Autobusy
zaczynały zjeżdżać się do Neptun, w Kalifornii, już w piątek
późnym popołudniem i nie przestawały aż do poniedziałku. Przyjeżdżały
zakurzone, brudne i z odpryskami na lakierze i szybach – pamiątce po
odskakujących kamieniach. Zwykłe konsekwencje jeżdżenia drogami
międzystanowymi. Zatrzymywały się przy promenadzie, drżące od stłumionych
dźwięków, trzęsące się jak psy czekające na rozkaz.
Ich
trasy, łączące małe nadmorskie miasteczka ze wszystkimi miastami
uniwersyteckimi na zachodzie Stanów Zjednoczonych, tworzyły skomplikowane
sieci. Do Los Angeles i San Diego, do Bay Area i Inland Empire. Do Phoenix,
Tuscon, Reno. Do Portland i Seattle, do Boulder, do Boise, nawet do Provo. Zza
każdej szyby wyzierała podekscytowana młoda, studencka buzia.
Autobusy jeden po drugim otwierały drzwi
a fale rozemocjonowanych studentów wylewały się z nich na ulice.
Zachwyceni obserwowali piasek, surferów, budki z jedzeniem i wesołe miasteczko
przy promenadzie.
Niektórzy z nich
dopiero co skończyli zdawać sesję, całe noce spędzali ucząc się do
egzaminów.
Teraz
nagle znaleźli się w świecie z bajki, który wydawał się
istnieć tylko dla nich. Roześmiani i szczęśliwi zalali całe miasteczko.
Potykali się spacerując całkiem pijani ulicami Neptun, wierząc, że
magia dzięki której się tu znaleźli, nie pozwoli im
uderzyć głową o beton. I przez dokładnie trzy dni: ta magia działała.
W środowy poranek, nadmorskie
miasteczko które jeszcze w nocy oszałamiało blaskiem, zaczynało
wyglądać całkiem normalnie. Wręcz przyziemnie. Wszędzie
zakradał się brud. Setki zgniecionych puszek po piwie rozrzucone na
chodnikach, śmieci wylewające się z przepełnionych śmietników.
Zużyte prezerwatywy zdobiące alejki i krzaki w parkach, potłuczone szkło
pokrywające ulice.
W motelu Sea Nymph było
upiornie cicho gdy osiemnastoletnia Bri Lafond weszła na jego teren potykając
się o własne nogi. Prawie wszyscy goście hotelowi spędzali w nim
swoją wiosenną przerwę semestralną, więc zabawa nie
zaczynała się wcześniej niż popołudniu. Bri spędziła noc
imprezując na przedmieściach Neptun, nie zdążyła jednak zamówić taksówki
zanim przyjęcie się skończyło. Była tak pijana, że spacer powrotny do
hotelu wydawał się jej całkiem dobrym i wykonalnym pomysłem. Teraz
brnęła przez piasek do pokoju, który wcześniej wynajęła ze swoimi trzema
najlepszymi przyjaciółkami ze studiów.
Bri
miała to gdzieś, że przez cały tydzień obserwowały z okna śmietnik,
ten pokój był po prostu najtańszy z najlepszych. Przez chwilę walczyła z
zamkiem w drzwiach. Jej największym marzeniem było rzucenie się na jedno z
dwóch podwójnych łóżek, które dzieliła z koleżankami.
Szpary w żaluzjach przepuszczały
promienie bladego słońca do wnętrza pokoju. Leah leżała w poprzek łóżka z
głową schowaną pod poduszką, nadal miała na sobie sukienkę z
poprzedniego wieczoru. Nogi miała całe brudne i posiniaczone. Melanie
sączyła napój z papierowego kubka oparta o zagłówek łóżka. Miała na sobie
bordowe krótkie spodenki i górę od stroju kąpielowego. Jej długie,
potargane blond włosy przykleiły się do rozmazanego makijażu
wokół oczu. Spojrzała na drzwi gdy usłyszała, że się otwierają.
-
Za jakieś pół godziny mam lekcję surfowania a nadal jestem
pijana – powiedziała w stronę Bri z trudnością skupiając wzrok na
koleżance
-
Gdzie byłaś? Wyglądasz strasznie - dodała krzywiąc się.
-
Dzięki wielkie – Bri schyliła się, żeby rozpiąć buty. Stopy pulsowały
jej z bólu. – Gdzie jest Hayley? Poszła już surfować?
-
Nie widziałam jej – Melanie zamknęła oczy i oparła głowę ościanę. Bri
zastygła w bezruchu zdejmując but, spojrzała na Melanie.
-
Od kiedy? – zapytała.
-
Od… od tej imprezy w poniedziałek… chyba. – wymamrotała spod przymkniętych
powiek.
-
Kurwa - Melanie otworzyła nagle oczy.
Bri
zamrugała i w końcu ściągnęła but z bolącej stopy. Usiadła na łóżku i
delikatnie potrząsnęła Leah za ramię.
-
Hej, Leah. Obudź się. Widziałaś wczoraj Hayley?
Spod
poduszki wydobył się cichy jęk Leah. Na chwilę zwinęła
się w kłębek, rękoma oplotła swoją głowę. Bri i Melanie przez dobre
kilka minut nie mogły w żaden sposób dobudzić koleżanki. W końcu Leah
odsunęła poduszkę z twarzy i spojrzała na nie niechętnie.
-
Hayley? Nie, nie widziałam jej od tej poniedziałkowej imprezy.
