Veronica Mars: The Thousand-Dollar Tan Line
/// polskie tłumaczenie ///


czwartek, 25 sierpnia 2016

Rozdział dwudziesty dziewiąty



         Weronika stała jak wmurowana w ziemię. Słyszała z oddali odgłos ruchu ulicznego, ale nie był tak głośny jak krew szumiąca jej w uszach. Chad Cohan nie musiał jechać do Neptun i z powrotem, żeby zdążyć na zajęcia. Musiał dojechać tylko do Bakersfield, cztery godziny w jedną stronę.
         Czas się zgadzał.
         Spojrzała na autostradę. Nie było dużych korków i już po chwili pędziła do motelu Lake Creek znajdującego się po drugiej stronie. Weszła głównym wejściem prosto do recepcji.
         W pomieszczeniu było wilgotno i unosił się słodki zapach. Ścianę pokrywała stara, odrapana tapeta w róże poprzeplatane złotymi pionowymi pasami. Nad biurkiem wisiała niestosownie wielka głowa jelenia z powykręcanymi rogami. Przy biurku nikogo nie było, ale usłyszała z głębi odgłos telewizji. Stary mężczyzna wyszedł zza rogu i chwiejnym krokiem podszedł do biurka. Był niski i zgarbiony, w znoszonym swetrze i obcisłych dżinsach. Zauważyła, że nie ma dwóch palców u lewej ręki kiedy podrapał się kciukiem po podbródku.
         - Dzień dobry pani.
         - Cześć, mam trochę nietypowe pytanie.
         Mężczyzna popatrzył na nią spod wielu zmarszczek. Jego oczy były ciemne i lśniące przez co trudno było z nich coś wyczytać.
         - Co jakiś czas się tu takie zdarzają.
         - Pracuje pan rano? Około czwartej, piątej?
Staruszek pokręcił głową.
         - Mój syn zmienia mnie po północy i zwykle pracuje do 11 w południe.
         - A jest teraz?
         - Śpi proszę pani - przestąpił z nogi na nogę z tą samą miną - pracujemy tu do późna. Nie obudzi się przez ładnych parę godzin.
         Pokiwała głową na znak, że rozumie sytuację.
         - Więc może pan mi pomoże. Nie wiem czy oglądał pan wiadomości, ale w Neptun zaginęło kilka dziewczyn…
         - Widziałem! - twarz mu się rozjaśniła - cały tydzień mówią o tym w programie Trish Turley. Okropieństwo. Mam nadzieję, że ten gość dostanie karę śmierci.
         - Zostałam zatrudniona, żeby znaleźć te dziewczyny i podejrzewam, że jedna z nich nocowała tu 11 marca, meldując się bardzo wcześnie rano. Około czwartej albo piątej? Mogła zatrzymać się tu pod fałszywym nazwiskiem, albo z kimś innym, kto podpisał rachunek. Może mi pan wyciągnąć dokumenty z tego ranka?
         - Eh, zwykle nie podajemy nazwisk i  osobistych informacji o naszych gościach bez nakazu - postukał kciukiem w ladę i patrzył na nią z zaciekawieniem, jakby z jej twarzy chciał wyczytać czy pomoże mu dostać się do programu Turley. To podsunęło jej pomysł.
         - Całkowicie pana rozumiem - powiedziała.
         - Gdybym była na pana miejscu też nie chciałabym całego tego zamieszania. To znaczy wszystkich tych wywiadów - to zawracanie głowy.
         - Słyszałam, że Trish Turley wzywa każdego kto ma jakiś związek ze sprawą i błaga o wywiady.
         Otworzył szeroko oczy. Przez moment stał rozważając. Potem odkręcił się do starego komputera, oparł się o krawędź biurka i zdrową ręką przebierał klucze z pęku, który leżał na biurku.
         - Mówiłaś, że o której tu byli?
