Weronika
dotarła do Stanford po południu następnego dnia. Bezchmurne, błękitne niebo
kontrastowało z ciemnoczerwonymi dachami budynków uniwersyteckich. Wokół siebie
widziała tylko studentów, przejeżdżali na rowerach, szli gdzieś w małych
grupkach. Kilkoro siedziało na rozłożonym kocu na trawniku, otoczeni książkami
korzystali z przyjemnie ciepłej wiosennej pogody. Powietrze pachniało trawą i
ziemią, w oddali słychać było ogrodników zajmujących się uniwersytecką
roślinnością.
Czuła
się surrealistycznie, znowu wracała na stare śmieci. Przed oczami miała znajome
budynki i ścieżki, które przez jakiś czas były jej domem. Czuła się jakby nigdy
stąd nie wyjechała, jakby ten cały czas był tylko krótkimi wakacjami.
Rozejrzała się wokół siebie, skupiała wzrok na
twarzach studentów na wypadek gdyby Chad Cohan był wśród nich. Nie
poinformowała go wcześniej o tym, że chce się z nim spotkać. Chciała go
zaskoczyć. Jeśli faktycznie lubił kontrolę w tak dużym stopniu jak przedstawiły
to przyjaciółki Hayley, była ciekawa jego reakcji w sytuacji nad którą nie ma
władzy.
Weronika razem z Mac do drugiej nad ranem wyszukiwały
każdej możliwej informacji na temat chłopaka Hayley. Jego plan zajęć, oceny,
zajęcia dodatkowe. Cokolwiek co mogłoby pomóc im zrozumieć z kim mają do
czynienia. Wszystko co znalazły składało się na portret zdolnego studenta,
inteligentnego i utalentowanego chłopaka z dobrego domu. Zgodnie z
informacjami, które znalazły – jego matka była dyrektorem firmy odzieżowej z
siedzibą w Seattle. Chad był najlepszym atakujących w drużynie lacrosse. Był w
pierwszych 5% najlepszych studentów na swoim roku. Właśnie zadecydował, że jego
specjalizacją przy zdobywaniu licencjatu będzie politologia i zaaplikował na
staż w Waszyngtonie.
Szczęśliwe
zrządzenie losu sprawiło, że jednymi z jego zajęć były konwersatoria z
Profesorem Willem Haguem, który był doradcą Weroniki podczas jej studiów na
Stanford.
Gabinet
Hague znajdował się w budynku o nazwie Jordan, dużym piaskowym
gmachu przy głównym dziedzińcu kampusu. Weronikę znowu złapała nostalgia gdy
otwierała podwójne duże drzwi. Znajomy zapach kurzu wypełnił jej nozdrza.
Spędziła w tym miejscu mnóstwo czasu. Żeby mieć możliwość studiowania prawa,
musiała najpierw skończyć odpowiedni kurs, wybrała więc psychologię. Dzięki
temu nadal mogła rozwiązywać zagadki, tym razem z pominięciem wszystkich
naocznych ludzkich dramatów, teoria jej w zupełności wystarczała.
Gabinet Hague znajdował się na pierwszym piętrze.
Korytarz wyglądał zupełnie tak jak przed laty. Ściany wypełnione artykułami,
dyplomami i certyfikatami. Drzwi do gabinetu profesora były zamknięte, w środku
nie paliło się światło. Hague miał jednak zwyczaj ukrywania się przed
studentami podczas konsultacji, więc Weronika delikatnie zapukała w drzwi.
Nie
dostała żadnej odpowiedzi. Przekonana, że profesor jest w środku czekała
na jego reakcję, niepewna czy ma rację. Nagle zauważyła w środku poruszający
się cień. Uśmiechnęła się tryumfalnie. Mam Cię! – pomyślała.
-
Profesorze Hague? – zapytała delikatnie.
-
Jestem jedną z Pana byłych studentek, Weronika Mars. Chciałabym z Panem
porozmawiać.
Przez dłuższą chwilę znowu nie dostała żadnej
odpowiedzi. Zaczynała wątpić w słuszność swoich działań. Może profesor w ogóle
jej nie pamięta? Ta myśl zaskakująco ją zabolała.
Właśnie
tej chwili drzwi się uchyliły. Pierwsza rzecz jaką każdy zauważał po spotkaniu
profesora Hague był jego wzrost. Miał dobre dwa metry wysokości i był chudy jak
patyk. Długa broda zwisała mu z chudej twarzy, wyglądał trochę jak strach na
wróble. Powitał Weronikę zaskoczonym wyrazem twarzy.
-
A niech mnie – powiedział – Weronika Mars.
-
Dzień Dobry profesorze – uśmiechnęła się do niego.
Czubek
jej głowy sięgał mu nie dalej niż do barków.
-
Przepraszam, że przyszłam tak bez zapowiedzi. Jak się Pan ma?
-
Wszystko byłoby w jak najlepszym porządku gdyby nie spotkanie fakultatywne po
południu. Znowu będę musiał siedzieć i przez godzinę i słuchać Hobbesa jak ględzi
o budżecie - Hague spojrzał na zegarek z grymasem.
Weronika wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Gdy była jego
asystentką, pomagała mu unikać spotkań. Ostatecznie więcej go na nich nie było
niż był.
-
Niech Pan im powie, że się Pan zatruł… albo, że ma Pan zapalenie spojówek.
-
Niestety, Zhang każe wysłać po mnie ludzi z kajdanami jak się nie pojawię na
kolejnym spotkaniu – poprawił okulary na nosie – ale mam jeszcze trochę czasu
zanim się tam pojawię, wejdź.
Podszedł
wolno do swojego biurka, odsunął zasłony wpuszczając do środka światło
słoneczne. Ogromne księgi wypełniały cały jego gabinet, od podłogi aż po sufit.
Niebiesko-złoty plakat Rothko wisiał na jednej ze ścian, pod nim stał
trzydziestoletni rowerek stacjonarny. Na biurku leżała szpula ciemnoniebieskiej
wełny. Hague robił na drutach, czasami nawet podczas spotkań. Mówił, że pomaga
mu to myśleć i prawdopodobnie tak było. Był jednym z lepszych psychologów
badawczych w swojej dziedzinie. Pewne było, że nie jest mistrzem w robieniu na
drutach, wszystko co wyszło spod jego rąk było nieforemne. Swetry i szaliki,
które nosił były na to niezbitym dowodem.
-
Więc co Cię sprowadza w nasze skromne progi Weroniko? - Hague usiadł na krześle
za biurkiem, kiwając się lekko w przód i tył.
-
Ostatnio gdy o Tobie słyszałem byłaś w Nowym Jorku, chyba skończyłaś już
studia, prawda?
-
Tak, skończyłam – Weronika usiadła naprzeciwko profesora.
-
Jak wygląda życie gdy jest się prawnikiem? – uśmiechnął się do niej lekko –
albo może jesteś w Quantico (baza FBI)? Zawsze podejrzewałem, że możesz
skończyć w jakiejś agencji rządowej. Szczególnie po tym jak pracowałaś ze mną
nad pracą o awersji do ryzyka w antyspołecznej osobowości.
Weronika
odchrząknęła.
-
Właściwie to pracuje jako prywatny detektyw, wróciłam do Neptun.
Na
twarzy profesora widać było zaskoczenie, po chwili jednak uśmiechnął się
zmieszany. Weronika powstrzymała westchnięcie. Dlaczego każdy mężczyzna w jej
życiu musiał dać jej do zrozumienia, że jest jego osobistym rozczarowaniem?
- Prywatnym detektywem… to ciekawe – profesor zdjął
okulary i zaczął wycierać szkła rąbkiem koszuli.
Niemal
słyszała jak pracowały mu zwoje mózgowe. Był specjalistą od zachowań
odbiegających od normy i psychopatii. Jak daleko od pola jego zainteresowań
jest dziewczyna, która najpierw płaci 150 tysięcy dolarów za studia a potem
rezygnuje z kariery w imię szukania nic nieznaczących rzezimieszków i
zdradzających mężów?
- Ciekawe… - powtórzył raz jeszcze i
włożył okulary z powrotem – spełniasz się? Lubisz to co robisz?
-
Właściwie to jestem tutaj z powodu sprawy, profesorze. Miałam nadzieję, że uda
mi się z Panem porozmawiać o jednym z Pana studentów, Chadzie Cohanie –
Weronika wyjęła zdjęcie Chada, które znalazła w Internecie.
-
Chad Cohan? - profesor zamrugał ze zdziwieniem.
-
We wtorki i czwartki ma ze mną zajęcia z psychologii społecznej. Jest atakującym
w drużynie lacrosse, tak? Przez to omija połowę moich zajęć. Kazali mi go
przepuścić tak czy siak, podobno jest ważnym graczem – profesor prychnął.
- Więc nie jest Pan pod jego wrażeniem?
-
Jest inteligentny, gdy już pojawi się na zajęciach potrafi dobrze pracować,
właśnie oddał mi bardzo dobry esej o poznaniu społecznym.
-
Tylko, że? – Weronika próbowała przyśpieszyć profesora.
-
O co właściwie chodzi Weroniko? O co go podejrzewasz?
Nie
odpowiedziała mu od razu, musiała szybko przemyśleć zaawansowanie swojej
odpowiedzi.
-
Wolałabym nie mówić, profesorze. Nie chcę zmieniać Pana zdania o Chadzie.
Profesor
uśmiechnął się.
-
Być może jednak wybrałaś dobrą ścieżkę kariery – złapał szybko za druty i
włóczkę.
-
Nie wiem jak mogę Ci w sumie pomóc. Widzę go raptem dwa razy w tygodniu i to
też nie zawsze. Chłopak jest inteligentny. Trochę zbyt pewny siebie, ostatnio
dziewczyny otaczają go wianuszkiem. Jeśli już pracuje na moich zajęciach, robi
to bardzo dobrze, powiedziałbym, że na piątkę. Oczywiście nie biorąc pod uwagę
jego zbyt dużej ilości nieobecności… - pokręcił zniesmaczony głową.
-
Pamięta Pan może czy był na Pana zajęciach 11 marca? W ostatni wtorek?
- Mam gdzieś listę obecności – Hague pochylił się nad
dużym biurkiem, wziął z niego plik kartek.
Przekładał
szybko kartki szukając tej odpowiedniej.
-
Jedenastego mówisz? Tego dnia wszyscy mieli mi oddać swoje raporty i według
moich zapisków Chad był na tych zajęciach – Hague odwrócił listę w stronę
Weroniki pokazując jej tabelkę z imieniem Chada.
-
Zwrócił Pan uwagę czy tego ranka miało miejsce coś niezwykłego?
Hague
przymknął oczy próbując sobie przypomnieć zdarzenia z tamtego dnia. Po chwili
potrząsnął głową.
-
Nie przypominam sobie, żebym zwrócił uwagę na cokolwiek odbiegającego od normy.
-
I tak mi Pan bardzo pomógł – Weronika uśmiechnęła się delikatnie.
Profesor spojrzał szybko na swój zegarek.
-
Przepraszam, że nie mam dla Ciebie więcej czasu ale muszę ruszać na
to spotkanie bo inaczej mnie zagryzą.
-
Oczywiście! Dziękuję bardzo za Pański czas - Weronika szybko wstała z krzesła.
Podali
sobie dłonie w geście pożegnania.
- Zadzwoń do mnie następnym razem gdy będziesz w
pobliżu. Musimy umówić się na dłuższą rozmowę – wskazał na Weronikę palcem.
-
Oczywiście.
Będąc
z powrotem na świeżym powietrzu wzięła głęboki wdech. Słowa profesora odbijały
jej się echem w głowie. Nie coś co powiedział o Chadzie. Coś co powiedział o
niej. „Być może jednak wybrałaś dobrą ścieżkę kariery”. Nie zdawała
sobie sprawy jak bardzo potrzebowała takiego zapewnienia od kogoś. Wdzięczność
i ulga jaką poczuła była prawie żenująca.
Nie
miała jednak czasu żeby roztrząsać swoją sytuację. Nadszedł moment w którym
musiała odnaleźć Chada Cohana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz