Veronica Mars: The Thousand-Dollar Tan Line
/// polskie tłumaczenie ///


czwartek, 24 marca 2016

Rozdział siódmy



            Godzinę później Weronika siedziała przy komputerze pisząc coś z prędkością światła. Twarz Logana uśmiechała się do niej krzywo z rogu ekranu. Zrobiła to zdjęcie tuż przed wylotem Logana i ustawiła jako awatar. Pojawiało się za każdym razem gdy dostawała od niego mail.
            Żałuję, że nie widziałeś wyrazu twarzy Lamba gdy dowiedział się, że dostałam sprawę Hayley. Miał minę srającego kota.– napisała w odpowiedzi zwrotnej na wiadomość Logana.
            Gdy wróciła, Keitha nie było w domu. Najprawdopodobniej wybrał się na spacer. Mięśnie w jego nodze muszą być regularnie rozciągane, więc Keith jako przykładny pacjent spacerował po okolicy kilka razy dziennie. Powoli i cierpliwie wydeptywał swoje ścieżki, z oddali słychać było jak równomiernie uderzał laską o asfalt. Pracowitość i spokój dzięki którym był dobrym detektywem, pozwalała mu teraz zdrowieć w szybkim tempie. 
            Pokój Weroniki, jeszcze niedawno nazywany „gościnnym”, był mieszaniną jej licealnego życia i pierdółkami którymi zdążył udekorować pomieszczenie Keith zanim się wprowadziła. Jeden z jego ręcznie składanych modeli statków stał na komodzie, wokół niego poukładane ramki ze zdjęciami małej Weroniki. Wszystkie jej stare książki stały równo ułożone na drewnianej półce. Salinger, Plath, Toole. Wydawało jej się to zupełnie nieprawdopodobne, że po tylu latach wróciła do Neptun i znowu mieszka z ojcem pod jednym dachem. Z drugiej strony, od razu poczuła się tu jak w domu. Wszystkie zmiany których dokonała, wszystkie sytuacje w jej życiu, które nie miały żadnego sensu. Dobrze było poczuć stabilizację płynącą z postawy ojca.
            Zdążyła tylko kliknąć „wyślij wiadomość”, od razu odezwał się znajomy dźwięk rozmowy przychodzącej na Skype. To Logan odebrała połączenie, twarz chłopaka od razu wypełniła jej ekran.
            Już po chwili Weronika zorientowała się, że Logan widzi ją z opóźnieniem. Przez kilka sekund patrzył niemo w kamerkę, nie mając pojęcia, że ona już go obserwuje. Z jego pociągłej twarzy, w ciągu tych kilku chwil, mogła odczytać spokój jakiego zazwyczaj nie widziała we frasobliwym Loganie.
            Miał krótko ostrzyżone włosy. Wiedziała, że sam sobie goli głowę i uśmiechnęła się na tę myśl. Logan wolał strzyc się sam niż co miesiąc odwiedzać pokładowego fryzjera. Miał na sobie cywilny strój, niebieską koszulkę wyciętą pod szyją. Zaraz za nim widać było stalową ścianę. Ze swojej perspektywy Weronika widziała tylko mały fragment wiszącego na niej plakatu. Domyślała się, że oprócz flagi Stanów Zjednoczonych były na nim orły.
            Po chwili Logan uśmiechnął się do niej szeroko. W końcu dotarł do niego jej obraz.
            - Hej – jego głos był miękki.
            - Hej – odpowiedziała mu z uśmiechem – co za miła niespodzianka.
            Zwykle musieli umawiać się na rozmowy na Skype dużo wcześniej a i tak w ostatniej chwili mogło się okazać, że Logan nie może do niej zadzwonić.
            - Zobaczyłem, że jesteś online i zaryzykowałem – jego wzrok mijał Weronikę o dobre kilka centymetrów. Musiał mieć źle ustawioną kamerkę. Miała wrażenie, że Logan wpatruje się w jej ucho.
            - Którą macie tam godzinę?
            Ich rozmowy zawsze zaczynały się w ten sposób. Niezręcznie i banalnie. Zazwyczaj chwilę po tym jak udało im się przebrnąć przez tę fazę, musieli kończyć rozmowę.
            - Prawie ósma – Logan spojrzał w swoje lewo.
            - Dziesięć minut, proszę! – powiedział do osoby której Weronika nie mogła zobaczyć ze swojej perspektywy. 
            - Ktoś Ci mierzy czas, co? – zapytała.
            - Norma – odwrócił się i znów wpatrywał się w jej ucho. Uśmiechał się szeroko, Weronika zastanawiała się na jaką część jej twarzy tak naprawdę się patrzy. Jej oczy? Usta? Nagle zrobiło jej się smutno. Nigdy nie mogli do końca się zsynchronizować.
            - Więc. Petra Landros. W Twoim biurze. Kilka razy zdarzyło mi się o niej fantazjować ale nigdy nie było w to wplątane niczyje zaginięcie.
            - Na żywo nie jest nawet w połowie tak seksowna jak na zdjęciach. Pieprzyk nad ustami? – Weronika pochyliła się do komputera i zniżyła głos.
            - Tak naprawdę to obrzydliwe znamię.
            - Nie mów mi takich rzeczy. Jedyna rzecz dzięki której jestem w stanie przetrwać noce to katalog Victoria Secret z jej udziałem z 2004 roku!
            - Naprawdę? Ten katalog musiał dużo przejść przez tyle lat.
            - Życie marynarza jest jednym wielkim niedostatkiem – powiedział trzeźwo.
            Weronika zaśmiała się głośno.
            - Jak tam Twoje zapalenie zatok? Nadal jesteś uziemiony? – zapytała z uśmiechem.
            - Na następne kilka dni. Lekarz wojskowy powiedział, że pod koniec tygodnia znowu będę mógł latać.
            - To najgorsza wiadomość tego dnia – odpowiedziała delikatnym głosem – jak jesteś zakatarzony, nie jesteś na misji.
            - To życie, które wybrałem, Weroniko – odpowiedział jej prosto, bez irytacji czy wściekłości.
            Wiedziała, że ma rację. Dołączył do armii bo chciał latać. Chciał robić coś co ma faktyczny wpływ na życie innych ludzi. Weronika rozumiała tę potrzebę bardziej niż ktokolwiek inny.
            Logan znowu spojrzał w swoje lewo.
            - Tak, jasne. Przepraszam – odwrócił się z powrotem w stronę kamerki.
            - Muszę iść. Żona Hughesa właśnie urodziła dziecko, ma być online dokładnie o ósmej żeby ich zobaczyć.
            - Jasne, pogratuluj mu ode mnie.
            - Zrobię to – patrzył na Weronikę przez kilkanaście kolejnych sekund. Jego ciepłe, złotobrązowe oczy wypełnione były smutkiem.
            - Masz wolne w ten czwartek? Trzecia trzydzieści Twojego czasu?
            - Dla Ciebie mogę mieć.
            - W takim razie to będzie randka – uśmiechnął się.
            Weronika patrzyła na niego przez kolejne kilka sekund zanim ekran wypełniła czerń.
            Przez chwilę rozmyślała nad karierą Logana w marynarce. Wyobrażała go sobie chodzącego wąskimi korytarzami w jaskrawym świetle jarzeniówek. Próbowała wyobrazić sobie Logana na siłowni lub po prostu żyjącego pośród tylu setek ludzi na tak małej powierzchni. Zamknęła oczy. Wolała jednak wyobrażać go sobie idącego wczesnym rankiem po plaży. Włosy miałby sztywne od soli morskiej, pod ramieniem deskę surfingową. Biegłby po piasku truchtem, żeby szybciej się z nią spotkać.
            Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Tata. Wstała i szybko poszła w jego stronę by go przywitać. Klękał przy drzwiach próbując odwiązać adidasy.
            - Nareszcie jesteś w domu! Mam dobre wieści. To może chwilę poczekać bo chcę się z tobą o tym porozmawiać podczas kolacji. Może Restauracja O’Mally? Ja stawiam – trąciła ojca delikatnie dłonią.
            - Nie dam rady kochanie - Keith pokręcił przecząco głową – Wallace przychodzi do mnie z pizzą. Mecze. Sama rozumiesz.
            Ruszył w stronę kuchni postukując cicho laską o drewniany parkiet. Weronika szła za nim.
            - No tak, rozgrywki – uśmiechnęła się – tylko nie rzucaj niczym w telewizor w emocjach.
            - Nic nie obiecuję. San Diego gra przeciwko Michigan. Na pewno będziemy rozemocjonowani – wyciągnął szklankę z szafki.
            - Więc co się dzisiaj stało? Musi to być coś niesamowitego skoro chciałaś mnie zaprosić na kolację do O’Mally - zatrzymał wzrok na Weronice.
            Dziewczyna zawahała się przez sekundę. Odkąd wprowadziła się z powrotem do domu Keith cały czas odmawiał jakichkolwiek rozmów o pracy. Jakby nie chciał przyznać, że dotarło do niego, że teraz ona prowadzi rodzinny biznes i nie zamierza wracać do Nowego Jorku. Jednak nie oszukujmy się. Między zwykłymi sprawami, a sprawą Hayley, była znacząca różnica. Znalezienie zaginionej dziewczyny to coś z czego Keith byłby dumny. 
            - Wiesz co nieco o zaginięciu Hayley Dewalt, prawda? Zaginęła, Lamb ma jej sprawę gdzieś a Trish Turley popadła w obsesję na jej punkcie? To teraz możesz zgadywać kogo zatrudniono do odnalezienie Hayley. Tak! Mnie! Jutro lecę do Stanford żeby porozmawiać z byłym chłopakiem Hayley – Weronika powiedziała to właściwie na jednym wdechu.
            - Dzisiaj spotkałam jej rodzinę. Coś z nimi jest nie tak – pochyliła się i oparła ramiona na szafkach – oczywiście martwią się o Hayley, ale coś z nimi jest po prostu nie tak. Szczególnie z jej bratem. Jest trochę przerażający.
            - Oh… Tak? – Keith nalał sobie mrożonej herbaty i wstawił nową porcję do lodówki.
            Weronika przytaknęła zachęcona jego pytaniem.
            - Okazuje się, że zaginęła podczas jakiejś imprezy. Ale nie to mnie dziwi najbardziej. Dziwi mnie, że nikt nie wie kto zorganizował tę imprezę. Dom z którego zniknęła jest w dobrej dzielnicy, więc jego wynajęcie nie należy do najtańszych. Mam nadzieję, że dzięki temu dosyć szybko uda nam się ustalić kto mógł być organizatorem i zadać mu kilka pytań. Mam wrażenie, że Lamb coś wie, tylko nie chce się ze mną tym podzielić. Ciągle głaskał się po włosach jak z nim dzisiaj rozmawiałam. Zawsze się tak zachowuje jak ma coś do ukrycia.
            No i do tego przyjaciółki Hayley mają mnóstwo jej zdjęć z tamtej nocy. Uwiesiła się na jakimś tajemniczym chłopaku. Nie znam jeszcze jego imienia, nic o nim nie wiem, ale na zdjęciach wyglądali na całkiem zadowolonych. Zrobiono je dosłownie kilka godzin przed jej zaginięciem. Waham się czy zacząć rozpytywać o tego chłopaka czy powinnam zachować informację o nim dla siebie. Chodzi mi o to, że nie chcę dać mu szansy na szybkie zniknięcie jak tylko zorientuje się, że ktoś go szuka – Weronika na sekundę zatrzymała swój słowotok. 
            - Więc co o tym myślisz – zapytała ojca.
            Keith przez chwilę stał w ciszy i patrzył się przez kuchenne okno. Szklankę z herbatą zatrzymał w pół drogi do ust. Denerwujące uczucie przeszyło Weronikę gdy ojciec powoli odstawiał szklankę na blat.
            - Szczerze? – pytanie wypłynęło cicho i powoli z ust Keitha – myślę, że marnujesz swój talent, swój mózg, swoje całe życie Weroniko. Myślę, że powinnaś wsiąść do następnego samolotu lecącego do Nowego Jorku i podejść do egzaminu prawniczego.
            Słowa ojca uderzyły Weronikę niczym odłamki potłuczonej szyby.
            - Jak możesz twierdzić, że to jakakolwiek strata? Pomaganie ludziom – pochyliła się w jego stronę patrząc mu prostu w oczy.
            - Tacy właśnie jesteśmy. To płynie w naszej krwi.
            - Traktujesz „to” jak coś nad czym nie masz kontroli Weronika. Jakbyś nie mogła nad sobą zapanować – policzki Keitha zaczerwieniły się od razu, ręce mu się trzęsły – ale to jest tylko głupia wymówka, rezygnujesz z dużo większej szansy, zachowujesz się jak dziecko.
            - Dlaczego nie chcesz, żebym była taka jak ty? – wściekłość jeszcze bardziej ścisnęła jej żołądek – Dlaczego wydaje Ci się to taką hańbą?
            - Mogłabyś być bezpieczna! – krzyknął – Wiesz co ja czuje za każdym razem jak wychodzić kogoś śledzić? Za każdym razem jak zajmujesz się jakąś sprawą?
            Weronika głośno wciągnęła powietrze.
            - Oczywiście, że wiem. Ile razy to ja Ciebie prawie straciłam? Ale z jakiegoś dziwnego powodu ty zawsze wracałeś do tego zawodu. Jakbyś nie mógł nad sobą zapanować.
            Oboje odwrócili się w stronę drzwi wejściowych na dźwięk dzwonka. Weronika czuła jak krew jej wrzała w organizmie.
            - To pewnie Wallace – odezwał się Keith. Nadal miał ściśnięte szczęki, ale głos miał miękki, prawie smutny.
            - Wpuszczę go – Weronika ruszyła w stronę drzwi.
            Przez szybki w drzwiach widziała chłopaka z daleka. Stał ubrany w bluzę z logo drużyny San Diego i z pudełkiem pizzy w ręku. Gdy zauważył Weronikę uśmiechnął się tym samym lekkim i przyjemnym uśmiechem, który zawsze potrafiła ją rozchmurzyć. Zanim otworzyła drzwi wzięła kilka oddechów by się uspokoić, ale Wallace od razu zauważył, że coś było nie tak.
            - Wszystko w porządku? – jego uśmiech wyblakł.
            - Żartujesz sobie? Przystojny facet właśnie przyniósł mi do domu pizzę za którą nie muszę nawet płacić. Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
            Chłopak zmierzył ją sceptycznie wzrokiem. Wallace Fennel był najlepszym przyjacielem Weroniki od drugiej klasy liceum. Był pierwszą osobą, której mogła zaufać po tym jak zginęła jej najlepsza przyjaciółka, Lilly Kane. Od samego początku potrafił przejrzeć ją na wylot. Zanim jednak którekolwiek z nich zdołało powiedzieć cokolwiek, do przedpokoju wszedł Keith.
            - Wallace i pizza – zadowolony Keith udawał, że wyrywa chłopakowi pizzę z rąk.
            - Połówka jest Kanadyjska, z bekonem i ananasem, połówka z pepperoni, mięsem, kiełbaskami, szynką i bekonem – Wallace uchylił pudełko i wciągnął do płuc zapach świeżej pizzy.
            - Do tego sosy ze specjalnego przepisu Pana Cho i trzy rodzaje serów. No i do tego trochę sałatki, w końcu dbamy o nasze zdrowie – żartobliwie puścił oko do Weroniki.
            - Ile Ci jestem winien? – zapytał Keith
            - Tym razem moja kolej, ostatnio to Pan kupował skrzydełka.
            Weronika odsunęła się od drzwi i wpuściła Wallace do środka.
            - Wypracowaliście sobie cały plan działani chłopcy, co?
            - Mężczyźni muszą porządnie zjeść - chłopak trącił ją żartobliwie w ramie.
            - Oglądasz dzisiaj z nami mecz? – zapytał.
            - Nie, muszę jeszcze pojechać do Mac, szykuje nam się pracująca noc.
            Twarz Wallace rozpromieniła się, domyślił się o co chodzi.
            - Nowa sprawa? Coś porządnego?
            Weronika spojrzała ukradkiem na Keita. Zdążył od nich odejść i właśnie wchodził do kuchni.
            - Tak, Izba Handlowa Neptun mnie zatrudniła, chcą żebym odnalazła Hayley Dewalt.
            - Niech to, to się nazywa awans – Wallace prawie podskoczył z ekscytacji.
            - Więc jaki masz problem? – zapytał po chwili podejrzliwie.
            Weronika odchrząknęła patrząc niepewnie w stronę kuchni w której zniknął jej ojciec.      Słyszała jak rozkłada talerze, więc bez obaw odpowiedziała Wallecowi.
            - Mamy trochę inne podejście do całej sytuacji.
            Weronika widziała wyraźnie zrozumienie w wyrazie twarzy Wallace.
            - Nie martw się, w końcu się dogadacie - chłopak przełożył pudełko z pizzą do jednej ręki, drugą objął Weronikę.
            Weronika nie odpowiedziała ale odwzajemniła jego uścisk. Poczuła się trochę lepiej.
            - Mógłbyś jutro przyjść tutaj zobaczyć czy wszystko z nim w porządku? Będę do późna w Stanford. Wszystko powinno być okej, ale…
            - Jasne, nie ma problemu – Wallace uścisnął jej ramię.
            - Pozdrów ode mnie Mac. Mam nadzieję, że w końcu będzie miała okazję włamać się do jakiejś fajnej bazy danych.. albo… no wiesz, cokolwiek ona będzie tam robiła – uśmiechnął się głupio.
            - Będzie rzeź – Weronika odpowiedziała mu takim samym uśmiechem.
            Wzięła swoją torebkę z wieszaka. Przez chwilę zastanawiała się czy nie pójść do kuchni i nie pożegnać się z Keithem. Załagodzić całą sytuację zanim wyjdzie z domu, ale nie wiedziała co mogłaby mu powiedzieć. Jak mogłaby przepraszać za to kim jest?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz