- Więc to
oznacza, że to nie jest już nasza sprawa?
Mac
zamknęła drzwi lodówki szybkim kopnięciem i ruszyła z piwami w ręku w stronę
kanapy.
Minęła
godzina odkąd Weronika spotkała się z Mac i Wallacem w mieszkaniu przyjaciółki.
Po raz pierwszy od wielu dni, które wydawały się wiecznością, żaden z klientów
Weroniki nie był w bezpośrednim zagrożeniu życia. Dzięki temu mogła pozwolić
sobie na wolny wieczór, spędzony w gronie przyjaciół.
Wspólnie
zdecydowali, że nie chcą nigdzie wychodzić i wolą posiedzieć razem w domu.
Weronika kupiła piwa, Wallace przyniósł ze sobą tacos a Mac przygotowała
organiczny sos salsa i nachosy. Z głośników puścili muzykę Alabama
Shakes.
- Nie wiem – Weronika pociągnęła pierwszy łyk
piwa odpowiadając Mac na pytanie – wydaje mi się, że według standardów Petry
Landros, nasza praca została wykonana. Morderstwo Hayley Dewalt się wyjaśniło,
a trochę nie wyobrażam sobie, że chciałaby mi płacić za szukanie nastolatki,
która uciekła od rodziców bo zakochała się w chłopaku, którego nie polubiłby
jej tata.
-
To mocno pokręcone – Wallace pokręcił głową – przecież musiała wiedzieć, że
ktoś jej szuka, co nie? Zostawiła wszystkich bez znaku życia.
-
Mam przeczucie, że „kontrolowanie impulsywności” nie jest najmocniejszą stroną
Aurory. Szczerze mówiąc nie sądzę, żeby uciekając w ogóle myślała o kimkolwiek.
- Swoją drogą, pobawiłam się dzisiaj w Twoją
księgową – odezwała się Mac zmieniając temat – z pieniędzy od Landros i Twojej
dniówki, być może uda nam się przekonać elektrownię do zaprzestania wysyłania
nam ciągle ponagleń do zapłaty.
-
Wzięłaś też pod uwagę swoją wypłatę, tak?
-
Weronika – Mac spojrzała na przyjaciółkę z politowaniem – oczywiście.
Stuknęły
się butelkami.
-
Więc to ostatni tydzień przerwy wiosennej? – Weronika zapytała, patrząc na
Wallace.
-
Zgadza się – westchnął – i powrót do pracy Panie Fennel. Powrót do biura, które
śmierdzi skarpetkami. A nawet lepiej. W przyszłym tygodniu jedna z klas zaczyna
tematy o edukacji seksualnej.
-
Daj spokój Fennel. Jeśli jest jedna rzecz o której masz jakiekolwiek pojęcia to
będzie to właśnie edukacja seksualna – Weronika rzuciła w stronę przyjaciela.
- Nie masz pojęcia jak to jest. Banda
dzieciaków przy której nie jesteś w stanie powiedzieć nic związanego z seksem
bez usłyszenia nieopanowanego chichotu.
Mac
zachichotała specjalnie, irytując tym samym Wallace, Weronika jej wtórowała.
-
Śmiejcie się, śmiejcie – na twarzy Wallace pojawił się rozbawiony grymas.
Pośród
śmiechów i rozmów do Weroniki dotarł dźwięk jej dzwoniącego telefonu. Podeszła
do wieszaka na którym powiesiła torebkę i z jej dna wygrzebała komórkę.
Na
wyświetlaczu nie pojawiał się numer dzwoniącego.
-
Halo? – odbierając jednocześnie otworzyła drzwi od mieszkania i wyszła na
korytarz by odsunąć się od nadal słyszalnych śmiechów Wallace i
Mac.
- Weronika Mars?
Głos
po drugiej stronie słuchawki był kobiecy, gardłowy, trochę zdarty. Nigdy
wcześniej go nie słyszała.
-
Tak, kto mówi?
-
Tu Lee Jackson z Meridian Group, oddzwaniam do Pani.
Telefon
prawie wypadł Weronice z ręki.
-
Pani Mars? Jest tam Pani? Halo?
Nawet jadąc osiedlowymi drogami by ominąć
korki, dojechanie do Neptun Grand zajęło jej prawie dwadzieścia minut. Starała
się nie wściekać będąc za kierownicą ale tym razem właściwie nieustannie
używała klaksonu by hordy dzieciaków zeszły z ulicy i dały jej po niej
przejechać. Przez całą trasę zebrała mnóstwo nieprzychylnych spojrzeń. Jedna z
pijanych nastolatek nawet uderzyła dłonią maskę samochodu. Weronika przez
ułamek sekundy wyobrażała sobie jak ją potrąca.
Jeszcze
w mieszkaniu Mac, Weronika poprosiła Lee Jackson czy może do niej oddzwonić.
Rozłączyła się, weszła na chwilę do przyjaciół i poinformowała ich, że musi
jechać. Ledwie zdążyła zobaczyć zaskoczone miny na ich twarzach a już biegła do
samochodu. Wytłumaczy im wszystko później. Teraz musiała znaleźć „Lee Jackson”
który miał $600 000 w nieoznaczonych banknotach w łatwiej do transportu
sportowej torbie.
Im bliżej była hotelu, tym większy robił się
korek na drodze. Wszystkie ulice zalewali nastolatkowie a jedna z większych
arterii była zamknięta ze względu na koncert. Ludzie wylewali się z barów i
sklepów z pamiątkami.
Z
odległości kilku przecznic widziała Grand Hotel, szklana fasada górowała nad
innymi pobliskimi budynkami. Weronika znowu stała na jednym za skrzyżowań
czekając aż światło zmieni się na zielone.
Gdy
tylko dojechała pod Hotel, rzuciła kluczyki do samochodu parkingowemu. Wbiegła
do lobby i szybkim krokiem podeszła do recepcjonistki.
- Muszę wiedzieć w którym pokoju zatrzymał się
Lee Jackson – rzuciła szybko starając się uspokoić oddech.
Młoda
kobieta o ciemnych włosach lekko się skrzywiła.
-
Przepraszam Panią, ale nie mogę…
-
Pracuję dla Petry Landros – Weronika przerwała jej w pół zdania – Weronika
Mars? Powiedziała, że jeśli czegoś będę potrzebowała – mam pytać. To wyjątkowa
sytuacja, więc pytam.
Brunetka
przez sekundę się wahała ale już po chwili trzymała w dłoni słuchawkę i
dzwoniła do, jak się okazało, asystentki Petry.
-
Mówi, że nazywa się Mars. Oh… Dobrze. Przepraszam Gladys, już to załatwiam.
Weronika miała chwilę by rozejrzeć się po
lobby. Dzisiaj było w nim cicho i spokojnie, młodzież zdążyła już wybyć na
imprezy. Concierge gawędził z gońcem hotelowym, barmanka w drugiej części
hotelu opierała się o bar i oglądała telewizję. Spokój wnętrza hotelu był
trudny do ogarnięcia po chaosie jaki panował na ulicach.
-
Bardzo przepraszam Pani Mars. Pan Jackson jest w północnej wieży, pokój 1201, potrzebuje
Pani pomocy w znalezieniu pokoju?
Weronika
nie zdążyła odpowiedzieć, biegła przez patio i dookoła basenu by jak
najszybciej dostać się na miejsce.
W wieży hotelu były dwie windy, obie
przeszklone, z widokiem na dwie różne strony świata. Weronika wskoczyła do
jednej z nich i szybko przycisnęła guzik, dzięki któremu miała wjechać na 12
piętro. Najpierw powoli, potem trochę szybciej, winda pięła się systematycznie
w górę.
Panorama
miasta powiększała się z każdym kolejnym metrem. Weronika widziała jasne
światła hoteli, w oddali majaczył jej widok luksusowych samochodów sunących po
drogach. Spojrzała w dół, na wejście do hotelu.
Przycisnęła twarz do szklanej ściany windy bo
upewnić się, że widziała to co widziała. Z hotelu wychodził wysoki mężczyzna w
garniturze, w ręku trzymał sportową torbę, którą dobrze znała.
Rzuciła
się do przycisków w windzie, uderzyła całą siłą w „stop” by sekundę później
panicznie klikać w guzik odpowiadający parterowi. Starała się jednocześnie nie
odrywać wzroku od Jacksona, widziała jak przechodzi przez ulicę i oddala się od
hotelu. Winda jadąc już do dołu zatrzymała się na czwartym piętrze, do środka
weszło 4 nastolatków w koszulkach polo. Całą wieczność zajęło im wybranie na
które piętro chcą jechać. Jeden z dzieciaków oparł się o barierkę i próbował
zagadać do Weroniki.
- Nawet nie próbuj i pośpieszcie się w końcu.
Chłopaki
popatrzyli na siebie znacząco.
-
Pośpieszcie się, szybko no! – Weronika nie zwracała uwagi na ich miny.
Zanim
winda znowu ruszyła, Lee Jackson zdążył zniknąć za rogiem butiku.
Weronika
wybiegła z windy na parterze jak poparzona, przebiegła sprintem przez ulicę,
zupełnie nie przejmując się klaksonami i przekleństwami ze strony kierowców,
które poleciały w jej stronę.
Gdy
zbliżyła się do butiku zobaczyła, że był już zamknięty. Skręciła w ciemną
uliczkę znajdującą się tuż za rogiem.
Prawie natychmiast dotarł do nie odór moczu i
śmieci. Uliczka nie była oświetlona. Zwolniła kroku nasłuchując. Jedyne dźwięki
jakie do niej docierały, pochodziły z pobliskich ulic, pulsujący bas
pobliskiego koncertu, śmiechy studentów. Po dobrej chwili Weronika zorientowała
się, że ma ze sobą latarkę, przyczepioną do pęku z kluczami.
Dzięki
jej światłu w końcu wiedziała, że jest w uliczce dla pracowników, pełnej
tylnych wejść do sklepów, barów i restauracji. Odgłos uderzających o siebie
szklanych śmieci wypełnił przestrzeń przed Weroniką. Po jednej stronie zaułku
widać było tymczasowy, opuszczony szałas jakiegoś bezdomnego. Szła powoli,
starając się stawiać stopy jak najciszej. Zimny podmuch wiatru podniósł
szczątki gazet z ziemi, w tym samym momencie po swojej prawej stronie Weronika
usłyszała niskie jęknięcie.
Odwróciła się szybko w stronę z której
dochodziły ją odgłosy. W wątłym świetle latarki zajęło jej chwilę nim go
znalazła.
Mężczyzna
leżał na boku, tuż obok przepełnionego śmietnika. Nie widziała jego twarzy –
była odwrócona do ziemi – ale rozpoznawała ciemny garnitur. Należał do
mężczyzny, który uważał się za Lee Jacksona. Tył jego głowy był mokry od krwi,
tak samo jak ramiona marynarki.
Trzęsącymi
rękoma Weronika wybrała numer alarmowy.
- Jestem w alejce przy Siódmej ulicy,
naprzeciwko Grand Hotelu. Znalazłam mężczyznę z jakimś rodzajem urazu głowy.
Chyba jest nieprzytomny – Weronika uklęknęła obok mężczyzny, poświęciła
światłem bliżej jego twarzy jednocześnie starając się go w żaden sposób nie
dotknąć – Wygląda na to, że ktoś go uderzył tępym narzędziem. Zdecydowanie
potrzebuje pomocy medycznej.
Rozłączyła
się zanim dyspozytor poprosił ją o pozostanie na linii. Nie miała dużo czasu do
przyjazdu karetki. Jeśli chciała odpowiedzi, musiała je dostać teraz.
Próbowała
przeszukać mu kieszenie w poszukiwaniu portfela. Delikatnie, starają się go jak
najmniej dotykać, udało jej się go dostać.
Okej Lee Jackson. Zobaczmy
więc, kim jesteś? Wsadziła sobie latarkę do ust
i otworzyła portfel dwoma rękoma.
Wszystkie
przegródki były w nim wypchane do granic możliwości. Wyjęła jedną z kart, która
okazała się być prawem jazdy ze stanu Idaho. Na zdjęciu rozpoznała tego samego człowieka,
który leżał nieprzytomny obok jej nóg. Zgodnie z danymi z dokumentu mężczyzna
miał na imię Omar Tyrell Mitchel, urodził się 12 maja 1968 roku. Tuż za tym
prawem jazdy było kolejne, z Arizony, na dane Roy Franklin III. Według
kolejnego mężczyzna nazywał się Reginald Dalton Baker i była to jego wojskowa
legitymacja. W portfelu były dziesiątki takich dokumentów, z całego kraju, na
różne dane, z tym samym zdjęciem, tego samego mężczyzny. Co najmniej 10
dokumentów i kolejne kilkanaście kart kredytowych.
Albo był zwykłym oszustem albo prywatnym
detektywem. Weronika sama miała podobną ilość podrobionych dowodów osobistych.
Tym razem jednak jej przeczucie mówiło, że to oszust. Ukradł tożsamość Lee
Jackson i chciał zniknąć zanim ktokolwiek by się zorientował. Pytanie brzmiało
czy to on skontaktował się z Tannerem? A może tkwili w tym razem? W końcu to Tanner go
przyprowadził. To Tanner odmówił współpracy z osobą
zatrudnioną przez Dewaltów.
Dźwięk syren karetki odbijał się echem coraz
bliżej miejsca w którym była Weronika. Karetka była blisko, Weronika złożyła
więc portfel i wsadziła go z powrotem do kieszeni garnituru. A sekundę później
zobaczyła coś, co sprawiło, że zamarła w pół ruchu.
Powoli
i najspokojniej jak umiała podniosła mały, suchy przedmiot z ziemi, leżał tuż
obok głowy mężczyzny.
Fasola
pinto. Przez chwilę Weronika patrzyła na ziarno leżące na jej dłoni. Poświeciła
sobie latarką po ziemi, było ich więcej. Porozrzucane obok mężczyzny, jedna
przykleiła mu się do kołnierzyka koszuli.
Weronika
ledwie zdążyła przetrawić co właśnie znalazła, tym razem niebiesko czerwone
światła pojawiły się w alejce, kolejna syrena wyła głośno. Policja pojawiła się
pierwsza, karetka była pewnie tuż za nimi. Weronika wsunęła fasolę do
kieszeni. Odsunęła się od mężczyzny i ruszyła w stronę radiowozu naprzeciw
oficerowi, który na pewno miał do niej mnóstwo pytań.
Super czekam na kolejny rozdział
OdpowiedzUsuńWidzę, że ostatnio miałaś sporo czasu i weny na tłumaczenie ;) Bardzo się z tego cieszę, bo miałam teraz co czytać ;) Ahh, jestem ciekawa, co wydarzy się dalej ;)
OdpowiedzUsuńHej, kiedy następne rozdziały ? :) nie mogę się już doczekać :)
OdpowiedzUsuńHej! Mam nadzieję, że niedługo! :D Spędziłam właściwie cały luty za granicą i nie miałam nawet czasu spojrzeć w komputer, więc i tłumaczenie poszło w odstawkę, ale mam nadzieję, że NIEDŁUGO wrzucę kolejny rozdział :) Już bliżej niż dalej :D
Usuń