         - Między czwartą i piątą rano, 11 marca.
         Jego oczy przesuwały się po monitorze. Wstrzymała oddech.
         - Wygląda na to, że mamy jedno zameldowanie. O 4.15 rano.
         - Czy to była para?
         Spojrzał na nią podejrzliwie. Zdała sobie sprawę, że niczego więcej się nie dowie.
         - Przepraszam. Hm, ale proszę mi zrobić jedną przysługę i uciekam - wzięła głęboki oddech - czy pozwoliłby mi pan rozejrzeć się po ich pokoju?
         Słońce powoli zachodziło kiedy wchodziła do pokoju kilka minut później. Otworzyła okno i włączyła światło.
         Pokój był nędzny, zatęchły i nijaki. Ściany były wytapetowane tak samo jak na recepcji, a szary dywan był poplamiony i zużyty. Stare meble były porozstawiane po pokoju bez ładu, na łóżku leżała brzydka kapa.
         Przez chwilę stała po środku pokoju. Déjà vu. Tak wyglądał każdy tani motel, w którym była - tak jak Camelot gdzie śledziła kobieciarzy i fałszerzy. Tak jak Palm Tree Lodge, gdzie jakiś czas temu szukała innej zaginionej dziewczyny - Amelii DeLongpre. Była prawie pewna, że Hayley Dewalt tu była.
         Zaczęła oczywiście od otwarcia szuflad, macając głęboko niepewna co ma zamiar tam znaleźć, ale zdeterminowana. Może znajdzie coś co Chad albo Hayley zostawili, wskazówkę, która wytłumaczy co stało się tutaj - w połowie drogi między Neptun i Stanford. Szybko przebiegała rękoma po panelach na ścianie, zajrzała do otworów wentylacyjnych, szafek - próbując odkryć coś niezwykłego.
         Kiedy skończyła usiadła na skraju łóżka. Wytężyła wzrok nie patrząc na poszczególne elementy, ale na wszystko. Przebiegała spojrzeniem po każdym fragmencie pokoju myśląc o podejrzeniach jakie miała. Czasem trzeba patrzeć z szerszej perspektywy.
         W tym momencie coś rzuciło jej się w oczy. Ślady na tapecie… Proste, jaśniejsze linie tam gdzie tapeta była czystsza, mniej zniszczona. Tak jakby coś ją zasłaniało - miejsce, w którym zwykle stoją meble.
         Zeskoczyła z łóżka. Najpierw chwyciła nocny stolik. Był zaskakująco lekki. Łóżko było dużo cięższe. Szybko zorientowała się, że ślad na tapecie świadczyły o przesunięciu łóżka około pół metra. Przesunęła je tam gdzie jak podejrzewała, stało wcześniej. Stało teraz bardzo blisko szafy. Przeszła wzdłuż wytężając wzrok i wtedy to zobaczyła.
         Na dywanie była plama krwi.
         Ktoś próbował ją wyczyścić – jasne plamy wokoło wskazywały miejsca gdzie była szorowana. Ale wniknęła w tkaninę zbyt głęboko, by starania się opłaciły. Kilka kropli układało się w okrąg, dalej odpryskiwały kilkanaście centymetrów na lewo.
         Minęło 10 lat odkąd była na stażu w FBI i pracowała z krwią tylko kilka dni, ale było oczywiste, że ktoś dostał i to mocno. Prawdopodobnie więcej niż raz.
         Poczuła jak ścisnęło ją w gardle. Wyprostowała się i rozejrzała po pokoju. Poczuła ucisk klatki piersiowej, paniczny strach i choć próbowała to zignorować to czuła, że jest blisko rozwiązania i to nie koniec nerwów dzisiejszego dnia.
         W pokoju motelowym nie było miejsca, w którym można byłoby kryć coś dużego. Poza tym, po dwóch tygodniach ktoś zwróciłby uwagę na zapach gnijącego ciała. Kiedy wychodziła na zewnątrz zostawiła za sobą uchylone drzwi. Nagle świat wydał jej się dużo bardziej opustoszały niż 20 minut temu, w brązowym odcieniu pod zachodzącym słońcem. Na końcu korytarza zobaczyła światło wydobywające się z automatu z napojami. Obok stała maszyna do lodu…
         Podeszła do niej jakby we śnie. A może we wspomnieniu? Jak wiele martwych dziewczyn utkwiło w jej głowie? Ile duchów ją prześladowało? Zobaczyła obok postać Amelii przeźroczystą i świecącą. Podniosła pokrywę maszyny i weszła do środka.
         To było miejsce, w którym znalazła ciało Amelii lata temu, pokryte lodem, w innym zatęchłym motelu. Zamordowanej przez swojego chłopaka dla pieniędzy, które dostała za ugodę z Kane Software. Piorun nie uderza dwa razy w to samo miejsce, to niemożliwe.
         Przez chwilę stała przed maszyną aż w końcu podniosła wieko. Lód zaskrzypiał. Złapała łopatkę i zaczęła nią grzebać w lodzie. Chwilę później pochyliła się i wypuściła powietrze. Nic tam nie było, tylko lód.
Hayley Dewalt mogła nadal żyć. Może to nie była jej krew, a może była i Hayley uciekła z nadzieją na odcięcie się od wszystkiego w jej życiu co doprowadziło ją do tego miejsca. Wszystkiego co doprowadziło ją do spotkania chłopaka, który ją skrzywdził chociaż podobno ją kochał.
         Weszła z powrotem do pokoju i zatrzasnęła drzwi, a klucz schowała w kieszeni. Odwróciła się chcąc wrócić do recepcji, ale wtedy coś zobaczyła i szczęka jej opadła.
         Ptaki, które wcześniej widziała z drugiej strony ulicy krążyły dookoła na tyłach hotelu. Widziała je teraz dużo wyraźniej - ich czerwone czubki głów, krążące cicho i w skupieniu rytmicznie wymachując skrzydłami. Nagle okropne uczucie ogarnęło jej ciało, przeczucie którego nie mogła odeprzeć.
         Słońce znikało za wzgórzami kiedy obchodziła budynek dookoła. Podwórko motelu ciągnęło się jeszcze kilkanaście metrów przed wznoszącym się poziomem ziemi. Cały teren ogrodzony był starym łańcuchowym płotem, który w kilku miejscach był zardzewiały i porwany. Odgłosy ptaków zrobiły się głośniejsze kiedy podeszła do miejsca, nad którym latały. Stanęła przy zniszczonym ogrodzeniu.
         Gorący, cuchnący odór docierał do niej falami, coraz intensywniej z każdym krokiem. Zakryła usta i nos oddychając wbrew sobie, najpłycej jak mogła. W głowie miała najróżniejsze scenariusze. To mógł być jeleń, kojot, nawet niedźwiedź. Ale wiedziała, że nie był.
         Najpierw zobaczyła włosy, wyjątkowo ciemne na tle wyblakłej ziemi, poskręcane w strąki. Podeszła kilka kroków i zobaczyła ciało. Leżała twarzą do ziemi pod niewielką warstwą krzaków. Wyglądało to tak jakby ktoś chciał przykryć ciało liśćmi i gałęziami, ale coś, prawdopodobnie zwierzęta zburzyły konstrukcje. Zobaczyła kawałek białej sukienki tak brudnej, że zlewała się z ziemią. Odległy i męczący odgłos owadów sprawił, że przeszły ją dreszcze.
         Znalazła Hayley Dewalt.

2 komentarze:

  1. OMG! Kiedy nastepne tłumaczenie? czekam z niecierpliwością

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mam nadzieję, że niedługo :D zawsze jak już myślę, że jestem na prostej do ukończenia tłumaczenia bo znajduję w swoim życiu kilka chwil wolnego - wyskakują mi nowe obowiązki ^^ ale już bliżej końca niż dalej!!! :)

      Usuń