Veronica Mars: The Thousand-Dollar Tan Line
/// polskie tłumaczenie ///


czwartek, 2 czerwca 2016

Rozdział siedemnasty



            - Wiesz za czym na pewno nie tęsknię jeśli chodzi o Nowy Jork?
            Weronika bujała się lekko w hamaku powieszonym pomiędzy dwoma porządnymi Dębami w ogródku Keitha. Palcem zaznaczyła sobie miejsce w którym przerwała czytanie pamiętnika Aurory Smith. Dopiero zjedli kolację, ostatnie promienie słońca przenikały delikatnie pomiędzy liśćmi.
            Keith spojrzał na Weronikę z miejsca w którym pielił chwasty wokół swoich begonii. Naczynia po lazani którą zjedli, nadal leżały na drewnianym stoliku stojącym na patio. Wyszli zjeść kolację na podwórku, doceniając piękno wieczoru. Zasłużona chwila oddechu.
            - Słyszałem, że aligatory w ściekach potrafią być onieśmielające – sarkastycznie odpowiedział Keith, przecierając wierzchem dłoni pot z czoła.    
        Weronika ułożyła się wygodniej w hamaku, ciesząc się ze wsparcia ojca.
            - Nie tęsknie za horrendalnie drogimi mieszkaniami bez podwórek i ogrodów a nawet otwierających się okien. Za tym akurat nie tęsknię.
            Podwórko było jej ulubioną częścią domu Keitha. Gdy była w liceum, po aferze wokół ojca i jego przegranej w wyborach na szeryfa, gdy stracili wszystko, przenieśli się do małego mieszkanka. Zdecydowanie nie było tak małe i drogie jak którekolwiek z mieszkań w których mieszkała na Manhattanie, ale nie było też definicją życia na poziomie. Było wygodne i było ich przystanią gdy zostali sami we dwójkę przeciwko reszcie świata. No i mieli osiedlowy basen nad którym mogła spędzać czas i oddychać świeżym powietrzem.
            Luksusem natomiast był fakt, że mogła siedzieć teraz w ogrodzie przy blasku zachodzącego słońca. Czerpała energię z widoku na roślinność i bujała się na hamaku powieszonym między dębami starszymi od niej.
            - Tak? Możesz zatęsknić za brakiem ogrodu jak przyjdzie Ci kosić trawę co tydzień przez kilka miesięcy – Keith potrząsnął głową z uśmiechem.      
            - Hm… Myślałam nad tym, żeby zająć bardziej kierownicze stanowisko jeśli chodzi o prace w ogrodzie. Mogę przynosić Ci lemoniadę w trakcie koszenia.
            Keith wyciągnął z ziemi sporej wielkości chwast. Musiał zapuszczać korzenie przez dłuższy czas.
            - Co czytasz?
            Weronika podniosła książkę, pokazując okładkę Keithowi.  
            - Pamiętnik Aurory. Ostatni raz pisała coś w nim ponad rok temu, więc niekoniecznie znajdę tutaj najświeższe informacje, ale to przynajmniej jakiś początek.
            Pamiętnik w rzeczywistości był bardziej albumem do rysowania, wypełnionym po brzegi liniami i okrągłym ozdobnym pismem. Szkice i gryzmoły rysowane były głównie ołówkiem. Szkic Frankensteina torującego sobie drogę przez kartkę, perfekcyjnie odwzorowany wazon z kwiatami, abstrakcyjne gryzmoły zajmujące margines. Aurora potrafiła rysować. Czasami wypełniała dziennik pionowo, czasami zdarzało jej się przekręcać go w poziomie a nawet pisała zakręcając zdania w spirale.
            Nie zniosę kolejnego dnia wśród tych zombie. Za każdym razem gdy Pan Nelson źle wymawia „chlamydia” na biologii, anioł dostaje nową parę skrzydeł. A może dostaje właśnie chlamydię? Dostałam dzisiaj wykład na temat alkoholu i narkotyków od przykładnego hipokryty. Spotkania AA sprawiają, że jesteś upośledzony czy on po prostu już wcześniej zabił wszystkie swoje komórki w mózgu.
            Aurora nie zawsze była tak ostra w swoich wypowiedziach, prawie na każdej stronie widać było uśmiechnięte postaci czy rysunki ich psa „Berkleya”. Jedna ze stron dziennika w całości poświęcona była rysunkowi przedstawiającemu Huntera. Wyglądający na spokojnego ale i sceptycznego, chłopiec podpisany był jako „Szef”. Dla odmiany autoportret Aurory był naszkicowany niedbale, jak gdyby w pewnym momencie znudziła się rysowaniem siebie. Aurora była bystra, kreatywna, drażliwa i znudzona. W odróżnieniu od Hayley Dewalt, wydawało się, że jest zainteresowana dogadzaniem tylko sobie.
            - Jak tam dzisiejsze spotkanie z Twoją mamą?
            Weronika spojrzała w górę poprzez zielone liście. Tego ranka, widząc Lianne na ekranie małego telewizorka, żadne z nich nie wypowiedziało jej imienia na głos. Weronika oglądała konferencję prasową z otwartymi ustami, zagubiona w swoim własnym szoku. Dopiero gdy skończono nadawanie, zaczęła zastanawiać się jak musiał czuć się Keith. Nie mieli jednak czasu na przedyskutowanie tego. Zadzwoniła Petra Landros i Weronika musiała zbierać się w szaleńczym tempie.
            Gdy wróciła do domu Keith jadł kolację, popijając przy tym wino. Weronika dołączyła do niego, posiłek przebiegł im w właściwie zupełnej ciszy. Miała wrażenie, że Keith czekał aż Weronika się odezwie i zaczną rozmawiać o sprawie Lianne. Za każdym razem gdy wydawało jej się, że jest gotowa wypowiedzieć pierwsze słowo, rozmyślała się w ostatniej chwili. Może to zwykłe odzwyczajenie od rozmów o matce, sprawiało, że nie mogła wydusić ani słowa. Weronika potrafiła rozmawiać z Keithem właściwie o wszystkim ale Lianne była jednym z niewielu tematów które omijali.   
            Weronika podparła się na łokciach i spojrzała na Keitha odpowiadając mu wprost na pytanie:
            - Jest załamana. I przerażona.
            Keith pokiwał głową nie podnosząc wzroku. Wbił motykę w ziemie próbują ją spulchnić i wyrwać kolejny chwast w całości. Weronika przez chwilę obserwowała pracującego ojca.
            - Oprócz tego? Wydaje się jakoś sobie radzić z całą sytuacją – kontynuowała – ma kolejne dziecko. Chłopca.
            - Wiem, czytałem w jakimś artykule - Keith pokiwał głową – widziałaś go?
            - Tak, jest słodki – z całych sił próbowała uniknąć przymusu wypowiedzenia słowa „brat”.
            - Tanner też jest w porządku. Ma w sobie coś dziwnego, ale jest w porządku. Mac znalazła informacje na temat jego występków ale wszystko jest datowane na czas zanim zdążył poznać mamę. No i oczywiście wypowiada te swoje wywody typowe dla uzależnionych. Co nie zmienia faktu, że widać jak bardzo zależy mu na Lianne. Odkąd są razem, wyszedł na prosta.
            - Cieszę się ich szczęściem – Keith odpowiedział prosto – Oczywiście nie cieszę się z tego co teraz przechodzą, ale cieszę się, że mają siebie.
            - A co z Tobą? - Weronika usiadła w hamaku i spuściła nogi, stopami lekko dotykając ziemi.
            - Ze mną?
            - Tak z Tobą. Minęło sporo czasu odkąd kogoś miałeś, zamierzasz coś z tym zrobić?
            Na twarzy Keitha pojawił się grymas.
            - Nie wiem czy zauważyłaś kochanie, ale na razie jestem bardzo zajęty rekonwalescencją. Nie jestem pewien czy dałbym sobie jeszcze radę z randkowaniem.
            - Daj spokój, kobiety uwielbiają wrażliwych mężczyzn. Po prostu musisz wrócić do randkowania i być sobą.
            - Masz jakieś seksowne matki w zanadrzu, dla takiego kaleki jak ja? – uniósł brwi.
            - Może jednak dam Ci spokój – zaśmiała się.
            Jej śmiech przerwał telefon dzwoniący jej w kieszeni. Wstała z hamaka i odebrała połączenie.  
            - Weronika Mars.
            Przez chwilę wszystko co do niej docierało było jednym wielkim hałasem – być może korkiem, być może programem telewizyjnym. Po chwili jej rozmówca odkaszlnął.
            - Mam Twój numer z ulotki.
            Weronika zamarła, jej wszystkie zmysły stanęły w gotowości.
            - Mogę mieć dla Ciebie jakieś informacje – Weronika znowu usłyszała kaszlnięcie – powinnaś się tu pojawić, 20111 Meadow View Road.
            - Będę tam za 40 minut – Weronika odpowiedziała szybko i się rozłączyła.
            Jechała trasą pomiędzy rodzinnymi sklepikami, państwowymi przychodniami i motelami w których płaci się za godziny. Tak po prostu wyglądała droga wiodąca przy Meadow View. Dotarła przed mały, kwadratowy budynek, na fasadzie którego wisiał jaskrawy żółty baner informujący, że w tym miejscu znajduje się skup złota. Na jednym z okien namalowany był podskakujący krasnal. Przez żelazne kraty zabezpieczające okno, krasnal wyglądał jakby siedział w więzieniu.  
            Na drzwiach umieszczono dzwonek, gdy tylko Weronika otworzyła drzwi usłyszała jego melodię. W środku unosił się zapach parzonej kawy i mocnego środka do czyszczenia powierzchni, który drażnił nozdrza. Pomieszczenie do którego weszła było poczekalnią, małe krzesełka stały pod ścianą obok pustego dyspozytora na wodę. W jednej ze ścian znajdowało się okienko dla interesantów, zabezpieczone było plastikową szybą jak w banku. Po lewej stronie od okienka znajdowały się drzwi, przyczepiono na nich plakietkę „tylko dla pracowników”
            - Halo? – zawołała Weronika w nieokreślonym kierunku.
            Rozmazany kształt pojawił się po drugiej stronie plastikowej szyby. Po chwili okienko otworzyło się a oczom Weroniki ukazała się obwiśnięta, nalana twarz z przekrwionymi oczami i sterczącymi siwymi włosami.
            Weronika wyjęła jedną z ulotek ze swojej torebki.
            - To Ty do mnie dzwoniłeś w sprawie ulotki?
            Nieznajomy nie dał po sobie nic poznać, ale w jego jasnoniebieskich oczach pojawił się tajemniczy błysk.
            - Przewidziana jest jakaś nagroda?
            - To zależy od tego jakie masz informacje – uśmiechnęła się – Jeśli dasz mi coś czego faktycznie będę mogła użyć, mam dla Ciebie 100 dolarów.
            - Trochę słabo, macie przecież zebraną pięciocyfrową sumkę za znalezienie dziewczyny.
            - Oh, to oznacza, że sprowadzisz ją do domu? – Weronika ironicznie przetarła wyimaginowany pot z czoła – Co za ulga, bo już myślałam, że biegam po całym mieście za informacjami na daremne. Jeśli wiesz gdzie ona jest, moje życie stało się właśnie łatwiejsze.  
            - Po prostu chcę się upewnić, że docenisz odpowiednio moje informacje.
            Weronika zacisnęła usta. Mogła zdobyć te informacje inną drogą ale każda zmarnowana sekunda oddalała ją od szczęśliwego odnalezienia dziewczyn.
            - Dam Ci 150$ jeśli teraz powiesz mi wszystko co wiesz. Jeśli znajdę Hayley Dewalt wrócę tu i dam Ci kolejne 50$.
            Mężczyzna po drugiej stronie okienka sięgnął po plastikowy kubek pełen wody. Wziął łyk, spojrzał na Weronikę i zatrzasnął z hukiem okienko.
            Przez chwilę Weronika myślała, że straciła szansę na zdobycie od niego informacji, ale po chwili drzwi obok okienka otworzyły się szeroko. Mężczyzna wyszedł po nią w wyblakłym zielonym podkoszulku i spodniach tego samego koloru. Machnął na nią ręką dając jej znać, by podążała za nim w głąb korytarza.
            Miejsce w którym pracował było zagracone, każdy centymetr przestrzeni zajmowały jakieś przedmioty, probówki, skanery, szczypce, skale i miarki. Całą ścianę zajmowały półki wypełnione małymi pudełeczkami, w środku każdego z nich znajdowało się mnóstwo różnych przedmiotów. Obok biurka przy którym pracował nieznajomy, grał mały telewizor, właśnie leciały wiadomości na kanale Fox News.  
            Mężczyzna przychylił się i wyciągnął mały koszyk spod swojego warsztatu. Na etykiecie widniał napis „3/12”. W środku Weronika zauważyła dużo plastikowych woreczków, w każdym z nich znajdowało się coś innego. Złota bransoletka, stara i brzydka broszka, kilka pierścionków zaręczynowych. Przez sekundę zastanawiała się czy któryś z klientów jej i jej ojca, był również klientem tego zakładu.
            - Nie widać go na żadnym zdjęciu, które pokazują w telewizji – nieznajomy wymamrotał bardziej do siebie niż do Weroniki – ale rozpoznałem go jak tylko zobaczyłem Twoją ulotkę. Nigdy nie widziałem drugiego chociażby podobnego do tego.
            Weronika już miała się zapytać o czym on właściwie mówi, gdy nagle się zorientowała. Mężczyzna otworzył jeden z woreczków i wyjął naszyjnik na zaskakująco kościstą dłoń.       
            Wisiorek był delikatny, złota ptasia klatka na smukłym łańcuszku.
            Weronika gapiła się na naszyjnik leżący na dłoni mężczyzny. Przez moment nie wiedziała na co tak właściwie patrzy. Po chwili dotarło do niej i zrozumiała. Sięgnęła do torebki i wyciągnęła ulotkę. Oto i on. Naszyjnik wisiał na szyi Hayley w nocy podczas której zaginęła. Łańcuszek opierał się o jej wystające obojczyki, klatka dotykała jej piersi.
            - Ten naszyjnik pojawił się o mnie dwa dni po jej zaginięciu.
            - Jest ładny – Weronika próbowała nie dać po sobie poznać jak bardzo zależy jej na większej ilości informacji – Jesteś pewien, że pół miasta nie nosi takich naszyjników? Nie produkuje je masowo jakaś sieciówka? Ptasie klatki są teraz na topie.   
            - Nie, ten naszyjnik nie jest masowej produkcji – nieznajomy zadrwił z Weroniki – ktokolwiek go wyprodukował, jest mistrzem w swoim fachu. Popatrz – otworzył klatkę, maluteńkie zawiasy zaskrzypiały – jej inicjały są wygrawerowane po wewnętrznej stronie. Zauważyłem je od razu, ale nie połączyłem faktów dopóki nie zobaczyłem Twojej ulotki.
            Weronika wyciągnęła dłoń. Mężczyzna bezwiednie położył na niej naszyjnik. Miał rację – nawet ona, zupełny laik, zauważyła grawer. Klatka była misternie wykonana, druciki klatki nie były równe ale były delikatne i dopracowane. Trzy małe diamenciki były wtopione w dach klatki. A w środku niepodważalny dowód, wygrawerowane HD.
            - Większość rzeczy, które dostaję, sprzedaję za grosze. To? To jest coś specjalnego. Chciałem odsprzedać go za porządną cenę.
            - Trzymasz jakieś informacje o swoich klientach? Kto go tu przyniósł?
            Mężczyzna postawił swój kubek z piciem na blacie biurka i zbolały ruszył w stronę telewizora. Weronika dopiero teraz zauważyła małą stertę kaset VHS piętrzącą się obok niego.
            - Masz szczęście, że zauważyłem Twoją ulotkę. Zwykle trzymam nagrania przez tydzień a potem nagrywam na nie kolejne.
            Znalazł kasetę z napisem „środa” i włożył ją do magnetowidu.
            Przez chwilę przewijał w przyśpieszeniu kasetę, Weronika zauważyła, że nie ma zbyt dużego ruchu w ciągu dnia. Dopiero około 21 pojawiła się większa ilość klientów. Bardzo młoda kobieta z dzieckiem uczepionym jej nogi, starszy pan ze sterczącą brodą, kościsty mężczyzna w wieku nie do określenia. Wchodzili do poczekalni, po kolei, białoczarny widok z kamer łapał ich płonne nadzieje.
            O 22:05 biały mężczyzna w jasnych dredami wszedł do pomieszczenia. Właściciel skupu wcisnął play na odtwarzaczu.
            - To ten koleś – upewnił się, że Weronika zrozumiała przekaz – w folderze mam jeszcze zapisane, że nazywa się William Murphy i ma 24 lata. Podpisał się pod umową jako Willie. Miałem wrażenie, że jest zjarany, gadał nonstop.
            - O czym mówił?        
            - Miał jakąś długą i wymyśloną historię o tym jak znalazł się w posiadaniu tego naszyjnika. Kuzynka najlepszej przyjaciółki jego siostry wysłała mu go żeby sprawdził ile jest wart bo potrzebowała pieniędzy na mleko dla swojego chorego niemowlęcia. Czy jakoś tak. Starał się po prostu nie dać mi do zrozumienia, że go ukradł.
            - W co oczywiście uwierzyłeś, bo kupienie i odsprzedanie skradzionego dobra jest przestępstwem – Weronika uśmiechnęła się lekko. Mężczyzna wzruszył ramionami.
            Weronika zbliżyła się do ekranu telewizora, próbowała wyłapać twarz chłopaka na nagraniu. Will Murphy kogoś jej przypominał. Musiała go widzieć gdzieś na mieście. Nawet na nagraniu bez dźwięku widać było, że był zdenerwowany, szybko ruszał rękoma, nie potrafił się opanować. Ciągle spoglądał za ramie czy nikt się za nim nie skrada.
             Gdy odwracał się by wyjść ze skupu, wkładając pieniądze i rachunek do portfela, na sekundę podniósł wzrok i spojrzał prosto w kamerę.
            - Tutaj. Możesz przewinąć i zastopować w momencie w którym podniósł głowę?
            Właściciel skupu posłuchał Weroniki i zastopował. W tym momencie Weronika doznała olśnienia i już wiedziała kim jest kolejny tajemniczy nieznajomy. Widziała go wcześniej na zdjęciu na którym Hayley karmiła Rico Gutierreza truskawką. Williego widać było dokładnie w tle. Widziała go też na tej imprezie podczas której zaginęła Aurora, skakał do basenu.
            Weronika odwróciła się tyłem od właściciela skupu i wyciągnęła z torebki komórkę. Wybierając numer, jednocześnie włożyła naszyjnik do torebki.
            - Hej, zamierzasz go kupić? – właściciel zaprotestował. Weronika prychnęła, zakryła mikrofon telefonu by mu odpowiedzieć:
            - Masz na myśli skradziony naszyjnik, który kupiłeś nielegalnie? Nie sądzę. Od teraz jest on dowodem w sprawie.
            Odsunęła dłoń od głośnika w momencie w którym Mac odebrała od niej połączenie.
            - Hej Mac, musisz znaleźć więcej informacji o kolejnej osobie. Prześlij mi to co znajdziesz mailem. Jak najszybciej.
            - Jasne – odpowiedziała Mac – daj mi tylko imię i nazwisko.
            - William Murphy.
            Weronika przez chwilę bardzo chciała powiedzieć Mac co tak naprawdę planuje zrobić. W porę przypomniała sobie jak patrzyła na nią Mac i Wallace tej nocy której powiedziała im kto jest właścicielem domu w którym zaginęły dziewczyny.
            Czego oczy nie widzę, tego sercu nie żal. Jeśli chciała znaleźć Williego Murphiego, nie miała wyboru.
            Musiała wrócić do tego domu na kolejną imprezę.

3 komentarze:

  1. OMG, tak bardzo Cię przepraszam. Kompletnie zapomniałam o Twoim tłumaczeniu, dodałam do zakładek, żeby tu zaglądać, niestety od kilku miesięcy moje zakładki to jeden wielki chaos, który właśnie staram się ogarnąć. Nadal nie wierzę, że wyleciało mi to z głowy, przecież tyle czekałam na możliwość przeczytania tej książki po polsku!
    W ciagu kilku następnych dni na pewno nadrobię zaległości :) Postaram się wpadać w miarę regularnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hahaha spokojnie, miło mi, że sobie przypomniałaś :) jak widzisz: ja teraz jestem w zupełnym niedoczasie i tłumaczenie stoi :c wakacje będę miała dopiero od połowy sierpnia, ale postaram się wcześniej nadrobić zaległe rozdziały i przetłumaczyć kolejne. Bardzo żałuje, że nie udało mi się utrzymać swojej obietnicy i czwartków z WM, ale niestety tłumaczenie tej książki nie jest pierwszym punktem na mojej liście priorytetów :c

      Usuń
  2. Wystarczyło, że zabrałam się za porządkowanie zakładek ;) Niestety też wiecznie nie potrafię na nic znaleźć czasu, w każdym razie nie potrafiłam, ostatnio chyba zaczęłam się trochę ogarniać :) A jakie też mam zaległości na blogach, aż trudno uwierzyć, ale myślę, że dzięki aplikacji Pocket i mojemu nowemu czytnikowi RSS w końcu mi się to uda i już będę na bieżąco :)
    Połowa sierpnia... hmm... szybko zleci :) Jakoś to przeżyję, chociaż już zdążyłam pochłonąć wszystkie 17 rozdziałów i nie mogę się doczekać kontynuacji :D
    Sama chciałabym przetłumaczyć dwie książki, ale mam ważniejsze rzeczy do robienia (jak pisanie własnych opowieści) i jakoś czasu brak. Może kiedyś, stopniowo mi się uda :) Ważne, by robić coś małymi kroczkami i wtedy może się udać :)
    Znam ten ból, dotrzymywanie obietnic samej sobie też mi nie wychodzi :(

    OdpowiedzUsuń