Veronica Mars: The Thousand-Dollar Tan Line
/// polskie tłumaczenie ///


czwartek, 11 sierpnia 2016

Rozdział dwudziesty siódmy



         Gabinet obrońcy z urzędu okręgu Balboa mieścił się w funkcjonalnym budynku z płyty, zlokalizowanym zaledwie kilka przecznic od posterunku policji w centrum Neptun. Weronika dotarła tam o trzynastej następnego dnia. Niosła ze sobą lasagne od Mama Leone’s. Z uśmiechem wjechała windą na szóste piętro do gabinetu Cliffa McCormacka.
         Cliff i jej tata przyjaźnili się od prawie dwudziestu lat, a agencja detektywistyczna Mars uratowała więcej niż kilku jego klientów przed odsiadką. Oczywiście dowody przez nich zbierane odstraszyły też sporą część klientów, ale tak wyglądała codzienność systemu sprawiedliwości. Czasami trzeba bronić tych, których wybronić się nie da.
         Nie znała innego prawnika pokroju Cliffa, który pracowałby w Urzędzie Obrońcy Publicznego i mógłby jej pomóc w dotarciu do zeznać Williego Murphy’ego. Cliff jako miejscowy adwokat był nie tylko tani ale też bliski jej sercu i pożyteczny. Jedynym problem mogło się okazać jego oddanie etyce zawodowej. Mimo bycia cynikiem, jego skrupulatność i przywiązanie do tajemnicy obowiązującej prawnika w stosunku do klienta – mogła pokrzyżować Weronice plany. Dlatego miała nadzieję, że gorąca lasagne skłoni go do działania w szarej strefie i zdradzenia informacji.
         Drzwi były otwarte, ale zapukała cicho we framugę. Cliff podniósł wzrok zza biurka gdzie siedział przekopując się przez zawartość szarych teczek. Uniósł brwi gdy ją zobaczył.
         - Przyniosłam lunch – zaśpiewała machając i mamiąc go trzymaną przed sobą torebką
         - Prosto od Mama Leone’s – dodała z uśmiechem.
    - Wydaje Ci się, że jestem aż tak tani? – nozdrza mu zadrżały – Lepiej nie odpowiadaj.
         Zrobiła parę kroków w głąb gabinetu, delikatnie zamykając za sobą drzwi. To była raczej szafa bez okien niż pokój, ze ścianami pomalowanymi na ponury zielonkawoszary kolor. Masywna szafka z książkami pokryta kurzem zajmowała większą część ściany. Biruko była jedną, wielką katastrofą – zawalone brązowymi teczkami, kawałkami papieru, z gdzieniegdzie walającymi się papierami po kanapkach i napoczętymi opakowaniami krakersów. Weronika usiadła na sztywnym krześle na naprzeciwko Cliffa.
         - Ignorowałeś moje połączenia, Cliffy.
         Mężczyzna się skrzywił. Był wysokim i barczysty a jego czarne, nażelowane włosy błyszczały. Usta miał zawsze wykrzywione w kwaśnym uśmiechu, a brwi sceptyczne i ekspresyjne.
Patrzył z rezerwą jak Weronika odkrywa porcję lasagne na wynos, wbija plastikowy widelec w jeszcze bulgoczący ser i wręcza mu je nad biurkiem.
         - W przeciwieństwie do tego co Ty i ojciec myślicie, mam życie prywatne – przymknął oczy i wciągnął serowy aromat, a potem zmarszczył brwi.
         – Tak się składa, że wczoraj miałem plany.
         - Czyżby była już promocja na dzień w Ślicznotkach? Coś mi umknęło.
         - Jeśli musisz wiedzieć, byłem na lampce wina z przyjaciółką. I okazało się, że przyjaciółki są dużo mniej przyjazne kiedy przerywasz randkę i odbierasz telefon od figlarnej blondynki. Szczególnie takiej, która ma w zwyczaju prosić o przysługi – rzucił jej znaczące spojrzenie jednocześnie jedząc lasagne.
         - Czymże są przysługi pomiędzy starymi przyjaciółmi? - spytała przechylając głowę na bok.
         - Czego chcesz Weronika? – zapytał z pełnymi ustami i sosem spływającym na tani krawat.
         - Słyszałam, że w sobotę straciłeś klienta - skubnęła kawałek swojej lasagne.
         - Jakieś pomysły dlaczego tak się stało?
         - Mam zgadywać? Pewnie dlatego, że ktoś chciał wygrać sprawę – odpowiedział.
         - Ktoś taki jak bracia Gutiérrez?
         - Ktoś taki, zgadza się - odłożył widelec.
         - Szczerze mówiąc, cieszy mnie to. Sprawy, w których głupi ludzie robią głupie rzeczy to moja specjalność. Jak ten facet…- podniósł teczkę z zabałaganionego biurka.
         - Wrzucił post na Facebooka będąc w domu, który okradał. Klasyczny materiał dla Cliffa. Zostawiam morderców tym, którzy wiedzą co robią.
         - Więc myślisz, że to zrobił? Myślisz, że Willy Murphy zabił te dziewczyny?
          -Hm, zastanówmy się - Cliff zaczął wyliczać na palcach - był na imprezach, gdzie po raz ostatni widziano dziewczyny, próbował sprzedać własność jednej z nich, a jej włosy znaleziono na tylnym siedzeniu jego samochodu. Dodaj do tego fakt, że koleś jest po wyroku i miał całą aptekę narkotyków w krwioobiegu kiedy został zatrzymany.
         Weronika wyprostowała się zdziwiona.
         - Miał włosy Hayley Dewalt w swoim samochodzie?
         - Nadal czekają na wyniki z laboratorium, ale wygląda na to, że to te same włosy, które znaleźli na jej szczotce. Czasami kiedy coś wygląda jak kaczka zabójca i kwacze jak ona… sama wiesz.
         Złożyła dłonie i oparła na nich brodę marszcząc brwi. Oczy Cliffa zwęziły się.
         - Przeraża mnie widok Ciebie wytężającej umysł.
         - Coś tu po prostu nie gra, Cliff. 
         - Słuchaj dzieciaku - potrząsnął głową - nie jestem jakimś wyszukanym profilerem z dyplomem Uniwersytetu Kolumbia, ale pracuję z takimi typami od dawna. Nie bez powodu nazywają to  zachowaniem odbiegającym od normy. Ciężko je przewiedzieć i często takie działania nie mają sensu. Uwierz mi. Gdybyś usłyszała historię tego chłopaka, Twój wewnętrzny wykrywacz bzdur…
         - Więc masz jego zeznania?
         - Tak - zamknął oczy I westchnął - znam jego wersję i nie, nie mogę Ci nic o tym powiedzieć.
         - Jasne, wiem. Tajemnica adwokacka - przysunęła się na krześle - w końcu studiowałam prawo. Zastanawiam się tylko czy powiedział co zrobił dziewczynom. Bo oboje wiemy, że jeśli Lambowi uda się og skazać, nie będzie go obchodziło czy znajdziemy ciała.
         Usiadła na skraju krzesła, obserwując go. Na jego twarzy zdawała się toczyć jakaś wewnętrzna walka. Patrzył jej w oczy, a potem odwracał wzrok w zamyśleniu. Po kilku sekundach jego twarz się rozluźniła, westchnął i wstał.
         - To była zabawna rozmowa, ale mam spotkanie za parę minut.
         Weronika zaczęła wstawać i już chciała coś powiedzieć, ale powstrzymał ją ruchem dłoni.
         - Wiem, że Twoje umiejętności biurowe pewnie trochę kuleją, ale może zrobisz mi przysługę i wysprzątasz biurko? Skoro już rozmawiamy o przysługach - spojrzał na nią spod zmarszczonych brwi.   - Zamknę drzwi, żeby nikt Ci nie przeszkadzał, zrób to samo kiedy będziesz wychodzić - zapiął marynarkę, poprawił kosmyk włosów na czole i rzucając jej ostatnie, znaczące spojrzenie wyszedł z pokoju.
         Weronika zaczęła przeglądać jego biurko. Było całe w papierach, trzy różne kubki ze śladami używania stały w jego różnych częściach. Jeden z nich miał napis KEITH MARS NA SZERYFA. Inny NEPTUN JEST DLA KOCHANKÓW. Uśmiechnęła się i strzeliła palcami.
         Dwadzieścia minut później, kiedy kosz był już pełny, kubki stały na suszarce w kantynie, dokumenty były posortowane, spięte i ułożone alfabetycznie miała już na kolanach papiery Murphy’ego. Kartkowała je strona po stronie, omijając zdjęcia i raport aż znalazła to czego szukała - transkrypcję zeznania sporządzoną przez Cliffa.
         Zerknęła jeszcze raz w stronę drzwi i zaczęła czytać.
         CM: Tak więc Panie Murphy, szeryf buduje przeciwko panu sprawę. Wiedzą, że był pan na imprezie, na której dziewczyny zniknęły. Mają naszyjnik, który sprzedałeś dwa dni po zaginięciu Hayley Dewalt. I znaleźli trzy długie, brązowe włosy na fotelu pasażera w pana samochodzie. Czekamy na potwierdzenie z laboratorium, ale wyglądają identycznie jak te wyciągnięte ze szczotki Hayley. To nie wygląda dobrze.
         WM: Człowieku, nie wiem o czym mówisz. Nikogo nie zabiłem. Nie robię takich rzeczy. Ja nie… Nie znoszę nawet widoku krwi, ok? Była tej nocy w moim samochodzie. Ale nie chciałem jej nic zrobić. Chciałem jej zrobić pieprzoną przysługę.
         CM: Przysługę?
         WM: Tak człowieku. Tak, gadaliśmy trochę na imprezie. Zaprzyjaźniła się z moim kumplem, jeśli wiesz co mam na myśli. I potem nagle coś jej odwaliło.
         CM: Co masz na myśli?
         WM: Nie wiem człowieku… W jednej chwili leżała na kanapie i bawiła się kolczykiem w uchu Rica, a za chwilę biegała dookoła i pytała czy ktoś może ją powieźć na północ. Rico się wściekł. Urabiał ją cały wieczór, a ona zwiała.
         CM: Czy to był Federico Gutiérrez Ortega?
         WM: Taa.
         CM: Co zrobił?
         WM: Nazwał ją szmatą. Ale się nie przejęła. Chciała jechać do Bakersfield. Od razu. Była zdesperowana. Było mi jej żal. Powiedziałem jej, że jeśli ma kasę na paliwo to ją zawiozę.
         CM: Więc myślisz, że uwierzę, a co ważniejsze ława przysięgłych uwierzy, że dziewczyna która nawet Cię nie znała zdecydowała się jechać z Tobą w środku nocy nie wiadomo dokąd? I to, pomyślmy, 4 godziny drogi?
         WM: Trzy. Tak właśnie było.
         CM: A Ty zrobiłeś to z dobroci serca?
         WM: Słuchaj człowieku, myślałem, że ze mną flirtuje. Uznałem, że jest damą w opałach. A ja rycerzem z Chevroletem 86 El Camino i może, odrobina rycerskości mnie gdzieś zaprowadzi… wiesz, co mam na myśli?
         CM: Ok. Więc co zrobiliście po przyjeździe do Bakersfield?
         WM: Kazała mi się zatrzymać na parkingu ciężarówek, powiedziała, że chce colę. Kiedy wysiadłem, żeby zatankować uciekła. Biegła prosto drogą I-5, nie wiem dokąd. Wołałem za nią, ale przecież nie będę gonił jakieś stukniętej laski o czwartej nad ranem pośrodku niczego. Zjadłem śniadanie w knajpie, żeby dać jej trochę czasu na powrót. Ale nie wróciła. Pojechałem do domu i położyłem się spać. Nie oddała mi nawet za benzynę.
         CM: Więc skąd wziąłeś jej naszyjnik?
         WM: Kiedy wróciłem do samochodu leżał na siedzeniu. Musiał jej spaść. Ale zużyłem cały bak paliwa jadąc 6 godzin, chciałem pokryć straty, więc sprzedałem tą błyskotkę. Nie wiedziałem, że zaginęła. Gdybym wiedział wyrzuciłby go w krzaki.
         CM: A co z Aurorą Scott? Wyraziła nagła chęć na przejażdżkę do Mojave?
         WM: Nigdy z nią nie rozmawiałem. Widziałem ją na imprezie, jak każdy. Brała udział w konkursie na scenie. Seksowna. Ale nie moje progi. Nie wiem co jej się stało. Musisz mi uwierzyć, nie wiem nic więcej.
         Weronika zrobiła zdjęcia telefonem. Potem zamknęła teczkę, położyła ją na stercie dokumentów na biurku i wstała. Cliff miał rację, to była idiotyczna opowieść. Niezdarna, okropna i głupia. Ale nie mogła pozbyć się myśli, że jest tak głupia, że może być prawdziwa. Spojrzała na telefon, była już 15.30. Zdąży dojechać do Bakersfield przed zachodem słońca.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz