękoma, które zwisały mu po bokach. Chwilę później
wystawił obie ręce do przodu, na co Lianne zareagowała z wyraźną ulgą. Przytuliła
się do Keitha, opierając swoją brodę na jego ramieniu.
Odsuwając
się od siebie Keith złapał Lianne za ramiona.
-
Jak się trzymasz? – zapytał szczerze patrząc na jej poplamione i pomięte
ubrania.
-
Trzymam się… - Lianne spojrzała załzawionymi oczami na Huntera – mamy się
dobrze. Dziękuję.
-
Jak się masz Hunter? – Weronika przykucnęła zadając to pytanie. Hunter patrzył
na nią sceptycznie.
- Byliśmy w więzieniu – w jego głosie słychać
było dumę wymieszaną z czymś jeszcze. Może rezygnacją? Szczyptą smutku?
-
Policjant dał mi odznakę! Widzisz?
- To świetnie –
Weronika zachwyciła się, jednocześnie przyglądając się przypince przyczepionej
do jego swetra.
-
Jest plastikowa – Hunter dopowiedział.
Lianne
bawiła się swoją obrączką, jej usta wykrzywiły się w bolesnym uśmiechu.
-
Moglibyśmy porozmawiać w Twoim biurze? – zapytała Keitha tak cicho jak tylko
mogła. Było jasne, że nie chciała by Hunter zwrócił na nią uwagę.
-
Oczywiście – odpowiedział Keith – Weronika, dacie sobie tutaj radę?
-
Jasne – Weronika przytaknęła, odprowadziła swoich rodziców wzrokiem do biura,
które dzieliła z ojcem.
-
Szeryf może aresztować moją mamę – nagle wyrzucił z siebie Hunter.
-
Właśnie dlatego rozmawia z Twoim tatą.
Weronika usiadła na
kanapie, dzięki czemu jej twarz znalazła się mniej więcej na wysokości twarzy
Huntera a jednocześnie nie musiała nadwyrężać swojego zbolałego ciała kucaniem.
-
Tak Ci powiedziała?
-
Nie – potrząsnął głową – to usłyszałem.
Weronika
patrzyła skupiona na tego małego nieznajomego. Jej brata. Lianne mogła być
trzeźwa przez całe jego życie, ale mimo wszystko widać w nim było dziecko
uzależnionych rodziców. Był skryty, cichy, ostrożny. Może to efekt dorastania
wśród tylu sekretów i kłamstw? Jego ojciec może i przestał pić, ale zdecydowanie
nie przestał być złodziejem. Jego siostra była urodzoną i wychowaną
przestępczynią. No i na koniec matka, której ponad wszystko zależało na
utrzymaniu sekretu swojej przeszłości.
-
Powiedział, że mama jest… współwinna.
-
Współwinna?
- Tak – pokiwał głową
– i, że może pójść za to do więzienia. A ja zostanę sam.
Weronika
milczała przez chwilę. Jedynym dźwiękiem dochodzącym do nich zza ściany, był
niski głos jej ojca. Nie była w stanie rozróżnić pojedynczych słów, ale
wyczuwała spokój w tym co mówił. Zastanawiało ją tylko w jaki sposób Keith mógł
pomóc Lianne tym razem. Znowu się zamyśliła. Nie wiedząc nawet co nią
kierowało, odwróciła się w stronę Huntera i przytuliła go. Chłopiec na chwilę
zamarł.
-
Posłuchaj Hunter - Weronika wyszeptała mu do ucha – nie wiem jak to wszystko
się skończy, ale mogę Ci obiecać jedno. Nie będziesz sam. Jeśli coś się stanie
Twojej mamie, jeśli będzie musiała iść do więzienia, ja się Tobą zajmę, ok?
Będziesz miał mnie. A ja nie pozwolę na to, żeby stała Ci się krzywda.
Poczuła jak Hunter
się rozluźnił. Poczuła też jak pociągnął nosem wciągając głęboko powietrze.
Uniósł ręce i oplótł jej szyję w uścisku.
Kilka
minut później Keith otworzył drzwi od biura. Lianne była zapłakana, miała
czerwone od płaczu policzki i oczy. Mimo wszystko, wyglądała jednak na
spokojną. Jakby jej ulżyło. Uśmiechnęła się gdy zobaczyła Huntera siedzącego na
kanapie tuż obok Weroniki. Przeglądał National Geographic.
-
Hunter – zawołała Lianne by zwrócić na siebie jego uwagę – możemy już iść.
Jestem pewna, że Weronika i Keith mają dużo pracy.
-
Mogę Was odprowadzić do wyjścia z budynku – Weronika wstała z kanapy. Nie była
do końca pewna dlaczego, ale nie była gotowa na pożegnanie.
Na dole, tuż przed
przejściem przez główne drzwi, zatrzymała się na chwilę. Przypomniało jej się
jak tydzień wcześniej to jej matka odprowadzała ją do drzwi, po tym jak
spotkały się po raz pierwszy od ponad dziesięciu lat. Drzwi. Nie mogła pojąć,
że przechodzenie przez drzwi mogło wywołać w niej tyle emocji. Za każdym razem
któraś z nich chciała przez nie przebiec, nie mając pojęcia jak się zachować.
Weronika czuła się jakby przerwanie tych 11 lat ciszy nastąpiło za szybko, zbyt
intensywnie, zbyt głośno.
Przez
ostatni tydzień była ostrożna w kontaktach z matką. Postawiła sobie niewidoczne
bariery, ustaliła sobie zasady, dzięki którym mogła być tak profesjonalna jak
tylko umiała. Oznaczało to, że żadne emocje nie opuszczały jej myśli, wszystko
tłumiła w sobie. Nie pokazywała tego jak bardzo była zraniona, jak dużo emocji
kosztowała ją ta sprawa, jak wiele starych, zabliźnionych ran – otworzyło się
na nowo. Wiedziała, że nie musi współczuć swojej matce. Wiedziała, że nie musi
nic czuć patrząc na nią.
Obojętność stała się
nagle jednak zbyt trudna do wywołania. Może była po prostu zmęczona, w końcu od
ponad dwóch tygodni nie tylko mało spała, ale śniły jej się głupoty przez które
wstawała jeszcze bardziej zmęczona. A może po prostu spojrzała na swoją matkę
inaczej widząc złamaną kobietę, która stała teraz przed nią w drzwiach, nie
wiedząc jak ma się zachować. Życie Lianne, odbudowane po spaleniu za sobą tylu
mostów, rozpadło się po raz kolejny. Rodzina, której uważała się przez tyle lat
częścią, nagle okazała się kłamstwem. Była zdradzona i porzucona.
Weronika
poczuła pod dłońmi wychudzone plecy Lianne. Przytulając ją czuła, jak matka z
ulgą wypuszcza powietrze. Weronika zamknęła oczy i starała się nie myśleć zbyt
dużo.
Nie
była dobra w wybaczaniu, nie leżało to w jej naturze. Miała natomiast dość tej
ciągłej wojny.
-
Pa, mamo – szepnęła i rozluźniła uścisk.
W
końcu mogła otworzyć drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz