Właśnie
minęła tabliczkę informującą o wjeździe do okręgu Los Angeles i jechała wzdłuż
szaro-zielonych wzgórz parku narodowego Los Padres, kiedy zadzwonił jej
telefon.
-
Halo?
Samochód
Logana był wyposażony w Bluetooth i Logan zsynchronizował go z jej komórką
zanim wyjechał. Radio się wyłączyło i przez głośniki BMW usłyszała głos Mac.
-
Weronika? Gdzie jesteś?
-
W drodze do Bakersfield, mam trop. Co tam?
-
To może nic nie znaczyć, ale pomyślałam, że powinnaś wiedzieć. Ta historia o
Meat Loaf z wiadomości w sprawie okupu, wiesz ten dowód, że żyją?
-
Tak? – Weronika nagle stała się czujna i wyprostowała się na siedzeniu.
-
Umieściła to na Facebooku 5 lat temu…
Palce
Weroniki zacisnęły się mocniej na kierownicy. Wpatrywała się przed siebie.
-
Jesteś tam?
-
Tak, przepraszam Mac. Myślę.
-
To niekoniecznie oznacza, że nie żyje.. prawda?
-
Nie wiem co to znaczy. Masz coś jeszcze?
-
Nie, na razie to wszystko co znalazłam. Zostać w biurze na wypadek gdybyś
czegoś potrzebowała?
-
Nie, to nie ma sensu. Wracaj do domu, Mac. Widzimy się jutro.
Zatrzymała
się i poszukała w torbie wizytówki Oxmana. Odpowiedział po trzecim sygnale.
-
Panie Oxman, tu Weronika Mars. Wiem, że kazał mi pan nie wtrącać się zanim nie
sprowadzi pan Hayley do domu, ale mam informacje. Wygląda na to, że historia,
którą porywacze chcieli udowodnić, że dziewczyna żyje, została opublikowana na
Facebooku kiedy miała 13 lat.
Zapadła
długa cisza. Kiedy się odezwał jego głos był niski i ostrożny.
-Rozumiem..
dobrze wiedzieć. Muszę się temu przyjrzeć – zamilkł by po chwili dodać -
Dzięki, dzieciaku.
Weronika
nie miała wizytówki Jacksona, ale na stronie Meridian Group był numer
poświęcony dla ogólnych wypadków. Usłyszała damski głos po drugiej stronie
słuchawki.
-
Meridian.
-
Tu Weronika Mars, dzwonię do Lee Jackson. Mogłaby mnie pani przełączyć?
-
Przykro mi, Lee jest w terenie.
-
Wiem, ale naprawdę muszę się z nim skontaktować. Czy może pani mnie
przekierować albo dać numer, na który…
-
Mogę przekazać wiadomość.
Zacisnęła zęby we frustracji, ale zostawiła
swoje nazwisko i numer telefonu. Przez chwilę rozważała czy zadzwonić do
Lianne, ale myśl o przeprowadzeniu tej rozmowy z matką sprawiła, że wcisnęło ją
mocniej w fotel. Lepiej zostawić to profesjonalistom. Lepiej powiedzieć
Jacksonowi i pozwolić mu robić to co do niego należy.
Wzdłuż
drogi I5 były trzy parkingi dla ciężarówek, ale tylko na jednym była całodobowa
restauracja, więc musiało to być miejsce, w którym Murphy jadł śniadanie o 4
rano kiedy Hayley zniknęła.
Jego
historia nadal nie miała sensu. Po pierwsze - dlaczego Bakersfield? Nie było
cienia dowodu, że znała tam kogoś, nie miała tam też ani rodziny ani przyjaciół
i nie był to jakiś znany cel na przerwę wiosenną. Ale szczegóły, które podał
Murphy sprawiły, że Weronika mu uwierzyła. To było zbyt dziwne i nietypowe,
żeby nie było prawdą. Jeśli chciałby ocalić swój tyłek, wymyśliłby lepszą
historię.
Zaparkowała
obok niskiego budynku z brudnymi ścianami pokrytymi aluminium. Migający neonowy
znak nad jej głową głosił, że miejsce nazywało się „U Lucy przez całą noc”. Po
drugiej stronie parkingu była stacja benzynowa. Między restauracją i stacją
paliw stało około 15 ciężarówek. Była prawie 18.30 i wysokie palmy wokół
parkingu kładły się cieniem na ziemi. Na wschodzie niebo było już prawie granatowe.
Skierowała
się do knajpy, a odgłos dzwonków obwieścił jej wejście kiedy przekroczyła próg.
W środku było gorąco i parno, a w powietrzu wisiał zapach przypalonej kawy i
bekonu. Ściany były pokryte tanimi panelami z lat 70, a na stołach leżały biało-czerwone
obrusy w kratę.
Kilku
zbłąkanych podróżników siedziało przy stołach dzióbiąc frytki pokryte grubą
warstwą keczupu lub trzymając kubki z kawą. Przy ladzie siedział rząd mężczyzn
we flanelowych koszulach w kratę i jedna postawna kobieta. Weronice zdawało
się, że jest za cicho, szczególnie po hałasie, który panował w Neptun. Nikt nie
rozmawiał poza dwoma mężczyznami kłócącymi się o wyniki walki bokserskiej.
Kelnerka
z burzą rudych włosów i mocno wykonturowanymi ustami podeszła do niej z menu.
Miała na sobie żółtą sukienkę z bufiastymi rękawami. Jej wizytówka mówiła, że
nazywa się Geena.
-
Co mogę dla Ciebie zrobić, skarbie?
-
Cześć. Ja… Mam nadzieję, że odpowiesz mi na klika pytań. Prowadzę śledztwo w
sprawie zaginięcia kilku osób w Neptun i zastanawiam się czy porywacz się tutaj
nie pojawił. To było 2 tygodnie temu, rankiem jedenastego. Wyjęła telefon ze
zdjęciem Murphy’ego. Na zdjęciu miał hawajską koszulę ukazującą jego chudą
klatkę piersiową. Na mostku był widoczny gotycki tatuaż ,,Bad dog”, a w ręku
trzymał butelkę maltańskiego likieru wznosząc toast. Znalazła to zdjęcie we
wpisie na blogu Trish Turley, a ta prawdopodobnie wzięła je z facebooka.
Kelnerka
spojrzała na zdjęcie i potrząsnęła głową.
-
Dużo ludzi przewija się przez to miejsce, wiesz o której godzinie tu był?
-
To było nad ranem, czwarta albo piąta.
–
Pracowałam od czwartej do północy, więc go nie widziałam - Geena wzruszyła
ramionami - możesz wrócić jutro, któraś z dziewczyn z nocnej zmiany może coś
wiedzieć.
Weronika
poczuła rozczarowanie. Nie wzięła pod uwagę pory dnia. Ktokolwiek pracował nad
ranem, nie był tu w porze obiadu. Odwróciła się do wyjścia.
-
Poczekaj!
Geena
stała z wytrzeszczonymi oczami. Uśmiechnęła się odsłaniając zmarszczki wokół
ust. Odwróciła się do lady, gdzie chuda brunetka napełniała kubek z kawą
jednemu z kierowców.
-
Rosa zwykle pracuje nocami, ale w tym tygodniu jest na popołudnia. Chantelle
urodziła dziecko i wywróciło jej życie do góry nogami. Rosa, kochanie, mamy
pytanie, znajdziesz chwilę?
Ciemne
oczy dziewczyny zamrugały i przygarbiła się. Pokiwała głową kończąc nalewać
kawę i odstawiła dzbanek do podgrzewacza. Wycierając ręce o krawędź fartucha
wyszła zza lady.
-
Co tam Geena?
-
Ta mała ma pytanie o jakiegoś faceta, który był tu tydzień temu.
-
Dwa tygodnie - wcięła się Weronika wyciągając telefon.
-
Ten mężczyzna, był tu bardzo wcześnie.
Rosa
spojrzała na mały ekran, uniosła brwi. Była młodsza od Weroniki, może w wieku
Hayley, miała okrągłe, różowe policzki, usta układała w dziubek.
-
Tak, pamiętam go. Wypił chyba z pięćdziesiąt filiżanek kawy i pożałował mi
napiwku. Wyglądało na to, że miał kiepski humor.
-
Był z nim ktoś? Rozmawiał z kimś?
-
Nie, siedział tam - wskazała na miejsce pod oknem - ze skwaszoną miną. Patrzył
przez okno i jadł. Nie odezwał się do nikogo.
Z
szybko bijającym sercem Weronika wygrzebała ulotki z torby. Pokazała je obu
kobietom.
-
Widziałyście ją w ciągu ostatnich dwóch tygodni?
Obie
pokręciły przecząco głowami.
Podziękowała
im za poświęcony czas i dała ulotki na wszelki
wypadek. Niektórzy ludzie w knajpie przyglądali jej się
dużymi, zaciekawionymi oczami. Wyszła szybko, a dzwonki rozbrzmiały za jej
plecami.
Weronika
stała przez kilka minut na parkingu, rozglądając się po okolicy. Ziemia była
sucha i popękana, a pędy zieleni wystawały przez dziury w chodniku. Po drugiej
stronie autostrady stał podrzędny motel, z migającym znakiem ogłaszającym wolne
pokoje do wynajęcia. Za nią rozciągały się zarośnięte wzgórza, a ptaki latały
walcząc z wiejącym wiatrem. Poza tym nie było nic. Powietrze pachniało
odchodami i zmęczeniem, czymś cierpkim i brudnym. Odeszła kilka kroków od
restauracji.
Potem
jej wzrok zatrzymał się na znaku. Był to jeden z dużych, zielonych znaków
kalifornijskiego urzędu drogowego, używanych do wskazania odległości. Jak
daleko do następnego punktu orientacyjnego, następnego przystanku i miasta.
SAN JOSE—239, MILESSAN
FRANCISCO–280 mil
I nawet mimo, że nie wymieniono tego na znaku,
mogła z łatwością policzyć w głowie. Przejechała tą trasę wiele razy…
STANFORD—263 mil.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz