Veronica Mars: The Thousand-Dollar Tan Line
/// polskie tłumaczenie ///


czwartek, 28 lipca 2016

Rozdział dwudziesty piąty

         Zerwał się wiatr, kiedy Weronika dotarła do apartamentu Scorrów później tego dnia. Cienkie chmury rozpościerały się na niebie, a drzewa szumiały delikatnie gałęziami poruszanymi przez każdy powiew wiatru. Weronika wzięła różowe pudełko z siedzenia pasażera i podeszła powoli w kierunku drzwi.
         Z początku nie zdawała sobie sprawy jaki jest dzień, dopóki nie zostawiła wiadomości na sekretarce Cliffa Mcormacka.
         - Muszę z Tobą porozmawiać. To pilne. Jest niedziela, 23 marca, chwilę po trzeciej. Oddzwoń.
         - Kiedy tylko się rozłączyła, poczuła jakby ta data parzyła ją w usta. 23 marca, urodziny jej matki.
         Sama przed sobą nie chciała przyznać, że nadal o tym pamięta. A jednak data była zapisana niezmywalnym tuszem gdzieś w jej głowie. Razem ze wspomnieniami, do których nie chciała wracać - Lianne pochłaniająca tanie martini i średniej jakości restauracje, gdzie świętowali jej urodziny i gdzie upiła się tak, że głowa upadła jej na kartę deserów. Innego roku, kiedy wyprawili jej urodziny w domu, nie pojawiła się. Kiedy zataczała się w drzwiach o 3 nad ranem doszło do jednej z okropnych kłótni z Keithem. I inne wspomnienia, które w pewnym sensie były nawet gorsze – kiedy popłynęli w rejs i ich trójka stała w ciszy na pokładzie obserwując jak wieloryby bawią się koło statku. Rok, w którym Keith przyniósł do domu słodkiego szczeniaczka z kokardą na szyi, a Lianne nosiła go jak dziecko całe popołudnie.
         Weronika poprawiła pudełko w dłoniach. Czy było nie na miejscu przynosić tort w czasie tego kryzysu? Jak powinna się zachować? Wyobraziła sobie czekoladową polewę z białym napisem: Wszystkiego najlepszego, mam nadzieję, że Twoja córka nie jest martwa. Ale Lianne w tym roku kończyła pięćdziesiątkę, Weronika musiała coś zrobić. Po drodze do mieszkania zatrzymała się w cukierni i kupiła mały niemiecki tort czekoladowy. To ulubiony tort jej mamy, a przynajmniej taki był 10 lat temu.
         Lianne uchyliła drzwi chwilę po dzwonku tak jakby na nią czekała. Zatrzęsła się lekko kiedy zobaczyła Weronikę.
         -Weronika, cześć. Przepraszam, spodziewałam się… Wejdź. Siedzimy na tarasie – otworzyła szerzej drzwi.
         Weronika poszła za nią w głąb domu. Wyglądał prawie tak samo jak ostatnio, może był tylko trochę bardziej zamieszkany. Cała masa instrumentów walała się po podłodze w salonie – mały plastikowy akordeon, miniaturowe cymbałki, tamburyn z brakującą połową blaszek. Do połowy puste szklanki na stole, obok małej sterty gazet i zapach w powietrzu, pozostałość po tygodniowym jedzeniu fast foodu.
         Lianne otworzyła szklane drzwi i wpuściła ją na taras wystający zza skarpy. Był wyłożony szarymi płytkami, otoczony balustradą z kutego żelaza i osłonięty składanym daszkiem. Duże donice z filodendronem i bungewillą stały w każdym kącie nadając miejscu wyglądu dżungli. W dalekim końcu balkonu w bulgoczącym jacuzzi siedział Tanner, z głową opartą o nietonącą poduszkę.
         -Weronika, nie spodziewaliśmy się Ciebie! - pomachał kiedy obie weszły na taras.
         - Dzień dobry Panie Scott. – powiedziała, a po chwili zastanowienia dodała - Tanner.
         Hunter siedział przy okrągłym, szklanym stole ze starym syntezatorem Casio, uderzając palcami w klawisze i wygrywając dźwięki bossa nova. Włosy sterczały mu do tyłu, a w kąciku ust miał smugę czegoś co przypominało sos barbecue. Weronika uśmiechnęła się do niego i postawiła pudełko na stole.
         - Cześć Hunter, jak leci?
         Zmrużył oczy z rezerwą.
         - Myślałam, że przyszedł specjalista od porwań - powiedziała Lianne zasuwając szklane drzwi.
         - Powinien się pojawić lada chwila.
         - Więc macie zamiar zapłacić okup? – zapytała Weronika.
         - Oczywiście, że tak. – Lianne zrobiła kilka kroków po tarasie, była spięta.       Miała na sobie ten sam T-shirt z napisem ZNAJDŹMY AURORĘ, który Tanner nosił w piątek. Twarz Aurory była dziwnie rozciągnięta, jakby była wykrzywiona bólem.
         Weronika obserwowała ruchy swojej matki - jednocześnie nerwowe i kontrolowane, jakby przemyślała każdy krok. Jakby czekała na kogoś, kto wyskoczy z krzaków i krzyknie -Bu!
         To było znajome, boleśnie znajome. Tak wyglądała Lianne na kilka dni przed powrotem do picia.
         - A po co to?
         Wszyscy odwrócili się i spojrzeli na Huntera, który zdjął pokrywę pudełka i spoglądał w dół na tort. Weronika zaśmiała się nerwowo.
         - Ach to…więc… - uśmiechnęła się nerwowo do Lianne.
         - Wiem, że nie są to do końca szczęśliwe urodziny, ale pomyślałam, że powinniśmy chociaż zjeść trochę tortu.
         Lianne spojrzała na pudełko, a potem na Weronikę. Przez moment wpatrywały się w siebie bez słowa. Lianne otworzyła usta, policzki jej się zaróżowiły.
         - Urodziny? - Tanner przenosił wzrok z jednej na drugą.
         - Jest…o Jezu, znowu zapomniałem, prawda?
         Wyskoczył z jacuzzi, rozchlapując dookoła wodę. Miał na sobie jaskrawo zielone kąpielówki z palmą i drzewami. Na piersi odznaczało się kilka starych blizn kontrastując z opaloną skórą.
         - W porządku, Tanner. Tyle się działo…prawie sama zapomniała.
         - Powinniśmy coś zaplanować - owinął się ręcznikiem, objął Lianne mokrym ramieniem i pocałował w czubek głowy.
         - Hunter, zapomnieliśmy o urodzinach mamy, będziemy musieli jej to wynagrodzić.
         - Jakim cudem ona pamiętała? - zapytał Hunter wpatrując się w Weronikę.
         Dźwięk bossa nova rozdarł ciszę, która między nimi nastała. Czy to był dobry moment, żeby uświadomić sześciolatka, że jego mama ma inne dziecko? Wyjaśnić, dlaczego nie była obecna w ich życiu? Czoło Huntera wykrzywiło się w boleśnie znajomym grymasie - rodzinne czoło, sceptyczne i niespokojne. Czoło dziecka, które słyszało i widziało wszystko, nawet jeśli tego jeszcze nie rozumiało.
         Spojrzenia Veroniki i Lianne spotkały się nad głową chłopca. Potem Lianne usiadła obok Huntera i ujęła go za ramiona tak, żeby spojrzał jej w oczy.
         - Hunter, nie byliśmy z Tobą do końca szczerzy - powiedziała drżącym głosem.
         - Wiesz, że Rory jest Twoją przyrodnią siostrą z pierwszego małżeństwa taty? Weronika jest Twoją przyrodnią siostrą z drugiej strony. Jest moją córką, Twoją siostrą.
         Hunter jeszcze bardziej zmarszczył czoło. Przez chwilę Weronika zastanawiała się czy nie zacznie płakać. Zdała sobie sprawę, że wstrzymała oddech, serce jej waliło i prawie się zaśmiała. W jaki sposób, po wszystkim co przeszła w tym tygodniu, reakcja sześciolatka na wieść, o tym że jest jego siostrą była tak stresująca?
         - Więc będziemy go jeść? - Hunter spojrzał na tort.
         Usta Lianne drżały. Odkręciła się, żeby objąć Huntera, a łza spłynęła jej po policzku.
         - Tak kochanie, zjemy go. Mamusia pójdzie po nóż. Możesz podziękować Weronice?
         - Dzięki za ciasto – powiedział. Potem uderzył w kilka losowych klawiszy i zaśpiewał – Dzięki… za ciaaasto.
         Lianne weszła do domu, żeby przynieść talerze i sztućce. Hunter pobiegł za nią śpiewając pod nosem. Weronika została sama z Tannerem. Zapadła niezręczna cisza.
         - Dziękuję Ci bardzo za upewnienie się, że Twoja mama będzie miała miłe urodziny – potrząsnął głową – chciałbym powiedzieć, że zapomniałem przez to wszystko… ale prawda jest taka, że jestem kiepski jeśli chodzi o urodziny. To moja wada, ale to nie przez brak troski. Po prostu zniszczyłem za dużo szarych komórek.
         Zaśmiał się chrapliwie i usiadł przy stole naprzeciwko Weroniki. Jego niebieskie oczy były jednym elementem, który nie wyglądał na wyblakły.
         Weronika nie wiedziała co powiedzieć. Nigdy nie miała tego problemu. Ani ona ani jej tata nigdy nie zapomnieli o urodzinach. Korzystali z każdej wymówki, żeby cieszyć się sobą i, żeby Lianne poczuła się kochana. I to nie wystarczyło, nigdy. 
         A jednak Lianne była z kimś nowym. Wiedziała, że nie powinna tak myśleć, ale zastanawiała się jakim sposobem Tanner utrzymał przy sobie Lianne skoro Keith nie zdołał.
         Zdawało się, że Tanner wyczytał coś z jej twarzy i posłał jej szeroki uśmiech. Zwinnie chwycił paczkę papierosów, które leżały na stole. Kiedy zapalił uważał na to, żeby nie wydmuchać dymu w jej stronę.
         - Rzuciłem zanim to się stało - powiedział trzymając papierosa ze zmieszanym wyrazem twarzy.
         - Ale sama wiesz, stres. – przez moment wpatrywał się w niebo. Potem odwrócił się do Weroniki.
         - Twoja mama pracowała naprawdę ciężko, żeby wytrwać w trzeźwości. I wiem… wiem, że wy dwie macie swoje niedokończone sprawy. Jeśli ktokolwiek to wie to właśnie ja. Z matką Rory… - przerwał i zaciągnął się.
         - Jesteś dorosłą kobietą, więc nie powiem Ci jak masz się czuć. Nie mam prawa wtrącać się w relacje matki z córką. Wszystko co mogę powiedzieć to, że czasami jest łatwiej być ze swoim dzieckiem. Twoja mama nigdy nie była kimś dla Twojego taty… Nie mówię o nim nic złego. Może nawet przeciwnie. Jest ciężko patrzeć w twarz ludziom, których się kocha kiedy niszczysz wszystko czego się dotkniesz. Czasem jest łatwiej odbudować swoje życie z kimś kto upadł tak samo nisko.
         Weronika miała odpowiedzieć kiedy Hunter wybiegł na taras. – Jest już!
Lianne wyszła na zewnątrz z pustymi rękoma, a za nią wysoki Afroamerykanin w perfekcyjnie skrojonym garniturze. Tanner wstał, chwilę później Weronika zrobiła to samo.
         - Pan Jackson?
         Mężczyzna wyciągnął długą, kościstą dłoń i przywitał się z Tannerem.
         -Miło mi Pana poznać, panie Scott. Przykro mi z powodu wszystkiego co pan przechodzi.
         Był po czterdziestce, świeżo ogolony, z głębokim uspokajającym głosem. Swoje szerokie ramiona miał wyprostowane i poruszał się w wystudiowany sposób. W porównaniu z nerwowymi ruchami Lianne i Tannera wydawał się mieć niewiarygodną grację.
         - A to moja córka, Weronika Mars - powiedziała Lianne.
         Również uścisnął jej rękę , a jego chwyt był zimny i uprzejmy.
         - Weronika jest prywatnym detektywem - dodał Tanner.
         – Pomaga nam ze sprawą.
         Jackson spojrzał na nią z większym zainteresowaniem.
         - Ciekawe - puścił jej dłoń.
         - Podać Panu coś? Wodę, mrożoną herbatę? Mogę nastawić kawę, jeśli ma pan ochotę - zaproponowała Lianne.
         -Nie, dziękuję Pani Scott - położył swoją teczkę i podniósł jej wieko.
         - Zanim zaczniemy, chciałbym Państwa o czymś zapewnić. Wiem, że oboje się boicie. Przeżyliście piekło. Jednak wiedzcie, że jesteście w dobrych rękach. Zajmowałem się ponad setką takich spraw, w kraju i na świecie. Ci ludzie chcą pieniędzy. Tak długo jak będziecie mi ufać i dacie wolną rękę mamy szansę odzyskać Aurorę, ale to oznacza, że musimy postępować zgodnie z zasadami. Nie chcę zagrozić życiu Aurory niepotrzebnym zamieszaniem. Jestem pewien, że to docenicie - spojrzał na Weronikę.
         - Czyli planuje pan dać porywaczom to czego chcą? I co potem? – Weronika zmarszczyła brwi.
         - Nie chce pan wiedzieć kim oni są i pociągnąć ich do odpowiedzialności? Powstrzymać ich?
         - Plan Panno Mars - powiedział spokojnie - to sprowadzić Aurorę do domu. To jest to, czym się zajmuję. Wszystko co się liczy. I proszę o pomyślenie dwa razy zanim Pani się wtrąci. To delikatna operacja. Jeden błąd może wszystko zaprzepaścić.
         Wpatrywał się w nią, a ona nie mrugnęła.
         - Weronika… - głos jej matki trząsł się przeraźliwie - Proszę Cię…
         Spojrzała na matkę, miała szeroko otwarte, wystraszone oczy.
Przez chwilę poczuła się zawstydzona. Wszyscy na nią patrzyli, czekając w napięciu. Pod patio wiatr poruszał liśćmi na drzewach. Podniosła torebkę.
         - Nie martwcie się. Nie mam zamiaru wtrącać się w wasze negocjacje.
         Skierowała się do drzwi.
         - Powodzenia. – rzuciła przez ramię.
         - I wszystkiego najlepszego.