Bri
oblał zimny pot, nieprzyjemne uczucie pustki przeszyło jej ciało. Przeczytała
jeszcze raz swoje SMSy. Ostatnią wiadomość od Hayley dostała w
poniedziałek popołudniu:
„Mamy zaproszenie na imprezę w REZYDENCJI. Idziesz?”
Przygotowania
zajęły im trzy godziny. Hayley zdecydowała się na nietypowo wyciętą,
obcisłą i krótką sukienkę, która zwracała uwagę na jej długie,
opalone nogi. Upierała się, że nogi są jej największym atutem. Na
imprezę zaprosił ją jakiś gość, którego poznała w Cabo
Cantina gdy kupił jej drinka. Powiedział jej, że ma
przyjść ze swoimi najseksowniejszymi koleżankami.
Na
imprezę poszły więc wszystkie. Do posiadłości wchodziło się
krętą prywatną drogą, najpierw mijając w bramie krzepkich
ochroniarzy. Dom w którym się znalazły był bardzo nowoczesny,
kwadratowa bryła z modnymi wykończeniami. Każde pomieszczenia aż kipiało
luksusem. Melanie od razu wtopiła się w tłum kręcąc biodrami w rytm
muzyki. Leah zauważyła w kuchni chłopaka z którym chodziła na biologię, więc
ruszyła w jego stronę. Hayley i Bri przepchnęły się przez tłum na tylne
patio. Ich oczom ukazał się ogromny basen.
Tuż za nim rozciągała się plaża, ledwo widoczna w świetle księżyca.
Oczy
Hayley błyszczały, odbijając kolorowe światła patio. Cały weekend
jej nastrój wahał się pomiędzy smutkiem a nieopisaną chęcią buntu.
W jednej chwili płakała, za chwilę tupała ze złości.
-
Chad nie będzie mi mówił co mogę, a czego nie mogę robić. Za kogo on
się uważa? – wykrzykiwała do swoich przyjaciółek.
Hayley
i jej chłopak rozstawali się i schodzili ze sobą serki razy, ale tego
wieczora dziewczyna wydawała się być podekscytowana. Tak jakby cała
jej złość, żal i smutek po prostu zniknęły. Była jakby
odmienioną sobą, świeżą, spokojną i szczęśliwą. Razem z Bri
wmieszały się w końcu w tłum tańczących ciał i dały ponieść
pulsującej muzyce. Głośny bas wygłuszył wszystkie zmartwienia w głowie
Hayley. Straciła poczucie czasu, przestała liczyć ile drinków wypiła oraz…
zgubiła swoje przyjaciółki.
Bri
przypomniała sobie widok Leah wciągającej kreskę kokainy z antycznego
stolika kawowego. Schylając się przytrzymywała te swoje śliczne
miodowe włosy z dala od proszku. Pamiętała też czyjeś ręce błądzące po jej
ciele, niski męski głos szepczący jej na ucho, że byłaby dużo
seksowniejsza w dłuższych włosach.
Przed
oczami migały jej wspomnienia o Hayley. Nachylała się do przystojniaka w
pięknie skrojonym, białym garniturze. Długie rzęsy nadawały jego oczom
niezwykłego wyglądu, wyginał żartobliwie wargi. Oprócz tych kilku wspomnień cała
impreza była dla Bri jednym wielkim zamazanym punktem w jej przeszłości.
Następnego
ranka po imprezie obudziła się na krześle ogrodowym postawionym obok
hotelowego basenu. Drżała z zimna, torebkę miała wetkniętą pod głowę.
Nie miała pojęcia jak dostała się z imprezy do hotelu.
- Widziałyście Hayley wychodzącą z
kimś z imprezy? – Bri spojrzała na swoje przyjaciółki. Obie powoli
potrząsnęły przecząco głowami.
-
Na pewno wszystko z nią w porządku - niepewnie wyartykułowała
Melanie – znając życie jest teraz z jakimś chłopakiem poznanym na
imprezie. Prędzej czy później wróci.
-
Ale przecież obiecałyśmy sobie, że przynajmniej raz dziennie będziemy
się ze sobą kontaktować – głos Bri zabrzmiał bardziej
piskliwie niż tego chciała. W drodze do Neptun obiecały sobie, że bez
względu na to jak dobrze będą się bawić na każdej z imprez,
najważniejsza będzie dla nich pewność, że cała czwórka jest bezpieczna.
Nieprzyjemne, zimne uczucie pustki odezwało się w ciele Bri raz jeszcze.
Odblokowała telefon i wstukała wiadomość do Hayley:
Gdzie jesteś?
Zjedz z nami śniadanie. Odpisz najszybciej jak możesz.
Nie
mogły zrobić nic innego, musiały po prostu czekać na jej odpowiedź.
Melanie miała rację, Hayley pewnie straciła poczucie czasu, zresztą tak
jak one wszystkie. Martwiły się o nią a ona zapewne bawiła się w
najlepsze. Mimo wszystko Bri zrezygnowała ze śniadania i została w pokoju.
Leah i Melanie poszły same. Siedziała w pokoju, drżała z zimna ale była za
bardzo zmęczona żeby się przebrać. Znowu napisała wiadomość do
Hayley. I jeszcze raz.
„Nie bądź samolubna i w końcu mi odpisz Hayley!”
„Wszyscy się o Ciebie martwią. ODPISZ MI”
„Okej, Twój czas się skończył. Jeśli nie odpiszesz mi w
ciągu 10 minut dzwonimy na policję”
„Mówię całkiem poważnie”
„Proszę odpisz”
„Proszę!”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz